Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Burza

Autor:hito.pk
Korekta:Dida
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Science-Fiction
Dodany:2011-08-20 16:17:40
Aktualizowany:2011-08-20 16:17:40


Wszelkie prawa zastrzeżone.


Laboratorium NASA, Cleveland, środa, 11 lipiec 2012 r.


Potężne komputery popiskiwały, wykonując miliony skomplikowanych obliczeń. Rozświetlone kontrolki migotały, rozświetlając panele kontrolne barwami tęczy. Naukowcy w skupieniu obserwowali mozolną pracę maszyn. Cel był jeden: przygotować wahadłowiec do międzyplanetarnego lotu.

- Obliczenia się zgadzają. - Doktor John Arguson mruczał z zadowoleniem, analizując przesuwające się na ekranie komputera liczby i wykresy. Projekt „Star Ship” był jego dziełem. Lata badań, poszukiwań, nieprzespanych nocy i mozolnej pracy, zaowocowały odkryciem nowego, cudownego źródła energii. Źródła, które dawało nieograniczone możliwości, a szczególnie, co dotyczyło projektu Argusona, możliwość przemierzania bezkresu kosmosu. Pierwsza podróż miała być swoistym egzaminem, testem, który ostatecznie miał sprawdzić, czy założenia naukowca były właściwe.

- Za dwa dni sprawdzimy, czy to cudo doleci do Plutona - odezwał się Patrick Morison, wieloletni przyjaciel Johna i współtwórca projektu „Star Ship”. John wyprostował się i odebrał przyniesioną przez kompana kawę w jednorazowym kubku.

- Tylko do Plutona - stwierdził Arguson. Patrick skrzywił się nieco.

- John - powiedział pouczającym tonem, widząc w oczach przyjaciela cień zawodu - to dalej, niż moglibyśmy sobie zamarzyć.

- Jestem pewien, że możemy polecieć o wiele dalej - odparł doktor Arguson. John rzeczywiście był rozczarowany. Obliczenia wskazywały, że wahadłowiec byłby w stanie opuścić Układ Słoneczny w przeciągu dziesięciu lat, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby zbadać najodleglejsze zakątki wszechświata. - Kto wie? - dodał zamyślony. - Może nawet do sąsiedniej galaktyki?

Morison uniósł ręce w uspakajającym geście.

- Spokojnie John - powiedział. - Nie wszystko naraz.


Gwiazdozbiór Łabędzia, nieznana planeta, ten sam dzień


Międzyplanetarna konferencja, zwołana w trybie alarmowym, trwała w najlepsze. W okrągłej, błękitnej sali, zebrali się przedstawiciele wszystkich, okolicznych planet. Zgromadzenie czekało w milczeniu na raport, dotyczący zjawiska, które poruszyło cywilizacje układów Deneb, w gwiazdozbiorze Łabędzia i Altair, w gwiazdozbiorze Orła. Trzy, ubrane na biało, jaśniejące zimnym, błękitnym blaskiem postacie wystąpiły na środek sali.

- Doniesiono nam - odezwała się najwyższa z nich - że cywilizacja Ziemi posiadła wiedzę i sposobność podróżowania po wszechświecie.

- Co to za planeta? - przerwał ktoś z publiczności. - Ta Ziemia?

Świetlisty spojrzał wprost na szarego, niskiego człekokształtnego w pomarańczowej arkuliańskiej tunice.

- Planeta w układzie Liozara - odparł beznamiętnie. - Jak tę gwiazdę oni nazywają? - zwrócił się do stojącego obok pobratymca.

- Słońce. Nazywają ją Słońce - odpowiedział drugi świetlisty. W pomieszczeniu rozległ się szmer.

- To niemożliwe! - Stary, pomarszczony, ubrany na zielono uczestnik zgromadzenia wstał z miejsca. Brązowe, opadnięte policzki drżały pod wpływem emocji. Grymas niezadowolenia pozwolił dostrzec drobne, srebrzyste zęby mówiącego. - Ci - zrobił krótką pauzę, jakby próbował sobie przypomnieć nazwę rzeczonego świata - Ziemianie nie są gotowi na spotkanie z nami - grzmiał ze swojego miejsca pełen złości i obawy. - To młoda, wybuchowa rasa. Gotowi są zarazić nas wojną. Są pełni absurdalnej dumy i samozachwytu. Nie zaakceptują naszej mądrości i wyższości nad nimi. Nie możemy pozwolić, aby pałętali się po kosmosie.

Świetlisty odwrócił się w stronę oratora.

- Zarządźmy więc głosowanie - zaproponował.

- Dobrze - zgodził się tamten. - Niech zgromadzenie zadecyduje.

Zapadła cisza. Myśli zebranych płynęły mentalnymi strumieniami po sali. Stary, najmądrzejszy przedstawiciel gospodarzy, siedział na honorowym miejscu i w skupieniu badał płynące głosy. Wreszcie otworzył oczy i gestem dłoni zgłosił chęć przemówienia.

- Zadecydowano - ogłosił, mówiąc powoli, spokojnym tonem. - Ziemianie nie są gotowi na taką możliwość.

Świetlisty pokłonił się nisko, mnąc śnieżnobiałą szatę, która zaszeleściła cicho. Wcześniejszy oponent wstał ponownie z miejsca.

- Zajmiemy się tym - oświadczył.


Okolice Cleveland, pole kukurydzy, piątek, 13 sierpień 2012 r.


- Tom! - Adam McGrid wołał do syna - kończymy. Burza idzie.

Jakby dla potwierdzenia rozległ się złowrogi pomruk grzmotu. Chłopiec taszczył kosz uszkodzonych kolb, idąc w stronę ojca. Ciemne chmury kłębiły się na horyzoncie. Pojedyncze słupy błyskawic migotały między ziemią, a szarym niebem. Farmer szybko zapakował chłopaka i narzędzia do wysłużonego pickupa.

- Będzie straszna burza - mruknął do siebie wsiadając za kierownicę. - Lepiej się stąd zabierać.

Odpalił silnik i auto ruszyło ścieżką w stronę szosy.


Laboratorium NASA, Cleveland, ten sam dzień


- No, jeśli to wypali, Nobla macie w kieszeni chłopaki - zawołał generał Knox, wpatrując się w obraz z kamery, skierowanej na gotowy do startu wahadłowiec. Maszyna lśniła w świetle porannego słońca.

- Jeśli nic się nie zmieni, nigdzie nie polecimy - mruknął Arguson. Knox zmierzył naukowca wzrokiem, robiąc zdziwioną minę. John wskazał inny ekran. Na widocznym w monitorze horyzoncie ciemniały gęste, burzowe chmury.

- No tak - przyznał generał. - To może popsuć nam plany. Arguson skinął głową z kwaśną miną. - Nie martw się John - pocieszał oficer. - Jeśli nie dziś, to jutro. Mamy czas - dodał, poklepując ramię naukowca, jednak ten nie czuł się przez to lepiej. Nie wystarczy, że rząd podcinał mu skrzydła, jeszcze pogoda sprzeciwiała się jego zamiarom.

- Wszystko sprawdzone - powiadomił jeden z kontrolerów. - Możemy odliczać. Zanim burza rozpęta się nad nami - dodał po namyśle. Stojący po drugiej stronie Morison dał znak do rozpoczęcia sekwencji startowej. Odliczanie zaczęło się.

- T minus sześćdziesiąt. T minus pięćdziesiąt dziewięć. T minus… - rozległ się mechaniczny ton z głośników. John obserwował w napięciu licznik, kąten oka zerkając na monitor, przedstawiający obraz horyzontu. Czarne obłoki zdawały się przyśpieszać.

- Niemożliwe - mruknął pod nosem Knox, zauważywszy tę anomalię.

- Nie zdążymy - warknął naukowiec. Patrick zbliżył się do współautora projektu.

- Co robimy? - zapytał półgłosem. Arguson z niewyraźną miną wyprostował się.

- Przerywamy - odparł, wzruszając ramionami. Komenda rozniosła się po pomieszczeniu echem powtarzanych przez kontrolerów słów. To była najsłuszniejsza decyzja Johna. Nie mógł pozwolić, aby lata pracy obróciły się w niwecz z powodu złej pogody. Miał nadzieję powtórzyć próbę nazajutrz.

Tymczasem niebo nad stanowiskiem startowym i laboratorium pociemniało w jednaj chwili. Złowrogie grzmoty przebijały się przez grube, betonowe, zbrojone ściany stanowiska kontrolnego. Zebrani naukowcy zerkali w sufit po każdym warknięciu nawałnicy. Wtem pierwsze pioruny mignęły tuż obok wahadłowca.

- Co się dzieje? - wykrzyczał Arguson. - Zaraz trafi w wahadłowiec. Przecież mamy zabezpieczenia.

Obserwujący dotąd obraz z kamery generał Knox odparł oszołomiony.

- Ta burza jest jakaś dziwna! W dupie ma nasze odgromniki, wali gdzie chce!

Oficer zszokowany wpatrywał się w świecący ekran. Jakby dla potwierdzenia kilka błyskawic musnęło kosmiczny pojazd. Seria grzmotów zagłuszyła na chwilę wrzawę w laboratorium. Wtem potężny piorun runął w budynek kontrolerów. Kolorowe panele kolejno wybuchały snopami iskier. Awaryjne zasilanie uruchomiło czerwone reflektory. Naukowcy zaskoczeni rozglądali się po zniszczonej aparaturze. Ku zdziwieniu pracowników NASA, działały tylko dwa monitory: Pierwszy, pokazujący obraz wahadłowca na stanowisku startowym i drugi, dający pogląd na gęste, ciemne obłoki, rozświetlane co chwilę seriami wijących się błyskawic.

- Co się dzieje? - krzyczał spanikowany Patrick. John rozłożył bezradnie ręce.

- Patrzcie! - zawołał generał, wskazując na obraz nawałnicy. Mężczyźni dopadli monitora. Oczy wszystkich jednocześnie rozszerzyły się w szoku. Z ogromnej, mrocznej chmury wychynął latający obiekt. Trójkątna machina zawisła tuż nad promem kosmicznym. Oczom naukowców ukazał się oślepiający piorun. Błyskawica, wystrzeliwszy z niezidentyfikowanego statku powietrznego, runęła z ogłuszającym hukiem w wahadłowiec. Prom natychmiast zamienił się w ognistą kulę.

- Nie! - ryknął Arguson zrozpaczony. Lata ciężkiej harówki właśnie wyleciały w powietrze. Oszołomiony generał stał blady, wbijając wzrok w dopalające się szczątki maszyny na ekranie.

- Obcy - zdołał wydusić. Naraz otrzeźwiony chwycił za słuchawkę radiostacji. - Majorze Hopkins - wywołał podwładnego. - Przystąpić do… - Nagłe uderzenie kolejnego pioruna rozniosło resztki zasilania w pył. W słuchawce zapanowała głucha cisza. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Poniszczone panele kontrolne pluły pomarańczowymi iskrami, skwiercząc i śmierdząc topionym krzemem.

- Koniec - skwitował załamany John. - Wszystkie dane przepadły. Prototyp zniszczony. Lata pracy - jęczał naukowiec. Patrick stał nieruchomo, w milczeniu wpatrując się w jedyny ocalały ekran. Nawałnica skończyła się tak nagle, jak zaczęła. Morison wskazał oglądany wcześniej monitor.

- John. Mu…musisz t…to z…zobaczyć - wyjąkał. Arguson powoli, jakby wyczerpany, podszedł do przyjaciela. Wtem jego wzrok zastygł na wyświetlonych literach.

„Jeszcze nie teraz panie Arguson. Musicie jeszcze dojrzeć. Pozdrowienia z układu Altair.”

- Gwiazdozbiór Orła - wyszeptał zdumiony Patrick.


Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • San-san : 2011-11-11 20:29:36
    moje trzy grosze

    Rozświetlone kontrolki migotały, rozświetlając panele kontrolne

    – podwójne powtórzenie, „rozświetlanie” i „kontrolne”

    Podobnie powtarza się na przestrzeni kilku zdań słowo „mozolny” albo „sprawdzić” a po chwili „sprawdzimy”, nie brzmi to dobrze, bo czyta się szybko. Gdyby porównać to do skali książki, to na jednej stornie nie powinny się powtarzać te same określenia.

    Gwiazdozbiór Łabędzia! ^^ jeden z moich ulubionych, zwłaszcza na zimowym niebie :D.

    Tylko, że Orzeł jest na tyle daleko od Łabędzia, że trudno nazwać tamtejsze planety „okolicznymi”… Wiem o co Ci chodziło, ale może lepiej zabrzmi „planet okolicznych gwiazdozbiorów”?

    Opowiadanie ciekawe, akcja rozwija się płynnie bez potknięć, ale urywa się za szybko. Trochę było to przewidywalne, mam na myśli decyzję kosmitów.

    A mimo wszystko pozostaje problem owego źródła energii. Skoro jest to coś o mocy mogącej przyspieszyć obiekt ponad prędkość światła (opuszczenie układu w ciągu 10 lat) to jest To bardzo potężne. Jeśli w coś takiego walnie błyskawica mogłoby się to skończyć o wiele gorzej niż np. wybuch bomby. W dodatku chyba naukowcy mają jakiś zapas owej energii: mogą ją wytworzyć, czy też nie wszystko od razu umieścili w jednym jedynym wahadłowcu. Co notabene byłoby bez sensu zwłaszcza, że powodzenie próby miałoby umożliwić dalszą eksplorację przestrzeni kosmicznej.

    Jak wspominałam… nie mogę przeczytać nic nie pozostawiwszy komentarza. ;)

    Pozdrowienie!

  • Skomentuj