Opowiadanie
Wampirzyca Edyta
Rozdział 8: Elizabeth
Autor: | manna |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Zmierzch |
Gatunki: | Fantasy, Komedia, Romans |
Dodany: | 2011-12-21 20:09:41 |
Aktualizowany: | 2011-12-21 20:09:41 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Edyta skryła się za drzewami nieopodal nieznajomej dziewczyny i nauczyciela WFu. Nie słyszała, co mówili i nie obchodziło jej to. Najważniejsze były kasztanowe loki dziewczyny, jej brązowe oczy, a nade wszystko - przyprawiający o ekstazę zapach jej krwi. Musiała być ranna, skoro Edyta ledwie stała na nogach. Ach, gdyby znajdowały się same w ciemnym zaułku ciemną nocą! Może powinna zaaranżować coś takiego...
Tymczasem niczego niepodejrzewające dziewczę skończyło rozmowę i przeszło tuż obok Edyty. Ta zrobiła trzy kroki w jej stronę, ale udało jej się powstrzymać od rzucenia na nieznajomą. Wystarczyło to jednak, by nieznajoma odwróciła się gwałtownie. Edyta nie pamiętała, jak znalazła się na ziemi, trzymając za krwawiący nos.
- Przepraszam! - zawołała dziewczyna, kucając przy wampirzycy. - Myślałam, że to jakiś bandyta! Nic ci nie jest?
Dziewczyna była absolutnie za blisko. Edyta szybko odsunęła się do tyłu. Na twarzy nieznajomej malowała się troska. Niestety, wyraźnie fałszywa.
- Nic - wykrztusiła Edyta, pragnąc jak najszybciej oddalić się od dziewczyny. Coś z nią było nie tak.
Dziewczyna kiwnęła głową i wstała.
- Zaraz! - Edyta koniecznie chciała dowiedzieć się czegoś o nieznajomej wojowniczce. - Um... Mieszkasz tutaj? - zapytała niepewnie.
- Nie, jestem tylko przejazdem - odparła dziewczyna, zatrzymując się i odwracając.
- Och... Miło cię poznać. Jestem Edyta.
Czy jej się tylko zdawało, czy w oczach dziewczyny dostrzegła iście diabelski błysk?
- Nawzajem. - Rozpromieniła się nagle nieznajoma. - Nazywam się Elizabeth.
Dalej poszło z górki, niczym w romansie - usiadły razem na ławeczce, Elizabeth opatrzyła troskliwie nos Edyty, Edyta powstrzymywała się dzielnie od rzucenia na nową znajomą, a potem, zamiast się rozstać, Elizabeth zaproponowała, że odprowadzi Edytę do domu.
- Czemu? - Zdziwiła się Edyta.
- Od chwili, gdy cię zobaczyłam wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczone - wyjaśniła Elizabeth, delikatnie chwytając dłonie Edyty. - Nie mogę myśleć o niczym innym tylko o tobie. Edytko. Eduś.
Edyta zaniemówiła. To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. A gdyby teraz zaprowadziła Elizabeth do lasu, z dala od ludzi, a potem...
- Edytko!
Pojawił się Izydor.
- Jak się czujesz? - zapytał. -Strasznie się martwiłem, pielęgniarka powiedziała, że do niej nie przyszłaś. Myślałem, że zemdlałaś po drodze albo... O, witam. - Zauważył Elizabeth.
Elizabeth uśmiechnęła się nieszczerze i skinęła chłopakowi głową.
- Edytko, mogę odprowadzić się do domu? - zapytał Izydor.
Elizabeth otworzyła usta, by zaprotestować, ale w porę się powstrzymała.
- Cóż, było miło - oświadczyła, odsuwając się od Edyty. - Mam nadzieję, że znowu się spotkamy. Eduś.
- Tak, ja również! - zapewniła ją wampirzyca i wstała.
Idąc oglądała się ciągle za siebie, dopóki Elizabeth nie zniknęła z pola widzenia. Absolutnie coś było nie tak z tą dziewczyną.
Ale Edycie podobało się, że Elizabeth sama pcha jej się w ręce. Na myśl jej nie przyszło, że dziewczyna robi to specjalnie.
- Spotkałam anioła - oznajmiła Edyta po powrocie do domu.
- Hm? Tę dziewczynę? - zapytał Walenty.
- Tak. Nazywa się Elizabeth. Jest piękna, urocza i dała mi w nos.
Walenty spojrzał na podopieczną zaskoczony, ale Edyta nie zauważyła tego, rozpływając się nad zaletami Elizabeth.
- A jaką pyszną musi mieć krew! - mówiła dalej. - Musze ją kiedyś zabrać w ciemne miejsce i...
Ale Walenty zaczął się zastanawiać. Dlaczego ta Elizabeth miałaby nagle zwrócić uwagę na Edytę?
- I nazywa mnie Eduś! - zakończyła radośnie Edyta. - Prawda, że ślicznie?
W jednej chwili Walenty przypomniał sobie, gdzie już spotkał Elizabeth. Nazywała go Walentuś.
Ale jak zasugerować zakochanej Edycie natychmiastową ewakuację? Może Elizabeth da im kilka dni spokoju.
Następnego dnia Edyta, zgłodniała przez spotkanie z Elizabeth, zaciągnęła po szkole Izydora w zaciszne miejsce i wykorzystała. Potem oboje wmieszali się w grupkę ostatnich uczniów opuszczających teren szkoły. Grupka była wystarczająco mało zwarta, by wypatrzyła ich czekająca za ogrodzeniem Elizabeth.
- Eduś! - Pomachała radośnie Edycie. - Mogę cię dzisiaj odprowadzić do domu?
Edyta zerknęła na półprzytomnego Izydora.
- Słońce, możesz dziś sam wrócić do domu? - zapytała.
Chłopak przytaknął, ale chyba nie do końca zrozumiał pytanie. W każdym razie wrócił do domu sam, a dziewczyny ruszyły w swoją stronę.
Elizabeth wyraźnie podrywała Edytę. Edyta szła sztywno jak kołek, nie chcąc zaatakować Elizabeth przy ludziach. Kiedy jednak znalazły się w głębi lasu, wampirzyca mogła się zabawić. Znienacka pocałowała Elizabeth prosto w usta. To zaskoczyło ofiarę tak, że w miarę bez oporów dała się położyć na ziemi.
- Nie... czekaj...- jęknęła Elizabeth, próbując się szamotać i przy okazji zrywając wisiorek od Aliny, ale Edyta już zagłębiła kły w jej szyi. Elizabeth westchnęła. Nie miała tego w planie. Jak mogła stracić czujność przy Edycie? Ale mimo wszystko czuła się dziwnie dobrze.
Po kilku minutach Edyta puściła Elizabeth. Ta usiadła na ziemi i powoli wracała do rzeczywistości. Kiedy skończyła, zaklęła szpetnie.
- Było źle?- zapytała zadowolona Edyta. - Za krótko?
- Cóż... nie - odparła Elizabeth, sama tym faktem zaskoczona. - Ale nie o to chodzi. Chyba powinnam wyznać ci prawdę. Ale tylko na ucho.
- Prawdę?
Zaintrygowana Edyta posłusznie nachyliła się ku koleżance. Koleżanka błyskawicznie skoczyła na nogi, wykręciła rękę Edyty i podstawiła jej srebrny nóż pod gardło.
- Prawda jest taka, że jestem w pracy - zaświergotała Elizabeth. - Poszukuję niejakiego Walentego. Zakładam, że dobrze go znasz. Prawda, panno Schullen?
Edyta szarpnęła się, ale bezskutecznie. Cholera, co się dzieje? Dała się złapać jakiejś łowczyni wampirów?! O nie, mistrz ją zabije! Elizabeth na pewno jest z OWZ.
- Jestem z OWZ - dodała Elizabeth. - Zalecam współpracę.
W chacie nie było Walentego. Elizabeth postanowiła więc zaczekać.
- Ładne wnętrze - powiedziała pogodnie, nadal trzymając Edycie nóż na gardle. - Swoją drogą, stosujesz hipnozę? Albo zauroczenie?
- Co? - jęknęła Edyta.
- Więc w jaki sposób zdołałaś uśpić moją czujność? - zapytała Elizabeth tonem sugerującym, że jeśli Edyta nie odpowie, to gorzko tego pożałuje.
- Nie wiem! - warknęła Edyta. - A co, dołożycie mi to do aktu oskarżenia? Podobno możesz być moją połówką, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Połówką? - Elizabeth zarumieniła się gwałtownie. Na to nie wpadła, ale wyjaśnienie Edyty miało sens. Dlatego dała się jakiemuś pisklakowi. Ale z drugiej strony, w takim przypadku Edyta była od niej zależna.
Rozmyślanie te przerwało nadejście Walentego.
- Och - skwitował krótko to, co zobaczył.
- Ona jest z OWZ! - wrzasnęła zaraz Edyta. - Zostaw mnie i uciekaj!
- Dużo czasu minęło, Liz. - Zignorował podopieczną Walenty.
Elizabeth obdarzyła go szerokim uśmiechem.
- Prawda, Walentuś? - zaszczebiotała. - Właściwie chciałam prosić cię o pomoc. A potem cię aresztuję.
- Znacie się? - Edyta była zszokowana. - Mistrzu, co ty robiłeś za młodu?
Walenty spokojnie podszedł do resztek kanapy i usiadł.
- Może czas, żeby ci powiedzieć - powiedział.
- Czas na działanie - wtrąciła Elizabeth. - Potem będziecie sobie wszystko wyjaśniać. Walentuś, proszę cię o pomoc w schwytaniu Heinricha Blumen.
- Kogo?! - zawołali jednocześnie Walenty i Edyta.
- On nie żyje - dodał Walenty.
- Tak, sama widziałam! - dodała Edyta.
Elizabeth puściła Edytę i wzruszyła ramionami.
- Cóż, spaprałeś robotę. Blumen pozbierał się, ma się dobrze i specjalizuje się w atakowaniu młodych dziewcząt. Cechy charakterystyczne: pozbawia ofiary twarzy.
Walenty zaklął.
- Doszły mnie słuchy, że jest w tej okolicy - podjęła Elizabeth. - Pewnie znalazł was i szuka zemsty. Idąc tym tropem zorientowałam się, że Edyta to z pewnością twoja podopieczna. A ten chłopak... Czyżby połówka?
Edyta posłała jej mordercze spojrzenie.
- Walenty - Elizabeth spoważniała - dokończysz teraz swoją ostatnią misję. Zabijesz Blumena na dobre. Osobiście dopilnuję, żeby spłonął na stosie, a ty będziesz mi towarzyszył. Możesz być przynętą. Nie. Na pewno będziesz przynętą.
Edyta patrzyła to na jedno, to na drugie nic nie rozumiejąc, ale orientując się, że szykuje się coś złego.
- Pokręć się po okolicy - poprosiła Elizabeth. - Daj się odnaleźć.
Walenty bez wahania wstał, by wykonać rozkaz.
- Dlaczego jej słuchasz? - zapytała wzburzona Edyta. - Przecież jest z OWZ!
- Właśnie dlatego jej słucham. - Walenty uśmiechnął się krzywo. - Nigdzie stąd nie wychodź, choćby nie wiem co. Niedługo wrócę.
- Do zobaczenia, Eduś! - dodała Elizabeth i razem z Walentym opuściła chatę.
Edyta usiadła na kanapie, zdezorientowana i przerażona. Henrich Blumen był wampirem, który lata temu terroryzował jej miasteczko i którego ofiarą sama o mało co nie została.
Zagryzła wargi. Miała nadzieję, że Walenty naprawdę wróci cały i zdrowy.
Minęło trochę czasu. Edyta nawet nie drgnęła, dryfując myślami gdzieś daleko, na granicy snu. Jakiś szelest dobiegł z zewnątrz, budząc ją. Podskoczyła i ostrożnie podeszła do drzwi. Bez wątpienia ktoś za nimi stał. Wzięła się na odwagę i sięgnęła do klamki, żywiąc złudną nadzieję, że to Walenty wrócił. Ale drzwi same otworzyły się do wewnątrz, a Edyta w ostatniej chwili odskoczyła, unikając uderzenia.
Za progiem stała zakapturzona postać. Bez zaproszenia weszła do środka i rozejrzała się, jak gdyby nigdy nic. Edyta stała nieruchomo, gotowa do ucieczki. Postać z kolei skupiła się wreszcie na niej.
- Panna Schullen, jeśli mnie wzrok nie myli - oznajmiła postać. - Kopę lat.
Postać zrzuciła kaptur. Przed Edytą stał Heinrich Blumen we własnej osobie.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.