Opowiadanie
AntyBaśń
Rozdział 1 w którym kończy się paliwo do Słońca.
Autor: | CichyNieznajomy, VaneKapeluszniczka |
---|---|
Serie: | Baśnie |
Gatunki: | Komedia, Parodia, Baśń |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2011-10-30 23:37:25 |
Aktualizowany: | 2011-10-30 23:39:25 |
Poprzedni rozdział
Tiruriru. Na pewno nie napiszę Wam niczego nowego. Po prostu przeczytajcie i jak chcecie gdzieś skopiować to proszę zapytać. Nie gryziemy. A i mili nawet jesteśmy.
Zimno w plecy. Tylko wąziutka stróżka potu prężnie przekracza kark. Szyja - boli, a na dodatek uszy męczą donośne krzyki jakiegoś poparzonego pogrzańca. Wszelkie ślady pozostałej pamięci i świadomości zapewne zostawił za drzwiami, bo jak na razie jedyną rzeczą jaką pamiętał było łupnięcie i nic więcej od tego co powiedziałem przed chwilą. Osobnik, który sam jeszcze nie doszedł i zapewne nie prędko dojdzie rozrachunku odnośnie jego własnej osoby otworzył powoli ciężkie powieki i usadowił się tak, jak umożliwiły mu obolałe kończyny. Cała sala, w której się znajdował nie była niższa jak 30 stóp, a ściany w stu procentach pokrywały malowidła godne utalentowanego dwulatka. Czasami tylko, przerwą od męczących oczy dzieł, były witraże przedstawiające króla takiego, jakim rzekomo widział go naród. Światło wpadające do komnaty mieniło się wszystkimi kolorami, rzucając jednak szeroki, złoty strug prosto na młodzieńca jak i młodocianego króla rozłożonego teraz w najlepsze na tronie i mruczącego coś o drugim śniadaniu. Czarnowłosy przetarł oczy i przyjrzał się uważnie „Jego Wielkiej Wysokości Królestwa Pobliskiego Padaj Na Mordkę Jak Go Widzisz Radzę Dobrze” jak głosiła diamentowa tabliczka z nabitymi złotymi literami pod tronem.
- Magu. Rusz swą zacną końcówkę, twych zacnych pleców, albowiem Król do ciebie przemawia! - Przerwał błogą ciszę, rzucając w jego kierunku buracko-arystokratyczny ton, tak charakterystyczny dla wszystkich Królewskich przydupasów. Wydał go nie nikt inny, ale przystojny inaczej, świński blondyn stojący po prawicy Jego Mości i wymachujący z wyrazem wyższości na twarzy kawałkiem papieru zapisanym pismem równie urokliwym jak on sam.
Z boku patrząc, oczywistym było, że młodzian wygląda jak Mag, i to całkiem, jak by to ująć "rasowy". Czarne włosy splecione w warkocz rozczochrany Królewskimi wymogami savoir-vivru. Elegancka, poszarpana szata barwy głęboko zielonej, zdobionej żółtymi rombami i zamglone zmęczeniem, morskie oczy. Gdyby nie siedział na podłodze i wyglądał jak rozpacz w czarne kratki, zapewne wziąłbyś go za iście dworskiego czarnoksiężnika. Fakt, że był młodzieńcem, dla Nas tak oczywisty, ale dla niego samego, rozwiązanie tej zagadki mogło stanowić nie lada problem. Poza faktem pustki w głowie, towarzyszył mu jedynie jej diabelny ból. Tak jakby wpadł oblepiony smołą do budynku poczty, a potem wybiegł w sam środek zlotu filatelistów. Wykonał na podłodze artystyczną akrobację, dla której można by śmiało nawoływać o srebrny medal. Chwała Jeżowi, znalazł się w pozycji pionowej widząc swoje stopy. Co miało jedną elementarną zaletę, że nie było to mniej niż 43 i teraz miał pewność, a raczej jej podstawne zalążki co do swojej płci. Chociaż zawsze warto być przygotowanym na wypadek W.
- Ja… - Zaczął, a jego głos głucho odbił się po pomieszczeniu rozproszony pustką jaka mu towarzyszyła.
- Milcz jak…- Ryknął Król zrywając się ze złotego tronu, obitego smoczą skórą, ale nie zdążył. Chwała Jeżowi, bo nagle w całej Sali zapanowała egipska ciemność, taka jakby z każdej strony wiodły co najmniej trzy ligi ciemności. Władca zaśmiał się głupkowato, a w jego dłoni zaraz zaważyła się pochodnia klasy energetycznej A+. Podszedł parę kroków do ściany i przesuwając kilka obiecujących suwaków słoneczko znowu zaświeciło radośnie. Tak, jakby ranek trwał dalej w najlepsze i nikt nie bawił się Naturą. - Nadmiar emocji. - Pokwitował donośny basowy głos, z Jeż Wie Skąd.
Mag podszedł parę kroków, zachowując przy tym bezpieczny dystans „Jak coś to ucieknę” od Króla. Teraz mógł mu się przyjrzeć lepiej, niż Jeż przewiduje w swoich zapisach. Typowy książę, czy już raczej Król-Debil. Złociste kręcone loczki, szmaragdowe oczy, błyszczący we włączonym świetle szkarłatny mundur ze złotymi guzikami. Władca Pobliskiego Królestwa zasiadł znowu na tronie celując z wyrzutem palcem centralnie w czarnoksięski nos.
- Hejże! - Krzyknął swym Królewskim, dźwięcznym głosem, a gołąbek wyfrunął radośnie zza tronu gruchając przy tym triumfalnie i przebijając się przez ścianę jak widmo. - Oskarżam Cię! - Ryknął już, siląc się na poważny i budzący zgrozę głos.
- …o łez strumienie, osamotnienie, zdradę i gnieeew! - Rozległo się poetyckie echo po komnacie pod melodię znanego wszem w krainie baśni, objazdowego śpiewaka z Warszawy.
Król wstał i kopnął pierwszą rzecz jaka napatoczyła mu się pod nogę, a pech chciał, że było to kowadło dla lewo-nożnych. Przez zamek przewlokła się złożona wiązanka w językach o których elfy i krasnoludy już dawno zapominały, a widać Władca w takich językach wręcz gustował. Kaszlnął donośnie próbując zatrzeć to co było przed chwilą, a może raczej konkretny chichot z sąsiednich komnat. Pochodzenia nieznanego, tak na poprawkę.
- Złamałeś rozkaz Ś.B 112/L.23 z dnia 77 Kwartylionu 102. Paragraf 23, wątek 9 z korektą do regulaminu kuchni. - Oznajmił król układając ręce w znaną psychologom „Piramidę”.
- Czyli, że jadłem po dwudziestej? - Zapytał mag, nie do końca pewien tego na czym stoi. Oprócz miedzianej posadzki. No i bagna. Chociaż na bagnie raczej ciężko stać. Chyba, że coś ominąłem.
- Też. Ale wpis strażnika Britaniego świadczy, że byłeś… - nie skończył, bo czarnowłosy mag już mu przerwał.
- Jak można nazwać strażnika damskim imieniem?! - Rozłożył bezradnie poprzecierane od taczania po ziemi łapki.
- Milcz jak do Nas mówisz! - Jęknął chórek złożony ze świńskiego blondyna, i blondyna który jest Królem. Co nie wyklucza, że może być z niego całkiem niezła świnia. - Jesteś oskarżony o… - rzekł Władczy Przydupas rozwijając wcześniej wspomnianą, wymiętoloną rolkę papieru. - Łoooohoooho! Stop. Stop. Stop. Stop. Czas. Przerwa. Moment! - Przerwał mu po raz enty dzisiaj „iście dworski mag”. - Kim jestem? - Zapytał akcentując przy tym każde słowo, tak, aby nie pozostawić tej jakże mądrej z wyglądu dwójki absolutnie żadnej wątpliwości co do jego przekazu. Królewski sługus, a jego imię brzmiało „Bumtralal” westchnął podirytowany i tupnął nogą, a przez komnatę przedarł się metaliczny łoskot.
-Nosz na Jeża! Czy mamy Ci uszy przeczyścić berłem Jego Wielkiej Wysokości Królestwa Pobliskiego Padaj Na Mordkę Jak Go Widzisz Radzę Dobrze? Nie z nami takie numery! -zaświergotał Bumtralal, chociaż głos jego przypominał mężczyznę pozbawionego esencji męskości, a na pewno wskazywał na poważny brak testosteronu we krwi. Blond władca uniósł w górę berło, którym była szczotka do czyszczenia kibli.
-Właśnie! Nie takie z nami numery! Udajesz, że straciłeś pamięć, aby uniknąć kary! O nie, nie, nie! To, że kłamiesz, jest tak samo pewne, jak to, że 2 plus 2 daje pięć! -ryknął dumnie król, na co blond pachołek puścił rolkę papieru - czyżby toaletowego? Wyglądał na złożony z czterech warstw, gdzieś w kącie człapały mrówki, w tym jedna temblakiem na ręce. Więc to bardzo możliwe. -i zaczął klaskać.
-Lizodup. -mruknął iście dworski mag.
Przydupas zwinął rolkę papieru i ponownie odchrząknął.
-Oskarżono Cię magu o.. -nastała cisza, ktoś zza tronu zaczął grać na werblach.
-..bycie zbyt bajkowym!
-Jestem niewinny! -krzyknął mag, wstając. A w głowie mu hulało jak po dosyć tak zakrapianym konsylium czarnoksiężników. Nastąpiły oklaski niewiadomego pochodzenia, jak ówcześnie werble.
-Dziewięćdziesiąt! -ogłosił blondas głosem konferansjera z programu „od przedszkola do Opola”. - Czyli Ława Przekupnych dała ci szansę, na udowodnienie swojej winnej niewinności. Masz dwie doby.
-Hola, hola! Nie wiem kim jestem! -mag zarzucił warkoczem do przodu.
-A czy to nasz interes? Bumtralalu daj mi wyrok, muszę pokontemplować nad nim na innym tronie. -Król wziął swoje berło i papier i odszedł. Za nim ciągnął się płaszcz wysadzany różnymi kamieniami. A kraniec jego trzymały w dziobach sroki, choć z trudem utrzymywały kurs. Blond Przydupas przejrzał się w oknie, za którym stał mężczyzna tak podobny do niego, że aż możliwe by było, aby był jego odbiciem. Poszczerzyli się identycznie do siebie.
Później przydupas „odbicie” wyciągnął dwa palce i dźgnął nimi tego „nie-odbicie” w oczy.
-Na Jeża! -zaklął. -Nie dostaniesz więcej owsianki!
Iście dworski mag mruknął coś pod nosem i obracając się na pięcie opuścił salę potupując przy tym podirytowany. To, że nie wiedział kim jest nie stanowiło takiego wielkiego problemu, gdyby chociaż miał przy sobie... cokolwiek? Dobre słowo. Przystanął na środku znacznie niższego niż Sala Tronowa korytarza i rozglądając się, czy nikt przypadkiem nie idzie przeszukał dokładnie wszelkie kieszenie. Już gotów był zrezygnować kiedy natrafił na malutki, twardy kształt, jawiący się gdzieś, w tylnej kieszeni spodni. Wydłubał z tejże kieszeni co trzeba, a jego oczom ujawiła się prostokątna karta, barwy niebieskiej z czerwonymi paskami gdzieniegdzie i podłamanymi rogami. Widniał na niej złocisty napis, który podstawiony pod światło zmieniał barwę na zieloną, żółtą, czerwoną, błękitną i od początku. Artystyczny druczek głosił iż jest to „Karta Biblioteczna - Biblioteka Kruczoczarna ul. Czarnego Smoka 12” wystawiona na niejakiego „XYZ”. Nieco niżej znajdowała się drobna, wydrapana jakimś drucikiem adnotacja „Mort - tu byłem!”. Istna tragedia grecka. Mag bowiem stanął przed wyborem, kiedy niezależnie od decyzji poniesie klęskę. Bo i XYZ, i Moort to imiona tragiczne, choć drobnym pocieszeniem mógł okazać się fakt istnienia prawdopodobieństwa, że może jednak nie o niego chodzi. Westchnął głęboko, a echo podchwyciło temat niosąc dźwięk korytarzami, przekształcając go po paru zakrętach w niechlubnie brzmiące słówko. Założył ręce na siebie i spojrzał wymownie w sufit szukając w nim zbawienia, albo chociaż znaku. Czy to wszystko było karą za grzechy zrzuconą przez Po czterykroć świętego jeża, czy może nagrodą za dobre sprawowanie? Chyba raczej karą za dobre sprawowanie, tak przynajmniej twierdził i król, i jego zacny przydupas. On? Zbyt bajkowy? Mniejsza w te buty, trzeba się z tego szajsu jakoś wygrzebać, a ta karta to jedyna wskazówka. O ile w ogóle wskazówka. Zawsze bezpieczniej iść do biblioteki, której - O dziwo, położenie pamiętał, niż za Dolinę Za Ośmioma Gminami, którą przedstawiał rewers karty.
Jakimś cudem wydostał się z zamku, a raczej - prawie wydostał. A raczej „Był bliżej wydostania się z zamku niż mu się wydawało, ale jest to bardziej beznadziejna sytuacja niż dało się ocenić”. Zbłądził widocznie, a tabliczki na ścianach o radosnej treści „Idź tam w razie pożaru” nie niosły za każdym zakrętem niczego ciekawszego niż „w razie pożaru, pisałem”. Mówiąc językiem tutejszych - Był w Ciemnym Jeżu. Jedną rzeczą, która choć trochę była pomocna w odnalezieniu drogi, albo raczej - nie klepaniu tego samego drugi raz. Był fakt, jak bardzo od siebie różne były kolejne korytarze. Stał teraz na korytarzu, którego jedną ze ścian zapełniały tylko okna, a po drugiej, w odległości 10 stóp znajdowały się kolejne, okute metalem innej barwy drzwi. Jedne zdobiła miedź, kolejne platyna, następne złoto, potem srebro. Mag przez chwilę całkowicie zajął się wyglądaniem przez okno i kontemplowaniem „w jak bardzo beznadziejnej sytuacji jestem?” ,że nie usłyszał ciężkich kroków niosących się silnym echem korytarza. Zza jednego z zakrętów wyszedł pełną gębą, odziany w podrdzewiałą zbroję, a ręku niosący żałosny zalążek halabardy zapewne strażnik. Obrońca króla i serc jego rodu. Gotów bronić ich honoru. Ah! Wy i te Wasze bajki. Teraz tacy wojacy to o kant Jeża potłuc! Nic sami nie zrobią, a jedynym obowiązkiem takiego to wyglądać. Rzeczony strażnik jęknął żałośnie zauważając maga i zrobił chyba najbardziej zażenowaną i zdegustowaną minę świata. Oparł swój środek obrony koniecznej o ścianę i podwinął rękawy zbroi <nie pytajcie mnie, jak to zrobił. To antybaśn, czyż nie?> popatrzył wymownie na czarnoksiężnika, który, na potrzebę chwili zrezygnował z użalania się nad sobą.
- Któż Ty? - Wrzasnął piskliwym głosem i podskoczył w miejscu oburzony, zachodzeniem go od tyłu!
- Jestem śledziem. - Odparł strażnik spokojnie i wzruszył rękoma <płetwami?> - Bul. Bul. Bul. Bul - Dodał robiąc parę kroków w miejscu.
- Hę? - Mag popatrzył na przybyłego, jak na ostatniego idiotę i sam teraz zapewne też nie lepiej wyglądał. A Ty coś byś uczynił gdyby zaatakowała Cię ryba?
- Bul. Bul, bulbulbul. Bul Bul! - Ożywił się Śledź i zaczął tupać. Pochwycił halabardę i zagroził czarnoksiężnikowi, który wyraźnie nie miał ochoty uciekać od wariata, jaki by on nie był, uzbrojonego w broń i wyrażającego szczerą chęć na odcięcie mu kończyny jakiejkolwiek
-Bul! Bulbulbulbublbublu! - Zagroził strażnik i uderzył końcówką drzewca o kamienną podłogę wzburzając tuman kurzu. Wyglądał na bynajmniej takiego, który jest skory do żartu.
- Jeżu Wielki, Kochany Mój Ty! - Wydarł się mag wznosząc w akcie desperacji ręce do nieba. - Chodząca ryba chce mnie zabić! - Poinformował dla formalności. Przecież Jeż wszystko wie.
A Wielki, Kochany Jeż chyba usłyszał to wołanie. Mag w momencie zniknął. Po prostu się rozpłynął. Jak cukier w herbatce. à propos...
Kapeluszniczka poszła po cukier. Nie było jej tylko chwilkę, chwilunię. Wróciła z cukiernicą i zapadła się w fotelu. Dosłownie. Plusz chyba był dosyć stary. Posypało się wiele przekleństw i wezwań do świętego Jeża. Wygrzebała się z trudem, ratując cukier. Odstawiła go na stoliczek, który sam nagle ożył i się podstawił.
-Nosz na kolce jeżowe, co jest? Wyprostuj się! I to już! -krzyknęła.
Fotel pogderał lekko, jednak się wyprostował. Wyglądał już znowu tak jak wcześniej. Kapeluszniczka sięgnęła po czarny cylinderek, przepasany aksamitną wstążką w białe ciapki. Narzuciła go zgrabnym ruchem na włosy. Czyżby na chwilę ukazały się zielone oczy? Hmm…
Dosypała sobie cukru do herbato podobnego napoju i wymieszała. Upiła łyk.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.