Opowiadanie
Rondo pełne magii
Quo vadis walizko?
Autor: | Nabu |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Fantasy, Przygodowe |
Dodany: | 2012-03-17 09:03:23 |
Aktualizowany: | 2012-03-17 09:03:23 |
Następny rozdział
Zmierzch skradał się powoli. Chociaż było południe. W samym środku lata. Ten fakt dało się wytłumaczyć na dwa sposoby. Sposób pierwszy: był kotem. Sposób drugi: nie istniał. Jako że pierwszy był raczej mało prawdopodobny, mieszkańcy Ronda z pełnym spokojem uznali, iż nic się nie wydarzyło. I powrócili do poprzednich zajęć.
Tymczasem bramę miasteczka (miasteczkiem nazywano właściwie każdy obiekt składający się z więcej niż pięciu domów i posiadający gospodę; nikomu nie przeszkadzało, że w ten sposób nawet wysokorozwinięte otoczenie zamków było... wioską) przekroczył dość dziwny jegomość. Był niski. Bardzo niski. Właściwie wzrostem dorównywał większości kobiet uznawanych za wysokie. Co wcale nie przeszkadzało mu w byciu niskim. Miał na sobie spodnie z podejrzanego materiału (wtedy jeszcze pałał dziką nienawiścią do jeansu), wyglądające... One po prostu wyglądały, nic więcej nie można było o nich powiedzieć. Gdzieś w ich górnym odcinku zaczynała się czerwono-błękitna, kraciasta koszula. A na niej marynarka. Ta ostatnia była sporo za duża, choć jej właścicielowi zdawało się to nie przeszkadzać. Podwinął jej rękawy, a szerokich pół używał jako płaszcza. Marynarka miała też łańcuszek przyczepiony do któregoś z niższych guzików. Drugi koniec został starannie owinięty bordowa wstążeczką i przypięty do kieszonki dużą, złotą agrafką. Kieszonka ta, ze względu na rozmiar wdzianka (i jego właściciela) wypadała gdzieś w połowie żeber i mieściła kilka bardzo użytecznych przedmiotów, takich jak: monokl, drewniany sztylecik, miniaturowa świeczka, kilka czerwonych zapałek oraz szary kamyk o zgrabnym kształcie.
Kiedy tylko Caldemeyn (bo takim właśnie przepięknym imieniem uraczyli go kochani rodzice) stanął na miejskiej drodze, jego długą, ciemną grzywką zainteresował się miejscowy wiatr. Nie można mu się dziwić - mężczyźni w Rondzie obcinali włosy na krótko, a kobiety upinały ciasne warkocze. Biedak nie miał po prostu co robić. Od razu więc, ucieszony spróbował wydobyć na światło dzienne zielone jak u kota oczy.
A gdy w końcu mu się udało, udławił się tym krnąbrnym i pełnym radości spojrzeniem, które jednocześnie niosło ze sobą mądrość i spokój. Nagle zaczęło mu się wydawać, że ognisko zazwyczaj pali się taką właśnie kocią zielenią, a każdy dom obowiązkowo musi porastać bujny mech.
Oczy spojrzały ze złośliwą satysfakcją.
Caldemeyn zatrzymał się, wybierając miejsce pozbawione złączeń kamieni i rzucił skórzaną walizkę na ziemię. Rozejrzał się dookoła, poruszył nosem jak królik, skrzywił i obrócił w przeciwną stronę powtarzając procedurę. Z uznaniem pokiwał głową i pomaszerował w kierunku łąk poza miastem. Po chwili znieruchomiał i powoli się obrócił.
Walizka leżała tam, gdzie ją zostawił.
- A ty co? Nie idziesz? - spytał z wyrzutem. Walizka z ociąganiem wyciągnęła siedem par chudziutkich nóżek i podreptała za swoim panem.
Właśnie zobaczyłam swój poprzedni komentarz i doszłam do wniosku, że samo rzucenie ''nie podobało mi się'' nie wystarczy i powinnam podać argumenty. Po pierwsze: brak logiki. Wiem, zaleciało Prattchetem posługującym się absurdem, ale ja tego nie lubię, tak samo jak twórczości owego pana (chociaż przemyca w swoich książkach całkiem ciekawe przemyślenia). Wracając jednak do tekstu: absurd nie ma tutaj żadnego celu. Jest, bo jest, bo tak się autorowi spodobało. Dlatego jestem na nie. Proszę jednak nie brać mojej opinii aż tak bardzo do serca, bo należę do typu osób, które, jeżeli nie lubią samej fantastyki, we wszystkich tekstach fantastycznych zobaczą zło i wady.
Nie zrozumiałam tekstu . -.-
ok
Pierwsze co mi się nasuwa na myśl to: - Terry Pratchett. Mam rację?
Zdecydowanie ciekawe. Można czytać po kilka razy. I chyba pierwszy raz widzę w tak krótkim tekście tyle... (zaraz.. czego?) różności :]
Takie sobie. Nie podobało mi się.