Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

...Halo, gdzie jesteś?

XXII

Autor:Taco
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Komedia, Obyczajowy, Romans
Uwagi:Utwór niedokończony, Yaoi/Shounen-Ai, Wulgaryzmy
Dodany:2014-08-22 08:00:47
Aktualizowany:2014-08-15 15:09:47


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Proszę nie kopiować.


Otwarłem okno i usiadłem okrakiem na parapecie. Popatrzyłem na dwa zeszyty, które trzymałem w dłoniach. Tak, wciąż je ze sobą noszę. Sentyment? To na pewno spora część mojego życia... i niezła szmira. Książki by z tego nie było. A jednak nie zdobyłem się, by to wyrzucić. Przekartkowałem jeden zeszyt, pobieżnie przeglądając jego zawartość. Zabawne, prychnąłem. Nie, to nie było i nadal nie jest zabawne. Ale to już za mną.

Rzuciłem zeszyty na podłogę i spojrzałem w stronę drogi. Samochody przejeżdżały szybko i nieprzerwanie, rozpryskując kałuże na siebie nawzajem. Cały dzień padało, teraz też chodzą ciemne chmury.

Na parking wjechał rozklekotany samochód. Zaparkował, a po chwili od strony pasażera wysiadła wściekła kobieta, trzaskając drzwiami. Kierowca też wysiadł i zaczęli głośno rozmawiać, prawie krzyczeli. Kobieta omiotła wzrokiem budynek przy którym się zatrzymali. Złapała moje spojrzenie, poświęciła mi dosłownie moment uwagi, następnie znów wydarła się na towarzysza. Ten coś zaczął tłumaczyć, lecz ona już się odwróciła i zmierzała do środka. Facet zamknął samochód i podążył za nią. Śledziłem ich wzrokiem aż do wejścia, potem wróciłem do studiowania asfaltu.

Trzeba chyba iść dalej, tutaj jest nudno. Trudno mi usiedzieć w jednym miejscu. Gdy już zwiedzę okolicę i znam ją na pamięć, stwierdzam, że nic mnie tu nie trzyma, więc po co zostawać? Ruszam dalej. Po drodze znajduję jakieś prace, więc pieniądze mam, nieduże, ale starczają na pobyty w motelach. Tylko że teraz... Chyba mam dość moteli. Przyjeżdżają do nich różni ludzie, pobędą najwyżej dwa dni i odjeżdżają. Nie da rady złapać z nikim bliższego kontaktu. Kiedyś by mi to odpowiadało, teraz jednak pragnę towarzystwa innych ludzi. Dzwoniłem parę razy do przyjaciół, ale to nie to samo. Bo nigdy nie rozmawiałem z nimi dłużej, niż pięć minut, nigdy też nie powiedziałem gdzie aktualnie jestem. Nie to, że nie chciałem, coś mnie po prostu blokowało. Gdy tylko chciałem nawiązać do tego tematu, prawie się dławiłem, tak mi gardło ściskało. Więc przestałem próbować. Z tych rozmów dowiedziałem się, że Marcin dostał się na

AWF i nadal pracuje w warsztacie samochodowym; Daniel na ekonomię, a Olga tak jak planowała, poszła na prawo do Krakowa i tam też mieszka. Powiedziała, że skoro rodzice chcą jej opłacać studia, to wykorzysta to w pełni. A co miała przez to na myśli, to kto wie. Zaczęła też pracę w jakimś biurze.

A Lula? Skończyła osiemnaście lat, zrobiła imprezę i się wyprowadziła z domu. Mieszka teraz z Marcinem... co mnie trochę zastanawia, szczerze mówiąc. Szkoły jeszcze nie skończyła, uczy się teraz do matury i nie wie co później będzie robić. Jak się zapytałem czy ma kogoś, odpowiedziała, że był taki jeden, ale z nim zerwała, bo nie uznawał seksu przed ślubem. Wmurowało mnie wtedy, pamiętam. No bo jak? Moja mała siostra uprawia już seks? Zbyła mnie śmiechem.

A gdy mnie się pytali co robię? Mówiłem że pracuję trochę tu, trochę tam i ogólnie podróżuję. Zwiedziłem już kawał kraju. I nauczyłem się ufać ludziom. Ha, ha.

Zapada zmrok. Pomarańczowe słońce wychyliło się zza chmur odbijając się w kałużach. Przesiedziałem tak chyba z pół godziny gapiąc się w niebo, aż w końcu słońce zaszło, zrobiło się kompletnie ciemno i przemarzłem.

Zatrzasnąłem okno, czując jednocześnie jak spodnie przyklejają mi się do tyłka.

Wrzuciłem zeszyty do torby i poszedłem wziąć gorący prysznic.

Rano pogoda się nie zmieniła, było tylko trochę cieplej. Wstałem, przeciągnąłem się i przebrałem. Wszystko co ze sobą przyniosłem włożyłem do torby. Nigdy nie było tego dużo, więc bez problemu się w niej zmieściło.

Jak już się wynosić to od razu.

Zamknąłem pokój i poszedłem do recepcji.

-Że też musiałam trafić na takiego faceta, którego nie stać nawet na porządny hotel! - usłyszałem zza rogu. Wyjrzałem i tak jak się spodziewałem, zobaczyłem parę z wczoraj. Kobieta prawie na mnie wpadła, tak była wytrącona z równowagi.

-O rany, przepraszam! - powiedziała szybko.

-Nic nie szkodzi - odparłem, wymijając ich. Jej towarzysz posłał mi ostrożne spojrzenie.

-I co się gapisz, Grzechu?

-Nie widziałaś tego?

-Widzi... - dotarł do mnie jeszcze ten fragment rozmowy, a potem słyszałem już tylko echo ich kroków.

Podszedłem do recepcji. Zapłaciłem resztę, wymeldowałem się i wyszedłem na dwór.

Nabrałem dystansu. Już nie myślę że wszyscy którzy się na mnie patrzą chcą mnie stłuc, albo coś. A nawet jeśli się gapią, to nie obchodzi mnie to, bo robię to samo.

Na przystanku tramwajowym zaczepiłem jakąś kobietę i zapytałem o miejsce do wynajęcia. Powiedziała że nie wie gdzie można jakieś znaleźć. Przeprosiła i weszła do tramwaju. Wtedy zauważyłem, że przygląda mi się pewien metal stojący w pobliżu.

-Szukasz mieszkania? - zapytał.

Potaknąłem.

-Jeśli nie będzie Ci przeszkadzać okolica, to mogę coś polecić.

-Okolica?

-...Budziszyńska - zawahał się.

-Nie jestem stąd - odparłem.

-O. Czyli byłbyś zainteresowany? To zwykły blok, ale...

-Pewnie, jeśli nie jest drogo.

Roześmiał się.

-Nie, nie jest.

-Jak tam dotrzeć?

-Wsiądziesz w piętnastkę - kiwnął głową w stronę torów - dojedziesz do Grobli i tam przesiądziesz się na autobus. W osiemdziesiątkę... Tak, przystanek jest zaraz po drugiej stronie ulicy. Na siódmym przystanku chyba musisz wysiąść. Zresztą, jak się zapytasz o Budziszyńską, to każdy Ci powie gdzie to jest. Nazywa się osiedle Leśne, kij wie czemu. Blok siódmy.

-Dobra, dzięki.

-Tylko się nie zrażaj... A, i jak dotrzesz, to pytaj o Reginę. Ona wynajmuje.

Skinąłem głową, a metal wsiadł w siódemkę, która właśnie nadjechała.

Ja poczekałem jeszcze jakieś sześć minut i pojechałem wskazanym tramwajem.

Dojechałem bez przeszkód i oczywiście bez biletów. To już weszło mi w nawyk. Jadąc tym tramwajem mijaliśmy kamienice, domy, ewentualnie bloki. Potem autobusem wyjechałem na tereny miasta, gdzie przeważały właśnie bloki. Zapytałem kogoś po krótkim wahaniu, kiedy mam wysiąść, żeby dotrzeć do Budziszyńskiej. Zapytany mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym odpowiedział, że na siódmym. Ale zabrzmiało to tak, jakby chciał mnie opluć, tylko mu nie wyszło.

Wysiadłem rozglądając się po okolicy. Bloki, parę fabryk, domy. Mur i beton jednym słowem. Zniszczony przystanek, śmieci, graffiti na każdym kroku. Cóż, moja codzienność od pewnego czasu. Po ulicy kręcili się robotnicy z pobliskiej budowy, czy raczej rozbiórki; starsi ludzie i grupka licealistów, palących papierosy. Pewnie zwiali z lekcji, bo godzina była dość wczesna. Chociaż nie wiem, czy jest tu jakaś szkoła.

Znalazłem to osiedle. Zgadzam się z metalem. Też nie wiem, dlaczego zostało to nazwane osiedlem, w dodatku leśnym. Bloków było mało, przynajmniej tak mi się wydawało; były od siebie dość oddalone i niskie. W końcu dotarłem do siódmego i, jak się okazało, ostatniego. Położony był nad kanałem, od którego oddzielony został drucianym płotem. Miejsce faktycznie nie zachęcało swoim wizerunkiem. Budynek wyglądał, jakby wiecznie płakał, przez odpadający tynk przy oknach. Przy wejściu wydzielone było poletko na rośliny, ale dokonywał tam żywota tylko jeden krzaczek róży. Na schodach prowadzących do wejścia siedziała kobieta, rozmawiająca przez telefon.

Popatrzyłem jeszcze trochę i wszedłem do środka. Kobieta zerknęła na mnie przelotnie i wróciła do rozmowy. W środku panował chłód i półmrok. Po prawej znajdowała się klatka schodowa, jakby odwrócona od wejścia. Po lewej, na wprost i tuż przy schodach były drzwi do mieszkań.

Wszedłem na piętro, po drodze wyglądając przez okno. Wychodziło na ulicę z której przyszedłem. Pierwsze piętro było dokładnie tak samo skonstruowane jak parter, tyle że z dłuższym korytarzem po prawej. Założyłem, że reszta pięter też.

W pewnej chwili z mieszkania po prawej wyszła dziewczyna. Czerwone włosy miała zmierzwione, oczy podkrążone. Ziewnęła zamykając drzwi na klucz. Ubrana była dość... bardzo kolorowo.

-Przepraszam - zagadnąłem ją, kiedy odwróciła się w moją stronę.

-Znasz może Reginę?

Przekrzywiła głowę.

-Zależy kto pyta.

-Właśnie - usłyszałem za plecami. Obróciłem się i zobaczyłem dziewczynę z wejścia.

-Och, to ty?

-Może. A przedstawisz się? - zapytała.

-Alex jestem - uścisnęliśmy sobie dłonie. W międzyczasie czerwono-włosa pożegnała się z Reginą i zeszła na dół.

-Czego ode mnie chcesz Alex?

-Słyszałem, że wynajmujesz mieszkanie - powiedziałem.

-Słyszałeś? - uśmiechnęła się lekko - ciekawe od kogo... No, ale nic, zainteresowany?

-Pewnie. Mam tylko nadzieję, że nie będzie za drogo. Nie mam za dużo kasy - powiedziałem. Miała w sobie coś przyjaznego.

Dziewczyna parsknęła śmiechem.

-Drogo? Tutaj? Daj spokój. Jak chcesz, mogę Ci pokazać mieszkanie, co ty na to?

Zgodziłem się i ruszyliśmy w górę. Na trzecim piętrze podeszła do drzwi znajdujących się w ścianie prostopadłej do schodów.

Wyciągnęła klucz z kieszeni i otworzyła drzwi, gestem zapraszając mnie do środka. Pomieszczenie było małe, akurat na jedną osobę. Po prawej, w przeciwległym kącie stało łóżko; bliżej wejścia mała szafa.

-Tu jest toaleta - uchyliła drzwi po lewej, ukazując wnętrze małego pomieszczenia. Kibel w głębi, umywalka przy drzwiach. Prysznic składał się ze zwykłego odpływu w kafelkach i zasłony na pręcie.

-Luksusów może nie ma, ale jest w miarę porządnie. Urządziłam na tyle, na ile było mnie stać - wyjaśniła bez skrępowania.

Obok łazienki była kuchnia, połączona z głównym pokojem w którym znajdowało się łóżko, lodówka, kuchenka, szafki i stolik. Okno nad stołem wychodziło na kanał.

-No, to w zasadzie tyle - rozłożyła i opuściła bezwładnie ręce. Uśmiechnęła się.

-Jak się podoba? - spytała.

-Idealnie - powiedziałem. Nie potrzebowałem nic więcej.

Dogadałem się co do czynszu i stwierdziła, że mogę się wprowadzić od razu.

-Cieszę się, że znalazłam w końcu chętnego. Miłego mieszkania - powiedziała na odchodnym.

Gdy wyszła, zdjąłem torbę z ramienia i położyłem ją na krześle. Nie sądziłem, że tak szybko to pójdzie. Podobnie było z mieszkaniem u babci, w kamienicy. Musze przyznać, że mam cholerne szczęście w tych sprawach.

Trochę oszołomiony otworzyłem wiszącą szafkę. W środku stały dwa kubki. Po kolei przejrzałem resztę. Znalazłem garnek, patelnię, mały czajnik i sztućce. Czyli w zasadzie wszystko miałem.

Po krótkich poszukiwaniach znalazłem w okolicy mały sklepik. Kupiłem trochę jedzenia i przyglądając się otoczeniu ruszyłem do bloku.

Na klatce spotkałem Reginę, gadającą ze skinem.

-Łał, szybki jesteś - stwierdziła wskazując siatkę, którą trzymałem w dłoni. Wzruszyłem ramionami.

-No nie gadaj - odezwał się skin - Ten blondas będzie tu mieszkał? To jest ten twój wybawiciel?

-Tak, bądź dla niego miły, kochanie. A, właśnie Alex. Zapomniałam poprosić cię o numer. Tak w razie wu.

-Ach... Ale ja nie mam komórki - odparłem. Zrobili wielkie oczy.

-W jakich czasach ty żyjesz człowieku? - spytał łysol.

-Dobra, to nic. W mieszkaniu jest telefon, najwyżej zadzwonię na ten numer. A tu masz mój - podała mi karteczkę.

-I w ogóle - dodała, gdy ją wziąłem - to, to jest mój chłopak, Fred - przewrócił oczami - Jak masz jakiś problem, zwróć się do niego. Może się wydawać nieczułym chamem, ale jest naprawdę kochany.

-Dzięki. Do zobaczenia - powiedziałem wspinając się na górę.

Pomachała mi dłonią z uśmiechem, Fred kiwnął głową, potem zniknęli mi z pola widzenia.


***


Mieszkając w tym bloku, faktycznie można spotkać ciekawych ludzi. Takich jakich byś nie spotkał na co dzień. I pomimo różnic kulturowych, zauważyłem, że wszyscy się ze sobą względnie dogadują. Nikt nikogo nie ocenia. Gdy któryś z nich, ma kłopot, reszta stara się pomóc, stając po jego stronie, jednocześnie nie wtrącając się w sprawy tej osoby. Nie pytając o przyczynę. I to jest niesamowite. Może brzmi to trochę jakby to była jakaś sekta... Ale to naprawdę zwykli ludzie, mający ze sobą jedną rzecz wspólną - jakiegoś rodzaju odrzucenie. Okolica tego bloku ma złą reputację. Dowiedziałem się, że wszyscy myślą o tym miejscu, jak o skupisku degeneratów, przestępców i ćpunów. To nieprawda. Znaczy, jasne zdarzają się takie osoby, jak wszędzie, ale tutaj to albo dadzą sobie w mordę jak się ktoś narazi, albo mają to gdzieś. .. Nie umiem tego do końca wyjaśnić. To po prostu... Jedna wielka rodzina. Wszyscy kryją się wzajemnie, szanują - w ich interpretacji tego słowa.

Większość z nich poznałem. Niektórych bliżej, niektórych tylko z widzenia.

A propos znajomości, spotkałem tu przemiła osobę. Na imię ma Maria. Nie znosi, gdy się tak nią tak woła, woli Maryjka. Mieszka piętro wyżej. Z wyglądu niczym szczególnym się nie wyróżnia, może jedynie pieprzykiem nad brwią. Nie nosi żadnych kolców, glanów, czy kolorowych włosów, jest niesamowicie żywiołowa, ciągle się uśmiecha i nie lubi siedzieć w miejscu bezczynnie. Kiedy już coś sobie postanowi, trudno ją od tego odwieść. Zazwyczaj wkręca mnie i swojego dobrego przyjaciela Karola, w jakieś... ciekawe imprezy, czy spotkania, jak je nazywa i wynajduje sklepy z tanimi, ale porządnymi ciuchami. Karol za to, jest jej całkowitym przeciwieństwem. Spokojny, opanowany. Nie, nie jest chłodny, zwyczajnie chodząca ostoja spokoju. Na swój sposób przystojny.

Maria- Ekhm. Maryjka, siedziała niedawno przy moim stoliku i piła przesłodzone siki, które nazywała kawą. Aż mnie wygina na widok tej substancji.

-Maryjka, ty coś studiujesz? - zapytałem ją ni z gruszki ni z pietruszki.

Omal się nie udławiła, zaskoczona moim pytaniem.

Zaczęła się śmiać, przy czym zarzuciła brązową czupryną.

-Ja? Że niby co. Ale wiesz, myślałam o medycynie... - powiedziała sarkastycznie - Student, to gatunek wymierający w tym budynku, wiesz.

-Ale serio, nic nie chcesz studiować?

-Jak na razie, skupiam się na poszukiwaniach pracy. Takiej na dłuższy czas.

-...Też szukam. Ale jakoś nie mam szczęścia - wykrzywiłem usta w dziwnym grymasie.

-Ja też nie. Ale jak coś znajdę, to dam Ci znać - uśmiechnęła się szeroko.

Kiwnąłem wtedy głową, pamiętam. Ale okazało się, że to ja znalazłem nam pracę. W zasadzie przez przypadek, no i nie taką prawdziwą... Coś sprawiło, nie pamiętam co, że pomyślałem o ogrodnictwie. Najpierw był pomysł, żeby podejmować się różnych prac, ale stwierdziłem, że przecież nie wszystko bym umiał zrobić. Kiedy spytałem się Maryjki, co o tym sądzi, stwierdziła że dobry pomysł, tyle że ona nic nie wie na ten temat. Ja też nie. Ale czy to w czymś przeszkadza? Znalezienie klientów też nie było takie trudne, jak myśleliśmy. Spytaliśmy się jakiegoś staruszka mieszkającego w okolicy, czy mu nie skosić trawnika, czy coś w tym stylu. Z początku był nieufny, co się dziwić. A potem jakoś poszło. Dziadek wspomniał o nas znajomym i tak dalej. No i mieliśmy trochę zajęcia, w końcu był środek lata. Nie braliśmy za to dużo kasy, bo ile można chcieć za skoszenie trawy, wyrwanie chwastów, czy przystrzyżenie żywopłotu? Ale wystarczało nam na utrzymanie, a to było najważniejsze. Z czasem polubiliśmy taki sposób zarabiania. Można spotkać miłych ludzi, chociaż tacy chamscy i pojebani też się zdarzają. Jeden sobie ubzdurał, że chcemy go za wszelka cenę okraść i wypuścił na ulicę dwa dobermany. Dopadły nas, a jak. Szybkie są te skurwysyny... Do teraz mam mocno widoczny ślad szczęki jednego z nich na łydce. Maryjce już schodzi, tylko ją drasnął. I oczywiście dostał w zęby z buta - umie się dziewczyna bronić.

Naprawdę, dobrze mi się tu mieszka.

Ostatnio starałem się sobie przypomnieć, ile już jestem poza domem. Wyszło, że prawie cztery lata. W tym czasie tak naprawdę niewiele się zmieniło. Bo nawet teraz, po „terapii” czasami gdy otrząsam się z myśli, orientuję się, że wbijam sobie długopis w rękę, czy cokolwiek co mam pod ręką; już nawet tego nie kontroluję (co mnie naprawdę śmieszy). A z drugiej strony, czy jest co zmieniać? Nic takiego sobie nie robię, a ta nieufność, to może moja natura...

Ha. Sam sobie nie wierzę.

Kurwa.

Mało mnie to już obchodzi. Skupiam się na tym, co jest teraz. A co jest?

-Oooooo... jaki słodziak! - dosłownie miauknęła Maryjka. Odwróciłem się, by zobaczyć, co nazywa „słodziakiem” i okazało się, że był to mały, szary od kurzu piesek.

-W którym miejscu TO jest słodkie? - zapytałem wskazując na kłębek nerwów.

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

-Okrutny jesteś. Nie mów na niego „to” - udała obrażoną.

Pies pisnął i przydreptał chwiejnie bliżej dziewczyny.

-Co jest malutki? Pewnie głodny jesteś, co? - powiedziała łagodnie, wyciągając do niego rękę. Pies ostrożnie ją powąchał, ale widząc, że nie ma na niej jedzenia, zapiszczał ponownie. Maryjka chwyciła go delikatnie i przytuliła do siebie, głaszcząc go. Zaśmiała się, kiedy zaczął się po niej wspinać. Oderwała go od swojej bluzki i wyciągnęła w moją stronę.

-No spójrz. Naprawdę cię to nie rusza? - spytała. Psiakowi nie spodobało się to, że nagle znalazł się w powietrzu. Machał desperacko łapkami i darł na całe gardło.

-Nie - stwierdziłem dobitnie.

-No wiesz co? - prychnęła. Postawiła psa na ziemi.

-Dzisiaj nic przy sobie nie mam do jedzenia, ale jutro coś ci przyniosę, jak tu zostaniesz - powiedziała do niego. Jakby mógł ją zrozumieć. Ale jak następnego dnia szliśmy tą samą ulicą do pracy, faktycznie go spotkaliśmy. Chował się pewnie gdzieś w zaułku. Dostał od Maryjki kawałek kiełbasy. Zabrał się za nią z wielką ochotą, ale małymi możliwościami. Musiała mu ją rozdrobnić. Dokarmiała go prawie każdego dnia, bo ani on się nie ruszał z miejsca, ani my nie zmieniliśmy trasy, w końcu było to niedaleko naszego bloku.

Jednak pewnego dnia, nie było go tam, gdzie zawsze. Maryjka go wołała (bo nadała mu już imię godne króla: Włodek. Włodzimierz cholera. Nie mam pojęcia skąd jej się to wzięło, serio...), ale bez skutku. Znaleźliśmy go dalej, leżał pod krzakiem przy czyimś ogródku i... praktycznie zdychał. Sierść miał zakrwawioną, a jak nas zobaczył zaczął przeraźliwie skomleć. Maryjka od razu do niego podbiegła, przeklinając na czym świat stoi. To był pierwszy raz, kiedy usłyszałem jak przeklina. Pochyliła się nad nim, coś do niego mówiąc. Zobaczyłem wtedy, że płacze.

-Alex, Alex! Musimy go uratować - wymamrotała do mnie - Ale co mam zrobić... Ja nie wiem... Nie wiem czy tu jest jakiś weterynarz... - otarła rękawem oczy.

No i praca poszła się jebać.

Podszedłem do niej.

-Hej, spokojnie. Zapytamy się kogoś - powiedziałem niezręcznie, przyklękając koło niej. Westchnąłem. Rozpiąłem bluzę i sięgnąłem po psa, ale Maryjka mnie powstrzymała.

-A co jeśli coś mu zrobisz?

-Chcesz mu pomóc, czy nie? - spytałem. Kiwnęła głową i puściła moją rękę.

Ostrożnie go uniosłem i owinąłem w bluzę, przy wtórze jego pisków. Ruszyliśmy w poszukiwaniu weterynarza. Zapytany po drodze mężczyzna, wskazał nam drogę do najbliższego, który znajdował się głębiej w mieście, czyli dość daleko tak, czy siak. Jadąc tramwajem, udawaliśmy, że nie wiemy o co chodzi, kiedy ludzie się na nas dziwnie gapili. Jak w końcu dotarliśmy do odpowiedniego budynku, pies ucichł, tak, że sam zacząłem się o niego martwić. A Maryjka zaczynała świrować. Tak więc, wpadliśmy do środka i o mało co nie staranowaliśmy małej kobiety z pudlem.

-O mój Boże! - krzyknęła - Proszę uważać, to nie tor wyścigowy!

I wyszła naburmuszona, nie zdążyliśmy nawet przeprosić.

-Przepraszam za moją klientkę - usłyszeliśmy z głębi rozbawiony głos - Bardzo się przejęła pchłami swojego pupila.

Maryjka nie zwracając na to wszystko uwagi, podbiegła do właściciela, chwyciła go za rękę i powiedziała z naciskiem, że MUSI zająć się Włodkiem, przy czym wskazywała na mnie. Gdyby nie to, że dziewczyna naprawdę się przejęła stanem zwierzaka, parsknąłbym śmiechem.

Mężczyzna podszedł do mnie i wziął psiaka. Przyjrzał mu się i ruszył do pomieszczenia za przymkniętymi drzwiami, mówiąc nam, żebyśmy tu poczekali.

-A mogę iść z Panem? - jęknęła Maryjka.

Mężczyzna widząc w jakim jest stanie, pokręcił głową.

-Lepiej nie, będę musiał to pozszywać - powiedział łagodnie i zniknął za drzwiami.

Usiadłem na ławce pod oknem, a Maryjka po chwili klapnęła obok mnie. Spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się jak tylko potrafiłem, odpowiedziała mi tym samym. Położyła mi głowę na ramieniu, a ja ją po niej pogładziłem.

-Przepraszam - wymamrotała.

-Za co?

-... Nie poszliśmy do pracy, pewnie stracimy klienta. Może nawet nie jednego... No i za to, że w ogóle musisz się zajmować taką sprawą, bo przecież nie lubisz zwierząt... I za bluzę, pewnie już nie spierzesz tej krwi... I...pewnie jestem wkurzająca...

-Ciiicho... Nic się nie stało. Nie jesteś wkurzająca - poczochrałem jej lekko włosy. Byłem zdziwiony jej zachowaniem. Nie wygląda na osobę tak wrażliwą.

Pociągnęła nosem.

Przesiedzieliśmy tak jakieś pół godziny. W końcu drzwi się otworzyły i weterynarz wyszedł.

Maryjka uniosła głowę wyczekująco.

-Będę szczery - powiedział - Jeśli psiak przeżyje do jutra, to nic mu nie będzie. Pozostaje czekać. Pani jest jego właścicielką?

-Nie... Ja go tylko dokarmiałam.

Kiwnął głową.

-A zaopiekuje się nim Pani? Bo inaczej będę musiał oddać go do schroniska.

-Ja... Nie wiem. Musiałabym to przemyśleć...

-Dobrze, on i tak, jeśli przeżyje, będzie musiał zostać u mnie z tydzień.

-Wie Pan, co mu się stało? - spytała.

-Wygląda na to, że pogryzł go pies.

-Pewnie jeden z tych dobermanów - warknęła do siebie - To... Możemy przyjść jutro, zobaczyć co z nim? - My? Pomyślałem, ale nie protestowałem. Mogę przyjść, czemu nie.

-Tak, pewnie. Czynne mam od ósmej do dziewiętnastej, ale od czternastej przyjmuje mój współpracownik. Mieszkają Państwo niedaleko?

-Nie... Trochę jechaliśmy. Ale to nic, prawda? Przyjedziesz ze mną? - zwróciła się do mnie.

-Przyjadę.

Uśmiechnęła się.

-Ach, właśnie. Proszę, to moja wizytówka, jakby miała Pani jeszcze jakieś pytania.

-Dziękuję - powiedziała do weterynarza odbierając karteczkę - A... Ile płacimy?

-Na razie nic. Jutro się zobaczy.

-Dobra, to... to do widzenia - powiedziała z ociąganiem ruszając ku drzwiom.

-Do widzenia.

Wyszliśmy na ulicę. Maryjka wsadziła ręce do kieszeni i nie odzywała się całą drogę. Kiedy doszliśmy w końcu do naszej klientki, okazało się, że nie była nawet zła. Mówiła, że ma czas. Poza tym, to musimy tylko dokończyć robotę, bo już sama zaczęła. Więc nie było źle. Gorzej za to było z Maryjką. Do wieczora chodziła, jakby jakimś cudem przeniosło się na nią ADHD. Zaprosiła mnie do siebie i zrobiła wodę z miętą, udając wesołą. Oglądała wizytówkę.

-Damian Konarzewski- powiedziała.

-Co? -nie zrozumiałem.

-Ten weterynarz. Tak się nazywa.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie, ona na łóżku, ja na krześle. Przez otwarte okno nawiewał słaby wietrzyk, poruszając usychającą roślinką na parapecie. Już w południe zrobiło się strasznie gorąco, a nadejście nocy nic nie pomogło. Powietrze było ciężkie, ale na burzę się nie zapowiadało. Wstałem, nalałem wody w szklankę i podlałem roślinkę.

-O roślinkę to się troszczysz? - stwierdziła z wyrzutem.

-Maryjka, nie jestem nieczuły.

-No właśnie się zastanawiam.

Westchnąłem.

-Do rośliny się nie przywiązujesz.

Przyglądała mi się w milczeniu.

-Więc tu chodzi o-

Przerwało jej pukanie do drzwi. Na moje szczęście.

-Proszę - zawołała.

Odłożyłem szklankę na miejsce. Kiedy się obejrzałem, zobaczyłem w drzwiach Karola. Przywitał się z nami i wszedł do środka.

-O Karol, dobrze że jesteś - rzuciłem.

-Dlaczego?

-Działasz uspokajająco na tą dziewczynę - wskazałem Maryjkę - Weź zrób coś z nią.

Spojrzał pytająco najpierw na mnie, potem na nią.

-Przecież jestem spokojna - przewróciła oczami.

-Tak, bardzo - stwierdziłem sarkastycznie - Całą drogę powrotną skakała, biegała i szarpała mnie za ramię, żebym się pospieszył. W końcu musiałem z nią biec, inaczej urwałaby mi rękę.

-A tam, przesadzasz... - mruknęła zażenowana, chowając się za szklanką.

Karol usiadł obok niej.

-Co cię tak denerwuje? - zapytał swobodnie.

-Nie że denerwuje... Po prostu się martwię.

-Przecież jutro go zobaczysz - odezwałem się.

-Kogo? - zdziwił się Karol.

-Włodka. Wiesz, tego psa, co ci mówiłam. Coś go pogryzło...

-To nie wiem, czy to dobry moment, ale...

Spojrzała na niego.

-Jakaś kobieta tu była, szukała cię.

-Kto? - zaciekawiła się - Znaczy...jak wyglądała?

-Nie wiem - odpowiedział - Nie widziałem jej. Fred mi to przekazał, a wiesz że on ma słabą pamięć. Pytała się, czy tu mieszkasz, Fred nic nie mówił. Podobno się nie zraziła i powiedziała, że spróbuje jeszcze jutro wieczorem tu przyjść.

-Och. To ciekawe... - wyglądała jakby się nad czymś zastanawiała.

-No cóż, ja się będę zbierać - przerwałem jej rozmyślania. Wypiłem to co zostało mi w szklance i ruszyłem do wyjścia.

-Co, już idziesz? Nie ma mowy! - usiadła na brzegu łóżka, sięgając do stolika - Chciałeś żebym się uspokoiła, to teraz siadaj tu z nami i gramy - rzuciła wyciągając ze stolika talię kart.

-Gramy? - roześmiał się Karol - Przecież ty zawsze się wkurzasz przy grze, bo przegrywasz...

-Wkurzanie się jest lepsze niż zamartwianie! - warknęła - A teraz siadać!

No i jaki mieliśmy wybór?

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Weraax3 : 2014-08-27 03:08:41

    Fajny rozdzial, podobal mi sie. :3

    Oo Alex znalazl sobie przyjaciol jak fajnie :3

    Te dobermany.. Wrr co za glupie psy.

    Biedny Włodek. :(A Maria jest wrazliwa jak ja. xO

    Czekaaaamm na next. >3<

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu