Opowiadanie
Rezonans
Przed burzą
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2014-01-17 13:50:50 |
Aktualizowany: | 2014-01-17 13:50:50 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 6
Przed burzą
Zrodzone z mroku Mazoku od zawsze stanowiły całkowite przeciwieństwo żyjących w świetle Smoków. Jednak obie rasy, chociaż władały znaczcie potężniejszą mocą od przeciętnego człowieka bazującą na elementarnej sile stwórczej, były po części uzależnione od ludzi. Pogrążone w konflikcie Ryozoku i Demony sięgały po wszelkie sposoby zwiększenia swojej siły, a jeden z nich stanowiło karmienie się emocjami. Negatywne odczucia doprowadzały podwładnych Shabranigdo do nieokiełznanej euforii. Dzieci Ceiphieda natomiast wzmacniały się pozytywnymi wrażeniami słabszych od siebie istot. Co prawda, za najbardziej wyrafinowany przysmak Mazoku uważały cierpienie swojego naturalnego wroga, lecz to właśnie ludzie ze względu na znacznie większą liczebność decydowali często o zwycięstwie w licznych pomniejszych potyczkach jako źródło dodatkowej energii.
Od momentu, kiedy oddano pieczę nad światem magii Strażnikom i zostało zabronione odbieranie życia przeciwnikowi, walka pomiędzy potomkami dwóch tytanów przybrała inną postać. Mazoku przyczyniały się do szerzenia chaosu, a Ryozoku starały się za wszelką cenę temu przeciwdziałać, zaprowadzając gdzie tylko mogły ład i porządek. W każdym z dwunastu światów mieszkali przedstawiciele wszystkich trzech ras i w zależności od tego, która z sił osiągała przewagę, tak też kształtował się nowy wymiar. I chociaż teoretycznie na chwilę obecną uniwersa zostały po równo podzielone pomiędzy wpływy Shabranigdo i Ceiphieda, wcale nie oznaczało to, że taki porządek miał się utrzymywać wiecznie.
Wraz z upływem czasu coraz więcej rodziło się obdarzonych potężną mocą ludzi. Częściej też zdarzały się przypadki wnikania Ayn w postaci spadających gwiazd w jednostki zupełnie nie wtajemniczone w magię. I zarówno Smoki jak i Mazoku musiały zacząć się liczyć ze stale wzrastającym potencjałem trzeciej, dotąd zdecydowanie słabszej, rasy. Wszechświat stale się zmieniał niczym koryto dziko płynącej rzeki. Najmądrzejsi przedstawiciele Demonów i Ryozoku dobrze wiedzieli, że jeżeli chcieli wciąż płynąć wraz z tym nurtem, musieli umieć się przystosować do nowych realiów.
Xelloss Metallium od zawsze wykazywał doskonałe zdolności adaptacyjne. Znacznie lepiej niż osoby z jego otoczenia rozumiał zachodzące tuż przed jego oczami procesy i postępował według tylko sobie znanego kodeksu. Jedyną istotą mogącą go powstrzymać była Zellas Metallium, lecz dumna zwierzchniczka niemalże zawsze dawała swojemu poddanemu wolną rękę, co dodatkowo przyczyniało się do poglądu, że tam, gdzie pojawi się Tajemniczy Kapłan, nastąpi chaos. Istniało jednak wiele istot pozbawionych tej cechy. I właśnie ci, którzy byli zbyt krótkowzroczni, aby dostrzec prawdziwe znaczenie tylko pozornie oczywistych wydarzeń, najczęściej stawali obiektem kpin i manipulacji przebiegłego Demona.
Tak jak na przykład pewna grupa młodych Ryozoku.
- Proszę, proszę, kogo to przywiodło w skromne progi Wolf Pack Island? - spytał przyjaźnie Mazoku.
Dwie pobladłe Smoczyce skryły się za plecami usiłujących wyglądać groźnie trójki męskich przedstawicieli potomków Ceiphieda.
- Ttto tttty jesteś Xelloss Metallium? - spytał drżącym głosem najwyższy z gromadki, obdarzając unoszącą się tuż nad nim sylwetkę fioletowowłosego Demona lękliwym spojrzeniem.
- Zgadza się. - odparł z uśmiechem mężczyzna. Nie spodziewał się, że tuż przy magicznej granicy Wolf Pack Island spotka Smoki, które same z własnej, nieprzymuszonej woli wejdą na teren swojego śmiertelnego wroga. To mogło być nawet zabawne. - Teraz pozwólcie, że ja zadam wam pytanie. W jakim celu tutaj przybyliście?
Grupa Ryozoku najpierw tylko obserwowała go w milczeniu. Postać Mazoku na tle ciemnego, surowego skalistego krajobrazu zwieńczonego gniewnym, zachmurzonym niebem, wzbudzała w nich skrajne odczucia. Uczono ich, kim był Xelloss Metallium. Starsi przestrzegali ich przed potężną destrukcyjną mocą tego Demona. Ale z drugiej strony trudno było im uwierzyć, że ten sympatyczny mężczyzna może być tak niebezpieczny. Przybyli jednak tutaj w pewnym celu i nie zamierzali ponosić porażki. Ich nauczyciele musieli się pomylić. Ten podwładny Shabranigdo nie mógł stanowić aż takiego zagrożenia.
- Przybyliśmy tutaj, aby pana zapieczętować! - oznajmił nagle drugi młody Ryozoku w przypływie odwagi.
Xelloss lekko uchylił powieki, a jego uśmiech się poszerzył.
- Przypuszczałem, że jesteście ciekawą gromadką, ale nie myślałem, że aż tak.
Gdyby tylko te Ryozoku miały bardziej rozwinięty zmysł magiczny, byłyby w stanie wyczuć złowieszczą aurę otaczającą Mazoku. I z pewnością nie wypowiedziałyby następnych słów.
- Nasi zwierzchnicy to tchórze, dlatego postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce! - krzyknął ostatni z trójki stojących z przodu Smoków i zaczął kumulować energię Ceiphieda. - Pieczętując pana, wyzwolimy ten wymiar spod rządów przeklętego Shabranigdo!
- Właśnie! - dołączyły do niego pozostałe Ryozoku, które rozpoczęły własną inkantację, zapominając o tym, że zaledwie chwilę wcześniej odczuwały strach.
Demon wciąż przyglądał się młodzieży z zainteresowaniem, nie wykonawszy ani jednego ruchu. Brak jakiegokolwiek odpowiedzi trochę zaskoczył grupę młodych Smoków. Czyżby Mazoku stwierdził, że nie ma szans uciec przed ich atakiem?
Fioletowowłosy nawet nie drgnął, gdy dosięgła go fala oślepiającej energii. Ryozoku ogarnęła euforia. Udało im się! Zrobili coś niesamowitego! Zapieczętowali samego Xellossa Metallium! Czekali z niecierpliwieniem aż opadnie mgła wywołana przez ich zaklęcie, aby podziwiać swoje dzieło. I wielkim zaskoczeniem okazał się dla nich fakt, że tam, gdzie miał powstać kamienny posąg będący wynikiem poprawnie przeprowadzonego rytuału pieczętowania, wciąż wstał niewzruszony Demon, uśmiechając się przymilnie.
- Chyba wasi nauczyciele nie prowadzą odpowiednio szkolenia na przyszłych Strażników. - zauważył beztrosko Xelloss.
- To… jest… niemożliwe. - wydukała jedna ze Smoczyc.
- Nawet nie jesteście w stanie ocenić mocy swojego przeciwnika, nie wspominając już o braku podstaw w postaci znajomości zasady Równowagi. Ale nie martwcie się… - Mazoku otworzył szeroko oczy. Bezlitosne spojrzenie jego fioletowych tęczówek, wywołało u młodych Smoków prawdziwy strach. - Będę na tyle uprzejmy, aby nadrobić z wami zaległości. - Na ustach mężczyzny zagościł demoniczny uśmiech.
Wystarczyło, że Demon pstryknął palcami, aby każdego nierozsądnego Ryozoku pochłonął wir mrocznej, złowrogiej energii. W ten sposób rozpoczęła się symfonia miła dla ucha dla każdego Mazoku. Dźwięk nieokiełznanych krzyków wyrażających szczere, autentyczne cierpienie stanowiło doskonałe tło do posilenia się czystym lękiem młodych, niedoświadczonych Smoków. Dla Xellossa była to całkiem smaczna przekąska, chociaż nic nie mogło się równać z emocjami jego ulubionego Smoczka…
Po zaledwie kilku minutach niektóre krzyki ucichły. Fioletowowłosy był zawiedziony. Trójka Smoków, która na samym początku mądrowała się najbardziej, straciła przytomność jako pierwsza. Doprawdy, było to po prostu żałosne. Zaskoczyły go jednak mile dwie lękliwe Ryozoku, które wciąż tworzyły akompaniament dla głównego wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Prawie po kwadransie jedna ze Smoczyc zemdlała, pozostawiając na placu boju dziewczynę o kruczoczarnych włosach i jasnych, brązowych oczach, w których pojawił się błysk przerażenia, gdy Mazoku stanął tuż przed nią.
- A więc to ty jesteś główną sprawczynią tego całego pośmiewiska. - Demon uniósł dłoń, w rezultacie czego pozostała czwórka Smoków opadła bezwładnie na ziemię. Tylko ta jedna Ryozoku pozostała uwięziona w wirze mrocznej energii. - Zapewne chciałaś wywołać zamieszanie przed jutrzejszym posiedzeniem Przymierza Równowagi, czyż nie, panienko od Ruelzhan?
Jasnobrązowe oczy rozszerzyły się w szoku. Dziewczyna przestała krzyczeć, chociaż nie mogła powstrzymać grymasu bólu, który wciąż gościł na jej twarzy.
- Nie, to… nie to było… moim… celem. Mój… pan z pewnością… nie obrażałby w ten… sposób pana… inteligencji. - odpowiedziała wolno dziewczyna. Xelloss musiał przyznać, że ta mała Smoczyca była wyjątkowo odporna na ból.
- A co w takim razie jest twoim celem?
- Miałam… przekazać… panu… pozdrowienia… od… mojego…. pana… - szepnęła dziewczyna, która była już u kresu wytrzymałości.
Moment później oczy Ryozoku zaświeciły się na czerwono, a jej ciało przeszedł silny wstrząs W następnej chwili dziewczyna już nie żyła.
Demon uśmiechnął się szeroko. Zrozumiał przekazaną w ten sposób wiadomość. Wróg Równowagi jawnie kpił ze wszystkich Strażników, dając jasno do zrozumienia, że jest całkowicie pewny swojego triumfu.
- Podobno miała przybyć z samego rana… - burknęła pod nosem nieco rozdrażniona Lina.
- Cóż, Phil często rzuca słowa na wiatr. Może się rozmyślił… - dodał z nadzieją Zelgadis.
- Nie wydaje mi się. - odparł Gourry. - Jak Phil coś sobie postanowi, to jest uparty bardziej od ciebie i Liny razem wziętych.
- A na jakiej podstawie stwierdziłeś, że jestem uparta? Znamy się od dwóch dni! - warknęła rudowłosa, obdarzając szermierza groźnym spojrzeniem.
Blondyn uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Tyle wystarczy, aby stwierdzić, że jesteś równie uparta, o ile nie bardziej, jak Zel.
Początkująca czarodziejka błyskawicznie rzuciła kapciem w mistrza miecza.
- Licz się ze słowami!
- Chyba dzisiaj już się lepiej czujesz. - zauważył z wrednym uśmieszkiem lawendowowłosy mag.
Czerwonooka spojrzała na niego z poirytowaniem. Po wczorajszym treningu ledwie mogła chodzić. Uwolnienie tak ogromnej, w porównaniu do pierwszego razu, porcji mocy znacznie obciążyło jej organizm. Zasnęła natychmiast, jak tylko położyła się na łóżku i przespała kamiennym snem dwanaście godzin. Miłym aspektem tej sytuacji był brak nieprzyjemnych snów, chociaż wciąż była zła na swojego nauczyciela, pomimo faktu, że dzisiejszego ranka odzyskała sporo sił.
- Zobaczysz, przyjdzie taki dzień, że nie zdołasz umknąć przed moim Fire Ballem. - powiedziała mściwie. Cały czas ogarniało ją niezadowolenie na wspomnienie faktu, że nie dała rady trafić wojownika ani razu.
- Będę czekać na to z niecierpliwością. - odparł, wciąż uśmiechając się wrednie.
Cała czwórka, wraz z zamyśloną Ryozoku, zgromadziła się w Sali Teleportacji. Ponieważ przemieszczanie międzywymiarowe pochłaniały znaczną ilość energii, każdą z obronnych twierdz w Rejonie Varney wyposażono w pomieszczenia pozwalające na przeniesienie kilku osób w dowolne miejsce kosztem mocy zaklętej w magicznym budynku. Z tego względu korzystano z nich dosyć rzadko, aby nie nadwerężać struktury zaklęć defensywnych danego dworku. Rada Przymierza Równowagi była jednak na tyle ważnym wydarzeniem, że zezwalano na ich użycie bez większych przeszkód.
Sala Teleportacji była dosyć mało okazałym miejscem. Sufit i ściany zostały wykonane z solidnego bladego kamienia, jednak poza ogromnym kręgiem wyrysowanym na nieskazitelnie białej podłodze nie można tam było niczego znaleźć, co nie sprawiało, że można było nazwać ją przytulnym pomieszczeniem. Lina i Gourry w samo południe odprowadzili tutaj Filię i Zelgadisa, którzy mieli wyruszyć do Zeraquey, samego centrum Eques, terenu neutralnego dla wszystkich dwunastu wymiarów, gdzie miało się odbyć spotkanie Przymierza Równowagi.
Od rana mieszkańcom dworku towarzyszyły stosunkowo pogodne nastroje. Mistrz ziemi, pomimo wywołania potężnej awantury poprzedniego dnia, wydawał się odzyskać w miarę dobry humor, chociaż często zdarzało mu się odpływać myślami w trakcie rozmowy. Dosyć podobnie postępowała Filia, która mówiła znacznie mniej niż zazwyczaj. Lina pozornie zachowywała całkowicie beztrosko, tocząc z Gourry’m bitwę o jedzenie, co najprawdopodobniej miało stać się ich rytuałem, przynajmniej na czas pobytu rudowłosej w krainie Równowagi, jednak czasami, w przerwie pomiędzy jednym kęsem a drugim, rzucała przelotne spojrzenia na kapłankę Ceiphieda i potężnego Equeshan. Wszyscy starali się zachowywać naturalnie, jednak gdzieś w tle utrzymywała się odrobina niepokoju.
Nagle dyskusję pomiędzy początkującą czarodziejką, szermierzem i mistrzem ziemi przerwał słup białego światła, z którego wyłoniła się niewysoka dziewczyna o ciemnych włosach do ramion ubrana w beżowy kostium składający się z sukienki z krótkim rękawkiem i legginsów, zwieńczony zgrabną peleryną. Lina oceniła nowo przybyłą na jakieś 14, może 15 lat, co wywołało u niej pewien dyskomfort, gdy spojrzała na objętość jej klatki piersiowej.
- Panie Zelgadisie! - Nastolatka rzuciła się wojownikowi na szyję.
- Witaj, Amelio. - odrzekł mężczyzna zmęczonym głosem, co w żaden sposób nie wpłynęło na wręcz rażący entuzjazm dziewczyny, która szybko pobiegła w stronę Smoczycy, ujmując jej obie dłonie.
- Panno Filio! Tak miło panią widzieć!
- Ja też się cieszę, Amelio. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem Ryozoku, lecz zanim skończyła zdanie ciemnowłosa już stała przed blondynem.
- Panie Gourry, tak dawno pana nie widziałam!
- Ja ciebie też, ale urosłaś. - odparł z uśmiechem mistrz miecza, co brzmiało trochę komicznie, gdyż córka Philionela była od niego niższa o prawie 40 centymetrów.
Dziewczyna wyszczerzyła się, ale już nogi niosły ją same w kierunku ostatniej osoby przebywającej w tym pomieszczeniu.
- To pani jest Liną Inverse? - Jej granatowe oczy błyszczały w zachwycie.
Rudowłosa poczuła się bardzo dziwnie. Nie miała pojęcia, czym sobie zasłużyła na taką admirację.
- No… tak. - przyznała. - A ty jesteś córką Philionela, tak?
- Tak! - potwierdziła ochoczo dziewczyna. - Czy to prawda, że już rozumie pani Nurt zaledwie po kilku dniach od przybycia do Eques?
Czerwonooka ze zdziwieniem spojrzała najpierw na dziewczynę a potem na Zelgadisa, który ciężko westchnął i pośpieszył z wyjaśnieniem.
- Shyllien najczęściej nazywają Nurtem przepływy wszelkiej energii, pojmowanie właściwej obecności magicznej zarówno użytkowników magii jak i otoczenia albo po prostu samo rozumienie istoty Równowagi. - Następnie zwrócił się do młodszej dziewczyny. - A ty Amelio, nie możesz bombardować Liny fachowymi określeniami. Owszem uczy się bardzo szybko, ale wciąż jest tutaj zaledwie piąty dzień.
- Och… - Dziedziczka rodu Seyrun spochmurniała. - Przepraszam, panno Lino, nie pomyślałam.
- Nie ma za co przepraszać. - odparła zaskoczona rudowłosa, przecież nie czuła się urażona. - Do wielu rzeczy po prostu jeszcze tutaj nie przywykłam.
- Ja w zasadzie też. - przyznała nieco zawstydzona dziewczyna. - Niektórych rzeczy uczę się niby od dziecka, ale wciąż ich nie łapię… Och! - Nagle Amelia zrobiła przerażoną minę, jakby dopiero sobie przypomniała, o czymś bardzo ważnym. - Panie Zelgadisie, miałam wam przekazać wiadomość z wymiaru Wolf Pack Island.
Filia natychmiast się ożywiła.
- Wolf Pack Island? To wiadomość od Xellossa?
- Nie wiem. To oficjalny raport, który miał zostać dostarczony wszystkim uczestnikom posiedzenia Rady Przymierza Równowagi. - wyjaśniła nastolatka, podając Zelgadisowi białą kopertę.
Mag bez słowa sięgnął po raport. Im dalej czytał, tym większe zaskoczenie pojawiało się w jego oczach. Filia, obserwując jego reakcję, nie wytrzymała i krzyknęła poirytowana.
- Panie Zelgadisie! Co się stało?!
- Na granicy wymiarów w Wolf Pack Island pojawiła się wczoraj grupa młodych Ryozoku szkolących się na Strażników. Co ciekawe, jednym z nich okazał się być członek Ruelzhan.
- Ruelzhan? - Smoczyca ewidentnie była w szoku. - Pośród grupy Ryozoku? Co oni tam robili?
- Ważniejsze jest chyba, co pośród nich robił członek Ruelzhan. - wtrąciła Lina.
- Chciał… Cóż… Przekazać pozdrowienia Xellossowi. Po czym uaktywniło się zaklęcie samobójcze.
- Samobójcze? - spytała słabym głosem pobladła Amelia.
- Cóż, to wiele wyjaśnia. - stwierdziła rudowłosa. - Ostentacyjnie pokazują wam, że są na tyle pewni siebie, że nie przeszkodzi im nawet bezpośrednie ujawnienie. Zaklęcie samobójcze podkreśla, że są gotowi na wszystko, aby osiągnąć swój cel.
- Zgadza się. - przytaknął jej Zelgadis. - Co więcej, daje nam znać, że Ruelzhan przeniknęli nasze szeregi, co jest chyba najbardziej niepokojące. Z drugiej strony, skoro adresatem tej wiadomości miał być Xelloss, pewnie chcieli dać mu znać, że wiedzą, że to on głównie infiltruje ich grupę.
- Znając tego namagomi, potraktuje to jak materiał na kolejną zabawę w kotka i myszkę. - Filia westchnęła poirytowana. Wydawało się, że samo wspomnienie tego imienia obudziło jej temperament.
- Kim dokładnie jest Xelloss? - wtrąciła czerwonooka. - To jakiś… jak ich nazywacie… Mazoku?
Blondynka wzięła głęboki oddech, aby się uspokoić i po chwili odpowiedziała na pytanie, wbijając wzrok w podłogę.
- Xelloss Metallium to oficjalnie jedyny bezpośredni podwładny Zellas Metallium, jednej z pięciu lordów Mazoku, najpotężniejszych przedstawicieli bezpośrednich podwładnych Shabranigdo. - Na samym początku Ryozoku zdołała się opanować, jednak im bardziej kontynuowała temat, tym bardziej się wściekała. - A w praktyce to wkurzający, chamski i obleśny Demon wiecznie szukający rozrywki kosztem innych, który musiał zostać mianowany kapłanem Shabranigdo w świecie Wolf Pack Island, przez co ciągle mam z nim do czynienia!
- Chyba muszę zapamiętać, aby nie pytać o tematy Mazoku, gdy Filia jest w pobliżu. - powiedziała bardziej sama do siebie początkująca czarodziejka.
- Dobra, Filia, czas na nas. - zarządził Zelgadis.
Smoczyca uspokoiła się i pokiwała głową.
- To prawda.
- To uważajcie na siebie. - dodał Gourry.
- W porządku, chociaż póki co powinno być spokojnie. Wątpię, aby zdecydowali się na ruch w czasie Rady Przymierza Równowagi. To byłoby dla nich zbyt duże ryzyko. - odparł Zelgadis.
- No nie wiem. - wtrąciła Lina. - Ewidentnie pokazali przed chwilą, że są pewni swego. A jeżeli chcą zadrwić z władz Eques, to chyba najlepszą okazją ku temu byłoby właśnie takie spotkanie Przymierza Równowagi.
- Jak niby mieli by coś zrobić? Przeciwnicy Równowagi zostają w tym miejscu unicestwieni, jak tylko się pojawią na terenie Zeraquey. - odpowiedział mag z powątpiewaniem w głosie, ruszając w kierunku kręgu teleportacyjnego.
- Ale istnieje ktoś, kto zawsze potrafił dokonać rzeczy niemożliwych.. - dodała cicho Ryozoku.
Wszyscy spojrzeli z niepokojem na mistrza ziemi, który po usłyszeniu tych słów się zatrzymał.
- Uwierzę w powrót Czerwonego Kapłana, tylko jak ujrzę go na własne oczy. - powiedział cichym, lecz doskonale słyszalnym tonem. - Ale… - Odwrócił się w stronę Gourry’ego. - Na wszelki wypadek nie oddalajcie się od granic bariery ochronnej.
- Tak jest. - odparł wesoło Gourry, obserwując jak Filia i Zelgadis wchodzą w krąg teleportacyjny.
- Do zobaczenia. - powiedziała z lekkim uśmiechem Smoczyca, zanim wraz z mistrzem ziemi zniknęła w strumieniu jasnego światła.
Bardzo powoli stawiała kroki. Minął prawie miesiąc od kiedy po raz ostatni czuła pod bosymi stopami delikatne źdźbła trawy w Atlas. Tam, skąd przyszła, musiała zapomnieć o cielesności, o wszelkich doznaniach, jakich można było doświadczyć za pomocą zmysłów, dlatego teraz zamierzała się cieszyć każdą bryzą muskającą jej policzki, zachwycać się dźwiękiem śpiewu ptaków i z radością obserwować ostatnie podrygi lata przed nastaniem surowej, białej zimy.
Zanim uda się do Eques, musiała stopniowo wejść w świat materialny. Ponownie przyzwyczaić się do posiadania ciała, do wykonywania gestów, do bodźców zewnętrznych. Najpierw należało wykonać pierwszy krok, dopiero później można było biec. Bez przygotowania się na świat fizyczny nie miała szans, aby ponownie zanurzyć się w Nurcie.
Miała jeszcze czas, aby się przygotować do powrotu. A przynajmniej miałaby go wystarczająco dużo, gdyby już wtedy zauważyła obecność, której wcale nie powinno być w Atlas.
Lina podchodziła do nauki szermierki zdecydowanie mniej entuzjastycznie niż do edukacji magicznej. Z drugiej strony nie mogła nic zarzucić tokowi myślenia Zelgadisa. W momencie, gdy jej ciało musiało się przyzwyczaić do większej ilości mocy, nie mogła kontynuować swoich eksperymentów z nowymi zaklęciami, zaś trening z mieczem wzmacniał nie tylko kondycję fizyczną, ale i wręcz mógł przyśpieszyć proces adaptacji organizmu do nowego obciążenia mocą.
Wciąż miała mieszane uczucia co do Gourry’ego. Na pierwszy rzut oka wydawał się jej być co prawda bardzo przystojnym, ale wykazującym się bardzo wolnym myśleniem i słabą pamięcią, mężczyzną, co wzbudzało w niej wątpliwości co do jego wartości jako Strażnika. Nie zapominała jednak o słowach mistrza ziemi, który nie ukrywał, że uważa blondyna za może nieco nierozgarniętego, lecz niezwykle potężnego Equeshan. Ten fakt sprawił, że dziewczyna postanowiła się wstrzymać przed wyrobieniem sobie ostatecznej opinii na jego temat.
Inaczej sprawy się miały z Amelią, która swoim wszechobecnym entuzjazmem i podejściem do życia, zaczynała rudowłosą zdrowo irytować. Nie minęło wiele czasu od zniknięcia Filii i Zelgadisa, kiedy stała się świadkiem monologu na temat sprawiedliwości. Niewątpliwie wynikało z tego, że ciemnowłosa uważała Strażników za bohaterów walczących w imię miłości i przyjaźni. Czerwonookiej na samą myśl zrobiło się niedobrze. Trochę jej się nie mieściło w głowie, że dziecko, które od początku obcowało z magią może mieć tak spaczony obraz rzeczywistości. Rozumiała decyzję Philionela o wysłaniu jej na szkolenie na prawdziwego Equeshan. Jeżeli ta nastolatka, która dotąd mieszkała w bezpiecznym i beztroskim środowisku, miała kiedyś pełnić jedną z najważniejszych funkcji w krainie Równowagi, musiała posmakować, czym jej ojciec naprawdę się zajmuje. Gdy jednak stanął jej przed oczami wyraz twarzy przyszłej Shyllien na samo wspomnienie o samobójczym zaklęciu Ruelzhan, stwierdziła, że chyba ona sama lepiej daje sobie radę ze świadomością, czym zajmują się Strażnicy, niż osoba, która mieszka tutaj od urodzenia, co było dla niej dosyć zaskakującym spostrzeżeniem.
- Liiinaaa... Jesteś tutaj? - Usłyszała nagle głos Gourry’ego, który wytrącił ją z zamyślenia.
Blondyn zaproponował obu dziewczynom, aby wykonały kilka prostych ćwiczeń z mieczem tuż przed obiadem, czemu początkująca czarodziejka się nie sprzeciwiała a co spadkobierczyni rodu Seyrun przywitała z ogromnym entuzjazmem. W tym celu polecił swoim uczennicom przebranie się w wygodne szare uniformy składające się z luźnych szarych spodni i zwyczajnych bluzek z długim rękawem zaopatrzonych w wygodne ochraniacze w miejscach najbardziej narażonych na kontuzje. Lina odpłynęła myślami w trakcie wiązania swoich długich włosów, gdy przypatrywała się ponownie polu treningowemu Venn, miejscu, gdzie zaledwie trzy dni temu zaczęła poznawać tajniki magii.
- Jestem, jestem. - odparła po krótkiej chwili, po czym założyła ręce na piersi i utkwiła swoje płomienne tęczówki w mistrzu miecza. - To od czego zaczynamy?
Blondyn przyjął „profesjonalny” wyraz twarzy i uniósł wskazujący palec do góry.
- Najpierw musicie wyczuć swój miecz. - tłumaczył mentorskim tonem. - Zamknijcie oczy i wczujcie się w energię wewnętrzną waszego miecza.
- Tak jest, panie Gourry! - zasalutowała Amelia.
Lina z niedowierzaniem spojrzała na towarzyszącą jej dwójkę.
- Jak niby mamy wyczuć miecz, skoro wciąż go nie mamy?
Szermierz uderzył lekko pięścią o spód drugiej dłoni w geście olśnienia.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem! Hehehe… - Zaczął się uśmiechać z zakłopotaniem. - Podajcie mi swoje dłonie i spróbujecie sobie wyobrazić dowolny miecz. - Wyciągnął ręce w kierunku dwóch dziewczyn.
Młodsza dziewczyna od razu zastosowała się do polecenia, Lina ciężko westchnęła i po chwili zrobiła to samo.
- Mamy tylko sobie go wyobrazić? - spytała bez większego entuzjazmu.
- Tak. - potwierdził wyszczerzony szermierz.
- No dobra. - Lina zamknęła oczy i przed oczami pojawił jej się miecz z ostatniego filmu fantasy, na jakim była w kinie. Wątpiła, aby właśnie o to chodziło, ale w końcu takie usłyszała instrukcje.
Dopiero kilkanaście sekund później poczuła drgnięcie mocy. Podświadomie porównała to sytuacji, gdy teleportowała się z pomocą Zelgadisa. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale zdała sobie sprawę, że zarówno wtedy jak i teraz odczuła magię Strażnika, który trzymał ją za rękę. Poprzez kontrast odkryła, że obie aury znacznie się od siebie różniły. Moc jej nauczyciela była niesamowicie intensywna, chwilami wręcz przytłaczająca, ale wyjątkowo stabilna w swojej potędze. Energię Gourry’ego rudowłosa odebrała jako mniej gwałtowną, lecz bardziej elastyczną. Z jednej strony jasną i ciepłą, a z drugiej niepokojącą, niebezpieczną w inny sposób niż obecność mistrza ziemi.
Lina z zaskoczeniem otworzyła oczy, gdy poczuła, że tuż przed nią unosi się jakiś przedmiot. Od początku pojawiło się u niej przekonanie, że jeżeli już musiałaby walczyć mieczem, to tylko takim jak ten. Wykonana z bardzo twardej i sprężystej stali broń połyskiwała czerwonawym blaskiem. Ostrze wieńczyła krótka, krzywa głownia o szerokim piórze, rozszerzającym się ku końcowi.
- Scimitar będzie dla ciebie idealną bronią. - powiedział zadowolony blondyn, siadając na miękkiej trawie. - Nie należy on do najsilniejszych mieczy, ale jest lekki i może być dla ciebie wsparciem w momencie, gdy nie będziesz mogła korzystać z magii. - Następnie zwrócił się do młodszej dziewczyny, która podziwiała krótki miecz o nieskazitelnie białej, obosiecznej głowni i ostro zarysowanym szczytem. - Tobie, Amelio, trafił się gladius, ten rodzaj broni trafia się zwykle osobom, które preferują walkę wręcz, ale i tak przyda ci się w czasie kilku ćwiczeń.
- Jest pan niesamowity, panie Gourry! W tej jednej krótkiej chwili stworzył pan te miecze? - spytała z czystą admiracją w oczach przyszła Shyllien.
- Nie, no coś ty. - odparł blondyn. - Przywołałem tylko bronie z mojej zbrojowni, które by do was najbardziej pasowały. Później, gdybyście chciały, mógłbym zrobić dla was prawdziwy miecz dostosowany bezpośrednio do was. Ale zazwyczaj osoby, których główną bronią nie jest miecz, nie potrzebują aż tak dostrojonego do siebie miecza. Wykonanie miecza od początku wymaga mnóstwo czasu.
- Scimitar, tak? - odezwała się Lina. - Podoba mi się.
W oczach Gourry’ego pojawiła się satysfakcja, zanim powiedział:
- Dobra, to teraz spróbujcie się skupić na mieczu.
Obie dziewczyny posłusznie zamknęły oczy i skoncentrowały się na unoszącej się przed nimi metalowej broni. Lina tym razem nie wyczuła niczego specjalnego. Była świadoma magicznej obecności Gourry’ego i Amelii i chociaż wiedziała, że powinna w jakiś sposób zareagować na miecz, nic takiego nie zaobserwowała. Zniecierpliwiona uchyliła powieki i ze zdziwieniem się zorientowała, że w jej dłoni połyskiwała klinga scimitara.
- Ale jak to się stało? - wyjąkała zaskoczona dziewczyna.
Ciemnowłosa otworzyła z ciekawości jedno oko.
- A co się stało?
Jej gladius wciąż był zawieszony w powietrzu przed przyszłą Shyllien.
Gourry rzucił okiem na oba miecze i podniósł się z ziemi.
- To jest wstępne zapoznanie się z mieczem. - wyjaśnił blondyn. - W zależności od tego na ile jesteście się w stanie komunikować ze swoją bronią, miecze różnie się zachowują. Na tym etapie można je porównać do hm… - Zamyślił się. - Na przykład do psów. - dodał wesoło. -Im bardziej czują wasze zaufanie i więź, tym gwałtowniejsza jest ich reakcja. W przypadku Amelii, miecz w ogóle nie zareagował, pewnie przez to, że Amelia preferuje walkę wręcz. Lina również nie przejawia zdolności rozumienia mieczy, ale twój miecz zaufał ci na tyle, aby pozwolić ci sobą walczyć. Co nie oznacza, że ty Amelio nie możesz dzisiaj wykonać kilku ćwiczeń za pomocą gladiusa.
Rudowłosa z zaciekawieniem przysłuchiwała się szermierzowi. Musiała przyznać, że gdy mówił on o mieczach, trochę zapominała, że ma do czynienia z wolno myślącą osobą o słabej pamięci.
- Uff… To dobrze. - odetchnęła z ulgą ciemnowłosa.
- Czy jest naprawdę taka duża różnica pomiędzy mieczem, który ja sobie sama wezmę, a mieczem, który mi „pozwoli sobą walczyć”, nawet jak nie czuję z nim żadnej magicznej więzi? - wtrąciła czerwonooka.
- Oczywiście. - odpowiedział krótko Gourry, uśmiechając się szeroko.
W ułamku sekundy szermierz zniknął z pola widzenia rudowłosej i tylko kątem oka Lina zauważyła, że coś się do niej zbliża. Instynktownie zacisnęła obie dłonie na rękojeści scimitara, ustawiając broń tuż przed sobą. Natychmiast usłyszała szczęknięcie metalu o metal. Wciąż uśmiechnięty blondyn stał tuż przed nią z dwoma mieczami w rękach. Jeden z nich znajdywał się tuż przed szyją Amelii w czasie, gdy drugi był skrzyżowany z bronią rudowłosej.
- Miecz, który pozwoli ci sobą walczyć, wspomaga twój instynkt. Owszem, nie wzmocni siły twojego ataku ani nie stanie się twoją główna bronią, ale może dać ci drobną przewagę nad przeciwnikiem, która czasami może zadecydować o zwycięstwie.
- Łał… - zachwyciła się nastolatka pomimo faktu, że ostrze blondyna wciąż znajdywało się dosłownie o centymetr od jej szyi.
Rudowłosa szybko otrząsnęła się z pierwszego szoku i wpatrywała się z uwagą szermierza. To dlatego ten nieokrzesaniec, mógł sobie pozwalać na taką beztroskę. Powoli mogła sobie wyobrazić, jak mężczyzna mógł sobie radzić na placu boju i z jakiego powodu Zelgadis tak mu ufał.
- Może zadecydować o zwycięstwie tylko, gdy przeciwnik będzie na moim poziomie. - skomentowała z małym uśmieszkiem Lina.
- Nigdy nie wiesz, co ci może uratować życie. - odparł pozornie wesoło Gourry, chociaż czerwonooka dostrzegła w jego oczach poważny błysk.
- Czy... często się zdarza, że Strażnicy giną? - spytała ostrożnie rudowłosa.
- Nie, od dawna nie było takiego przypadku. - odezwała się Amelia.
- To znaczy przed rozpoczęciem działalności Ruelzhan, tak? - sprecyzowała swoje pytanie, chociaż jakoś jej podpadała beztroska w głosie młodszej dziewczyny. Myślała, ze porusza dosyć drażliwy temat.
- Nie, mam na myśli tak w ogóle. Słyszałam tylko o jednej ofierze Ruelzhan. - dodała ze smutkiem.
Lina wymieniła z Gourry’m zdziwione spojrzenia.
- Amelio, ale podobno odnotowano przynajmniej kilkanaście ofiar wśród samych Strażników w wyniku działalności Ruelzhan, nie wspominając już o innych magach.
Granatowe oczy rozszerzyły się w szoku.
- Jak to?
Początkująca czarodziejka czuła się dosyć dziwnie. Ona, osoba, która przybyła tutaj niecały tydzień temu, miała wyjaśniać sytuację mieszkańcowi magicznego świata?
- Naprawdę o niczym nie wiesz?
- Nie no, wiem, że zaczęły się dziwne ataki osób, chcących obalić zasadę Równowagi, przez co tatuś ma mnóstwo dodatkowych spotkań z reprezentantami innych wymiarów.
Rudowłosa przez pewien czas przyglądała się młodszej dziewczynie.
- Powiedziano mi, że Rada Przymierza Równowagi odbywa się tylko w wyjątkowych sytuacjach. Zabicie jednej osoby, chociaż niewątpliwie jest tragedią, nie spowodowałoby aż takiego poruszenia. Będąc tak blisko Philionela, musiałaś przecież coś więcej słyszeć.
Amelia ewidentnie pobladła.
- Słyszałam tylko o zaginięciach. Tylko raz byłam obecna przy tym, jak ktoś zameldował o śmierci starszego Strażnika. - Zaczęła cicho mamrotać. - Więc te wszystkie osoby… nie żyją?
Lina zaklęła w duchu. Co ten Philionel sobie wyobrażał?! Nie mógł być przecież aż takim ignorantem, aby celowo odsuwać swoją córkę od wszystkiego, co nie było piękne i dobre. To brzmiało wręcz niedorzecznie! Przecież powinien mieć świadomość, co się może stać, gdy dziewczyna po radosnym życiu w sielance zostanie nagle wrzucona w brutalną rzeczywistość. Wyglądał na naprawdę rozsądnego lidera, z którego zdaniem nie polemizował nawet Zelgadis. Z drugiej strony Philionel był ojcem…
- Lina, Amelia, odsuńcie się. - powiedział nagle niezwykle poważny Gourry, wytrącając rudowłosą z zamyślenia.
Jak na zawołanie w samym środku pola Venn pojawił się wir jasnozielonej energii.
- Ale czy to nie jest panna Sylphiel? - spytała Amelia, która na skutek podejrzanego zjawiska, otrząsnęła się nieco z pierwszego szoku po usłyszanych rewelacjach.
- To nie tylko ona. - odparł krótko szermierz, wyciągając szarawą rękojeść pozbawioną jakiegokolwiek ostrza.
Na potwierdzenie jego słów z energetycznego tornada wyłoniła się postać pięknej, wysokiej kobiety o długich, falujących na wietrze włosach. Jej szeroko otworzone szmaragdowo zielone oczy nie były jednak świadome. Fioletowa tunika i popielate legginsy zostały skąpane we krwi wyciekającej z jej brzucha, w którym tkwił miecz emanujący złowieszczą aurą. Za plecami rannej stał ubrany w czarny kombinezon, zamaskowany osobnik o okrutnych żółtych oczach, wyrażających czystą wściekłość.
- Teleportowałaś nas do Eques z mieczem wbitym w brzuch, pieprzona dziwko?! Ile potrzeba, aby cię zabić?!
Nie minęła chwila, nim Gourry wypowiedział cicho „Światło” i ponownie zniknął Linie z oczu. Moment później blondyn wbił świetliste ostrze w napastnika, odsuwając go od Sylphiel, z której siłą impetu wyszła wroga klinga. Czerwonooka natychmiast chwyciła Amelię za rękę i teleportowała się tuż za opadającą kobietą, zdążając złagodzić jej upadek. Rudowłosa nieco jęknęła pod ciężarem zielonookiej.
- Amelio pomóż mi ją położyć. - powiedziała szybko, puszczając dłoń przyszłej Shyllien.
Zszokowana nastolatka kiwnęła tylko głową i obie z początkującą czarodziejką ułożyły nieprzytomną na ziemi. Zaraz potem rudowłosa wydobyła z siebie moc, otaczając całą trójkę idealną ognistą bańką.
- Panno Lino, a pan Gourry? - spytała spanikowana ciemnowłosa.
- Poradzi sobie. Teraz ona nas potrzebuje bardziej, a dokładniej potrzebuje ciebie. - dodała Lina. - Znasz się na magii leczniczej, prawda?
- Nie tak jak panna Sylphiel, ale tak… - wyjąkała spadkobierczyni rodu Seyrun.
- To bierz się do roboty! Ona się zaraz wykrwawi na śmierć! - warknęła rudowłosa.
W granatowych oczach pojawiła się panika.
- Ale jak nigdy tego nie robiłam samodzielnie…
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. Jeszcze chwilę temu byłaś przerażona, że Strażnicy stracili życie. Teraz możesz temu zapobiec! - W czerwonych tęczówkach pojawił się ostry błysk.
Amelia była bardzo blada, jej ręce drżały nieopanowanie. Granatowe oczy spoglądały z lękiem to na ranną to na nieugiętą postać Liny. Po krótkiej chwili młodsza dziewczyna spojrzała na rudowłosą z nową determinacją.
- Spróbuję… - powiedziała, zaciskając obie dłonie na klatce piersiowej Sylphiel.
Dokładnie w tym czasie o bańkę ochronną Liny uderzyło potężne zaklęcie. Rudowłosa lekko się skrzywiła. Wrogi atak osłabił grubość powłoki ochronnej. Skupiła się na ponownej manipulacji własną energią.
Amelia zaczęła ciężko oddychać. Widać było, że uzdrowienie rany Sylphiel może być poza jej możliwościami.
- Panno Lino… Ja chyba nie dam rady… - powiedziała trzęsącym się głosem.
Jak tylko to powiedziała, Sylphiel szeroko otworzyła oczy. W jednej chwili otoczył ją jasnozielony nurt. Rudowłosa nie musiała długo mieszkać w Eques, aby wiedzieć, że był to silny strumień uzdrawiającej mocy. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu. Niech jej tarcza wytrzyma jeszcze trochę…
Właśnie wtedy uderzyła w nią potężna fala energii. Lina jęknęła, starając się na bieżąco odnawiać barierę, co wcale nie było takie łatwe. Jej ciało wciąż nie przystosowało się do nowo rozpieczętowanej mocy, co skutecznie utrudniało czerwonookiej manipulację.
Kiedyś wrogi atak musiał się kończyć, wystarczy, że utrzyma zaklęcie tylko do tego momentu…
W jednej chwili przeszedł ją potężny dreszcz i utraciła kontrolę.
Nie… Tylko nie to…
Zamknęła oczy w oczekiwaniu na uderzenie wrogiej mocy.
Które nie nadeszło.
Uchyliła powieki i ujrzała w odległości kilku metrów Gourry’ego z mieczem wbitym we wrogiego osobnika leżącego bezwładnie na trawie. Mężczyzna ostatnim gestem odwrócił głowę w stronę ciężko dyszącej Liny
- Ogień… A więc to to… zrobi…li…ście… z Ay…ne..res… - wydyszał ciężko, zanim jego wzrok stracił ostrość.
- Nic wam nie jest? - odezwał się zaniepokojony blondyn.
- Nic. - odparła rudowłosa. Cała czuła się niesamowicie odrętwiała. Jak widać jej ciało mogło znieść jedyne taką ilość mocy, która jakimś cudem wystarczyła. Na próbę skumulowała w dłoni odrobinę energii, ale natychmiast odczuła kolejny, nieprzyjemny dreszcz. No tak, to by było na tyle w temacie korzystania z magii na dzisiaj.
- Nic. - powtórzyła blada jak kartka Amelia, która spoglądała na martwe ciało wroga. Nie minęła sekunda, nim odwróciła się i zaczęła wymiotować.
Rudowłosa bez słowa podeszła do młodszej dziewczyny i podtrzymała jej włosy.
- W porządku? - spytała, gdy wyglądało na to, że przyszła Shyllien już skończyła.
- Chyba już tak. - odparła słabym głosem.
- Amelio, świetnie się spisałaś. Uratowałaś człowieka. - powiedziała z uśmiechem czerwonooka.
- Ja prawie nic nie zrobiłam. - Ciemnowłosa zarumieniła się. - To wszystko twoja zasługa, panno Lino. Gdyby nie ty, zupełnie straciłabym głowę.
- Obie świetnie się spisałyście. - wtrącił Gourry, który obserwował, jak zielonooką omiatał uzdrawiający nurt. - Dzięki wam Sylphiel żyje.
Lina obdarzyła go badawczym spojrzeniem.
- Swoją drogą sporo ryzykowałeś, bezpośrednio przechodząc do ataku. Masz do czynienia w zasadzie z dwiema nowicjuszkami. Skąd wiedziałeś, że zrobimy to, co trzeba?
Gourry uśmiechnął się.
- Po prostu wiedziałem, że zrobisz to, co trzeba.
Lina patrzyła na niego przez parę sekund, po czym sama się uśmiechnęła.
- Tak właśnie coś myślałam, że tak właśnie pomyślisz. - Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym rudowłosa odwróciła wzrok. - A swoją drogą, jak on się tu dostał? Przecież to miejsce jest objęte barierą.
- To… moja… wina. - Rozległ się słaby głos kobiecy.
- Sylphiel! Witaj z powrotem. - powiedział ciepło Gourry, z zadowoleniem obserwując jak otaczająca kobietę aura zanika, co niewątpliwie oznaczało, że proces leczenia został zakończony.
Sylphiel odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem, widać było, że wciąż jest osłabiona, ale udało jej się podnieść do pozycji siedzącej, a następnie spojrzała na Linę i Amelię.
- Muszę was przeprosić, naraziłam was na niebezpieczeństwo.
Rudowłosa poczochrała swoją grzywkę w geście irytacji.
- Przed chwilą ledwo uszłaś z życiem i pierwsze, co robisz po odzyskaniu przytomności to przepraszanie?
Sylphiel w jednej chwili się zmieszała i zaczęła się jąkać.
- Ja…
- Powiedz po prostu, co się stało. - przerwała jej czerwonooka.
- Tttak już… - Wzięła głębszy oddech i wzięła się w garść. - Wcześniej przebywałam w Aerwayk, Rejonie uzdrowicieli. Raz na pięć lat wszyscy uzdrowiciele się spotykają i łączą swoje umysły w celu wymiany wiedzy medycznej. Przez cały miesiąc nasza świadomość przebywa w zasadzie poza naszym ciałem. I dlatego powrót musi się odbywać stopniowo. Gdybym od razu pojawiła się w Eques, nie dałabym sobie rady z kontrolą magii. Dlatego musiałam się pojawić w Rejonie o małej obecność magii, aby najpierw przyzwyczaić się do mojego ciała. Z tego względu na chwilę pojawiłam się w Atlas, gdy nie miałam jeszcze pełnej świadomości i wtedy on mnie zaatakował. Odruchowo teleportowałam się właśnie tutaj, a przez to, że mnie trzymał, mógł się teleportować razem ze mną pomimo bariery.
- Mówiąc krótko, nie miałaś innego wyjścia. - podsumowała Lina. - Więc nie masz nas za co przepraszać. Inaczej sprawa wygląda w przypadku podziękowania. - Rudowłosej niebezpiecznie błysnęły oczy. - Ta dwójka jest tutejsza. - Wskazała na Gourry’ego i Amelię. - Ale ja zostałam w to bagno wciągnięta nie z własnej winy, więc liczę na oddzielną gratyfikację.
- Panno Lino… - Zaczęła nieśmiało miłośniczka sprawiedliwości.
Sylphiel ewidentnie zdębiała.
- Gratyfikację?
- Gratyfikację. - potwierdziła z satysfakcją początkująca czarodziejka. - To ty jesteś tą, „której hobby jest gotowanie”, tak? - zacytowała pewną wypowiedź Filii.
Oniemiała uzdrowicielka powoli pokiwała głową.
- To wisisz mi trzydaniowy obiad z wielkim deserem, jasne?
Zielonooka ponownie wolno pokiwała głową.
- To wtedy będziemy kwita. - odparła zadowolona z siebie rudowłosa.
- Zgoda. - Zielonooka lekko się uśmiechnęła. - A skoro to mamy już za sobą, to kim pani w zasadzie jest?
- Lina Inverse, a skąd się tutaj wzięłam, to trochę dłuższa historia…
- Sylphiel Nels Rada, uzdrowicielka i kucharka. - Kobieta wyciągnęła rękę do rudowłosej, która również się uśmiechnęła i uścisnęła podaną jej dłoń.
Spokój nie trwał jednak długo, gdyż dosłownie chwilę później cała czwórka odczuła potężny wstrząs, który rozniósł się po całej powierzchni pola Venn.
- Co to było? - spytała cicho Lina.
Odpowiedziała jej blada jak trup Amelia.
- Coś się stało w centrum Eques, Zeraquey…
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.