Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Instrukcja obsługi powieści

Dlaczego należy utrzymywać szafy w stanie względnie czystym

Autor:Shinigami
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Komedia, Parodia
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-03-19 08:00:49
Aktualizowany:2013-03-17 21:47:49


Poprzedni rozdział

Można kopiować, ale nie podawać jako swoje! Bo was backspacem potraktuję!

WEŹ SIĘ JUŻ NIE BULWERSUJ TAK.


Szybki i wściekły szafozaur migrował prosto na nich.

Wrzeszcząc biegli przed siebie. Martin musiał przyznać, że ta sytuacja miała zaletę, a była nią Quartie w bokserkach biegnąca przed nim.

Z rykiem godnym trzydziestu przedszkolaków wpadli do mieszkanka dziewczyny. Zanim drzwi za nimi zamknęły się zdołali dostrzec odpadające od szafozaura kawałki pleśni i zielone ślady na podłodze.

Quarter zamknęła wszystkie zamki i jak burza wpadła do sypialni. Rzuciła się na szafkę nocną i wyjęła pistolet. Popatrzyła, pokręciła nosem i odłożyła go na miejsce. Dwa szybkie kroki, dźwięk otwieranej szuflady i broń w dłoniach.

- Mamusiu boska… - jęknął Martin na jej widok. Czarny uzi spoczywał w jej rękach.

- Chciałam domalować niebieskie płomienie - rzuciła wyjaśniająco, trochę nawet złośliwie, by go przestraszyć - ale coś nie wyszło.

- Bo to je amelinium - pokręcił głową - tego nie pomalujesz.

Spojrzała na niego dziwnie i wyszła.

Słyszał strzały, krzyki. Nie spieszyło mu się do wyjścia, ale jakoś tak nie po męsku było zostawiać niewiastę samą z wściekłą szafą, zwłaszcza jeśli jest nie w pełni odziana (niewiasta, nie szafa).

Zanim jednak zdążył zareagować padł na ziemię znokautowany przez wspomnianą już rybkę, puszczającą wodne bańki. Następnie przyszedł tam kubek z kawą i zaczął radośnie bulgotać. Rybka próbowała do niego napluć, ale zwinnie się uchylał.

- Przecież nic nie brałem…

Litery C i K właśnie przymierzały ubrania Quartie. Smok kieszonkowy spał na poduszce.

- A może jednak brałem…


***


Autorka siedziała w nieco nadpsutym, lecz wciąż wygodnym, fotelu, pośród wszechogarniającego burdelu w takim stopniu zaawansowania, że aż panienki chodziły. Gryzła marchewkę (brązową, w kształcie gwiazdki, z lukrem i posypką, czyli po prostu pierniczka, jednak chciała, by wyglądało na to, że dobrze się odżywia). Co dziwne nie miała najmniejszego wpływu na to co się działo w Wordzie. Naturalnie, mogła po prostu doprowadzić wszystko do porządku, ale po co? Zamierzała patrzeć co się stanie.


***


Quartie przeprowadziła intensywny ostrzał szafozaura, jednak coś (pewnie pleśń oraz niechcewiedziećco) stanowiło doskonały pancerz. Poddała się i wbiegła do mieszkania, jednak to była tylko kwestia czasu zanim szafozaur dostanie się do środka.

Nie zaskoczył jej widok wielkiego i puszystego gościa, który szczerzył właśnie zęby do słynnego Boga Bez Twarzy. Wokół niego biegały… W sumie nie wiedziała co to było, ale wyglądało trochę jak kotogrysy. Totoro wzdrygnął się, gdy kropla wody spadła mu na głowę. Bóg Bez Twarzy beknął głośno. Skrzywiła się zawistnie, ale zaraz westchnęła.

- Wypluj - powiedziała. Gdy nie zareagował wyszczerzyła kocio-wampirze, odziedziczone po rodzicach, kły i zawarczała - wypluj.

Jęknął, albo chrząknął, ale posłusznie wypluł szereg zdań. Chyba się nawet zarumienił, nie była pewna.

NARESZCIE. WIESZ, ZEŻARŁ TWOJĄ SZARLOTKĘ. A TAK POZA TYM TO RADZIŁBYM LECIEĆ PO TWOJEGO KOLEGĘ.

- Co? - domyślała, się o jakiego kolegę chodzi - to ja chyba wolę dać tej szafie zeżreć tego chłystka! Bo to o niego jej chodzi, prawda?

TAK, ALE AUTORKA UWAŻA, ŻE BYŁOBY TO NIEMORALNE.

- A co mnie to? Tu chodzi o przetrwanie!

NIE MARUDŹ I LEĆ PO NIEGO.

- Którędy?

WYSTARCZY ZADZWONIĆ.

Nie pewna po którego kolegę ma zadzwonić zadzwoniła po obu.


***


Okryci pod blatem kuchennym czekali, aż odgłosy walki ustaną.

Przeraźliwe trzaski, ryki konającego wręcz szafozaura i brzęki metalowych części nie brzmiały na tyle zachęcająco by wyszli. Nie było jednak możliwości aby koledzy Quarter przegrali, o czym sama zapewniała Martina.

Drżące napisy, układające się w BRAK SZARLOTKI przytulały się do dziewczyny. Blat był na tyle długi, że Martin mógł siedzieć bez kontaktu fizycznego z nią, z czego był bardzo niezadowolony.

Cisza, po tak długim hałasie, była bardzo niepokojąca. Martin chciał coś powiedzieć, ale nie zdołał wykrztusić słowa. Quartie z pokerową twarzą wstała i podeszła do drzwi. Zza nich rozległy się ciężkie kroki. Odsunęła się w mgnieniu oka.

Drzwi otworzyły się, chociaż nie jest to dobre słowo. Z mocą walnęły o ścianę i poleciały z powrotem, ale zatrzymały się na ciemnej umięśnionej dłoni.

- No Siemka, Quartie - powiedziała dłoń - przybyliśmy z odsieczą.

Do pokoju wkroczyli dwaj mężczyźni, jeden był prawie dwumetrowym Murzynem, z szerokimi barami, kompletnie łysym. Miał prosty nos i szerokie usta, wydatnie policzki i bardzo ciemne oczy. Nie był ubrany w nic specjalnego - biała koszulka, dżinsy i adidasy.

Drugi takoż wysoki, ale znacznie szczuplejszy i mniej rozbudowany. Miał jasne włosy i był dość przystojny. Wyglądał na śmiertelnie poważnego. Od połowy czoła, przez całą połowę ciała, biegła rozległa blizna po poważnym oparzeniu. Czarna koszulka, spodnie moro i glany dopełniały wyglądu kogoś, kto właśnie uciekł z więzienia o zaostrzonym rygorze.

- Louis! Alex! - ucieszyła się Quarter - poradziliście sobie z tą szafą?

- Sama powinnaś dać sobie z nią radę - prychnął Louis rozkładając szeroko czekoladowe ramiona - no chodź tutaj!

Uściskali się wszyscy mocno, przy czym Alex nadal nie zmienił miny.

Nadrzędnym celem Martina było pozostać niezauważonym.

Quartie stwierdziła jednak, że wypadałoby się ubrać (niezadowolenie Martina i Louisa, brak reakcji Alexa). Zanim jednak wróciła w wyciągniętych dżinsach i luźnej koszuli Martin został zauważony.

Z jego metrem osiemdziesiąt przy tych dwóch dwumetrowcach wydawał się tak niski, jak górka, na której dzieci zjeżdżają na sankach, przy Mount Evereście.

- Nie wiedziałem, że ona gustuje w takich niskich… - zamyślił się Louis - ej, Quartie!

- Czego? - ukazała się w drzwiach.

- Gustujesz w chucherkach?

- Co? - zauważyła Martina - a ty tu czego? Won!

ALEŚ TY NIEMIŁA.

Prychnęła.

- Quartie - pouczył ją Louis - nawet jeśli to tylko chłopak na jedną noc to...

Przerwał mu rudy, wkurzony kot lecący w jego kierunku. Umknął go, a kot trafił biednego Martina. Alex uśmiechnął się kącikiem ust (tym niepoparzonym), a Quartie zaczęła śmiać, ale nie z Martina.

- Ja i chłopak? - pokazała zęby, wśród których znajdowały się długie i cienkie kły. Zaśmiała się.

Martin próbował wyjść, ale tresowana komódka tarasowała drogę.

- Dobra, to co robimy? Może pójdziemy gdzieś? - spytał Louis.

- Muszę zrobić porządek z tym burdelem. Będę wywalać panienki i takie tam…

- Tak - prychnął - to my tu jechaliśmy tylko po to, żeby zrobić porządek z tą pieprzoną szafą?

- Szczerze? Tak - wyszczerzyła zęby.

- Alex? Za ile myśmy tu przyjechali?

- No więc trzy stówy jako łapówka, żeby wejść do Worda - zaczął, nie zmieniając wyrazu twarzy, ale odnosiło się wrażenie, że stara się nie uśmiechnąć - Potem kolejna stówa, żeby znaleźć ciebie. Do tego można doliczyć całkowite zużycie sprzętu za dwieście pięćdziesiąt.

- No i…?

- Quarter - powiedział Louis, a ona spojrzała na niego - wydaliśmy na ciebie dzisiaj sześćset pięćdziesiąt złotych.

- Poczułam się jak dziwka.

Poprzedni rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • : 2013-03-20 01:14:41

    Bardzo mi się podoba ten rozdział. W pewnym sensie - lub bezsensie - odwzorowuje stan mojego umysłu, w którym kotogrysy czy fruwające szafy są normalnością. I burdel w pokoju podczas zatracenia artystycznego - jakbym widziała siebie!

    Czekam na kolejne rozdziały. Ładnie piszesz i dobrze ci to wychodzi. Nie lubię absurdów, ale tutaj są przedstawione tak szalenie sympatycznie i znajomo, że nie sposób się z nimi nie utożsamić.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu