Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
12. Tajemnicze osobniki bez KI
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball, Saga: Androidy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-07-05 09:03:50 |
Aktualizowany: | 2018-03-03 19:05:50 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
Czas nieubłaganie szybko mijał. Zanim się spostrzegłam miałam już jedenaście lat. Sama nie wiedziałam kiedy to minęło, tak bardzo zajęłam się treningiem, że coraz mniej czasu poświęcałam na poszukiwania własnego brata. W dużej mierze miało to wpływ ostatnich słów jakie usłyszałam z ust syna Saiyana, którego nie chciałam wtedy spotkać obawiając się, że mnie zniszczy, w końcu byłam zbrukana słowem i poniekąd opactwem samego Freezera, z którym nikt nie chciał mieć nic wspólnego.
- Mam wystarczająco dużo mocy by spotkać ojca Son Gohana - Powiedziałam do siebie zaciskając pięść- Muszę zakończyć pobyt na tej planecie.
Byłam gotowa spotkać się ze swoim pobratymcem bez względu na to, czy miał w planach rozerwać mnie na strzępy czy po wysłuchaniu mnie wypuścić i pozwolić odejść. Jako księżniczka uważałam, że był mi to winien, ze względu na pochodzenie nie tylko moje, ale i jego. Później chciałam opuścić ten świat i ruszyć przed siebie jako wolny Saiyan.
Odziana w podniszczony kombinezon i wciąż nienaganną pelerynę wzbiłam się w przestworza i ruszyłam w stronę statku Korda, a przynajmniej tak mi się zdawało, że było to w tamtym kierunku. I nawet w tej chwili plułam sobie w brodę, gdy wspominałam chwilę, w której pozbyłam się detektora, któy na dobrą sprawę już dawno pomógłby mi zlokalizować czy słusznie przebywałam w tej części układu słonecznego. Tylko tak bardzo chciałam być samodzielna... Cóż, nikt mnie nie nauczył wielu istotnych rzeczy, a sam fakt, że przetrwałam i tak był nad wyraz zaskakujący, oczywiście nie wliczając tej planetki, tu praktycznie nic mi nie zagrażało.
Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że tak długo tu będzie mi dane tu gościć. Trzy lata to bardzo długi czas! Gdyby ktokolwiek wcześniej powiedział by mi, że tyle tutaj spędzę czasu, nie uwierzyłabym. Pokonałam może połowę drogi gdy wyczułam niesamowicie potężną energię.
Pomimo, iż byłam laikiem w tym temacie, to nie dało się jej nie dostrzec. Była wręcz namacalna i tak całkiem niedaleko…Musiałam się toczyć tam walka, bo jak inaczej mogłabym to rozumieć? Sparing między najsilniejszymi przedstawicielami tutejszego globu? Postanowiłam podążyć za nią, a nóż był to sam ojciec czarnookiego chłopaka, któremu miałam w końcu się ujawnić. Była to ogromna żywotność, większa niż ta, którą posiadał Freezer! Po głowie chodziło mi pytanie czy jednak ktoś atakował Ziemię? Może był to jakiś odwet za Freezera? Choć nie mogło być możliwe, przecież sam król Kord był w świecie duchów. Więc kto? Kto mógł atakować tak piękną planetę? Czy aby któryś z przedstawicieli Kosmicznej Organizacji Handlu postanowił wysłać tutaj zwiadowców i upewnić się, że demony mrozu opustoszyły to ciało niebieskie? Chociaż jak dla mnie było to bardzo mało prawdopodobne, by któryś z tych tępaków w ogóle wpadłby na taką inicjatywę, wszak Imperator potrafił nie pokazywać się gdzieś przez kilka lat, zanim wrócił, a sama organizacja była dobrze zawalona pracą i nigdy się nie nudzili.
Zawzięta walka musiała toczyć się gdzieś na nieograniczonym terenie, gdyż potężna siła przemieszczała się z niesamowitą prędkością. Leciałam tam najszybciej jak umiałam choć miałam wrażenie, że wisiałam w miejscu, wszak nie ćwiczyłam nigdy latania, a powinnam była już dawno, dawno temu. Gdy już udało mi się dotrzeć do celu zawisłam na niebie obserwując co się właściwie działo. Nie chciałam się pokazywać bez uprzedniego rekonesansu.
Jakaś postać o złotych włosach walczyła z kimś, kto nie wydzielał z siebie żadnej energii. Choć byłam początkującym wojownikiem, to wiedziałam, że nie ma istot nie emitujących żaru podczas potyczki. Złociste światło, które otaczało walczącego przepadło, a fenomenalna moc powoli zanikała. Od razu było widać, że tamten przegrywał.
Nie ruszyłam się z miejsca.
Ponownie zaczęli walkę. Akcja toczyła się szybko, nawet za bardzo, bo niejednokrotnie złapałam się na tym, że nie byłam zdolna wyśledzić ruchów. Rozwalali wszystko, co się dało! Postać bez poświaty, prawdopodobnie kobieta uderzała z taką siłą, że ta druga padła na ziemię z przeraźliwym wrzaskiem gdy złamała mu rękę. Na sama myśl przeleciał mnie zimny dreszcz. Podleciałam nieco bliżej, tak by dostrzec postacie w miarę możliwości, ale by wciąż zostać nie zauważoną. Formalnie mogłabym przypiąć kamień, ale nie miałam do tego jakoś głowy, za bardzo podniecała mnie sytuacja możności bycia obserwatorem. Z resztą, czy musiałam brać czynny udział w tym co się tutaj wyprawiało? Nie byłam obrońcą Ziemi, ani żadnej innej planety. Na dole w bezpieczniej odległości stała grupka ludzi, którzy także przyglądali się dotychczasowym poczynaniom, ale gdy tamten padł, kolejny ruszył do walki, a jego do tej pory włosy wchodzące w odcień fioletu zabłysły złotym światłem, od razu był złudnie podobny do poległego w starciu.
- Dlaczego nie mogę wyczuć jej energii?- zastanawiałam się głośno - Powinna być fenomenalna! A jednak jakby nie istniała.
Dostrzegłam kolejne dwie osoby, które nie uczestniczyły w boju, nie drgnęły nawet z miejsca. Dosłownie chwila mej nie uwagi, a tajemnicze złote aury zanikły. Kolejna osoba przegrała w kontakcie z blondynką. Kim ona była i skąd brała się jej niesamowita moc? Tak bardzo chciałam to wiedzieć, ale wyczuwałam, że nie byłaby chętna do rozmowy, na pewno nie ze mną. Gdy maszynka do zabijania zrównała się z wcześniej wspomnianymi "posągami" i odlecieli ruszyłam do poobijanych, a właściwie do stojącego na drodze niewysokiego faceta.
- Co tu się właściwie stało? - Zapytałam z wielkim zainteresowaniem.
Mężczyzna odwrócił się przerażony w moją stronę, a gdy mnie ujrzał głupkowato się uśmiechnął, zupełnie jakby spodziewał się kogoś bardziej groźnie wyglądającego. Miał on na czole wypalone blizny - było ich sześć, a odziany był w jaskrawy, pomarańczowy kombinezon i lekko wyglądające trzewiki.
- Co tu robisz dzieciaku? - Odpowiedział pytaniem - To nie miejsce, dla ciebie! Zmykaj!
Na jego słowa, aż się we mnie zagotowało. Nie znosiłam gdy traktowano mnie jak popychadło i gówniarza. Dawno temu kazano mi wydorośleć, a mimo to gdzie tylko się pojawiałam uważano mnie za jakiegoś podlotka.
- Nie jestem dzieckiem - Fuknęłam marszcząc nos - Odpowiesz mi, kto ich tak urządził i czemu nie wydalali z siebie żadnej energii?
Spojrzał na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem i zdawał się zastanawiać czy powiedzieć mi prawdę, czy potraktować jak kilkulatka i spławić głupawym tekstem godnym pięciolatki.
- Hallo - Pomachałam mu ręką przed twarzą.
- To cyborgi - Odpowiedział i zeskoczył w wąwóz.
Pozostawił mnie tu samą bez dodatkowych informacji. Także zeszłam na dół, zaraz za nim, bo nie zamierzałam odchodzić nie dowiadując się czegoś o ich przeciwnikach. Kolejno opróżniając sakiewkę wcześniej uwiązaną do granatowego pasa dał poturbowanym coś do zjedzenia. Wyglądały jak nasiona, ale to co czyniły ze zmasakrowanymi ciałami było nad wyraz imponujące. Podnosili się zupełnie jakby po prostu odpoczęli, a ich rany pozasklepiały się, zupełnie jakby wylądowali w jednej z naszych kapsuł regeneracyjnych, a przecież nie mogli tutaj ich mieć.
- Vegecie nie dam - Mruknął łysy.
Jeden mężczyzna wciąż leżał nieprzytomny i połamany. Dostrzegłam, że miał strój łudząco podobny do mojego. Czy był on tym Saiyanem, którego miałam się obawiać? Ale... Ale czy ja się czasem nie przesłyszałam? Serce zamarło mi na moment i zaschło w gardle.
- Jak go nazwałeś?! - Doskoczyłam do niskiego mężczyzny niemal rzucając się mu do gardła - Powtórz!
- Vegeta - Rzekł powoli, choć mało wyraźnie bo właśnie nim potrząsałam.
Później usiłował wydukać coś w stylu puść mnie, jednak to, że przestałam nim trzepać niczym starym, zakurzonym dywanem oznaczało, że zaczęłam bacznie przyglądać się temu nieszczęśnikowi. Tak bardzo chciałam by był on moim bratem i zaledwie dzieliły nas centymetry, to nie potrafiłam zdobyć się na jakikolwiek krok w jego stronę. Minęło sporo lat od dnia, w którym ostatni raz wymieniliśmy spojrzenia. A jeśli to nie był on i czekało mnie gorzkie rozczarowanie?
Ten po uprzednim wyswobodzeniu się z mojego natarczywego uścisku podszedł do niego i nachylił się nad nim. Wystrzeliłam w niego pocisk bez żadnego zastanowienia i szybko podleciałam do leżącego, chwyciłam bezradnie ciało za ręce odziane w niegdyś białe rękawice po czym zaczęłam się wznosić by go stąd zabrać. Zrobiłam to całkowicie odruchowo, nawet nie spojrzałam tej istocie w twarz, a i tak
zdawało mi się, że nie mogłam się mylić. Po prostu.
- Nie pozwolę wam go tknąć! - Warknęłam będąc ponad ich głowami.
- Nie zrobimy mu krzywdy, a postawimy na nogi - Krzyknął do mnie facet w zielonym kostiumie.
Był bardzo dobrze zbudowany i podobnie jak tamten niski nie posiadał ani jednego włosa na głowie.
- Skąd mam wiedzieć, że mówicie prawdę?! - Nie dowierzałam ani jednemu słowu - Przed chwilą słyszałam co innego!
Niby czemu mieli mu pomagać? Był obcym na tej planecie, ja byłam obca, a on był moim pobratymcem. Niski mężczyzna poczerwieniał po czym podrapał się po karku nie ukrywając speszonej miny.
- To nie tak - Wymamrotał - Po prostu nie darzymy się specjalnym uczuciem - Wyznał - Co nie oznacza, że zostawiłbym go w potrzebie.
- Mów za siebie - Bąknął inny, w podobnym gi do bliznowatego karła.
- Nie pomagasz, Yamcha! - Obruszył się najwyższy z dodatkowym okiem na czole.
Długo nie mogłam dać się przekonać, co do dobrych intencji tych mężczyzn. W końcu przemogłam się na słowa „Chcesz go zabić?” wypowiedzianych przez fioletowowłosego. Chłopak zdawał się być nad wyraz wrażliwy w temacie nieprzytomnego, jakby i dla niego był kimś nie obojętnym. W końcu wylądowałam delikatnie kładąc ciało na kamienne podłoże. Wygrała z nimi chęć postawienia ów mężczyzny na nogi, wszak przed chwilą widziałam jak ci wstali niczym wskrzeszeni, zupełnie zapominając, że sowicie oberwali od blondwłosej maszyny. Spojrzałam na niego w końcu wstrzymując oddech. Był umięśniony i podrapany. Twarz miał zbrukaną krwią, która go szpeciła, choć do dnia dzisiejszego byłam przekonana, że krwiste zacieki dodają uroku. Jakże była to bzdurna bajeczka. Zjadł podaną mu maleńką fasolkę i w mgnieniu oka stanął na nogi o własnych siłach, a ja jak stałam tak nie mogłam uwierzyć, że przede mną stał on, sam dziedzic tronu Saiyan. Kopara opadła mi do ziemi i nawet nie zastanawiałam się czy ją zbierać i czy głupio nie wyglądam z rozdziawioną buzią. Gdzieś w środku zatliła się maleńka iskierka tej dziecięcej radości, którą w sobie miałam gdy on opuszczał nasz dom, ale dziś nie byłam tą małą dziewczynką, a on nie był już tym samym bliźnim. Na przekór wszystkiemu poczułam jak łzy napływają mi do oczu, a jednak nie chciałam tutaj ronić łez, nie w tym towarzystwie, więc nawet nie mrugnęłam gdy zabrałam głos.
- Vegeta.
Spojrzał na mnie swoim gniewnym i wyniosłym wzrokiem. Tym samym, jakim zwykle obarczał wrogów. Może gdybym go nie znała przestraszyłabym się, ale tęsknota, którą w sercu nosiłam nie pozwalała mi na tego typu emocje.
- Znamy się? - Rzucił, choć zdawało się wyczuć w jego głosie niechęć poznania odpowiedzi.
Wszyscy zebrani patrzyli na nas na zmianę wyczekując jakieś odpowiedzi. On uważał, że mnie nie zna, a ja przed kilkoma chwilami pragnęłam zmyć się z jego poturbowanym jestestwem. Tak wiele pytań wisiało w powietrzu, że po chwili odniosłam wrażenie, że nutka tajemniczości była nad wyraz emocjonująca. Z martwych powstała mała dziewczynka i nie wiadomo jak zjawiła się na nowo w życiu następcy Saiyan.
- Kto to jest? - Pierwszy zapytał niejaki Yamcha.
- Nie poznajesz mnie? - Stwierdziłam niźli zapytałam - Prawda?
Brat mój spojrzał na mnie bardziej uważnie jakby usiłował przypomnieć sobie czy gdzieś mnie nie spotkał, jednak w jego oczach było widać tę obojętność, a nawet pogardę. Nie był w stanie we mnie rozpoznać swej malutkiej siostrzyczki, którą opuszczał przed laty wybierając się właśnie tutaj.
- Jestem Sara - Przedstawiłam się podnosząc wyżej głowę - Księżniczka Saiyan.
Nie tylko on, ale i cała reszta wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, jakby usłyszeli coś nadzwyczajnego i niemożliwego. Zupełnie jakbym miała być wymyśloną postacią, a przecież nie była to prawda.
Gdzieś w środku chciałam się rzucić krewnemu na szyję i wykrzyczeć, jak ciężkie mi było życie z dala od reszty pobratymców, od naszego domu i przede wszystkim pozbawiona wszystkiego co kiedykolwiek posiadałam.
- Nie możliwe - Burknął książę z niedowierzeniem - Moja siostra nie żyje. Od bardzo dawna.
- To ja, we własnej osobie- Warknęłam wspominając odległe czasy - Freezer cię musiał okłamać! Zniszczył naszą planetę, oszczędzając kilkoro z nas, głównie młodych.
- Przecież by cię zabił, albo poinformował mnie o tym, że przeżyłaś - Wciąż ciężko było mu przyjąć fakty.
- Cóż... - Żachnęłam się - Ojciec przed śmiercią wyrzekł się mnie. Nie dał mi zginąć - Zrobiłam do niego krok - Na moich oczach Vegeta przestała istnieć.
- Więc to nie był meteor? - Zapytał pospiesznie, a w jego głosie narastał gniew.
- Oczywiście, że nie - Syknęłam pod nosem - Chciał się nas pozbyć raz na zawsze.
Vegeta przyjrzał mi się uważnie jakby nie dowierzał własnym oczom, że tu jestem, z krwi i kości.
Na niebie płynęła jedna niewielka chmurka, która na chwilę przesłoniła słońce. Wypuściłam powietrze przez zęby po czym wyciągnęłam przed siebie dłoń by podać ją bratu. Jego oziębłość mówiła mi, że nie mogę liczyć na jakikolwiek przejaw uczuć. Byłam pewna, że istota, którą kiedyś znałam przestała dawno istnieć. Jakby nie patrzeć, także nie byłam tą samą małą beztroską dziewczynką, która za wszelką cenę pragnęła zostać wielkim wojownikiem. Cóż, cenę poniosłam ogromną, jedną z najdroższych, a wciąż nie mogłam siebie nazwać ani wielkim ani wojownikiem.
- Zmieniłaś się - Stwierdził unosząc lewą brew.
Moja dłoń wisiała w powietrzu i oczekiwała na jego. Przez krótką chwilę nawet nie drgnął, jednak musiało coś, gdzieś pęc i wyjął swoją z żelaznego uścisku skrzyżowanego na piersi i podał mi na znak pokoju. W końcu dożyłam dnia, w którym się spotkaliśmy, w którym nasze drogi się skrzyżowały. To musiał być najwspanialszy dzień mojego życia, a mimo to gdzieś wisiała pustka.
- Nie sądziłem, że masz jakąś rodzinę - Zabrał głos młody chłopak.
Odwróciłam wzrok w jego kierunku i zdałam sobie sprawę, że już kiedyś go spotkałam. Szczerze dałabym sobie obciąć rękę, bo ogona byłoby mi szkoda, ale to był ten sam, który stanął naprzeciw armii Changelingów. Zagotowało się we mnie.
- Kim ty u diabła jesteś!? - Wycelowałam w niego palcem - To ty zabiłeś Feezera! Nie wydaje mi się!
Wszyscy stanęli dęba. Co było w tym nadzwyczajnego, że wiedziałam o poczynaniach tego młodzieńca?
- Tak, to ja go zabiłem - Potwierdził fioletowowłosy.
Odskoczyłam dość daleko w tył kumulując w dłoni pocisk KI. Przez takich jak on mogłabym nigdy nie dotrwać do tego dnia. Gdyby nie fakt posiadania Mandarkery od kilku lat gryzłabym ziemię, a mój jedyny brak już nigdy by się nie dowiedział, że usiłowałam go odnaleźć za wszelkie skarby wszechświata i byłam także jeńcem na pokładzie samego Imperatora.
- Chciałeś mnie zabić - Warknęłam szczerząc złowrogo zęby.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.