Opowiadanie
Dragon Ball - Saiyan Princess
13. Upokorzony Saiyanin
Autor: | Killall |
---|---|
Serie: | Dragon Ball, Saga: Androidy |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Fikcja, Mroczne, Przygodowe, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2013-07-05 09:03:11 |
Aktualizowany: | 2018-03-03 19:06:11 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Historia całkowicie jest dziełem Killall.
- Co to wszystko znaczy!? - Vegeta złapał mnie za rękę - Saro, wytłumacz się.
Wszyscy spoglądali na mnie z nieukrywanym zaciekawieniem. Nie wliczając w to księcia, on patrzył podejrzliwie z nutką rozgoryczenia.
- Dwa lata temu przyleciałam na tę planetę wraz z resztą załogi Freezera - Zaczęłam po uprzednim wyrwaniu się ze słabego uścisku - Kiedy wylądowaliśmy - Tu wskazałam na młodego chłopaka - Zaatakował nas bez ostrzeżenia.
Spojrzeli na nastolatka tak jak ja, tylko nie w ten sam sposób. Moje oczy łypały groźnie, żądając zadośćuczynienia. Oni nie rozumieli, że o życie walczyłam niemal każdego dnia, zmuszając się do poniżenia i kłamstw i wraz z oprawca mieliby mnie pogrzebać.
- Nie przypominam sobie bym tam ciebie spotkał - Zabrał głos w obronie.
- Bo nie musiałeś! - Uniosłam się gniewem.
Nie chciałam przebywać z kimś, kto jeszcze parę lat temu zrobiłby wszystko by moje życie zakończyło się jeszcze przed początkiem nowego. Tego tu obecnego, choć jeszcze nie było mi wiadome czy to w ogóle powinno było mieć miejsce?
Wzbiłam się w niebo nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.
Vegeta ruszył za mną.
- Jak to możliwe, że Freezer Cię nie zabił? - Zapytał wyrównując lot ze mną.
Westchnęłam nawet na niego nie patrząc. Nie bardzo mi było po drodze wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń. Tak pięknie udawało się je zamykać w odmętach mojej głowy, że nie miewałam tak regularnych koszmarów jak kiedyś. On kazał mi rozdrapać zabliźnione już rany, ale czy nie miał prawa wiedzieć?
- A jak myślisz? - mruknęłam posępnie.
- Nie mam nastroju do zgadywanek - Warknął - Odpowiedz.
Nie poznawałam własnego brata. Był taki oschły niczym stare drzewo, któremu od lat żałowano wody. Nawet z zewnątrz nie wyglądał tak samo. Czas bardzo go zmienił, a ja zastanawiała się czy chciałam poznać jego historię.
Wylądowaliśmy. Przywitał nas surowy, kamienisty obraz. Usiadłam na jednym z głazów, Vegeta zaraz na przeciw.
Choć nie chciałam wracać wstecz, wiedziałam, że muszę. Ten ostatni raz, by wreszcie móc zamknąć ten rozdział.
- Pod okiem Ginyu Force trenowałam te wszystkie lata - Zaczęłam powoli - Gdy ojciec na moich oczach okłamał Freezera co do mnie wynieśli mnie do jego statku skąd zmuszona byłam oglądać wybuch naszego domu - Przed oczami majaczyły bolesne obrazy - Już wtedy przyrzekłam, że pomszczę śmierć rodziców!
- No dobra - Mlasnął nie zadowolony - Jak to możliwe, że nikt mu nie powiedział?
- Ci co wiedzieli dotrzymali tajemnicy - Odparłam niespiesznie - Natto mi zabronił, dostałam nowe imię.
Długo jeszcze opowiadałam o przeszłości. Wszystkie wspomnienia wracały niczym bumerang. Zdecydowanie zbyt szybko. Mężczyzna kilkukrotnie okazał swój gniew zaciskając pięści bądź szczędząc kły. Tak wiele razy miał okazję mnie zobaczyć. A on jedyne co wiedział to, to, że naszą planetę zniszczył jakiś pieprzony meteoryt! Widać było, że najbardziej ciążyło mu to, że nie będzie już mógł zemścić się na Changelingu. Cóż, nie był osamotniony.
- Teraz powiedz mi, z kim Ty walczyłeś? - Zmieniłam temat.
Nie koniecznie na przyjemniejszy, jednak tym razem to ja chciałam posłuchać co było ciekawego w jego życiu. Chociaż wsłuchiwanie się po prostu w jego głos działało kojąco, bo choć to jedno się w nim ostało.
- To cyborgi, a chłopak, który was zaatakował przybył z przyszłości i ostrzegł nas o tym ataku cyborgów - Zaczął chaotycznie.
Historia Vegety była dla mnie bardzo interesująca. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, jak na przykład to, że był na Nameck i walczył z armią specjalną Freezera i gdyby nie nacisk ze strony Changelinga mielibyśmy szansę się już wtedy odnaleźć. Widocznie, gdy spotkał tam księcia wybitych Saiyan uznał iż nie mogę się z nim zobaczyć. Dowiedziałam się, że Nappa zginął z ręki niejakiego Goku, który był tym tajemniczym Saiyanem, o którym tak trąbiły armie KOCH'u i że nie udało im się podbić Ziemi. Dostrzegłam w tym wszystkim jakąś niewidzialną nić, która uniemożliwiała nam dotarcie do jakiegokolwiek celu. Nie tylko mnie rzucano kłody pod nogi, a jemu także. Od jego podróży na tę planetę tak wiele się wydarzyło i w sumie to nic dobrego.
Chociaż nie chętnie, to Vegeta wspomniał o podbojach planet w trakcie lotu na Ziemię i jak świetnie się bawił grabiąc wszystko dookoła.
- Też chcę się z nimi zmierzyć - Przerwałam jego powrót do przeszłości.
- Jesteś przecież tylko dzieckiem - Burknął niezadowolony - Nie jesteś w stanie nic im zrobić.
- Znowu zaczyna… - Prychnęłam - Ciągle masz mnie za tego smarkacza?
- A niby kim jesteś? - Zakpił - Wciąż nie dorastasz nikomu do pięt.
Odeszłam rozgniewana kawałek dalej. Spojrzałam w niebo szukając tam jakiegoś mądrego słowa, by nie skończyć na wyzwiskach w kierunku ledwo odzyskanej rodziny. Nie podobało mi się, że ciągle mną pomiatano, nie traktowano poważnie, a nawet jak powietrze. Może nie byłam mistrzem wszechświata, ale byle pachołkiem nie zamierzałam być. Wiedziałam, że przyleciałam w dość dziwnych okolicznościach, że wszystko stawało do góry nogami, ale on nie miał już prawa decydować co mi było wolno, a czego nie. Dawno temu skreślił mnie ze swojego życia stawiając nad wspomnieniem gigantyczny krzyżyk. Może nawet zapomniał o moim istnieniu?
- Nie jestem już dzieckiem - Szczeknęłam do niego - Przestałam nim być gdy zniszczono nasz dom. Gdy na moich oczach zabito rodziców.
- Co ty w ogóle wiesz o zabijaniu? - Rzucił sucho.
- Może nie dostatecznie tyle co ty, mój drogi bracie - Odparłam ściągając usta - Ale coś jednak wiem.
Mężczyzna gorzko zaśmiał się obserwując przy tym mnie niczym zupełnie obcą osobę. Nie byłam wszak tą małą dziewczynką, którą dawno temu opuścił. Ani głupią, ani tak naiwną.
- Skończyły się tamte czasy! - Krzyknęłam - Nie odeślesz mnie do pokoju i nie narzucisz kary!
Po pierwsze, nie miałam na stanie owego pomieszczenia, po drugie nie mogłam sobie pozwolić na takie traktowanie bez względu na to czy był mym bratem czy też nie. Dożyłam dnia obecnego tylko i wyłącznie dzięki sobie. Lata upokorzeń nauczyły mnie, że w pewnym momencie nie można już niczego cofnąć,a ja nie zamierzałam więcej tego znosić.
Książę tylko prychnął po czym oddalił się, niespiesznie powłócząc nogami na skarpę, gdzie postanowił stać jak kołek wpatrując się w ciemniejące niebo.
Usiadłam u podnóża zastanawiając się ile czasu dać Saiyanowi na pozbieranie myśli. Nie wyglądał na zafascynowanego obecną sytuacją. Ba, nie wydawał się być nawet w najmniejszym stopniu zadowolony z mej obecności. Czy tak właśnie było? Mnie było lżej na duszy gdy wiedziałam, iż moje pragnienia o spotkaniu go żywego się spełniły, że nie byłam już samotna. Bo tylko tego mi brakowało przez te wszystkie lata.
Westchnęłam dostrzegając zbliżające się czarne, burzowe chmurzyska. Pogoda nastała tak ponura jak humor samego księcia. Był on nad wyraz zdenerwowany. Jego moc rosła z sekundy na sekundę i gdyby nie jej gwałtowny wzrost i trzęsąca się ziemia dookoła mogłabym tego nie zauważyć.
- Już ja was znajdę przeklęte cyborgi! - Wykrzyczał w niebo - Pożałujecie, że stanęłyście na mojej drodze!
W oddali rozbłysło się światło pioruna ukazując gęstą strukturę chmur. Vegeta był niesamowicie wściekły, takiego jeszcze go nie znałam. Przerażał mnie, a za razem fascynował. Nie był tym, którego niegdyś znałam. Czy to był mój brat? Ta aura, która spowijała jego ciało i ten złocisty kolor włosów. Legenda którą czasem uraczył mnie ojciec na dobranoc, więc była prawdziwa! Tacy wojownicy jednak istnieli i jeden właśnie stał przede mną. Wojownicy kosmiczni o tak nieograniczonej mocy, że mogli zabijać samym wzrokiem, więc jakim cudem niejaki cyborg był silniejszy od takiego wojownika? Czy tak naprawdę legendarny pogromca świata był jednak słabszy niźli się wszystkim zdawało?
Długo jeszcze, rozmyślałam nad tą zagadką chroniąc się przed rzęsistym deszczem pod czarną peleryną, która wkrótce miała przemoknąć. Minęło sporo czasu od rozmowy z Vegetą. Nie mogłam uwierzyć, że znowu jesteśmy razem! Dawno takiej pogody nie widziałam tu, na Ziemi. Dostrzegłam już jakiś czas temu, że było wiele rozmaitych klimatów, a wszystko zależało od regionu planety względem słońca. Zupełnie inaczej niż na naszej Vegecie. Na wielu planetach zresztą także. Wracając do wspomnień z wczesnego dzieciństwa nigdzie nie dostrzegłam tak urozmaiconej flory i fauny. Czyste powietrze, woda i ta grawitacja całkowicie się odróżniały. Śmiałam stwierdzić, że mój niegdyś ukochany dom przypominał tutejsze pustynie, gdzie ziemia była jałowa i bez wyrazu, w końcu prowiant był dostarczany z innej pobliskiej planety. Tutaj dosłownie wszystko miało cudowny zapach jak i wygląd. Czy tylko na pięknych planetach było dobre i dostatnie życie?
Rozpadało się na dobre. Vegeta nadal nie przestawał niszczyć swoją energią terenu pod stopami. Co sprawiało te zachowanie? Czy było to zażenowanie po przegranej walce? Czy był zniesmaczony swoją niedostateczną potęgą? Nie byłam pewna, ale takie odniosłam wrażenie. Mi mówiono, że legendarny wojownik jest najsilniejszą istotą we wszechświecie, jemu na pewno też i teraz musiał poczuć smak gorzkiego rozczarowania.
Ogromne i ciemne chmury spowiły resztę nieba. Jedynie aura Vegety rozjaśniała tereny wokoło ukazując już nocne sklepienie. Deszcz zaczął spływać mi pod pancerz kombinezonu wykonanego przez Acronian. Oznaczało to, że materiał płaszczu miał już dość kontaktu z wodą. Przeszedł mnie chłodny deszcz. Zaczynało robić mi się zimno, a żołądek także nie omieszkał poinformować mnie o swoim stanie zapełnienia.
- Vegeta - Zawołałam lecz nie uzyskałam zainteresowania.
Delikatnie uniosłam się na niewielką wysokość nad ziemią po czym podleciałam w stronę brata.
- Vegeta… - Ponowiłam próbę kontaktu.
Niestety jego gniew nie zauważał mojej obecności co powoli zaczynało robić się irytujące.
- Vegeta! - Krzyknęłam - Do cholery! Wołam cię!
Jak niby miałam zwrócić na siebie uwagę tak zdenerwowanego Saiyana jak on? Rzuciłam kulę ognistą w jego kierunku, która trafiła go w sam środek plecy. Odwrócił się jeszcze bardziej rozwścieczony niż dotychczas, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Ponownie wystrzeliłam, a co mi tam? Albo się uspokoi, albo całkowicie mu odwali. Jakaś część mnie chciała to sprawdzić. Ten jednak nie nie wytrzymał i rzucił się na mnie niczym bestia. Starałam się obronić, lecz nie potrafiłam nawet dobrze go zablokować. Mocno uderzył mnie w twarz, runęłam z impetem w dół, prosto w kałużę . Leżąc spojrzałam na niego ze zdziwieniem pocierając pulchniejący policzek. Bolało jak diabli.
- To twoja wina - Strzelił we mnie niebieską wiązką energii.
W ostatniej chwili zrobiłam unik. W miejscu, w którym przed chwilą spoczywałam widniała głęboka dziura. Wytrzeszczyłam oczy wyobrażając sobie, czy mogłabym skończyć jak grzanka.
- Odbiło Ci, do cholery?! - Oburzyłam się.
Wzleciałam na wysokość Vegety ściągając wściekłe brwi. Nie podobało mi się jego zachowanie i miałam zamiar wyciągnąć od niego jakieś wyjaśnienia.
Niebo zabłysło od gromu.
- Od kiedy podnosisz na mnie rękę? - Fuknęłam oburzona.
Czy aby na pewno był to mój, rodziny brat? On nigdy wcześniej tego nie zrobił! A może nie miał okazji przez te lata? Miałam tylko cztery lata...
Nie odpowiedział. Za to ruszył z zawrotną prędkością w moją stronę, zupełnie jakby chciał właśnie mi odpłacić za swoje niepowodzenia. Przez chwilę widziałam w powietrzu jak słup soli nie wiedząc czy się bronić, zaatakować, czy może jednak uciekać. Gdzieś w oddali pojawiły się dwa tańczące we chmurach pioruny, a niedługo po nich rozbrzmiał huk. Burza nadchodziła, a wraz z nią coraz bardziej ulewny deszcz.
Jakaś cząstka mnie nie potrafiła działać. Powtarzała sobie, że rodziny się nie rani, ale czy miałam pozwolić dać się uderzyć? Czy nie wystarczająco już oberwałam od pomagierów Changelinga? Gdyby nie cudowne machiny lecznicze nie miałabym tak pięknej skóry, bez skazy. Przecież tak łatwo było sprać bezbronne dziecko do nieprzytomności, by następnie wrzucić w cudowny płyn i doprowadzić do stanu sprzed masakry.
Kolejne dwie błyskawice uderzyły nieopodal. Niebo wyglądało na bardzo rozgniewane.
Wyciągnęłam ręce przed siebie i zaczęłam w nich skupiać olbrzymią ilość energii. Nigdy nie używałam takiej mocy przeciw istocie żywej, wszak od jakiegoś czasu wędrowałam po pustkowiach trzeciej planety od słońca, a zwierzęta nie były mi groźne. Vegeta zawisł przyglądając się uważnie moim poczynaniom. Nie byłam pewna czy na jego ponurej twarzy zagościł chytry uśmieszek. Gdy byłam gotowa, wystrzeliłam wiązkę energii głośno przy tym krzycząc. Książę nie ruszył się z miejsca, zupełnie jakby chciał bym straciła nad sobą kontrolę. Cóż, udało mu się.
Co on robi? Chyba nie chce... Przeraziła mnie ta myśl. Pospieszyłam ku niemu, a oślepiający błysk, który usiłowałam wyprzedzić nie dawał mi widoczności. Nie mogę cię skrzywdzić... Z całej siły odepchnęłam go poza trajektorię lotu pocisku. Niestety, sama nie zdążyłam się uratować i odczułam na sobie niemożliwie wielką moc dla mego ciała. Niewyobrażalny ból, którego tak dawno nie musiałam znosić . Bez jakiegokolwiek czucia z wysokości pięćdziesięciu stóp spadłam na ziemię wbijając się w jej rozmokłe podłoże. To było niesamowite, a zarazem niewiarygodne! Na własnej skórze mogłam się przekonać jak bardzo się wzmocniłem, a sam fakt, że wraz z uderzeniem nie zemdlałam był nad wyraz pocieszający. Złocisty kolor włosów Saiyana zanikł. Znowu był sobą i z wielkimi pytającymi oczami przykucnął obok mnie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - Zadał pytanie.
- Bo jesteś moim bratem - Wybełkotałam z ledwością.
Wiedziałam, że za chwilę stracę przytomność, bo przed oczami majaczyły mi czarne punkty. Zanim jednak całkowicie utraciłam świadomość wyczułam jak podnosi mnie z napełniające go się wodą dołu.
- Dałbym sobie radę - Powiedział do siebie - Wydoroślałaś. Choć to wciąż za mało by walczyć.
Wpatrywał się w tę małą dziewczęcą twarzyczkę zroszoną deszczem zastanawiając się jak to możliwe, że udało jej się dotrzeć aż tutaj. Był dumny, że jego małej siostrze udało się przechytrzyć okrutny los i chociaż nie był typem familijnym od wieków to nie zamierzał jej więcej stracić z oczu. Pomyślał, że jeśli się dobrze postara ta mała Saiyanka będzie potężną wojowniczką. Skoro Kakarotto mógł trenować swego syna, dlaczego nie on swą siostrę? W końcu była księżniczką, nie byle podrzędną ogoniastą.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.