Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

Dragon Ball - Saiyan Princess

02. Klejnot Mandaru

Autor:Killall
Serie:Saga: Freezer, Dragon Ball
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Przygodowe, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość, Przemoc, Wulgaryzmy
Dodany:2013-04-16 08:00:39
Aktualizowany:2021-02-20 19:59:39


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Historia całkowicie jest dziełem Killall.


Rok 761

Planeta Vegeta

- Łapać złodzieja! - Wrzasnął Kohlr, właściciel zbrojowni.

Uciekałam ile sił miałam w swoich krótkich nogach by mężczyzna i dwóch jego pomocników mnie nie dopadli. Cisnęłam mocniej na głowę duży czarny kaptur peleryny, który był dużo za duży. Wyglądałam w nim jak kostucha, a reszta materiału ciągnęła się po ziemi łapiąc błoto. Dostałam ją od Gartu. Zupełnie jakby to było wczorajszego dnia…

***

- Cio to? - Zapytałam.

- Prezent. - Uśmiechnął się.

Oczy miałam pełne blasku. Każda osoba mając cztery lata uwielbiała dostawać prezenty, a mistrz wiedząc, że moja natura jest trudna do opanowania postanowił dać mi właśnie tę rzecz.

- Otwórz. - Ponaglił mnie klepiąc po ramieniu.

- Cio to? - Ponownie zapytałam rozrywając opakowanie.

W białym lennym worku owiniętym sznurkiem znajdowało się coś czarnego. Zawahałam się.

- No dalej - Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.

Potaknęłam mu bardziej rozpromieniona, wszak które dziecko nie lubiło otrzymywać podarunków? Wyciągnęłam zawartość i ku mojemu rozczarowaniu porzuciłam przedmiot na podłogę. To była najzwyklejsza czarna szmatka.

- Rencnik? - Zdziwiłam się.

- To taka płachta. - Powiedział Gartu.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Po co mi była jakaś szmata?

- Uszyła ją moja kobieta - dodał. - przymierz.

Założyłam więc i zaczepiłam u szyi specjalną klamrą, na jej zaś było jakieś wgłębienie. Przywdziałam kaptur i podeszłam do lustra by zobaczy jak wyglądam. W sumie płachta była za duża i to dużo więc wiła się po podłodze. Nie posiadała ona rękawów, niczym koc zarzucony na ramiona. Przejrzałam się w lustrze.

- Nie widze buzi. - Uśmiechnęłam się. - I dobze.

Szczerze powiedziawszy samą siebie ledwo dostrzegałam przez nadmiar materiału. Mężczyzna wyciągnął coś z kieszeni, a następnie podszedł do mnie i wepchnął przedmiot w moją dłoń.

- I jeszcze coś ode mnie. - Zacisnął przedmiot w moich palcach.

- A to co? - Zdjęłam kaptur by się temu przyjrzeć.

- Kamień lecz nie taki zwykły, jakby się mogło zdawać. - Dodał pospiesznie.

- I?

- To Mandarkera. - Odpowiedział. - Niezwykły klejnot z Mandaru.

Popatrzyłam na świecidełko z zaciekawieniem. Jego zielony, jakże żywy kolor i smukły owalny kształt emanowały nieznaną mi mocą, która była wyczuwalna w palcach w postaci ciepła. Co też potrafił taki kamyczek?

- Połączony z peleryną będzie Cię chronić.

- Jak? - Byłam zaskoczona i jednocześnie podekscytowana.

- Kiedy go przypniesz do zapięcia peleryny ochroni Cię przed zimnem i słońcem, także sprawi, że staniesz się niewidoczna dla żadnej istniejącej formy życia.

Nie mogłam uwierzy w to co mówił. Jak to wszystko mogło być możliwe? Pospiesznie przypięłam Mandarkere do guzika. Nie poczułam nic specjalnego.

- To nie działa mistcu Gartu - prychnęłam z niezadowoleniem.

- Mylisz się dziecko - oznajmił.

- Jak to?

- Aby zniknąć włóż kaptur - rzekł powoli. - Jednak pamiętaj, że to nie będzie takie proste, dziecko.

Spojrzałam na starca jak na durnia. Co mogło być śmieszniejsze i łatwiejsze od założenia głupiego kaptura?

- Gupi. - Roześmiałam się w głos.

Jak śmiał mówić takie rzeczy? Co też mógł zdziałać jakiś głupi kamyczek i durny, stary płaszcz z kapturem!

- Znikij mi z oczu. - Syknęłam.

Dumnym krokiem jak na księżniczkę przystało wyszłam z pomieszczenia wracając do swojej komnaty. Zrzuciłam z siebie szatę.


***


- Łapać złodzieja! - Krzyczał Kohlr coraz głośniej - Nie może uciec daleko!

Biegnąc co sił w nogach dotarłam do zaułka. Schowałam się w nim głośno dysząc. Byłam zmęczona, z resztą nie byłam doskonałym sprinterem z tymi krótkimi nóżkami. Miałam zbyt mało treningu, a moja kondycja równała się prawie, że zeru. Przynajmniej do tej pory.

- Zobacę cy działa. - Zaczęłam szukać go po wewnętrznej kieszeni płaszcza.

Znalazłam. Powoli wyciągnęłam go i zaczęłam się mu uważnie przyglądać, a ten swoją niewidzialną i tajemniczą aurą ogrzewał moje dłonie.

- Co w tobie jest silnego, że oscegał mnie mists Gartu?

Przełknęłam ślinę i powoli i trzęsącymi się rękoma zapięłam go w odpowiednie miejsce. Nic się nie działo, z resztą tak jak przypuszczałam.

- Baldzo śmieszne. - Fuknęłam obrażona.

Nagle poczułam dziwny przepływ energii przez moje niewielkich rozmiarów ciało. Całe zaczęło mi drętwieć i padłam na ziemię.

- Co to jest? - Przeraziłam się.

Moje ciało dygotało jak liść na wietrze. Nie mogłam się podnieś. Czułam jakby coś mnie przygniotło. Uderzyłam głową w podłoże gdy tylko postanowiłam ją unieść. Nie miałam siły! Byłam panicznie przerażona!

Mistrz nie kłamał mówiąc, że mogę sobie z tym nie poradzić. Mimo zaistniałej sytuacji, która w żaden sposób nie była dla nie korzystna, gdyż opiekun zbrojowni zbliżał się nieubłaganie za wszelką cenę chciałam zwalczyć ból jakiego doznawałam przez Mandarkerę. Musiałam pokonać drętwotę, lęk i moc jaka mnie przytłaczała. Walka z kamieniem nie była łatwa, jednak powoli zaczęłam się przesuwać do wyjścia z zaułka.

Kiedy po ciężkich próbach udało mi się całkowicie opadłam z sił. Po prostu nie czułam już nic. Miałam wrażenie, że umieram. Przechodzący obok Saiyanie nie zauważali mnie. Zupełnie jakbym nie istniała! Chciałam wołać o pomoc lecz nie miałam nawet takiej mocy by wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.

Kaptur! Mistrz Gartu mówił o kapturze! Musiałam go zdjąć. Zebrałam wszystkie swoje moce jakie mi pozostały, a były w minimalnej już ilości. Wyciągnęłam swoją małą rękę i powoli lecz najszybciej jak tylko dałam radę zdjęłam materiał z głowy. Poczułam tę niesamowitą ulgę. Ukojenie tak cudne jak jeszcze nigdy w życiu. Poczułam, że żyję, zupełnie jakbym wcześniej wcale nie odczuła tego. Choć zmęczenie ciała miałam wielkie to nie byłam uciemiężona jak przed zdjęciem kaptura. Ani ja ani tez moje ciało nie przeszło jeszcze żadnej takiej próby.

Ten wieczór w pełni mogłam nazwać pierwszym poważnym treningiem.

- Księżniczko Saro? - Podeszła do mnie kobieta. - Co ty tu robisz, na ziemi?

- Bawię się. - skłamałam. - W umielanie Tsufuli.

Choć było mi ciężko się podnieś zrobiłam to pospiesznie by kobieta nic nie spostrzegła, wszak tajemniczy kamień miał pozostać w ukryciu.

- Chyba wróce do domu. - Zachichotałam resztkami sił.

Powoli i ociężale ruszyłam przed siebie zostawiając za sobą zdziwioną Saiyankę. Kiedy uznałam, że jestem sama zdjęłam kamień z płaszcza. Przyjrzałam się jeszcze raz jego kształtom po czym schowałam go w kieszeń. Dokładne tam skąd go wzięłam. Zrobiłam zaledwie dwa kroki do przodu gdy poczułam dopadające mnie zmęczenie. Oczy w momencie zaszły mi mgłą.

- To wszystko ponad moje siły. - wymamrotałam cicho - Nie podołam temu kamieniowi…

Zachwiałam się po czym padłam na ziemię tracąc przytomność.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.