Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Otaku.pl

Opowiadanie

One Piece: Alternative Version - Shin Sekai

4. To twoja wina

Autor:barry13
Serie:One Piece
Gatunki:Akcja, Fantasy, Fikcja, Komedia, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2013-09-28 16:00:08
Aktualizowany:2013-09-28 16:00:08


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Zabrania się kopiowania fragmentów lub całości utworu bez zgody autora.


- O czym ty mówisz, marimo? Gdzie jest Luffy? - Sanji wstał i drżącymi dłońmi zapalił papierosa. - Nami-swan! Robin-chan! Jesteście całe?

- Wygląda na to że tak, Sanji. - Nami z trudem wstała i oparła się o maszt okrętu. - Robin, jak u ciebie?

- Nic mi nie jest. Dziwne, bo mógł przecież nas zabić gdy byliśmy nieprzytomni.

- Racja. Co go zatem powstrzymywało? - Zastanawiał się kucharz, próbując obudzić Usoppa i Brooka.

- O rety, to było naprawdę straszne, panie Sanji! - Zaszlochał szkielet. - Myślałem że zostanie ze mnie martwy trup! Chociaż... ja już jestem trupem. Yohohohohohoho!

- Możesz się zamknąć? Nie widzisz, co się stało?

- Zoro! Jesteś okropny! - Krzyknął Chopper który właśnie zajmował się ranami Kinemona. - Te rany są poważne, to fakt, ale nie zagrażają jego życiu. Z Momonosuke też już w porządku...

- Nie o tym mówię! - Wykrzyknął szermierz, podnosząc z ziemi słomiany kapelusz. - Luffy odszedł!

- Co? O czym ty gadasz, Luffy nigdy by nie zostawił tego ~super~ kapelusza!

- Niestety to prawda. - Odezwał się po chwili milczenia Law. - Doflamingo zabrał też Caesara. Ale Słomiany... On od początku musiał być jego celem. Przeklęty Joker! Teraz, realizacja mojego planu będzie utrudniona...

- W dupie mam ten twój zasrany plan! - Zoro chwycił byłego Shichibukai za ubranie na piersi i mocno nim potrząsnął. - To wszystko twoja wina! Gdybyś nie wciągnął w to Luffiego, nic by się nie stało! - Uderzył Lawa w twarz, po chwili na Trafalgara spadło kilka innych uderzeń.

- Wystarczy, Roronoa. - Pięść Zora została zatrzymana przez Sanjiego.

- Odwal się kuku! Nie widzisz, co się przez niego stało!

Sanji kopnął towarzysza w twarz, cios odrzucił zielonowłosego kilka metrów do tyłu. Kucharz zapalił kolejnego papierosa.

- Nie myśl, że tylko ty cierpisz! My wszyscy... Czujemy to samo! Ale nie możemy się teraz poddawać i rozpaczać! Czy Luffy kiedykolwiek się poddał?

- Więc co zamierzasz zrobić, Sanji? - Spytał po chwili Usopp.

- To oczywiste. Popłyniemy za Flamingiem i odbijemy naszego kapitana. To jedyna opcja. Jednak jeśli ktoś nie chce płynąć, nie będę mieć mu tego za złe. Sam nie jestem pewien, czy przeżyjemy ponowne spotkanie z tym Shichibukai.

Zoro uśmiechnął się i wstał.

- Wreszcie gadasz z sensem, kuku od siedmiu boleści. Franky, statek jest gotowy?

- Od kilku godzin.

- Świetnie, zatem wypływamy. - Zoro momentalnie zmienił nastawienie. Zachowywał się zupełnie jak kapitan. Podszedł do Usoppa i założył mu kapelusz Luffiego na głowę. - Luffy zostawił go mi, ale myślę że będziesz bardziej odpowiednią osobą.

- Zazdroszczę Słomianemu takiej załogi. - Law otarł krew z twarzy. - Masz rację, Roronoa. To ja was w to wpakowałem, i ja was z tego wyciągnę. Chcę płynąć z wami. Reniferze, jak samurai? - Zwrócił się do Choppera.

- Już dobrze, wkrótce powinien odzyskać przytomność.

- W takim razie pomóż mi z ranami tych tutaj. - Wskazał na marines. - Zwłaszcza Smoker może potrzebować pomocy.

- Zoro?

- Rób co mówi. Bądź co bądź, Smoker nie zaatakował nas gdy straciłeś swój tytuł, prawda Law? Ale pospieszcie się. - Powiedział szermierz wchodząc na statek. - Nie mamy wiele czasu.


***


Nowy Świat, okolice Dressrosy

- Daleko jeszcze, Buffalo? - Niecierpliwiła się Baby 5.

- Jesteśmy już blisko. Oczywiście bylibyśmy szybciej, gdybyś tyle ostatnio nie jadła. Po co kupowałaś tyle ciastek od tamtego dziadka?

- On mnie potrzebował! Gdyby nie sprzedał swoich wypieków, nie miałby jak zapłacić za czynsz!

- Dobra dobra, ale musiałaś zjadać je wszystkie od razu?

- Spokojnie, dzieciaki. - Kłótnia podwładnych obudziła Doflamingo, który uciął sobie krótką drzemkę. - Nie lubię kłótni w mojej rodzinie.

- Oczywiście, przepraszam paniczu... Och, już jesteśmy!

Rzeczywiście, na horyzoncie dało się dostrzec coraz większą i większą wyspę, z ogromnym miastem rozrastającym się na niemal całe wybrzeże.

- Świetnie. Jak tam czas, Baby 5?

- Powinniśmy zdążyć na kolację.

- Wciąż głodna? - Kąśliwie spytał Buffalo.

Kilkanaście minut później wylądowali tuż za posiadłością Doflamingo. Kilkupiętrowy żółty budynek górował nad kompleksem ogrodów i basenów. Na pierwszy rzut oka widać był, że właściciel domu jest niesamowicie majętnym człowiekiem: w ogrodzie rosły wszelkie możliwe rośliny, a główny basen otoczony zjeżdżalniami, sztucznymi rzekami, fontannami i krytymi zatoczkami przypominał raczej park wodny. Z posiadłości natychmiast wybiegło kilka pokojówek, które w mgnieniu oka ustawiły się w dwuszeregu, niczym nakręcane zabawki.

- Witamy w domu, paniczu! - Zakrzyknęły chórem.

- Witaj na Dressrosie, Słomiany. - Lider rodziny Donquixote zwrócił się do Luffiego, pomagając mu zejść z pleców Buffalo. - Od teraz to twój nowy dom.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu

Brak komentarzy.