Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Kroblam

Rozdział 4

Autor:Pazuzu
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fikcja, Przygodowe
Uwagi:Utwór niedokończony, Przemoc
Dodany:2013-10-26 09:02:34
Aktualizowany:2013-10-26 09:02:34


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Słońce wpadało przez małe, wysoko umieszczone okienko. Z trudem otworzyła oczy i zaraz potem je zamknęła. Przez tę chwilę zdążyła zauważyć, że ten skrawek nieba na który miała widok, jest jasno niebieski i czysty jak dawno. Przewróciła się na drugi bok, zaciągając kołdrę na głowę. Niespełna trzy minuty później ktoś lekko potrząsnął ją za ramię.

- Wstawaj, kobieto!

Wyciągnęła rękę, machając, że jeszcze chwilę. I zwaliła się na podłogę. Wysoka, olśniewająco piękna murzynka rzuciła prześcieradło z powrotem na łóżko i otrzepała ręce.

- No i załatwione.

- Es, za co?

- Tak po przyjaźni.

- Lepiej niż w domku - westchnęła Malfoy, siadając na wytartym dywanie i jak zwykle rozglądając się dokoła.

Niski loch wyglądał całkiem przytulnie. Ściany obwieszono tapiseriami w kwiaty, z łukowatego sklepienia zwisały żeliwne lampy, a ustawione pod ścianami łóżka były niepościelone. Przed każdym z nich stał kufer, z rzeczami należącymi do dziewczyn. Na nocnych stolikach i kilku ukradzionych z pokoju wspólnego stołach stały fotografie oraz walały się sterty książek, butelki inkaustu i arkusze pergaminu.

- Es, co dzisiaj pierwsze mamy? - Vikanna z trudem stłumiła ziewnięcie.

- Ja dwie godziny zielarstwa, a ty nie wiem.

Druga z pozostałych w lochu dziewczyn zerknęła na kartę przed sobą. Była najniższa z całej trójki, drobna i wyglądała na kilka lat mniej, niż naprawdę miała. Brązowe włosy nosiła związane tuż nad karkiem.

- Dwie runów. I lepiej byś była, bo starego cruccio trafi jeżeli znów się nie pojawisz.

- To był wyjątkowy przypadek.

- Vi, ty zawsze masz wyjątkowe przypadki. Czekam na was na śniadaniu - murzynka wyszła.

- Co chcecie, parszywy los geniusza - poczłapała do niewielkiej, przynależnej swojemu rocznikowi łazienki.

Wyszła z niej dokładnie po pięciu minutach, umyta, pachnąca i zawiązująca slyteriński, zielono-srebrny krawat. Po trzech nieudanych próbach poddała się.

- Miałaś za mało czasu by się nauczyć?

- Co to jest, siedem lat? - spytała retorycznie, rozkładając bezradnie ręce. Jej koleżanka ciężko westchnęła, ale podeszła i pomogła zawiązać.

- Zastanawiam się, czemu zadaję się z kimś takim, jak ty.

- Bo jestem potomkinią rodu Malfoyów, kuzynką Crouch’ów i przez siostrę dziadka Blacków; bo mam dożywotnią pensję na poziomie przekraczającym twoje dochody i ultra przystojnego brata w wieku poborowym. Oczywiście mogłabym też wspomnieć o mojej urodzie, wdzięku oraz geniuszu.

- Który masz odwrotnie proporcjonalny do twojej skromności.

- Masz absolutną rację, panno Mincento Smith.

Nie muszę chyba mówić, że jak tylko reszta domu dowiedziała się, co zrobiłam temu… zapomniałam, jak on miał… no kapitanowi drużyny, stałam się celem ataku niemal wszystkich. W ciągu pierwszych trzech dni zostałam z cztery razy wyzwana na pojedynek i kilkanaście razy zaatakowana od tyłu. Gdyby nie pomoc Mincenty i Esmeraldy spędziłabym w skrzydle szpitalnym większość pierwszych dwóch tygodni, a nie tylko trzy dni.

Oczywiście spróbowałam wytłumaczyć wszystkim, czemu musiałam to zrobić. Jak to Lastrage, no, przypomniałam sobie, próbował się do mnie dobrać i tylko się broniłam. Dziewczyny, poza Mi i Es mi nie uwierzyły, ale w końcu wszystkie zmieniły zdanie. Zwłaszcza pomogło mi to, że prefektka Krukonów rzuciła Lastragea. W ciągu niespełna dziesięciu dni wszyscy uznali, że mówię prawdę i wizja rozdarcia na sztuki została odsunięta w dalszą, bliżej nie określoną przyszłość. W ten oto sposób życie po raz kolejny udowodniło, że może Lucjusz i ma wybitne uzdolnienia w kwestii zaklęć Imperrius, eliksirów i klątw bojowych, ale jasnowidz z niego, jak z mugola szukający.

Oczywiście nie oznacza to, że ludzie się do mnie odzywali. Poza Mincentą Smith i Esmeraldą Zabini, moimi jedynymi koleżankami, oraz Christopherem jak-mu-tam, który był we mnie beznadziejnie zakochany, byłam traktowana jak powietrze. Niezbyt mi to przeszkadzało. Sam Lastrage na mój widok bladł, potem czerwieniał, niczym alkoholik na głodzie, ale po trzech tygodniach nawet przestał się bać przebywania ze mną w jednym pokoju. To też mi ogóle nie przeszkadzało. Co do reszty kary, to Dumbledore odjął mi tylko czterdzieści punktów, a szlaban u Slughorna, naszego opiekuna domu i profesora Eliksirów, nie był w połowie tak zły jak się spodziewałam. Po prostu wieczór w wieczór, przez tydzień, szorowałam ręcznie wszystkie kociołki, pipety i słoje, polerowałam miotły, oraz słuchałam, co by woźny ze mną zrobił, gdyby mógł. Nic specjalnego.

Jadalnia była pełna uczniów. Od pierwszoklasistów przejętych zbliżającymi się pierwszymi w życiu egzaminami, przez piątorocznych nerwowo kujących się do Sumów, po absolwentów, silących się na spokój i zblazowanie, świadczące o tym, że mają gdzieś cały Hogwart, uczniów, naukę i Owetumy. Zwłaszcza Owetumy.

Malfoy usiadła na pierwszym wolnym miejscu i nałożyła sobie na talerz solidną porcję jajecznicy z pomidorami oraz grzanek z serem.

- Po twoim wróżbiarstwie spotykamy się na opiece - ustalała Esmeralda z Mincentą. - Będę miała w sam raz godzinkę, by zajrzeć do biblioteki. Vi a ty, gdzie będziesz się pałętała?

- Po runach? Dwie historii.

- Czy ktoś poza tobą tam jeszcze chodzi?

- Jakiś gryfon, jedna puchonka, a nie, to chłopak. Chyba. I dwójka Krukonów, ale kadavrą mnie, nie pamiętam którzy to - mruknęła.

W tym momencie rozległ się łopot dziesiątek skrzydeł, a przez wysoko umieszczone okno do sali wpadło kilkadziesiąt sów. Niektórzy z uczniów podnieśli głowy, najwyraźniej czekając na jakieś listy, czy paczki; jednak znamienita większość nawet nie przerwała rozmów, czy swoich zajęć.

Esmeralda dostała nowy numer „Czarownicy” z oszałamiająco przystojnym magiem na okładce, podobno ścigającym „Armat”. Pod zdjęciem znajdował się podpis „Szokujące wyznanie: przeleć mnie, zanim ja przelecę ciebie”. Natomiast przed Vikanną, poza puchaczem z „Prorokiem codziennym”, wylądowała mała, niepozorna sówka z niewielkim listem; jak tylko dziewczyna go wzięła, sówka odleciała, nie chcąc nawet knuta zapłaty.

Lekko zaskoczona obejrzała przesyłkę. Była zbyt mała na gazetę, a listu się nie spodziewała. Złamała lakową pieczęć. W środku był pojedynczy, starannie złożony arkusz śnieżnobiałego pergaminu, zapisanego zielonkawo-czarnym atramentem. Pismo było oszczędne, eleganckie, zdecydowane. Nie kończąc śniadania wybiegła z sali. Zaszyła się w kącie opustoszałego dziedzińca i zaczęła czytać, mrucząc pod nosem komentarze.

- Kochana Vikanno, chyba cię skręciło, kiedy to pisałeś, mam nadzieję, że już wyzdrowiałaś i że ból już ci nie dokucza. Kłamca. Kiedy wyjeżdżałem byłaś taka mizerna, że już obawiałem się, że to coś poważniejszego. Akurat, szalałeś ze szczęścia, że mogę zejść z tego świata. Niestety musiałem wyjechać, miałem zobowiązania wobec znajomych. Zwłaszcza jednego sadystycznego mieszańca. Pewnie ucieszy cię fakt, że już wróciłem do Anglii, choć aktualnie bawię w Walii, z dala do naszego domu. Tak, wprost umieram z radości. Podróż miałem udaną, a szkoda, liczyłam że się utopisz, do tego, przez cały czas towarzyszyła mi piękna pogoda. Co prawda okolica w której przebywałem, była iście barbarzyńska, czyli nie mieli kosmetyczki, manikiurzystki i wina w dwunastu gatunkach, ale niektóre z krajobrazów, w swojej dzikości, były nawet interesujące. Spojrzałem na nie aż dwa razy. Mimo to z ulgą powitałem powrót na wyspy. Czemu znów mam wrażenie, że łgarz? Tu niestety, spotkała mnie przykra niespodzianka i w związku z nią pisze ten list. Wreszcie meritum.

Otóż doszły do mnie słuchy, iż nasza matka postanowiła mnie ożenić. A to nowina, ósmy raz w ciągu ostatnich dwóch lat. Podobno zapałała wielkim afektem do tego pomysłu, nie możesz normalnie, że się napaliła, i już wybrała odpowiednią kandydatkę. Piątą od początku roku szkolnego. W związku z tym, mam do ciebie prośbę. Ależ oczywiście, w końcu nie pisałbyś z czystej dobroci serca. Może wiesz, kim jest ta dziewczyna? Potrzebuję każdej, nawet najdrobniejszej informacji czy domysłu. „Poznaj swojego wroga” co? Mam nadzieję że rozumiesz moją sytuację, szczerze powiedziawszy - nie, siostrzyczko, jaki czuły, i że udzielisz mi odpowiedzi w najkrótszym możliwym terminie. Bo dopóki nie znajdę sposobu by się wymigać, nie wrócę do domu. Pozdrawiam i mam nadzieję, że Owutemy pójdą ci bardzo dobrze, przecież i tak, masz to gdzieś, twój Lucjusz.

Przeczytała całość jeszcze kilka razy.

- I od kogo?

Esmeralda wisiała jej nad głową, ciekawie zerkając na pismo.

- Zawiadomienie o anulowaniu prenumeraty Proroka - mruknęła odruchowo, chowając list w torbie.

- Jasne, wierzę. A wiesz, że zajęcia właśnie się zaczęły?

- Na gacie Merlina! To co ty tu…

- Moje odwołane. Sprout, ta nowa sorzyca, jeszcze nie wróciła z skrzydła szpitalnego.

Malfoy nie słuchała. Ruszyła galopem do sali, zostawiając zaintrygowaną koleżankę samą.

Przerwa śniadaniowa zgromadziła na błoniach niemal całą szkołę. Cały trawnik był zajęty przez wylegujących się uczniów, próbujących złapać pierwszą, wiosenną opaleniznę. Grupka puchonek, wraz z kilkoma krukonkami rozłożyła się tuż nad jeziorem. Dziewczyny pozdejmowały wierzchnie szaty, popodwijały spódnice i poopuszczały skarpetki. Jedna z nich coś opowiadała, przy wtórze chichotów koleżanek. Jakiś dwóch pierwszaków brodziło w płytkiej, zimnej wodzie. Kilku gryfonów grało w szachy, inni siedzieli nad rozłożonymi podręcznikami, bądź obserwowali niebo. W powietrzu wręcz wisiała atmosfera wakacji, ciepła i pikniku.

Vikanna usiadła pod jednym z drzew, opok postawiła drugie śniadanie. Na kolanach miała rozłożone skrypty eliksirów. Ich zniszczone, pozaginane rogi dowodziły, że zaglądała do nich często. Oprócz własnych notatek miała też kilka książek. Wszystkie były popisane w środku, pokreślone, ozdobione czaszkami i rysunkami wisielców, świadczącymi o fatalnych wynikach jakie osiągała. Po przerwie miała iść na korepetycje z Eliksirów.

W końcu się poddała. Z westchnięciem sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej otrzymany rankiem list. Położyła go na „Eliksiry dla początkujących: 2001 prostych przepisów, 999 ilustracji” Cornela Cromwell. Był o wiele ciekawszy od grubaśnej książki. Jeszcze raz przeczytała, ale treść była równie jasna, co obłudna. Potem nieznacznie obejrzała pod słońce, żadnych śladów. Sięgnęła po magiczny ujawniacz, kupiony swego czasu w Hogsmade.

Oczywiście, nic się nie stało. Westchnęła lekko. Pergamin zawierał tylko list. Jej brat naprawdę chciał się dowiedzieć czegoś o swojej potencjalnej narzeczonej, nic więcej.

Sięgnęła po pióro i na odwrocie listu napisała:

He, he, he… wspaniały Lucjusz żebrze o pomoc, coś cudownego. Zapisze w dzienniku. No co, przypiliło cię braciszku? Aż boisz się wracać do domu, biedaku. Może lepiej by było ukryć się wśród mugoli? Bo znając matkę, jak się uprze to mogiła. Ożeni cię i jestem pewna, że z grubą, brzydką i starą jak Dumbi cioteczną siostrą naszego wujka. Mam nadzieję, że twoja oblubienica zajdzie ci za skórę, frajerze.

Aha, powiedz temu sukinsynowi, Voldiemu, że nie zdechłam i czuję się zadziwiającą dobrze. Nie pozdrawiam,

Vi

Przeczytała, poprawiła kilka sformułowań, przeczytała znowu i zaczęła na nosić kolejne poprawki. Kiedy skończyła, tekst wyglądał tak:

Kochany braciszku,

Dziękuję za słowa troski, ale nic mi już nie jest. Po prostu musiałam być z lekka przemęczona, albo rzeczywiście, jak uznała matka, zjadłam coś nieświeżego.

Aż do twojego list nie miałam pojęcia o planach naszej szanownej rodzicielki. Jednak, jeżeli aż tak ci zależy, postaram się subtelnie wybadać która z dziewcząt mogła wpaść jej w oko. Oczywiście matka o niczym się nie dowie.

Życzę ci udanego pobytu,

Vikanna

Zadowolona złożyła list na pół, i znowu na pół. Wsadziła go do koperty, którą posłużył się jej brat. Laku nie miała, więc zalepiła ją kawałkiem magicznej taśmy klejącej. Po chwili namysłu dodatkowo zawinęła kopertę w złożoną kartkę papieru i znów złączyła taśmą. Niemal na kolanie naskrobała imię i nazwisko. Pozostało tylko wysłać.

- Hej ty. Czarny, choć tu - najbliższy ślizgon zatrzymał się w pół kroku. Łypnął na nią spod strąków tłustych włosów. - Powiedziałam, byś tu przyszedł - rozkazała.

Chłopak chwilę się wahał, ale gdy znów go ponagliła, podszedł.

- Tak? - warknął.

Wyglądał, jakby się zastanawiał, czy rzucenie na nią klątwy jest genialnym, czy kiepskim pomysłem. Wepchnęła mu do ręki kopertę.

- Zaniesiesz to do sowiarni, tam zawołasz Horus, to sowa jastrzębia. Tylko powiedz, że ja cię przysłałam, boi inaczej wydziobie ci oczy. Dasz jej tę wiadomość. Nic więcej, będzie wiedziała, co i jak. Tylko nie zapomnij, bo sprawdzę jak wyglądasz bez skóry - zagroziła. - Wieczorem w pokoju wspólnym sprawdzę czy mnie nie oszukałeś.

- Za godzinę, Malfoy, mamy wspólnie korki z eliksirów. Chyba, że znów się zerwiesz… - przypominał, przyglądając jej się z niejaką ciekawością.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Jeżeli nawet poczuła się głupio, to nie dała tego po sobie poznać.

- No to masz tylko godzinę. Chyba, że chcesz zaryzykować…

Nie musiała nawet wyciągać różdżki. Chłopak posłusznie pobiegł w stronę sowiarni.

W bibliotece panowała idealna cisza, przerywana tylko skrobaniem piór i cichymi szeptami. Vikanna przewróciła kolejną stronę „Różdżki - przeszłość, teraźniejszość, przyszłość”. Pochylona, skupiona zapełniała leżące obok arkusze pergaminu rzędami notatek. Miała staranne, pochyłe pismo, trochę podobne do pisma brata. Wkoło niej leżało jeszcze kilka książek, poświęconych wytwarzaniu, historii i ewolucji różdżek. Miała też opracowania o ogólnej historii magii i jeden o udziale magów w wojnach na dalekim wschodzie.

Z westchnięciem przerzuciła kartkę i przeleciała wzrokiem stronę. Przepisała fragment dotyczący pewnej XVI wiecznej czarownicy, Joanny Messervy, z wioski w okolicach Edymburga, która zginęła śmiercią tragiczną: próbowała rozpalić ogień w piecu, gdy zleciała na nią krowa. Jak dowodzili autorzy, nie było w tym nic dziwnego, jako że kobieta używała różdżki z wierzby z rdzeniem z włosów wilji. Potem nastąpiło kilkanaście linijek tłumaczących, dla czego taka kombinacja jest co najmniej ryzykowna, jeżeli nie samobójcza. Streściła je w kilku podpunktach, zaznaczając, które budzą jej wątpliwości. Na koniec skreśliła wszystko, dopisała, że musi znaleźć inne przykłady i sama wyciągnąć wnioski.

Trzepot skrzydeł zabrzmiał zupełnie obco. Zupełnie nie pasował do biblioteki. Kilku siedzących najbliżej uczniów podniosło zaskoczonych głowy. Ona tez zaczęła się rozglądać za ptakiem. Rozległy się stłumione i bardzo nieśmiałe szepty kto i po co przysyła tu sowę; co jest na tyle ważne, by zasłużyć na klątwę bibliotekarki?

To nie była sowa. Szpak zatoczył kilka kół dokoła głównego stołu. Kilka dziewczyn wręcz pisnęło z przejęcia, ptak był prześliczny. Jego pióra połyskiwały metalicznie, a smukła sylwetka zdawała się ciąć powietrze. Cicho zaskrzeczał. A potem śmignął oknem na zewnątrz. Dokładnie w tym samym momencie nadeszła bibliotekarka. Obrzuciła wszystkich lodowatym spojrzeniem, poszukując prowodyrów całego zamieszania. Na szczęście większości studentów udało się z powrotem wsadzić nos w książki i uniknąć mrożącego krew w żyłach wzroku.

Vikanna wzruszyła ramionami i zabrała się do czytania.

Dwie godziny później wlekła się wyludnionym korytarzem, klnąc pod nosem. Z pobliskiej Wielkiej Sali dobiegały roześmiane głosy i dźwięki kolacji. Nagle jej torba pękła. Na posadzkę posypało się kilka książek, kilkanaście rolek pergaminu notatek, trzy pióra, (jedno już wcześniej złamane), nożyk, notes, szczotka do włosów… Na szczęście kałamarz pozostał nietknięty.

Chwilę stała bez ruchu, bezradnie przyglądając się bałaganowi. Potem z całej siły kopnęła pozostałości torby, przyklękła i zaczęła zbierać rozsypane rzeczy. Pomiędzy „Truciznami Świata” a historią „Środkowoeuropejskich konfliktów z Trolami, Goblinami i innymi magicznymi istotami”, znalazła list. Właściwie była to starannie złożona, śnieżnobiała kartka. Gdzieś nad jej głową zatrzepotały skrzydła. Odruchowo rozejrzała się dokoła. Tuż pod sklepieniem mignął jej metaliczno-zielony ogon. Szpak znikł.

Powoli, ostrożnie by nie uszkodzić wiadomości rozłożyła list. W środku było tylko kilka słów, zapisanych szmaragdowym atramentem.

W sobotę, pod Wrzeszczącą Chatą, o 13.30

Nie było podpisu ani pieczęci, nic. Wtem kartka stanęła w ogniu. Upuściła ją przestraszona. Jak idiotka wpatrywała się jak list wypala się jasnym, lodowato zimnym płomieniem. Błyskawicznie stał się kupką popiołu, ale i ten szybko znikł.

- By go…

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • Pazuzu : 2013-11-05 21:27:45

    Jestem w szoku. Po pierwsze, ktoś jednak czyta moje wypociny. Po drugie, ktoś to skomentował. A po trzecie, najważniejsze, komentarz wlał balsam w moje twórcze serce. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. Z tego szoku dopiero dzisiaj odpowiadam, ale naprawdę bardzo się cieszę. Zwłaszcza, że historia tak naprawdę dopiero się zaczyna, i przed Vikanną i Lucjuszem wiele zmian, które doprowadzą do sytuacji znanej z książek.

    Jak łatwo zauważyć, bety nie mam. Po prostu nie lubię się narzucać, a i mój tryb pracy jest nieznośny dla osób trzecich – by nie być gołosłowną: Kroblam piszę już sześć lat (czy coś koło tego) strasznymi skokami i zmieniając po tysiąc razy – dość powiedzieć, że zaczynał swoją karierę, jako opowiadanie yaoi (co obecnie trochę trudno sobie wyobrazić).

    Początkowo też Vikanna była tak klasyczną Merry Sue, że aż mdło się robi (i samej mi wstyd jak o tym pomyślę) - tego echa widać w pierwszym rozdziale. Ale nie martw się, na nim kończą się nad nią zachwyty, zwłaszcza że popełnia koszmarne błędy, jest chamska, a do tego naprawdę jest niemal charłakiem i poza trzema, no czterema, osobami nikt jej nie lubi. Co do jej buntu, to przyczyny podaję w sposób zawoalowany, więc możliwe, że nieczytelny. Istotna w tym wszystkim jest jej relacja z matką. Ale na tym koniec.

    Samo słowo Kroblam jest anagramem, i to najbardziej banalnym jaki można sobie wyobrazić – nie jestem orłem z łamigłówek. Wzięłam go od nazwy jednego z zamków na terenie Polski, w którego odbiciu lustrzanym mieści się polska szkoła magii.

    Co do innych stron z tekstami, próbowałam już na kilku i się zraziłam, lub miałam za niski poziom, albo okazywało się, że muszę poświęcać im dużo czasu, a tego przez najbliższe dwa lata w ogóle nie będę miała - egzaminy. Ale może jak mi się sytuacja unormuje spróbuję. Tak czy inaczej dziękuję za sugestię.

    I jeszcze raz wielkie dzięki, za wyczerpujący i bardzo miły komentarz. Naprawdę nie spodziewałam się tak przychylnej opinii.

  • Miyuki : 2013-10-26 22:14:30

    Odkryłam swoją misję - komentowanie fanfików, które nie mają komentarzy, mimo że powinny. Streszczenie nie zachęciło mnie zbytnio, pomyślałam, że to opowieść o kolejnej Mary Sue, doczepionej na siłę do oryginalnego bohatera. Mimo to przeczytałam i nie żałuję. Tekst jest naprawdę dobry - z humorem, pomysłem i "tym czymś". Niektóre smaczki, takie jak sytuacja w komunistycznej, magicznej Polsce (niech to, myślałam, że będę taka oryginalna, pisząc o tym!;)), komentarz "jestem charłakiem, muszę więcej spać" czy trening Quidditcha były powalające. Kreacja bohaterów to coś, z czym sobie radzisz - oni wszyscy po prostu żyją, mają własne myśli i historie, nie stoją jak statyści. Szczególnie muszę pochwalić Vikannę. Nie zdążyliśmy jej za dobrze poznać, w końcu to dopiero cztery rozdziały, ale czuję do niej sympatię. Nie ma dziewczyna łatwo, nie bije blaskiem zarąbistości po oczach, jak zwykły czynić Marysie Zuzanny, ale też nie ginie w tłumie. Jest dzięki temu bardziej naturalna. Mała rada: uważaj na nią, by nie stała się zbyt arogancka. Chociaż to co prawda młodzieńcze lata, wiele można usprawiedliwić. Aha, i ostrożnie z zachwytami innych postaci nad nią, w pierwszym rozdziale było tego trochę, a czytelnicy trudniej wybaczają, gdy bohaterowie wymyśleni przez autora są lepsi niż inni. Mam nadzieję, że poznamy przyczynę buntu Vikanny przeciw rodzinie, w końcu coś ważnego się musiało wydarzyć.

    Rozdziały nie mają długości kwitków z pralni, i to bardzo dobrze. Styl masz lekki i pasujący do sytuacji, piszesz naprawdę na poziomie. Niemniej kilka razy powinęła Ci się noga; w drugim rozdziale użyłaś słowa "miraż" w znaczeniu "mariaż", piszemy "Crucio" przez jedno c, nazwy mieszkańców Domów zapisujemy wielką literą. To nie są znaczące błędy, ale w tak dobrym tekście nie powinny się zdarzyć, bo niepotrzebnie psują wrażenie. Myślę, że powinna na to rzucić okiem beta - osoba, która poprawi przed publikacją wszystkie błędy i z którą będzie można przedyskutować pomysły. A swoją drogą, co oznacza "Kroblam"? Czy to moja niewiedza, czy też to słowo potem nabierze sensu?

    Tak, ten komentarz zmierza już do końca, jeszcze nie zasypiaj ;) Może się rozpisuję, ale za wiele już widziałam dobrych opowiadań, niedokończonych przez to, że nikt nie komentował i autorzy mieli poczucie, że nie mają dla kogo pisać. Tak nie jest! Wiele osób czyta, ale nic nie pisze, bo nie wie, że nie musi się rejestrować/zwyczajnie im się nie chce. Ba, gdyby ten tekst miał pod spodem kilka pozytywnych komentarzy, sama też nic bym nie napisała. Ale skoro nie miał, postanowiłam to zmienić. Nie wiem, jak Tanuki podchodzi do reklamowania innych stron, ale dodam od siebie, że prawdopodobnie więcej komentarzy zdobędziesz na fanfiction.net lub Forum Mirriel, zachęcam, żeby to tam wstawić, bo jest dobre i zasługuje na uwagę.

    A teraz powiedzcie mi, że na Tanuki mają limit znaków...

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu