Opowiadanie
Kroblam
Rozdział 5
Autor: | Pazuzu |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fikcja, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc |
Dodany: | 2014-04-17 11:11:19 |
Aktualizowany: | 2014-04-17 11:11:19 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
W wiosennym słońcu Hogsmade wyglądało jak urocza, kiczowata pocztówka. Niskie, schludne domy z zadbanymi ogródkami i kwiatami w doniczkach. Sklepy o barwnych witrynach, otaczające rynek, magowie w barwnych, powłóczystych szatach zupełnie innych od ubrań mugoli.
Na drzwiach do Trzech Mioteł ktoś przybił informację, że w związku z zamordowaniem Stana i Elenai Lovless, a także atakiem na Alberta Bonsa, zostaje wprowadzony zakaz poruszania się po zmroku. Poniżej była informacja, że w pobliżu miasteczka zauważono wilkołaki i to one są podejrzane o oba ataki.
Vikanna obrzuciła na wpół znudzonym spojrzeniem ogłoszenia. Podobne wisiały w niemal wszystkich oknach wystawowych i na słupach. Zerknęła przez ramię na drugą stronę ulicy. Mężczyzna nadal stał nonszalancko opary o ścianę. Widząc, że na niego patrzy wyszczerzył zęby w uśmiechu. Uniósł fajkę w geście pozdrowienia. Dziewczyna splotła dłonie na piersiach. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Z tej odległości niewiele mogła o nim powiedzieć: był dość młody, chyba przystojny, na pewno miał ciemno rude włosy i był bezczelny. Malfoy ostentacyjnie obróciła się na pięcie i odeszła. On się nie ruszył.
Zajrzała na chwilę do Miodowego Królestwa, gdzie stado trzecio i czwartoklasistów kotłowało się dokoła półek, lad i słoi. Jakoś udało jej się dopchać do lady i kupić torbę orzechów w miodzie i kilka paczek chochlików czekoladowych. Potem w „Czarcim ogonie” zaopatrzyła się w dodatkowe pióro oraz spinkę do włosów. Przy każdym mijanym sklepie, czy ogłoszeniu przystawała i dyskretnie się rozglądała, ale rudowłosego maga już nie spotkała. Ponieważ wszyscy uczniowie zdawali się jej nie widzieć, nie niepokojona przez nikogo ruszyła ku granicom wioski.
Minęła ostatnie domy, w tym kilka najwyraźniej opuszczonych, o zaniedbanych ogródkach. Gruntowa, nierówna droga prowadziła do sosnowego młodnika, który szybko przerodził się w las liściasty. Dziewczyna mimowolnie zwolniła.
Siedział na jednym z głazów. Z niejakim zaciekawieniem obserwował opustoszały dom, widniejący kilkadziesiąt stóp dalej. Po plecach Malfoy przeszły dreszcze. Powoli obrócił się w jej stronę. Na bladej, trójkątnej twarzy powoli pojawił się szeroki, z lekka drapieżny uśmiech.
Dziewczyna nagle zbladła, zatoczyła się jak pijana, upadła na kolana. Zaczęła dygotać, raptownie łapać powietrze. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się wstać. Voldemort obserwował ją z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nieznacznie oblizała spierzchnięte wargi.
- Coś się stało, Malfoy? - spytał uprzejmie.
- Nie, nic. Zakręciło mi się w głowie… Panie - dodała.
- Źle się czujesz? To przez to się spóźniłaś?
- W sklepie był tłok, Panie.
Gestem nakazał jej podejść. Szła powoli, niepewnie macając grunt stopami. Była trupio blada.
- Widzę, że maniery ci się poprawiły.
- Miałam skutecznego nauczyciela.
- Dobrego?
- Skutecznego - powtórzyła. Stanęła ze dwa kroki od niego.
- Nie wydajesz się być zbytnio zdziwiona.
- Domyśliłam się, Panie.
- Wiesz, że twój brat już wrócił. Pewnie cię ucieszy, że jest cały i zdrowy.
- Wiem - spojrzał z niejakim zaciekawieniem, więc wytłumaczyła. - Dostałam od niego sowę. Że jest w kraju, że żyje i że prosi mnie o pomoc…
Urwała w połowie. Voldemort uśmiechnął się zachęcająco.
- Pomoc? A w jakiej sprawie, jeśli wolno mi wiedzieć?
- Matka chce go ożenić.
- Ciekawe sformułowanie, panno Malfoy. I co w związku z tym?
- Pytał się, czy wiem kogo tym razem wybrała. I czy nie mogłabym czegoś dowiedzieć się o tej dziewczynie.
- Po co? Jeżeli wolno mi wiedzieć… - dodał tonem, w którym tkwiła groźba.
- Pewnie chce się wymigać.
- A to czemu?
- Bo do tej pory tak robił - wzruszyła ramionami. - Od razu uprzedzę pytanie, Panie. Głównie dla tego, że jest bardzo wybredny i stawia niemal nie możliwe do spełnienia wymagania. Powiedz panie, czy po to chciałeś się ze mną spotkać? By dyskutować o romansach Lucjusza?
- Może - uśmiech nie schodził mu z wąskich warg. - Nie wiem, czy zauważyłaś, ale pod koniec znów nie zapanowałaś nad tonem, panno Malfoy. Odezwała się w tobie dawna duma.
- Nie będę przepraszać Panie.
- I wcale cię o to nie proszę, ale radzę byś jeszcze popracowała nad tym, panno Malfoy. Bo mogę się zirytować, a ja nie lubię się irytować. Powinnaś na to uważać, bo będziesz dla mnie pracowała, panno Malfoy. Od dzisiaj, a dokładnie rzecz biorąc, od tej chwili. No, nie rób takiej zdziwionej miny, nie pasuje do ciebie.
- Nie zostanę Śmierciożercą - wykrztusiła.
W odpowiedzi roześmiał się wysokim, okrutnym śmiechem.
- Ależ nawet przez myśl mi nie przemknęło, by tak uhonorować charłaka. Niezależnie czy nazywa się Black, Crouch, czy… Malfoy. Normalnie nie zawracałbym sobie tobą głowy, ale… - urwał. Zmusiła się, by wygiąć wargi w uśmiechu. - Nie, nie, nie… Nie chcę by ktokolwiek wiedział, że dla mnie szpiegujesz. Powiadomię cię, gdy zechcę byś zdała mi raport. Mam tylko nadzieję, że będą możliwie dokładne i bezstronne.
- Szpiegować? Kogo? Jak?
- Naprawdę jesteś tak głupia, panno Malfoy? Aż zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłem błędu zgadzając się na twoją służbę. A może powinienem oszczędzić Lucjuszowi hańby posiadania charłaka w rodzinie… - mówił łagodnym, aksamitnym tonem.
Dziewczyna przez chwilę wyglądała, jakby obudziła się z głębokiego snu. Ale kiedy się odezwała, w jej głosie na próżno było szukać strachu czy niepewności.
- Możesz mnie zabić. Mojej matce serce na pewno nie pęknie. Lucjusz też nie pogrąży się w nieutulonym żalu. A na pewno znajdziesz wielu chętnych na moje miejsce, Panie.
- Niewątpliwie - przyznał. - Połowa magów czystej krwi padła by przede mną na kolana, bylebym tylko zechciał przyjąć ich na służbę.
- A reszta wolałaby umrzeć.
- Są jeszcze ci, których muszę przekonywać innymi metodami. Do której grupy mam zaliczyć ciebie, panno Malfoy?
- A do której zaliczasz Lucjusza, Panie?
- Do tej, do której ty nigdy należeć nie będziesz.
- Ciekawy układ - szepnęła, wpatrując się w twarz Voldemorta.
- Hej, i jak poszło na randce?
- Co?
- Pytałam się, jak było na randce? I kto jest tym szczęśliwcem, co zasłużył sobie na względy Królowej Lodu? - dopytywała się Esmeralda.
- Że jak?
- Daj jej spokój, widzisz, że jest nieprzytomna. Zrobię herbaty, to pomoże - stwierdziła Mincenta. Sięgnęła po różdżkę i wymamrotała odpowiednie zaklęcie. W tym czasie druga z Ślizgonek przyglądała się zaniepokojona Vikannie.
- Wiesz, ona naprawdę jakoś dziwnie wygląda. Zwykle wykazywała więcej życia… o, torba z Królestwa, są Chochliki! Super! - Zabini wyciągnęła paczkę ciastek i od razu zjadła jedno.
- Zaraz dojdzie do siebie.
Malfoy nadal tępym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń przed sobą.
Na stoliku pojawiła się srebrzysta zastawa. Smith nalała gorącej herbaty do filiżanek. Jedną wręcz siłą wepchnęła do rąk nadal otępiałej koleżanki. W pokoju rozległy się głuche wybuchy. Grupka pierwszo i drugorocznych właśnie rozpoczęła partię „Eksplodującego Durnia”. Jednak żadna z nastolatek nie zwróciła na nich uwagi. Vikanna mechanicznie wypiła kilka łyków.
- Hej, co się stało? Rzucił cię, czy jak? - Mincenta przyglądała jej się uważnie.
- Nie, wszystko w porządku… znaczy się… - urwała, spojrzała na obie koleżanki jakby dopiero teraz je zauważyła. - Kto mnie niby rzucił?!
- No, jak to kto? - zdumiała się. - Twój chłopak! W końcu dla niego tak się wystroiłaś, prawda? I nie mów, że się mylę.
- Ale się mylisz. Nie ma żadnego chłopaka. Z żadnym się nie spotkałam.
- Spotkaałaaś - zaciągnęła śpiewnie Esmeralda, kończąc trzecie ciastko. - Zawsze zakładasz…
- Nie, to nie był żaden chłopak. Naprawdę - popatrzyła bezradnie na obie dziewczyny. Po minach było widać, że jej nie wierzą. - No, dobra. To był mój bratul - skłamała.
- Lucjusz był w Hogsmade? I ty mi nie powiedziałaś?
- Nam nie powiedziałaś? - wtórowała Esmeraldzie Mincenta.
Obie przybrały pozę śmiertelnego oburzenia. Vikanna błyskawicznie sięgnęła do torby i wydobyła stamtąd nieodkrytą jeszcze paczkę słodyczy. Wyciągnęła ją w stronę koleżanek.
- Czekoladkę na zgodę?
Trzy minuty później siedziały w swoim dormitorium, na łóżku murzynki, w otoczeniu filiżanek, tac, toreb ze słodyczami i kilkunastu eklerek zwędzonych z kuchni. Wzajemna niechęć szybko została zażegnana.
- Więc, co z misterem Slytherinu? - Mincenta przeszła od razu do rzeczy. - O ile pamiętam, nigdy nie kontaktował się z tobą, chyba, że czegoś potrzebował.
- Jasne, pamiętacie przez pierwsze trzy lata budy? Ledwo zauważał, że ma siostrę.
- Ale mimo był najlepszym towarem w okolicy.
Malfoy uśmiechnęła się pod nosem, ale nic nie powiedziała.
- O tak. Tylko co z tego? Nas olewał. No, Vi, nie powiedziałaś o co chodzi? Czego chciał?
- Matka postanowiła go ożenić - wytłumaczyła, odkładając filiżankę na spodeczek. - Bratul nie ma pojęcia z kim, a chciałby wiedzieć, by móc je jakoś spławić. Mam na myśli niedoszłą narzeczoną i matkę. Chciał wiedzieć, czy ja wiem.
- To trafił pod zły adres.
- Właśnie, Mi. Wiecie, znam się na tym…
- Jak mugol na qudditchu.
- A Ślimak na moich żartach - dodała Esmeralda. - Więc, co? Mamy pomóc ci go szukać?
Skinęła głową, że tak.
- Jakie wytyczne?
- Wiek do dwudziestu trzech lat, oczywiście czystej krwi i z dobrego domu, najlepiej ładna.
- Jaki posag?
- Przy nas? Posag? Ty wiesz, ile Lucjusz dziedziczy?
- No, ile?
- Właśnie? Ile? - Dopytywała się Mincenta.
- Sama nie wiem - wzruszyła ramionami. - Właściwie, nikt nie wie ile mamy, kiedy bratul skończył Hogwart, dostał w prezencie własne konto w Gringocie, i od tej pory żyje głównie z procentów. Ale najmniej dziesięć tysięcy galeonów. Matka nigdy by nie zezwoliła, by związał się z kimś o niegodnej pozycji.
- To dość mocno zawęża poszukiwania. Es, może ty zaczniesz?
- Amelia Tombstone, równo dwadzieścia jeden lat. Córka poprzedniego Ministra Magii. W rodzinie nie mieli charłaka od wieków. Ładna, bogata, uczyła się z moją siostrą…
- Właśnie, może twoja starsza? Chyba nie jest zamężna? A warunki spełnia.
- Poza posagiem, jesteśmy biedne jak domowe skrzaty - skrzywiła swoje piękne wargi. - Ale nawet gdyby nie to, to i tak odpada. Od dwóch tygodni zaręczona.
- Z kim?!
- Niejaki Belton, Belg. Zakochał się w niej, jak był na wymianie międzynarodowej i biorą ślub w sierpniu. A MacMilan?
- Skreślona. Matka już próbowała. Okazało się, że „nie zapłoną ogniem miłości na pierwszej randce” więc mowy nie ma.
- Aurelia…
- Też zaliczona.
- Jakieś jeszcze pomysły?
Godzinę, dwa dzbanki herbaty i wszystkie słodycze później miała spis dziesięciu potencjalnych kandydatek. Ale żadna z nich nie była bardziej prawdopodobną od pozostałych; wszystkie były piękne, wykształcone (ukończyły Hogwart, a w jednym wypadku Beauxbatons), bogate (lub dość bogate) i krystalicznie czystej krwi. Właściwie każda z nich byłaby idealną żoną dla dziedzica Malfoyów, więc, jak zaproponowała Mincenta, może ożeniłby się ze wszystkimi? Byłoby to i praktyczne (można by zwolnić część służby) i ciekawe (co noc z inną, nie nudziłby się) i korzystnie wpłynęłoby na klimat w wiekowej rezydencji (a nóż, różdżka, któraś z nich okazałaby się całkiem miłą?). Na ostatni powód Vikanna odpowiedziała, że równie dobrze może się okazać, że będą to same pasjonatki qudditcha, rozmiłowane w dyskutowaniu o sukniach, balach, i najnowszych truciznach (bez urazy, Es; ależ nic się nie stało, łapię co miałaś na myśli), a w takim wypadku to jedyne co by jej zostało, to pójść powiesić się na różdżce. Więc może lepiej, jeżeli zostaną przy jednej?
Uznały, że to logiczne podejście.
Mincenta sięgnęła po jedną z filiżanek.
- Zostały same fusy, powróżę - zaproponowała.
Obróciła naczynie kilka razy w dłoniach, potem obróciła znowu, w przeciwnym kierunku i odsączyła resztkę płynu. Obie dziewczyny zajrzały ciekawie do środka, ale momentalnie się odsunęły. Wróżąca zmarszczyła lekko brwi, próbując zidentyfikować znaki.
- To moja filiżanka, tak?
- Nie, Vi. Zobaczmy - cmoknęła. - Chcesz usłyszeć prawdę?
- Tak. Samą i tylko. No, co zobaczyłaś?
- Śmierć.
- Ponurak?
- Nie. Zdrada… nie, chyba raczej niebezpieczeństwo. Ale i szczęście. Wahanie - obróciła po raz kolejny. - Dziwna filiżanka.
- Może się zepsuła? Albo ty straciłaś „wewnętrzne oko”?
- Filiżanka jest w porządku, panno Zabini. Moje oko również: dwa tygodnie temu byłam z nim u Munga na kontroli. Z resztą sama popatrz, co widzisz? Że Vi jest Ślizgonką! Widać to jak nic. A jest? Jest! Czyli wszystko w porządku.
Czarownica nachyliła się nad naczyniem.
- Rzeczywiście - głos Esmeraldy brzmiał grobowo. - Wyraźnie widać węża. Czyli nasza ukochana, nieodżałowana przyjaciółka zostanie zdradzona, będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie, najpewniej umrze, ale jednocześnie będzie z tego bardzo zadowolona.
Mincenta poważnie skinęła głową. Również miała ponurą minę.
- Pokażcie… - Malfoy zabrała delikatnie filiżankę.
- Przecież ty nie chodzisz na wróżbiarstwo!
- Mam pelerynę niewidkę i siadam w koncie za tobą.
- Mogłam się domyślić - grobowa mina Mincenty stała się jeszcze bardziej ponurą.
- Kłamię.
- Wiedziałam.
- Ukradłam i przeczytałam całe „Demaskowanie Przyszłości”.
- To by tłumaczyło jej kiepskie oceny… - Esmrealda wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - I pewnie nie wiesz, gdzie jest mój podręcznik od zaawansowanych eliksirów?
- Pewnie czyta go do poduszki, by zabłysnąć przed Ślimakiem - mruknęła ponuro Mincenta.
- Nie. Byłam głodna i go zjadłam. A to, to nie wąż tylko symbol pomocy, czyli będę w niebezpieczeństwie, ktoś mi pomoże, przez co będę szczęśliwa. W sumie, błąd niewielki.
- Akurat! Niewielki. - Mincenta wydęła obrażona wargi. - O sto osiemdziesiąt stopni wykręciłaś moje słowa. I nawet nie chodzisz na zajęcia.
- Niewielki, patrz. Zdrada i pomoc to niemal jednakowy symbol. Sprawdź w „Demaskowaniu Przyszłości”, strona 136. - Obie dziewczyny rzuciły się by sprawdzić. Zgadzało się. Spojrzały na nią zdumione. - No co, mówiłam, że go przeczytałam.
- Mi, czy ty też masz ochotę cisnąć w nią kociołkiem?
- Nie, Es. Zbroją.
Vikanna pokazała im język. Cała trójka zaczęła się śmiać.
Musisz zrozumieć jedno. Kiedy z nim rozmawiałam, tam pod Wrzeszczącą Chatą, stało się coś dziwnego. Nigdy nie myślałam tak precyzyjnie, jak wtedy. Nigdy nie byłam aż tak opanowana. Zupełnie, jakbym miała rozdwojenie jaźni, choć byłam tego w pełni świadoma. Jedna ja była tą codzienną: złośliwą, kłótliwą, popędliwą i bezczelną. Była tą, która umierała ze strachu idąc na spotkanie i niemal zemdlała na myśl o karze. Druga natomiast, która pojawiła się pod koniec tamtej rozmowy, przez cały czas zachowywała spokój, opanowanie, błyskawicznie rozważała każdą sytuację i podejmowała właściwe decyzje. I również była częścią mnie. Szybko to zrozumiałam, bo wiedziałam, że nie użył Imperiusa. Po tym, jak oparłam mu się w bibliotece nigdy więcej nie próbował.
Voldemort wydobył jakoś ze mnie tą drugą, silniejszą osobowość. Sprawił, że czasowo przejęła kontrolę nad pierwszą… Wiedziałam to, siedząc wtedy w dormitorium i wygłupiając się z dziewczynami. I wiedziałam, że chcę tego. Chciałam być silną, twardą, nie być już tak rozpaczliwie zależną od innych. Pragnęłam siły, by móc przeciwstawić się Matce i Lucjuszowi. Ten spokój i pewność siebie, jakie wtedy miałam były moim marzeniem. A Voldemort mógł je urzeczywistnić. Cena jaką wyznaczył nie wydawała mi się wysoką. Zwłaszcza, że nie wiedziałam, kogo mam zamiar szpiegować…
Z drugiej strony, to on podjął za mnie decyzję.
Zegar zamkowy wybił północ. W dormitorium panowała niczym nie zmącona cisza. Zza zaciągniętych zasłon łóżek rozlegały się trzy spokojne, miarowe oddechy i jedno równie spokojne chrapanie. Dziewczyny smacznie spały, tylko Vikanna siedziała na parapecie, wsparta o gruby mur. Patrzyła w księżyc.
Nagle uderzyła pięścią w ścianę.
- Zobaczysz, Voldemort - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Jeszcze zobaczysz.
Dziękuję za tak miłe słowa. Mam nadzieję, że nadchodzące części nie zawiodą oczekiwań.
Dawno nie czytałam fanficka do Pottera, który by mnie tak wciągał i zainteresował jak ten. Naprawdę kawał dobrej roboty.