Opowiadanie
Kroblam
Rozdział 6
Autor: | Pazuzu |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fikcja, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc |
Dodany: | 2014-06-08 08:00:02 |
Aktualizowany: | 2014-06-01 17:58:02 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Następne dni pokazały, że dla Czarnego Pana niezbyt się liczyłam. Dosłownie zapomniał o moim istnieniu. Nie powiem, by nie było to dla mnie na rękę. N.E.W.T’y zbliżały się wielkimi krokami, a wbrew powszechnej pozie, wszyscy zakuwaliśmy jak wariaci. Było jeszcze gorzej niż przed O.W.L’ami. Jak nie mieliśmy zajęć, siedzieliśmy w bibliotece. Albo kuliśmy się w pokoju wspólnym. Nawet w dormitorium wszędzie walały się woluminy i setki notatek. Przy każdym podmuchu wiatru w powietrze wzlatywały pojedyncze arkusze, doprowadzając nas do skraju załamania nerwowego.
- Niech to szlag! - wysoka, przypominająca wampirzycę Ślizgonka podskakiwała wściekle na łóżku, rozpaczliwie próbując schwycić kilkadziesiąt kartek zawierających ostatnie trzy lata numerologii.
- Uważaj! Rozwalasz mój skrypt z zielarstwa! - wrzasnęła Esmeralda, zasłaniając swoje pergaminy ramionami.
- Wiesz gdzie go mam!? A niech to! - ryknęła, gdy drzwi się otworzyły, wywołując przeciąg który ponownie poderwał złapane przez nią kartki.
Obróciła się w stronę drzwi, wyszarpując różdżkę. W oczach miała mord.
- Stiupefide! - krzyknęła Esmeralda, unieruchamiając notatki w powietrzu. - Widzisz Eunice, możesz spokojnie je pozbierać.
- Niezły refleks, prawie taki jak mój - przyznała Malfoy, zamykając drzwi kopniakiem. W rękach miała całe naręcze książek.
- Zerowy instynkt samozachowawczy - mruknęła murzynka wkładając różdżkę z powrotem za pasek. - Masz?
- Twoja „Zjadliwa księga najbardziej zjadliwych trucizn”. Bibliotekarka radzi czytać ją w rękawicach. I dzięki.
- Nie dziękuj. Mam dość klątw latających nad głową - warknęła, zakładając parę połatanych rękawiczek ze smoczej skóry i biorąc się za czytanie.
Wyglądało to niemal jak w Kroblamie podczas sesji, ale nam się wydawało, że sorowie wpadli w amok; już nie zadawali nieziemskiej ilości prac domowych, tylko pytali jak oszaleli. Na każdych zajęciach był albo sprawdzian, albo jakieś testy praktyczne, albo odpytywanie. Nawet na stary Binns stracił swoją nudną obojętność i zadawał nam znienacka jakie pytania, a tego nigdy nie robił. Zajęcia z DADA nie odmiennie kończyły się kompletną hekatombą w sali: ławki, notatki, katedra profesorska, półki i wszelaki sprzęt, a nawet wiszący pod sufitem szkielet latały dokoła, były rozbijane, wylatywały przez okna (najczęściej razem z szybami), albo ulegały totalnej dezintegracji. Wszystko zależało od tego, co akurat ćwiczyliśmy. Podobnie było na Zaklęciach.
Nawet na eliksirach nie miałam spokoju. Ślimak, Slughorn, jakby zapomniał, że to tylko korepetycje i z zajęć na zajęcia dostawałam kolejną porcję formuł do spamiętania.
Słowem, trwało piekło.
Jeżeli dodasz do tego piątorocznych, cierpiących mniej więcej tak samo bo kujących się do O.W.L ów i pierwszaków, dygoczących na samą myśl o pierwszych egzaminach w życiu…
- Niech to! - Mincenta zamaszystym ruchem zrzuciła ze stołu stertę książek. - Kto zostawił to badziewie w naszym pokoju wspólnym! Wstydu nie mają! Szlamoluby.
Esmeralda podniosła podręcznik z ziemi.
- Mugoloznastwo - przeczytała. - A co, nie lubisz naszych kochanych mugolaków, Mi? Nie podziwiasz ich uporu i nadzwyczajnego talentu?
- Aż padam przed nimi na kolana. A teraz zabieraj to coś z zasięgu mojej różdżki.
- Och, ależ przecież oni są wśród nas. Podobnie jak mieszańce. W końcu, jakby nie patrzeć, twój ukochany Markus sam jest wątpliwej kondycji.
Mincenta z trzaskiem zamknęła książkę. Wyglądała na dużo bardziej zmęczoną, niż przed kilkoma tygodniami - cera jej zszarzała, włosy straciły blask, za to w oczach pojawiły się niepokojące ogniki.
- Zostaw go w spokoju! - krzyknęła nienaturalnie wysokim głosem. - Nie jego wina, że jego babcia się puściła! I lepiej spójrz na swojego absztyfikanta! Szlama pełną gębą!
- Rzuciłam go. Z resztą, byłam z nim tylko dla pieniędzy. No i był milutki - przyznała.
- Piękna mi miłość.
- Zejdź ze mnie! Pogryź trochę ściany, a będziesz wiedziała co czuję!
- Musicie się kłócić?
- Zamknij się Malfoy! Mugolomofile i zoofile głosu nie mają.
- Gdybyś miała Imperię za matkę, Smith, też przespałabyś się z każdym. Byleby tylko wysłać ją do grobu.
- Tak nisko bym nie upadła. Może nasza miłośniczka szlam…
- Ślimak też jest szlamolubem - zauważyła Vikanna, nie podnosząc się z kanapy. - A nawet szlamofilem.
- Nie przypominaj mi tej Evans! - Syknęła wściekła Zabini.
- A co? - w oczach Mincenty czaił się tryumf. - Zazdrosna o jedną, malutką, ładniutką jak obrazeczek i dużo bardziej od ciebie utalentowaną szlamę?
- Levicorsa!
- Protego!
- Swoją drogą - Vikanna podniosła podręcznik i zaczęła go przeglądać z umiarkowanym zainteresowaniem - ciekawe kto to zostawił? Wydawało mi się, że nie ma w naszym domu idiotów…
Nikt jej nie odpowiedział, pozostałe dwie Ślizgonki były zajęte pojedynkiem.
Poza Hogwartem też było coraz gorzej. Jakoś na początku maja miało miejsce potrójne morderstwo - ofiarami była siostra jednej z Krukonek, do dziś nie wiem której, wraz z rodziną. Oczywiście wtedy nikt nie wiedział, dlaczego zginęli i czyja to robota, ale podejrzewano. Porobiły się stronnictwa: część z na uważała, że Czarny Pan jest niewinnie oczernianym obrońcą prawdziwych magów; inni, że jest niebezpiecznym szaleńcem. Była też spora grupa, która twierdziła, że ich to nie obchodzi i najlepiej będzie jak zostawią wszystkich i wszystko własnemu biegowi; bo przecież kto hydry nie tyka, tego kwas nie spotyka.
Oczywiście żadna z tych grup nie była formalna, i nie afiszowała się ze swymi poglądami. Dumbledore już na początku roku ogłosił, że nie zezwala na żadne wewnętrzne waśnie i jednakowo karał zarówno popleczników Czarnego Pana jak i jego najzagorzalszych przeciwników. W efekcie wszystkie awantury i pojedynki, jakie co jakiś czas się odbywały, były trzymane w najściślejszej tajemnicy. Chyba pierwszy raz wszystkie domy były aż tak w czymś zgodne. Dosłownie każdy Krukon, Puchon, ba nawet Ślizgon, gotów był przysiąc, że uczył się do egzaminu z podejrzanym o pojedynki, nawet jeżeli chodziło o Gryfona.
A jednocześnie wkoło panowała niesamowicie silna wzajemna niechęć i nieufność. Kto jest śmierciorzercą? Kto szlamolubem? Komu wszystko zwisa? Nie ufaliśmy czarodziejom z jednego dormitorium.
Wierz, lub nie, ale moje ostatnie tygodnie nauki stanowiły ciężką dla psychiki próbę.
Lucjusz Malfoy powiódł lekko pogardliwym spojrzeniem po wysokich, kamiennych murach. Jego oko bez najmniejszych kłopotów wyłapało wszystkie zmiany, pęknięcia w zewnętrznych ścianach zamczyska. Zauważył, że winorośl wspięła się o kolejne kilka stóp, że ktoś odłupał fragment nosa zdobiącej narożną strażnicę rzeźbie i że na blankach pojawiło się nowe gniazdo wron. Żeliwne uchwyty do pochodni były jeszcze bardziej zardzewiałe niż kiedyś, zupełnie jakby nikt ich nigdy nie używał. Za to łańcuchy utrzymujące most zwodzony błyszczały świeżym smarem, a bruk gościńca znaczyły nowe, biało szare rysy zadrapań. Czyli Hogwart był zamykany na cztery spusty…
Przez chwilę napawał się pięknem dekoracji a potem, gdy uznał, że dostatecznie nabrał sił, szedł na dziedziniec, wywołując małe zamieszanie wśród znajdujących się na nim uczennic. Bezsłownie zaklął, a tak się starał, by trafić w środek zajęć i uniknąć krępującego towarzystwa! Niestety, nie udało się. Przywołał na twarz nieznaczny, pozbawiony jakiegokolwiek znaczenia uśmiech i niczym męska odmiana wilii przemknął pomiędzy zachwyconymi małolatami. Wzrokiem poszukał jakiegoś Ślizgona, najlepiej z ostatnich klas i najlepiej płci męskiej. Tylko ktoś spełniający te warunki dawał nadzieję na udzielnie mu odpowiedzi bez zbytniego wzdychania, trzepotania rzęsami i zastanawiania się, w jaki sposób zaciągnąć go do łóżka.
- Lucjusz Malfoy - ostry głos zatrzymał go nieomal w miejscu. - A co Pan tu robi?
- Witam, panią profesor - uśmiechnął się ciepło w stronę niewysokiej, sztywnej czarownicy o kruczoczarnych włosach, spiętych w ciasny kok. - Nic się pani nie zmieniła, profesor McGonagal. Ciągle tak samo piękna…
- Przestań czarować, panie Malfoy. O ile pamiętam, od ponad trzech lat nie jesteś uczniem tej szkoły, więc nie widzę powodu, dla którego miałbyś się tu pojawiać - stwierdziła, groźnie mrużąc ukryte za połówkowymi okularami oczy.
Młodzieniec uśmiechnął się jeszcze płomienniej i podszedł do niej. Zauważył, że kilka stojących najbliżej dziewczyn wpatrywało się w niego wzrokiem tak maślanym, że aż wywołującym mdłości.
- Ależ pani profesor, przyszedłem tylko w odwiedziny do mojej siostry - powiedział głębokim, matowym tonem. - Przesłałem w tej sprawie sowę profesorowi Slughornowi, i się zgodził. Sama pani rozumie, gdy ostatni raz ją widziałem, była ciężko chora; chcę tylko upewnić się, że nic jej nie jest.
- O to bym się nie martwiła, panie Malfoy - stwierdziła sucho, ciut zbyt szybko wyszarpując dłoń z jego ręki. - Kiedy ostatni raz ja widziałam, była aż nadto zdrowa.
- Ale nie uchyli pani pozwolenia profesora Slughorna?
Na twarzy nauczycielki zaczął nerwowo drgać mięsień. Nawet niewprawne oko mogło zauważyć, że wyrzucenie młodzieńca byłoby szczytem marzeń kobiety.
- Zakładam, że Dyrektor wyraził zgodę - zaczęła ostrożnie, potwierdził ruchem głowy, - a że Vikanna nie jest w moim domu… Niestety, nie mogę panu tego zabronić.
- Dziękuję, pani profesor. Czy byłaby pani na tyle uprzejma, i powiedziała gdzie mogę ją znaleźć?
- Nie wiem. Horacy zaraz będzie miał zajęcia, proszę jego zapytać, panie Malfoy.
- Pani nawet nie wie, jak bardzo jestem wdzięczny, profesor McGonagall.
Znów obdarzył ją uśmiechem, który sprawił, że gdzieś obok rozległ się dźwięk zadziwiająco przypominający osuwające się na ziemię ciało. Stara czarownica zacisnęła wargi w wąską, siną linię.
- Malfoy, chcę byś wiedział, że te tanie sztuczki na mnie nie działają. Wpuściłam cię tylko dla tego, że dyrektor Dumbledor nie wydał zakazu.
- Wiem, pani profesor. Ale nie zmienia to faktu, że nic się pani nie zmieniła. Do widzenia.
Ukłonił się nieznacznie i ruszył w stronę głównego holu. Stare próchno, pomyślał. Stare, czerstwe próchno, powinni zakonserwować ją razem ze szkołą zanim się rozpadnie. A on musiał być dla niej miły.
Cholerna charłaczka! Ponad dwa tygodnie czekał na jakąkolwiek odpowiedź, a ona nawet nie raczyła przysłać mu sowy z pustą kartką! Oj, dokładnie wiedział co jego siostrunia chciała. Po pierwsze, pokazać mu rachunek za swoją pomoc. Po drugie, przypomnieć mu że nie jest już prefektem, i teraz Hogwart to jej terytorium. A nie lubił walczyć na ziemi i zasadach wroga. Do tego jeszcze był narażony na obecność tych wszędobylskich pannic z sianem zamiast mózgów i zamiłowaniem do wzdychania na jego widok. Pewnie większość z nich była szlamami.
Pozostawało tylko się cieszyć, że nadal pamiętał większość bocznych korytarzy, tajemnych przejść i skrótów. Dzięki temu i refleksowi udało mu się uniknąć większości uczniów oraz wszystkich profesorów, co ocaliło resztki jego nerwów.
Szybko dotarł do niewysokich, łukowato zwieńczonych drzwi prowadzących do pracowni eliksirów. Już na korytarzu poczuł charakterystyczną, ostrą woń intendentów oraz lekki swąd gotowych napojów. Pewny i dużo spokojniejszy wszedł do środka. To było jego ulubione miejsce w szkole. Albo jedno z ulubionych. Długa, niska sala z sklepieniem opartym na trzech grubych filarach. Na szerokich, drewnianych stołach stały niewielkie kociołki, a kamienna podłoga poznaczona była plamami po rozlanych eliksirach i rozsypanych składnikach. Tu i ówdzie ściany znaczyła przypominająca kwiat pozostałość po eksplozji, czy dziwnie organiczny ślad nieudanego napoju. Panowało przenikliwe zimno, tak cudownie pozwalające na skupienie myśli i wyostrzenie umysłu.
Ku jego rozczarowaniu w środku nie było profesora, tylko jakiś chudy, czarnowłosy i silnie zgarbiony nad dymiącym kociołkiem uczeń. Nieznacznie westchnął, czemu cokolwiek miałoby być prostym? Skoro dużo ciekawiej jest wszystko utrudnić?
- Hej, ty! - Chłopak obrócił się unosząc różdżkę. Ale momentalnie ją opuścił, najwyraźniej Lucjusz nie był tym, kogo się obawiał. - Widziałeś gdzieś może Slughorna? Podob…
- Chodzi o twoją siostrę? - przerwał mu w połowie. - Nie ma jej. Ślimaka też.
- Skąd…
- Powinna mieć tu zajęcia, ale powiedziała, że nie przyjdzie.
- I oczywiście nie wiesz, gdzie jest?
W odpowiedzi wzruszył chudymi, najprawdopodobniej kościstymi ramionami. Malfoy kojarzył go, choć nie pamiętał imienia. Jako prefekt na pewno kiedyś go poznał, a ten haczykowaty nos był trudny do przeoczenia…
- Powiedziała, że wzywa ją matka w nagłej sprawie - mruknął niechętnie chłopak, wracając do swojego kociołka.
- Kolejne kłamstwo ukochanej siostrzyczki - warknął - ciekawe komu dzisiaj wpycha różdżkę…
- Ja nic nie wiem. A teraz przepraszam, muszę się skupić.
- A co robisz?
- Odtrutkę.
- Na co?
- Na… a co cię to obchodzi?
- Nic - uśmiechnął się, zaglądając do kociołka. - Ale to na pewno nikogo nie uratuje, raczej zabije - nachylił się mocniej, lekko pociągnął nosem, przyjrzał się barwie i konsystencji cieczy. - Dodałeś szczyptę Mantykory?
- Tak…
- A wyciąg z żuka?
- Nie z oczu?
- Już rozumiem. - pokiwał głową ze zrozumieniem. Odgarnął włosy do tyłu. - Podaj…
- Co chcesz zrobić?
- Jak to co? Naprawić to, co popsułeś. To nie jest trudny przepis…
- Nie potrzebuję twojej pomocy. Sam sobie poradzę. Nie jestem idiotą! - Wybuchł.
Lucjusz przyglądał się temu z nieznacznym uśmiechem. Ech, ci młodzi…
- Ależ oczywiście, że nie jesteś. Po prostu nie rozumiesz eliksirów, i tylko przez to chodzisz na korepetycje z moją siostrą - powiedział miękko. - A ja chcę ci pomóc. Zobaczysz, że można docenić piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego iskrzącej pary, delikatną moc płynów, które płyną poprzez żyły, aby oczarować umysł i usidlić zmysły. Mogę nauczyć cię, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć… Pokazać ci, czym jest prawdziwa potęga magii. Chcesz? Czy wolisz oblać najbliższy egzamin?
Dodał cicho. Przez wychudłą twarz chłopaka przemknęło wahanie. Najwyraźniej duma walczyła z potrzebą. Malfoy przez cały czas nie spuszczał z niego wzroku, i ani na moment nie zdejmował z twarzy zachęcającego uśmiechu.
- Dobra - zdecydował w końcu.
- Z chęcią - Lucjusz machnął różdżką, sprawiając że zawartość wyparowała. - Najlepiej będzie, jeśli zaczniemy wszystko od początku. Krok po kroku. Przy okazji, nie pamiętam…
- Severus Snape, piąty rok.
- Mów mi Lucjusz - skinął głową. Nawet, jeżeli Snape był głupi jak mugol, miał zamiar nauczyć go eliksirów. I to przed końcem semestru. I to skutecznie. Podwinął rękawy jedwabnej tuniki. - A teraz podaj mi dwa cale sześcienne wody.
Vikanna leżała na ziemi, masowała stłuczone kolano i klęła. Przed chwilą potknęła się o korzeń i zaliczyła wyjątkowo efektowny upadek.
- Nie-na-wi-dzę… - warknęła przez zaciśnięte zęby.
Ciężko wstała, otrzepała szatę z liści i fragmentu jakiejś upartej, czepliwej, kolczastej rośliny. Mamrocząc pod nosem przekleństwa przedzierała się dalej przez Zakazany Las. Szła jakimś zarośniętym, odludnym szlakiem. Co i rusz musiała przeskakiwać nad kamieniami, potykała się o gałęzie, zahaczała o krzaki. I klęła na czym świat stoi. Przed nią sunął srebrzysty wąż.
Po dobrej godzinie marszu dotarła na miejsce - skalistą półkę, wyrastającą ze zbocza góry ponad las. Już tam był, jak poprzednio nonszalancko oparty o pień. Od stóp do głów był spowity w płaszcz, dziwnie stapiający się z tłem.
Patronus przypełzł do jego stóp, owinął się dokoła i rozpłynął w powietrzu.
- Długo trwało, panno Malfoy.
- Nie lubię chodzić po lesie, Panie.
- Jest piękny, prawda? - Zignorował ją. - Monumentalny, a jednocześnie subtelny. Kiedy byłem uczniem, przychodziłem tu, by go podziwiać. Uosobienie władzy i wiedzy.
Spojrzała w tą samą stronę co on. Zamkowe mury dumnie wznosiły się na błoniami, spadziste dachy lśniły w słońcu, słońce migotało w falach jeziora. Widać było nawet niewyraźne sylwetki uczniów.
- Hogwart?
- Nie mam racji? Trudno ogarnąć, co naprawdę kryje się w bibliotece i jego podziemiach. Kiedyś zrozumiesz, panno Malfoy, że to jedyne miejsce w którym warto przebywać, które warto mieć… O ile oczywiście dożyjesz - dodał z uśmiechem. Odpowiedziała wygięciem warg. - Chyba nie jesteś zadowolona, że postanowiłem w końcu skorzystać z twoich usług?
- Nie, nie jestem Panie - przyznała. - Musiałam opuścić zajęcia.
- To stosunkowo mała cena, prawda? Wolałabyś bym zażądał czegoś więcej?
- Nie, Panie.
- Widzisz. A więc, co możesz mi powiedzieć?
- Co mogę powiedzieć, Panie? Na jaki temat?
- Na każdy, panno Malfoy. Przecież tylko dla tego zgodziłem się na twoją współpracę, bo miałaś dostarczać mi najnowszych wiadomości o Hogwarcie i jego uczniach.
- Uczniowie uczą się do egzaminów, ja nota bene też powinnam, a szkoła wygląda jak widać. Nauczyciele robią się cokolwiek nerwowi, co można chyba wytłumaczyć zmęczeniem spowodowanym końcem roku. To chyba wszystko, Panie.
Skończyła, buńczucznie łypiąc na Voldemorta spod łba. Ten skinął powoli głową.
- Ładne podsumowanie. A teraz proszę łaskawie o szczegóły. I nie musisz się spieszyć, panno Malfoy, nie mam na dzisiaj żadnych planów.
Było to na sześć tygodni przed N.E.W’tami i jakieś pół miesiąca przed O.W.L’ami. Muszę przyznać, że wtedy Voldemort mi zaimponował - wszedł głęboko na terytorium swojego wroga i zupełnie się tym nie przejmował. Przynajmniej tak wtedy to wyglądało. Gdyby zupełnie był swobodny, oberwałabym za swój charakterek. Ale w tamto popołudnie myślałam tylko o jednym - nauce. Moje życie, podobnie jak innych, sprowadzało się do zajęć przed egzaminami, dodatkowych zajęć przed egzaminami i dodatkowych zajęć do dodatkowych zajęć. Na szczęście i Lucjusz, i Czarny Pan zupełnie o mnie zapomnieli, przez co mogłam się skupić.
Jak ci mówiłam, bałam się tylko N.E.W.T-ów z eliksirów. A ze względu na matkę musiałam do nich podejść. Najgorsze było to, że Snape, z którym chodziłam na korepetycje, ni stąd ni z owąd zaczął robić niebywałe postępy - zupełnie jakby zamienił się z Es na talenty. Czegoś takiego nie widziałam. Slughorn, do tej pory zajmujący się głównie mną, zgadnij dla czego, zaczął poświęcać mu większość uwagi. „Mam nową gwiazdę” powtarzał „Kto by pomyślał, że masz taki talent, chłopcze. Po prostu wymagałeś odblokowania.” Możesz sobie wyobrazić, jak mnie to denerwowało. Miarka przebrała się gdy jego eliksir, w idealnej konsystencji i wyglądzie był gotowy w pół godziny, a ja nadal nie mogłam dojść do ładu ze składnikami. Wkurzyłam się i… cóż, cisnęłam w chłopaka kociołkiem, co dało ciekawy efekt wizualny (wyrosły mu zielone macki), a Ślimakowi powiedziałam co o nim myślę. Dostałam trzy dni szlabanu i dwadzieścia punktów karnych. Na egzamin nie poszłam.
N.E.W.T był mniej stresujący, niż myślałam. Oczywiście niemal zawaliłam Zaklęcia i DADA, ale Runy zdałam na E, natomiast Historię Magii… Jeden z członków komisji powiedział, że nigdy nie spotkał się z tak doskonałą i przenikliwą pracą, oraz tak szeroką wiedzą z dalekowschodniej magii. Zaproponował nawet, bym zastanowiła się nad rozpoczęciem nauki wykonywania różdżek. Oczywiście nie miał pojęcia, jak wyglądają moje umiejętności praktyczne…
Tak, czy inaczej skończyłam naukę. Byłam wolna, swobodna i dorosła. Znaczy się, wolna od Hogwartu… A i to dopiero po odespaniu… N.E.W.T’y zasługiwały na swą nazwę. W dniu w którym się skończyły, zorganizowaliśmy imprezę w dormitorium chłopaków. Skończyło się ciekawie - koło południa zalegaliśmy pokotem na wszystkich łóżkach. Ja spałam z Smithem, Esmeralda tuliła się do młodego Craba, zaś Mincenta obejmowała słup. Zresztą biedaczkę obudził dopiero Smith, kiedy zsuwał się z filara. Myślałam, że się do mnie dobierał. Prefektka, która spała z Eunice, stwierdziła, że to przesada i mamy iść do siebie, i że się nie spodziewała, że chłopaki będą tak bezczelni. Tak sobie myślę, że to my wpakowałyśmy się im do łóżek i ich z nich wykopałyśmy, ale jakoś nie przyszło nam do głowy, by kiedykolwiek ich przeprosić.
Następnych kilka dni pamiętam jako ciąg spania i jedzenia. Po pokoju wspólnym snuliśmy się jak duchy - wpółprzytomne, z cieniami pod oczyma, zupełnie na wszystko obojętne. Pokładaliśmy się na skórzanych fotelach, rozmawialiśmy monosylabami i prawdopodobnie doprowadzaliśmy kujących się do egzaminów rocznych do iście mugolskiej furii.
Trwało to mniej więcej do końca tygodnia. A potem… potem nastało istne pandemonium. To były nasze ostatnie chwile w Hogwarcie i postanowiliśmy się zabawić, jak to tylko Ślizgoni potrafią - chłopaki zamienili pół korytarza w ślizgawkę, a Eunice ukradła z gabinetu profesor Sinistry jej model nieba. Użyliśmy go jako kafla; za tłuczki robiły kryształowe kule podwędzone z Sali Wróżbiarstwa. Tylko znicz był zniczem, choć też ukradzionym. Tak, to był jedyny raz kiedy grałam w Quddicha, ale byłam wstawiona. Dla porządku, inne domy nie byłe gorsze; gryfosły, z nadmiaru szczęścia, wysadzili jedną z cieplarni. Na szczęście nikogo w niej nie było, ale potem do końca roku wszędzie wyrastały czyrakobulwy. Wyobrażasz sobie, jak wyglądały korytarze gdy ktoś ich dotknął? Krukoni zasłynęli kilkoma niezłymi imprezami; po jednej z nich para prefektów została przyłapana jak oblatywali szkołę ubrani tylko w tiary, no i miotły między nogami. Nawet Puchoni się popisali - wszyscy, jak jeden mąż, zatruli się przy użyciu jakiegoś eliksiru. Doprowadzili tym pielęgniarkę do stanu przedzawałowego, a sami musieli spędzić po cztery dni w skrzydle szpitalnym. Nasz woźny był skrajnie załamany. A my trochę przystopowaliśmy z zabawą. Za to wszyscy zaczęliśmy zajmować się polityką…
Dość szybko Hogwart zmienił się w pole bitew na hasła, programy, zasady, a także czary. Wydaje mi się, ze nie minął tydzień, a niemal wszyscy mieliśmy wyznaczone terminy pojedynków z Gryfonami. Dołączyli się do nas piątoroczni i co noc puste sale i korytarze rozlegały się echami klątw, zaklęć i przekleństw.
Oczywiście nie brałam w tym szaleństwie udziału. Nie chciało mi się, nie widziałam powodu, nie miałam ochoty. Nie dyskutowałam, nie znałam haseł, krótko mówiąc rżnęłam głupa. Raz nawet jakiś Puchon nazwał mnie „tchórzliwym, Malfoyskim ścierwem”. A jak miałam zareagować? Powiedziałam, że jestem bękartem i nie mam nic wspólnego z Malfoyami, a dwa dni później zepchnęłam na niego zbroję. Z dwunastu stóp. Złamał obie nogi, a ja wreszcie dorobiłam się opinii podstępnej suki, albo prawdziwej Ślizgonki - co na jedno wychodzi.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.