Opowiadanie
Kroblam
Rozdział 7
Autor: | Pazuzu |
---|---|
Serie: | Harry Potter |
Gatunki: | Fikcja, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc |
Dodany: | 2014-08-16 08:00:15 |
Aktualizowany: | 2014-08-15 14:27:15 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Ze względu na dynamikę tekstu ten i najstępny rozdział będą sporo krótsze od pozostałych. Przepraszam.
Uroczystość z okazji ukończenia szkoły odbyła się dzień po tym, jak młodsi uczniowie opuścili Hogwart. Wielka Sala, udekorowana rzędami krzeseł i sztandarami czterech domów, była pełna po brzegi, zaproszono wszystkich rodziców i opiekunów absolwentów. Na ścianie szczytowej górowała olbrzymia flaga ze złocistym godłem szkoły.
Vikanna, Mincenta i Esmeralda jak zwykle przyszły jako jedne z ostatnich. Niemal całą drogę z pokoju wspólnego biegły, wściekle się kłócąc, o ilość czasu niezbędną do wyszykowania się na spotkanie z rodziną. Tak więc, kiedy zatrzymały się w drzwiach, to nie dość że były czerwone, to jeszcze przed nimi kłębiła się masa ludzi.
- Bomba, - mruknęła Mincenta. - Pięknie, ciekawe jak znajdziemy nasze rodziny?
- Może „Accio staruszkowie”?
- Dobre, zwłaszcza jak na kogoś, kto potrzebuje trzech godzin na wybranie butów - Malfoy obserwowała tłum spode łba. Jej przyjaciółki spojrzały na siebie znacząco.
- Mów co chcesz, w odróżnieniu od ciebie, JA jakoś chcę wyglądać. A nóż, widelec któryś czarodziejów zwróci na mnie uwagę? Jak byś się czuła, gdybym spotkała tu swojego przyszłego męża, a ten nie zwrócił na mnie uwagi, bo mam niegustowne buty? Chcesz mieć moje szczęście małżeńskie na sumieniu? - spytała retorycznie Esmeralda. Nagle podskoczyła i zamachała wściekle ręką. - Tutaj mamo! Tato! Super, że jesteście!
Krzyknęła i pognała biegiem w stronę państwa Zabini. Od razu widać było, że Esmeralda urody na pewno nie odziedziczyła po matce. Po ojcu z resztą też nie. Kobiety uciskały się serdecznie. Od razu zaczęły bardzo szybko rozmawiać, przekrzykując się wzajemnie i co i rusz wchodząc w słowo.
- A wiesz, jak było trudno…
- A twoja siostra…
- …egzaminatorzy byli po prostu okropni…
- …bardzo chciała przyjechać, oczywiście jej nie wzięłam, ale…
- …zwłaszcza ten łysy, z komisji…
- …kazała ci przekazać…
- Czy one cokolwiek łapią?
- Vikanno, Mincento… eee… miło mi znów was widzieć - powieka pana Zabini zaczęła drgać nerwowo. - Eee… Jak poszły wam egzaminy?
- Nie narzekam, proszę pana. Prawda, Vi?
- Tak, całkiem nieźle.
- Aha, to… Znaczy się… Witam panią, pani Malfoy - pokłonił się nisko na widok nadchodzącej czarownicy.
Imperia, w eleganckiej, ciemnozielonej szacie, pozdrowiła go niemal majestatycznym skinieniem głową. Esmeralda z matką momentalnie przerwały dwugłos i rzuciły się w stronę kobiety, wręcz prześcigając się w uprzejmościach. Vikanna przewróciła oczyma.
- Modelowy przykład włazidups… - urwała w połowie, widząc że Mincenta również gnie się w pokłonach.
- Miło państwa widzieć - powiedziała sucho pani Malfoy, wykorzystując krótką przerwę, w której obie panie Zabini zaczerpywały oddechy. - Ciebie również panno Smith. Vikanno, dobrze, że jesteś zdrowa.
- Nie narzekam, matko. Myślałam, że nie przyjedziesz.
- Miałabym opuścić najważniejszy dzień w życiu mojej jedynej córki?
- Wyglądasz świetnie, siostro.
Lucjusz pojawił się dosłownie znikąd. Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, potem identycznymi uśmiechami obdarzył jej koleżanki. Obie bezgłośnie jęknęły.
- Dawno pani nie widziałem, pani Zabini. Jak zwykle wygląda pani oszałamiająco. Miło pana widzieć, panie Zabini. Wyglądacie świetnie dziewczyny. Jak Morgana, Kasandra i Helena w ich najlepszych dniach. Stary, dobry Hogwart. Jak dawno tu nie byłem. Od razu przypominają się wybryki młodości… Mam nadzieję, że wy zbytnio nie broiłyście.
Wyrzucił z siebie z naturalną swobodą. Vikanna nieznacznie zmarszczyła brwi, podobnie jak jej matka. Za to obie dziewczyny i państwo Zabini byli wręcz zachwyceni komplementami młodzieńca.
Dźwięk gongu przerwał rozmowę. Lucjusz głęboko się ukłonił, ujął siostrę pod łokieć i poprowadził w stronę podestu.
- Poczekaj, aż wrócimy do domu; ze skóry cię obłupię… - szepnął, cały czas swobodnie się uśmiechając. - Będziesz żebrała o śmierć.
- Odbiło ci? Ja wywołałam waszą awanturę, czy jak?
- Skąd…
- Wystarczy na was spojrzeć.
- Miałaś uprzedzić mnie o jej planach. Prosiłem…
- Co chcesz? Wysłałam ci sowę i to w tydzień po dostaniu twojej.
- Nie kłam. Od siódmego roku życia nie powiedziałaś słowa prawdy…
- Od piątego. Ale teraz mówię.
- Tak, to dla czego nic nie wiedziałem o ultimatum matki?
- Jakim ultimatum? - zdziwiła się.
Młodzieniec uśmiechnął się krzywo, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo tłum absolwentów oderwał dziewczynę od niego i powiódł w stronę lewej części sali, gdzie stali uczniowie. Po chwili na podest wkroczył chór szkolny, zaczynając uroczystość.
Nie wiele pamiętam z ceremonii. Już wtedy mnie nudziły, więc się wyłączałam. Na pewno było podobnie jak tutaj - rodzice puchli z dumy, matki płakały, ktoś robił zdjęcia. A uroczystość ciągnęła się w nieskończoność. Lucjusz uśmiechał się obłudnie, a Imperia wyniośle, gasząc wszystkich swoją posągową urodą.
A jednak czułam napięcie panujące na sali. Nerwowość, niepokój, wrogość… Nie wiem czemu, ale pomyślałam wtedy, że szykuje się wojna. Dokładnie tak. Potem zaczęłam się zastanawiać, skąd miałam ten pomysł.
W końcu mnie wyczytali, dyrektor coś powiedział, dał świadectwo ukończenia szkoły ze złoconym godłem Hogwartu, pstryknął flesz, a ja zostałam wepchnięta do tłumku tych, co zostali już obsłużeni. Potem ktoś coś powiedział, chór ponownie zaśpiewał, dyrektor wygłosił końcową mowę i gdy z nami skończyli, zaczął się bankiet.
Co ci będę mówić, sam wiesz, jak to wygląda. Nauczyciele krążący od grupki do grupki, przechwalający się rodzice, życzenia powodzenia w dorosłym życiu, pytania o dalsze plany i podkolorowane wspomnienia z czasów szkolnych. I oczywiście wszyscy szczerze i radośnie uśmiechnięci.
Vikanna z niejakim ociąganiem dołączyła do Imperii. Ta była już zajęta rozmową z czarodziejem w średnim wieku i jakąś kobietą. Po chwili czarownica odeszła, znikając w tłumie.
- Matko?
- Gratulacje Vikanno, mile mnie zaskoczyłaś. Byłam przekonana, że nigdy nie skończysz szkoły.
- Dziękuję.
- Znasz Klemensa Dawlisha, Vikanno? To obecny szef departamentu tajemnic. Powinnaś znać jego syna, Johna, należy do Raveclawu.
- John sporo mi o tobie opowiadał. Mówił, że jesteś wybitna na zajęciach z historii.
Mina dziewczyny dobitnie świadczyła, że nie wie o czym mag mówi, ale pozwoliła by mężczyzna uścisnął jej dłoń.
- Mówił też, - kontynuował, - że jesteś klasycznym przykładem, że tak to ujmę, mentalności ślizgońskiej.
- Staram się. Przebłagałam Tiarę, by nie umieszczała mnie w Ravenclawie i do dziś muszę udowadniać swoją wartość.
- Proszę jej nie słuchać, panie Dawlish - głos Imperii był równie uprzejmy, co groźny. - Zawsze lubiła żartować. A jak poszło pańskiemu synowi?
- Dostał maksymalne noty z wszystkich Owetumów. Przyjęli go na kurs dla przyszłych Aurorów.
- Przestałbyś Tato - blondwosy chłopak doszedł do nich. - Moje oceny wcale nie są takie wybitne. Pewnie Vikanna ma równie dobre.
- Biorąc pod uwagę jej zdolności, śmiem wątpić - stwierdziła oschle pani Malfoy.
- Nie we wszystkim musi być geniuszem - wciął się nagle w rozmowę Lucjusz. - Witam pana panie Dalwish. Piękna pogoda, nieprawdaż? A gdzie pańska urocza małżonka? A właśnie, nie przeszkodzi panu, jak porwę moją siostrę? Chciałbym, by przedstawiła mi swoje koleżanki. Nie, to dobrze…
- Lucjusz…
Próbowała mu przerwać oburzona matka, ale było za późno. Młodzieniec już znikł w tłumie, ciągnąc siostrę za rękę.
Puścił ją dopiero przy wyjściu z Wielkiej Sali.
- Dzięki, ale sama dałabym sobie radę.
- Nie dziękuj, zrobiłem to tylko dla siebie. Nie chciałem, by matka zabiła cię przede mną.
- Mówiłam ci, że wysłałam tą cholerną sowę!
- Zezwolisz, że ci nie uwierzę…
- To nie wierz, ale ja nie kłamię. Wyjątkowo - dodała. - Z resztą, co się tak pieklisz?
- Bo do końca września mam się ożenić! To chyba dobry powód, nie sądzisz? A teraz wybacz, ale jeżeli natychmiast nie wyjdę, to cię uduszę - obrócił się na pięcie i znikł w tłumie.
Dziewczyna chwilę się wahała, w końcu odwróciła się w stronę z której przyszła. Zaczęła przedzierać się przez towarzystwo, starannie omijając znajomych i profesorów. Na szczęście nikt nie poświęcał jej uwagi.
W końcu zauważyła platynowe włosy kobiety; jej matka rozmawiała z panią Zabini. Jak podeszła bliżej, okazało się, że jest z nimi profesor Flitwick.
Głęboko zaczerpnęła oddechu.
- Witam pana profesorze, pani Zabini…
- My już się widziałyśmy, prawda?
- Ach, rzeczywiście. Przepraszam, byłam tak zaaferowana, że wyleciało mi to z głowy. Mamo, profesor Slughorn koniecznie chce z tobą porozmawiać.
- Rozumiem. Panie wybaczą - uśmiechnęła się lekko i, po obowiązkowej wymianie uprzejmości, ruszyła za córką. Jak tylko odeszły poza zasięg głosu, uśmiech momentalnie znikł z jej twarzy.
- Okłamałaś ich co do profesora, mam rację Vikanno?
- Tak, matko.
- Powinnam cię ukarać, ale wyjątkowo… - nieznacznie zmarszczyła porcelanowe czoło. - Ta kobieta… Jak ktoś noszący nazwisko Zabini mógł związać się z kimś, kto był w Huppelpufie? I to z mieszańcem? Ten świat schodzi na mugoli - prychnęła szeptem.
Vikanna w ostatniej chwili ugryzła się w język.
- O ile pamięć mnie nie myli, - kontynuowała po chwili Imperia, zwracając się ni to do córki, ni samej siebie, - moja praprababka, ze strony ojca, była zaręczona z jednym z Zabinich, ale chwała Morganie, do mirażu nie doszło.
- Czemu?
- Narzeczony został zdeptany przed trzy pijane olbrzymy. I pomyśleć, co by się stało, gdyby ktoś taki był ze mną spinowacony? - skrzywiła się nieznacznie. - Nie powiedziałaś mi jeszcze, Vikanno, czemu zniżyłaś się do kłamstwa. I to tak mało wyrafinowanego.
- Chciałam z tobą porozmawiać, mamo. Na osobności.
- Tak? Na osobności… A więc prowadź mnie, gdzie ma być ta „osobność”.
Bez słowa poprowadziła ją głównym holem na dziedziniec, a stamtąd, krótkim, kamiennym pomostem, do odległej części ogrodu. Nie docierały tu żadne śmiechy, żadne krzyki czy zgiełk bankietu. Poza odgłosem ich kroków i szelestem szat w powietrzu rozlegał się tylko świergot ptaków, szum fontann, delikatnie skrzypienie gałęzi i szmer liści poruszanych wiatrem. Wczesne czerwcowe róże pachniały oszałamiająco.
- Już dostatecznie odeszłyśmy - stwierdziła w pewnym momencie pani Malfoy. Usiadła na pobliskiej ławeczce, wykonanej z bogato rzeźbionego wapienia. Dziewczyna stanęła przed nią. - Muszę przyznać, że wyglądasz niemal ładnie. Dobrze, że kupiłam ci tę suknię.
- Szkoda tylko, że ją przysłałaś. Chodzi o bilecik - wytłumaczyła.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Imperia Malfoy primo voto Malfoy. Dziewczyny konały ze śmiechu. Wiesz ile musiałam się tłumaczyć?
- I co tym razem zełgałaś?
- Że taka u nas tradycja, i że w sierpniu hajtam się z Lucjuszem.
- Rzeczywiście, to musiało być to bardzo zabawne. A więc, o czym chciałaś ze mną mówić?
- Właśnie o małżeństwie Lucjusza, matko.
- To chyba nie twoja sprawa.
- Twoja też nie. To znaczy, czym mu zagroziłaś? Wydziedziczeniem?
- Rzeczywiście - przyznała, - coś takiego powiedziałam.
- Czemu?
- Nie spodziewałam się, że to zrozumiesz… - stwierdziła z lodowatym chłodem. - Lucjusz ma obowiązki w stosunku do Malfoyów, a ja chcę by wykonał je należycie. Oczywiście do ciebie nie dotrze, czemu przejmuję się ciągłością naszego nazwiska, ani dlaczego niepokoi mnie wybór towarzyszki jego życia, ale… Powinnaś wiedzieć, że ród Malfoyów od przeszło pięciuset lat stoi na straży magii i czystości krwi. Służymy wiernie dziełu wielkiego Salazara, jednocześnie starannie powiększając nasze dobra i dbając splendor naszego nazwiska. Twoi dziadowie, pradziadowie, prababki i kuzynki gotowi byli poświęcić swe życie, byleby nie zhańbić pamięci swoich przodków.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz, matko…
- I nie spodziewam się, byś zrozumiała. W końcu to ty zszargałaś nasze imię na zawsze… Ten mugol… Dobrze, że nie było z tego konsekwencji.
- A co matko? Zabiłabyś bachora? A może mnie przy okazji?
- Jeżeli jesteśmy przy temacie, to żałuję, że nie zrobiłam tego, gdy byłaś dzieckiem. I żałuję, że cię odratowali gdy zostałaś pogryziona przez arachny.
- To jest nas dwie!
- Zachowujesz się niczym szlama - słowa te, choć wypowiedziane spokojnym, opanowanym tonem, wręcz zionęły pogardą.
- To powinnaś się cieszyć, że żeńska linia Malfoyów na mnie się skończy - wysyczała, czerwieniejąc z wściekłości. - A jak zajdę w ciążę usunę każdego bękarta. I to zanim powiesz „Expekto patronum”.
- Nie wątpię. I nie będę rozpaczała. Uważam tę rozmowę za skończoną, panno Malfoy. Twoje kolejne próby zachowywania się jak pełnoprawny czarodziej są nie tylko żałosne, ale i nużące. Nie mam zamiaru dłużej ich obserwować.
- Rozumiem, matko - powiedziała oschle, skłaniając się w pół.
Imperia otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili namysłu zrezygnowała. Obróciła się na pięcie i odeszła dostojnym krokiem. Doniczka z kwiatami rozbiła się z trzaskiem.
- A niech cię! Jestem Malfoyem! Kurde! Słyszysz?! Jestem Malfoyem! Ślizgonką!!!
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.