Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Piper Beta

Rozdział 2

Autor:Pazuzu
Serie:Twórczość własna
Gatunki:Dramat, Kryminał
Uwagi:Yaoi/Shounen-Ai
Dodany:2014-06-06 08:00:23
Aktualizowany:2014-06-01 17:55:23


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Royskopp leżał na swoim łóżku w pierwotnie dwuosobowej kwaterze jaką mu przydzielili. Jej okna również były zaspawane, jak chyba wszystkie na platformie. Na długim kablu bujała się pojedyncza lampa diodowa.

Po locie bolał go kręgosłup. Jeszcze najwyraźniej nie doszedł do siebie po operacji.

Wpatrywał się w hologram Carlosa Jesusa Ramireza.

Za trochę ponad miesiąc ten człowiek przestanie istnieć. W sumie mała strata. Przejrzał już dostarczone przez tajemniczych „nas” dossier i musiał przyznać, że cel był niezłym sukinsynem. Porwania, zabójstwa konkurencji i cywili, szantaże, przemyt narkotyków… Colombos na pewno byli porównywalni z Los Zetas, a o tych ostatnich od czasu ich powstania na początku XXI wieku było naprawdę głośno. Zresztą ilość ofiar wojny miedzy tymi kartelami mówiła sama za siebie, a przecież to Ramirez wydawał rozkazy.

Świat na pewno będzie lepszym miejscem, gdy go zabraknie.

Próbował usnąć, ale nie mógł. Zatęchły smród rdzy i kurzu nie pozwalał. Miał kłopoty z oddychaniem. Dosłownie zatykało go przy każdej próbie głębszego zaczerpnięcia powietrza. Siłą powstrzymywał kaszel.

Na domiar złego wokół trwała cała kakofonia dźwięków. Od cichych, ledwie słyszalnych po głośne, wyraźne i wcale nie uspokajające.

Metalowe wsporniki skrzypiały, drżały od uderzeń wiatru i fal. Kiedy dotknął obitej PCW ściany wyczuł jej delikatne napięcie, zupełnie jakby była na skraju wytrzymałości. Nie napawało to optymizmem.

Wiatr hulał w wieżach i przerdzewiałych konstrukcjach. Co jakiś czas rozlegało się przeciągłe, niemal ludzkie wycie gdy trafiał w jakąś szczelinę. Gdzieś skrzypiała słabo przyczepiona do ściany lampa. Z boku kapała woda. W jednostajnym, miarowym rytmie. Mimo, iż był tyle metrów ponad lustrem wody wydawało mu się, że ponad całą kakofonią dźwięków wydawanych przez konstrukcję słyszy dudniący odgłos fal uderzających o nogi.

Miał wrażenie, że cała platforma zaraz się rozleci.

Próbował to ignorować, po prostu szczelniej owinąć się kocem, przekręcić plecami na drugi bok i myśleć o czymś innym, ale nie mógł. Wrażenie wyobcowania, jakie towarzyszyło mu od operacji, jeszcze się pogłębiło. Zupełnie jakby był ostatnią żywą istotą w tym sztucznym świecie. Jakby istniały tylko te trzęsące się metalowe kratownice i on.

Przewody uderzające o siebie ponad jego głową, dalekie skrzypienie niezamkniętych drzwi.

Może ktoś po niego idzie? Ale kto? Po co? Czy pośród kakofonii wygrywanej przez platformę nie słyszy cichych kroków? Skradania się jakiejś niewysokiej postaci?

Potrząsną głową. Po prostu był zmęczony i wyobraźnia płatała mu figle. By o tym nie myśleć, skupił się na trójce kompanów.

John Gibson sprawiał wrażenie typowego lekko oderwanego od świata geeka. Gadatliwego, ale bojącego się publiki. Najprawdopodobniej rola „rzecznika prasowego” ich tajemniczego mocodawcy niezbyt mu odpowiadała. Choć zdawał sobie sprawę co jest ich celem, dla niego była to tylko gra. Ciekawe co by zrobił, gdyby któryś z nich zginął? Sądząc po lekkości z jaką im oznajmił o możliwości śmierci, pewnie sądził, że wgra kolejne życie i zacznie od początku. I pewnie nie było sensu pytać go, dla kogo pracują. Z doświadczenia wiedział, że tacy traktują tajemnice albo bardzo skrupulatnie i nie sposób nic z nich wyciągnąć, albo zupełnie je olewają i rozpowiadają na prawo i lewo. W takim wypadku wystarczyło tylko poczekać, a sam się wygada. Choć podejrzewał, że ten należy raczej do pierwszego typu. Albo też sam nic nie wiedział. W końcu mógł zostać wynajęty jak oni. Tak czy inaczej, z jego strony nic zaskakującego nie mogło go spotkać.

Wolf z kolei sprawiał wrażenie twardo stąpającego po ziemi zawodowca. Trochę zgryźliwego, ale na pewno odpowiedzialnego. W końcu nie bał się przyznać do niewiedzy. Coraz bardziej upewniał się, że rzeczywiście był on byłym wojskowym. I to z długim stażem - jego postawa, ubrania, sposób wypowiedzi wskazywały doświadczenie polowe. Pozostawało mieć nadzieję, że jest profesjonalistą na jakiego wyglądał. Ale o tym miał się dopiero przekonać, reszta była gdybaniem.

Pozostawał jeszcze Cold. Na samą myśl o nim coś ścisnęło go w dołku. Przez cały wieczór uważnie mu się przyglądał i nadal miał wrażenie, że to zupełny dzieciak. Wyglądał na maksymalnie dwadzieścia kilka lat, i to wczesne kilka. Z drugiej strony pytania zadawał logiczne i wskazywały na to, że wiedział co mówi. Więc na pewno był po szkoleniu. Pytanie tylko, czy oprócz ukończenia kursu miał okazję do czegokolwiek postrzelać? Czy kiedykolwiek trzymał karabin w warunkach polowych i wymierzył go w cokolwiek innego niż tarcza? Śmiał wątpić.

A może się mylił? Frankie w końcu nieraz mu powtarzał, że ma kiepskie wyczucie jeśli idzie o ludzi. W ich związku to tamten był od oceniania, kto i co. Do diabła! Wspomnienie o nim jak zwykle wywołało uścisk w piersiach. Niewielki, ale wyraźny. Cholernie mu go brakowało. Gdyby był tu wszystko byłoby łatwiejsze. A on tak bardzo by się nie martwił.

W końcu, wszystko pięknie się zapowiadało - dzieciak, były żołnierz i on, rekonwalescent. Pierwszy raz zaczął wątpić w powodzenie całego przedsięwzięcia.

Następne dwa dni siedział w przekazanych im dokumentach. Wolf i Gibson byli zajęci opanowywaniem sterowania droną i nauką przetwarzania płynących z niej danych, więc on i Cold mogli zająć się papierkową robotą. I tak dopóki nie przyślą im broni nie mieli nic innego do roboty.

Dokładnie, choć jednorazowo przeczytał dossier Ramireza. Wynotował nawet kilka faktów z jego życiorysu, które mogły mu się przydać. Kiedy skończył, doszedł do wniosku, że Carlos Jesus był w miarę prostym człowiekiem: paranoicznie wręcz obawiał się o swoje bezpieczeństwo, ale polegał raczej na brutalnej sile ognia, niż wysublimowanej taktyce. Może i zatrudniał byłych policjantów, ale ani oni, ani on nie mieli pojęcia o planowaniu działań w sytuacji zagrożenia ze strony profesjonalistów. Był sprytny, ale sprytem ulicy, nie taktyka. To ułatwiało im zadanie.

Pobieżnie przejrzał dane dotyczące pozostałych uczestników konferencji. Jeden były glina, pozostali to porządni gangsterzy z dziada pradziada, a więc z genetyczną skłonnością do nieufania sobie i kombinowania. Ale znów, wśród dostarczonych życiorysów nie było nikogo z doświadczeniem antyterrorystycznym. Spokojnie sobie założył, że ich znajomość taktyki opiera się na grach komputerowych i tych kilku hollywoodzkich filmach pokazujących rzetelną pracę operacyjną. Wolał nie ryzykować, co prawda o wiele bardziej prawdopodobnego, założenia, że opierali się na kiepskich sensacjach klasy B.

Nad łóżkiem przylepił taśmą wszystkie zdjęcia Ramireza. Co jakiś czas przerywał czytanie i przyglądał im się uważnie. Starał się zapamiętać wszystkie jego cechy charakterystyczne: kształt głowy i blizny na czole, kolor włosów, karnację, wzrost. Znalazł jeden filmik z jego udziałem, więc miał jakie takie wyobrażenie jak się porusza. Wszystko to mogło mu się przydać do identyfikacji. Z doświadczenia wiedział, że będzie miał na nią sekundę, może mniej. Musiał być pewien.

Kilka razy spotkał się z Coldem na wspólnej naradzie. Jak podejrzewał po pierwszym spotkaniu - chłopak miał łeb na karku i był po szkoleniu. Miał dość celne uwagi i wiedział o czym mówi. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek strzelił do człowieka, a nie tylko do tarczy? Jakoś krępował się zapytać.

- Jesteś byłym gliną?

Siedzieli w jadalni, nad wojskowymi racjami żywnościowymi szumnie nazywanymi obiadem. Właściwie już skończyli jeść. Teraz po prostu szukali pretekstu, by jak najdłużej być razem. Już zdążył zauważyć, że ogrom platformy przytłaczał ich wszystkich. Każdy mimowolnie szukał towarzystwa innych. Nawet on, samotnik z natury, starał się jak najkrócej być samemu.

Wyjątkiem był Gibson, który ograniczał kontakty z nimi do minimum, spędzając cały czas w kantynie albo w swojej kwaterze. Wolf twierdził, że nie odrywa się od komputerów.

Cold, do którego skierował pytanie wzruszył ramionami.

- A jeżeli tak, to co?

- Nic. Chcę wiedzieć.

- Wiec byłem. Skąd wiedziałeś?

- Nazwałeś się snajperem, a na wojskowego jesteś zbyt młody - wytłumaczył.

Chłopak aż uderzył łyżką w stół.

- Słuchaj Royskopp, jestem starszy niż wyglądam. Zapamiętaj to sobie. To też się ciebie tyczy, Wolf.

- Jasne - odpowiedział obserwator, - zamiast dwudziestu dwóch lat, masz dwadzieścia trzy.

- Chcesz oberwać?

- Dobra, dwadzieścia trzy i cztery miesiące - ustąpił.

Cold otworzył usta, zamknął usta i wymownie spojrzał w sufit.

- Żebyś się nie przejechał - mruknął pod nosem.

- A jak ci idzie z droną? - Royskopp zmienił temat. Wolf tylko prychnął.

- Nie jest źle, choć to diabelnie skomplikowane cholerstwo. I bardzo czułe. Wystarczy chwila nieuwagi i ląduje w morzu albo ścianie. Ale już kilka razy udało mi się nią wylądować.

- Pilnuj, by udało ci się utrzymać ją na właściwej pozycji - wtrącił się chłopak.

Obserwator uśmiechnął się szeroko.

- Głównie to ćwiczymy. Reszta to banał. Dwa sprzężone źródła obrazu. Zaledwie kilka kombinacji. Już radziłem sobie w trudniejszych warunkach.

- Uważaj tylko, by sukcesy nie zawróciły ci w głowie.

- Pilnuj swojego nosa, młody. Jak sobie radzisz z materiałami? Odróżniasz już Ramireza od tego drugiego?

- Lopeza, mój drogi, nazywa się Pedro Armando Lopez. Trzydzieści siedem lat, dwójka uroczych dzieci i jedna żona. Czarno to widzę, skoro nie potrafisz nawet zapamiętać ich nazwisk.

- Nie nazwiska mamy zdejmować, tylko cele - wtrącił się cicho Royskopp. Cold wzruszył ramionami.

- Na jedno wychodzi.

- Jeżeli tak myślisz, to nadal jesteś amatorem - zauważył cierpko Wolf. Na tym ucięli temat.

Ich pozycję najprościej było opisać tak, że leżeli na stołach w kantynie. Dyskutowali nad rozmieszczeniem budynków. Obaj z Coldem rozłożyli swoje tablety, tak że ich ekrany zajmowały w sumie powierzchnię trzech blatów: jeden wyświetlał rzut izometryczny okolicy hotelu, drugi plan z naniesionymi wysokościami budynków.

- Nie podoba mi się to. Jeżeli przewidywania naszych szefów się sprawdzą i rzeczywiście ich strzelcy będą na wskazanych OP1 , to jestem bezpieczny. Ale wystarczy, że przeniosą się na przykład tu, tu, tu i tu, a moja dupa będzie na ich talerzu.

- Nie dasz rady się ukryć? - spytał choć znał odpowiedź.

- Przed ulicą dam. Ale sam widziałeś, jak wygląda ta budowa. Zresztą nawet jeżeli dobrze wytypowali ich pozycje, istnieje możliwość, że ten tutaj - stuknął palcem w przypominający tkaninę wyświetlacz - mnie zauważy. Jeżeli to policyjny snajper, trafia na jakieś dwieście, no powiedzmy dwieście pięćdziesiąt metrów. Niby jestem poza zasięgiem, ale może nakierować na mnie innych. Mówię ci Royskopp, nie podoba mi się to.

- Przed nim broni cię kratownica.

- Kiepska ochrona.

Chłopak miał rację. Już na pierwszej odprawie to zauważył. Fakt, że Cold też to widział, uznał za dobry znak. Dzieciak był lepszy, niż się spodziewał.

- Szukałeś nowego miejsca? - spytał.

- Tak, ale do żadnego nie jestem przekonany. W odległości tych pięciuset metrów nie ma niczego porównywalnego. Przynajmniej ja nie widzę.

- Przy jednym strzale nie powinni cię namierzyć - próbował go pocieszyć.

- Czyli mamy jedno podejście - chłopak zamilkł, zamyślony.

Tak wyglądał jeszcze młodziej i bardziej niewinnie niż na co dzień. Skojarzył mu się z młodą dziewczyną. Trochę zagubioną, trochę niewinną i trochę niepewną. Było coś wręcz okrutnego w tym, że ten dzieciak miał za miesiąc zabić. I, być może, zostać zabitym.

Potrząsnął głową, przychodząc do opamiętania. Wszystko przez te cholerne kolczyki i delikatne rysy. Przecież Cold nie został wybrany bo był młody. Wybrali go bo był zawodowcem, wyszkolonym do likwidowania celów. Musiał więc pogodzić się z odpowiedzialnością i ryzykiem. A poza tym nikt nie powiedział, że mają zginąć.

Frankie miał rację - przejawiał czasami skłonność do histeryzowania.

Zgięty wpół wbiegł na płytę lądowiska. Koło niego potężnymi susami sadził Wolf. Na środku płyty leżały wojskowe kontenery dostawcze. Chwycili z obserwatorem jeden (był bardzo ciężki) i zaczęli dźwigać w stronę wyjścia. Drugi podnieśli Gibson z Coldem. Trochę się obawiał, czy dadzą radę, ale najwyraźniej tamten był lżejszy, bo bez większych problemów przenieśli go do kantyny. Co prawda w wąskich przejściach musieli iść bokiem, ale to był w sumie detal.

Musieli obrócić dwa razy, zanim wszystko przynieśli.

Kiedy je ustawili na podłodze pomieszczenia technik sprawdził elektroniczne plomby.

- Wszystko w porządku. Nikt ich nie naruszył - uśmiechnął się. Przy pomocy palmtopa zdjął zabezpieczenia i oznajmił. - Panowie, przyszła broń.

- No nareszcie. Co to?

- Staraliśmy się wybrać modele, z którymi mieliście już do czynienia. Royskopp, dla ciebie wybraliśmy Barretta M82A2 ze zmodyfikowanymi systemami celowniczymi. Powiększenie lunety x12, wszystkie najnowocześniejsze systemy, oczywiście wyposażony w BDC 2 i bezpośrednie połączenie z palmtopem. Nie będę ci tłumaczył co i jak, bo pewnie wiesz lepiej. Założyliśmy, że mimo jego masy poradzisz sobie z jego przeniesieniem.

- Stary dobry "LightFifty" - mruknął Wolf. - Niezawodny i morderczy. Ale ty tego młody nie docenisz. Nie dałbyś rady nawet go przeładować. Nie z swoimi rękami panienki.

- Dlatego dla ciebie, Cold, przygotowaliśmy SWD Dragunowa 3 , w wersji SWD-M2.

- Taki antyk?! Z jakiego muzeum go wyciągnęliście?

- To zmodernizowany model, Wolf - wtrącił się chłopak. - Coś cię chyba ominęło, że o nim nie słyszałeś. Polska konstrukcja, wprowadzona jakieś cztery lata temu do produkcji. Amunicja zmieniona na 8.58×70mm, magazynek na dziesięć naboi, wzmocniona lufa z garbowaniem. Zwiększona masa, ale i dystans. Zasięg efektywny to blisko tysiąc dziewięćset metrów. Przebija kamizelkę kuloodporną z siedmiuset. Zmienione systemy celownicze. Teraz używają go w połowie Europy Centralnej.

- Brawo dla ciebie. A co jest w pozostałych kontenerach?

- Amunicja, racje żywnościowe i twoje specjalne zamówienie Wolf: kilka zgrzewek BenediktinerPils z Weißenoher. Tylko nie wyżłop wszystkiego.

- Super. Nie pamiętam kiedy ostatnio piłem piwo.

- Ale podzielisz się z nami?

- Jasne, młody. O ile oczywiście przyniesiesz pozwolenie od mamusi.

- Uważaj, bo…

- Spokojnie. Zamówiłem więcej. A teraz powinniśmy wziąć się za pracę. Rozpakujemy to i zaczniemy pierwszy trening - zarządził Gibson.

- Będziemy ćwiczyli w modułach A, B, C i D - poinformował ich, gdy schodzili wewnętrznymi schodami. - Usunęliśmy ściany przeciwogniowe, a większość sprzętu zabrano w trakcie opuszczania platformy, więc jest tam dość miejsca. Użyliśmy emiterów hologramów, by oddać topografię interesującej nas części Toronto. Postaraliśmy się też, by oświetlenie i wilgotność były odpowiednie. Nie jest idealnie, ale jak na nasze potrzeby wystarczy.

Weszli do środka. Gibson namacał wajchę i ją przestawił, włączając elektryczność. Zamigotały lampy, oświetlając olbrzymią, poprzecinaną dziesiątkami kratownic przestrzeń. Z podłogi i ścian sterczały poucinane rury i resztki jakiś urządzeń. Całość przytłaczała ogromem i wzbudzała dziwne ciarki na plecach.

Chwilę podziwiali ją w milczeniu.

Technik podszedł do nowej konsoli przymocowanej do ściany i zaczął coś włączać. Royskopp dopiero teraz zauważył, że w pomieszczeniu pełno jest nowoczesnego sprzętu - pod ścianami stały potężne wentylatory, a na podłodze, suficie i ścianach umieszczono sześcienne emitery obrazu.

- Niestety trochę potrwa, zanim przeprogramuję palmtopy tak, by dawały prawidłowe odczyty, więc na razie musicie ćwiczyć bez nich.

- Stare, dobre ocenianie na czuja - mruknął cicho Wolf. Cold uśmiechnął się lekko, ale nic nie powiedział.

- Nie będzie tak źle. Wolf - mamy jeden przygotowany dla ciebie. Ustawiliśmy go tak, że przekształca warunki panujące tutaj na warunki w miejscu akcji. Również modele będą odpowiednio zmniejszone, tak by oddać odległości z których będziecie strzelać. Warunki atmosferyczne w sali są mniej więcej odpowiednie, ale możecie odczuwać to inaczej, więc nie polegajcie na zmysłach.

- Czyli mam im wszystko podawać? - upewnił się.

- Tak.

- Od piętnastu lat w to się nie bawiłem. Mam nadzieję, że nie zapomniałem.

- Demencja starcza, Wolf?

- Goń się, młody. Ciekawe czy w ogóle zrozumiesz, co do ciebie będę mówił? Pewnie nawet nie wiesz, jak to się robi bez elektroniki.

- Żebyś się nie zdziwił.

- Coś często to powtarzasz.

- Twoja wina.

- Dobra, uruchomiłem - wytrącił się Gibson.

To się stało dosłownie w mgnieniu oka. Wszystkie lampy nagle zgasły, a potem ponownie się zapaliły. Tylko, że na obraz sali naniesione zostały dziesiątki trójwymiarowych modeli. Mniejszych, większych, zupełnie malutkich… budynki, drzewa, ulice. Ale w jakiejś dziwnej perspektywie. Zupełnie, jakby stali nie wśród nich ale nad nimi.

Royskoppowi aż zakręciło się w głowie. Sądząc po minach pozostali również nie czuli się najpewniej. Tylko Gibson puchł z dumy.

- Nieźle, co? Nawet SAS nie ma takich symulacji. Royskopp, ty idziesz w tamten koniec - wskazał ręką kierunek. - Cold w ten. Miejsca macie oznaczone. Wolf - zostaniesz ze mną. Komunikatory są dostrojone na jedną częstotliwość. Ruchy, i tak zmarnowaliśmy już kupę czasu.

Zabrał walizkę i ruszył w wskazanym kierunku. Szło się ciężko. Hologramy wyglądały jak fizyczne obiekty, a dziwna perspektywa sprawiała, że podłoga uciekała spod nóg. Kilka razy omijał sześciany, bojąc się, że się z nimi zderzy. Kilka razy zderzył się z elementami konstrukcji, biorąc je za hologramy.

Trochę błądził, ale w końcu znalazł swoją pozycję. Ktoś pomysłowy nawet ułożył na niej karimatę. Z walizki wyjął karabin, ustawił dwunóg, zamontował przyrządy celownicze. Robił to powoli, metodycznie, nie śpiesząc się. Załadował magazynek. Dopiero po tym założył słuchawki i uruchomił mikrofon.

- Royskopp na pozycji - zameldował.

- Słyszę. Celownik jest już podłączony do systemów drony i monitorów Wolfa. Obraz przekazywany jest z milisekundowymi spowolnieniami. To układ automatyczny, więc nie myśl o nim. Nie powinien wpływać na właściwości lunety. Możesz też dowolnie zmieniać jej ustawienia, jak w zwykłych warunkach.

- Rozumiem.

- Cold na stanowisku - usłyszał wyraźny, czysty głos chłopaka. Jak wszystko inne system komunikacji też mieli pierwszorzędny.

Zignorował Gibsona tłumaczącego Coldowi co i jak z celownikami. Przyłożył się do lunety i obrzucił wzrokiem okolicę. Wrażenie było niesamowite.

Budynki były pozbawionymi okien prostopadłościanami. Samochody i drzewa przypominały pierwsze wprawki studenta w 3D Studio. Wyjątkiem było wejście do hotelu Bertram, oddane z najdrobniejszymi detalami. Również kręcące się przed nim postacie były zadziwiająco dokładne. Wzrost, wiek, budowa, sposób poruszania się… wyglądali jak prawdziwi. Do tego perspektywa, wielkości, wszystko sprawiało wrażenie, że patrzy na obiekty rzeczywiście oddalone o prawie pół mili, a nie te maksymalnie trzysta jardów.

Iluzja była doskonała.

Światło padało pod ostrym kontem, jak zwykle dla wczesnego poranka. Wilgotność na oko była typowa dla jesieni w strefie kontynentalnej. Nie był nigdy w Kanadzie, ale podejrzewał że w Ontario właśnie taka panuje pogoda.

Kolba była wspaniale wyprofilowana, idealnie podpierała głowę. Miły chłód spustu drażnił palce - naciśnij, naciśnij, wykorzystaj mnie, na co czekasz… nie bez trudu opanował pokusę. Musiał się przygotować.

Już nie wiedział, kiedy ostatnio miał karabin w ręce, ale nadal pamiętał wszystkie procedury. Mógł je wykonać we śnie. Właściwie zdarzało się, że je wykonywał.

Spokojnie, dużo bardziej metodycznie niż kiedyś ustawiał celownik. Odległość przewidywalna, kąt, poprawka na grawitację, BDC wykonywało większość roboty.

Na próbę nacisnął spust. Chodził ciężko, jak to u broni prosto z fabryki. Nie szkodzi. Wyrobi się. Dostosuje do palca. Luksus na jaki nie mógł sobie pozwolić w wojsku…

- Odległość?

- Pięćset sześćdziesiąt dziewięć jardów, osiem… nie, dziewięć… - urwał. - Do diabła! Tak się nie da. Royskopp, znasz miarę metryczną?

- Tak.

- To od teraz posługujemy się metrami. I Coldowi, i mi będzie lżej.

- Dobrze - musiał przyznać, że propozycja miała ręce i nogi. Wolfowi od razu humor się poprawił.

- Pięćset dwadzieścia, dwadzieścia dziewięć. Trzy pięćdziesiąt trzy nad poziomem gruntu. Sto siedemdziesiąt trzy coma osiem nad poziomem morza. Wilgotność osiemdziesiąt trzy procenty - słowa padały w niespełna sekundowych odstępach. Palce niemal bez udziału mózgu wprowadzały parametry do ustawień celowników.

- Ok - odpowiedzieli na raz.

- Meldować.

- Jedynka czysto.

- Dwójka nie.

Poluźnił nacisk na spust. Jeszcze nie teraz.

- Nie. - mruknął cicho Wolf.

W lunecie widział wyraźnie sylwetki niemal w losowy sposób poruszające się po schodach. Większość nie miała twarzy, ale Ramirez był odwzorowany z wszystkimi detalami. Kiedy się odwrócił, widział nawet bliznę na czole.

- Czysto.

Cold milczał. Po chwili on zameldował.

- Czysto.

Ale teraz on nie miał czystego pola.

Jeszcze jakaś minuta, a zniknie w drzwiach.

Wreszcie zyskał widok na całą głowę Ramireza.

- Czysto.

I jednocześnie odezwał się Cold.

- Czysto.

- Teraz! - huknął Wolf.

Nacisnął spust. Jednocześnie rozległ się drugi strzał. Kula pomknęła i miękko przebiła się przez głowę celu. Obraz się rozmył.

Sprawdził temperaturę lufy i rozluźnił mięśnie.

- Brawo, Cold. Royskopp spóźniłeś się o jedną drugą. Ale obaj trafiliście - podsumował w komunikatorze Gibson. - Musicie bardziej się zgrać. Taka różnica jest niedopuszczalna.

- Tak jest - odpowiedzieli jednocześnie.

- Wolf, przez dwie sekundy straciłeś obraz w dronie. To…

- Poprawię się - przerwał mu w pół słowa. Najwyraźniej nie miał ochoty na reprymendę ze strony cywila.

- Macie pięć minut wolnego - technik najwyraźniej się nie przejął. - Wgram kolejne ustawienie ludzkich modeli.

- Trafienie Royskopp. Cold pudło - podsumował Gibson.

- Trafiłem…

- Kula musnęła czaszkę. Jest ranny, ale żyje. Musisz być uważniejszy.

- Przy tym kalibrze i z tej odległości powinno urwać mu pół łba! - zaprotestował.

- Komputery mówią inaczej.

Cold mruknął pod nosem coś w języku, którego Royskopp nie rozpoznał. I dodał głośno - Dobra, postaram się.

- Kolejna rundka, dajcie mi tylko… - Gibson urwał. Miał wrażenie, że słyszy przytłumione głosy, zupełnie jakby technik zatkał mikrofon dłonią i naradzał się z Wolfem.

Poruszył się, zmieniając ułożenie nóg. Leżał tak dziewiątą godzinę i zaczynało mu być niewygodnie. Mimo koca termicznego czół chłód metalu z którego był zrobiony kontener na którym miał stanowisko. Sądząc po odgłosach w słuchawce Cold również wiercił się w poszukiwaniu choć trochę wygodniejszej pozycji.

- Ok. Wolf mówi, że na dzisiaj macie już dość. Może rzeczywiście jak na drugi dzień wystarczy. Robimy, no powiedzmy godzinę przerwy i spotykamy się w kantynie na odprawie. Musimy przeanalizować dzisiejsze próby - zarządził Gibson.

- Tak jest - miał tylko nadzieję, że ukrył ulgę. Bo chłopakowi to się nie udało.

Zdemontował karabin z dwunoga i zaczął schodzić z stanowiska. Barrett ciążył mu dużo bardziej niż rano. Marzył o gorącym prysznicu.

Przy wyjściu z poziomu natknął się na Colda. Chłopak zdążył załadować swojego Dragunowa do torby i lekko kuśtykając wspinał się po schodach.

- Cała noga mi ścierpła - marudził. - Odzwyczaiłem się od tego. I lać mi się chce. Dobrze że na dzisiaj koniec. Miałem wrażenie, że ten maniak w ogóle nie zauważył, że nie jesteśmy postaciami z gry, tylko żywymi ludźmi.

- Jeszcze odprawa.

- Wiem. Boże, chroń nas od techników.

Wyjątkowo przyłączył się do modlitwy.

Odprawa była przykra. Gibson zachowywał się zgodnie z jego podejrzeniami - czyli zupełnie, jakby nie zauważył, że ma do czynienia z żywymi ludźmi, a nie symulacją komputerową. Bezlitośnie wypominał im każde, nawet najmniejsze opóźnienie czy błąd w synchronizacji. Najgorzej oberwało się Coldowi. Z statystyki komputerowej wynikało, że częściej się spóźniał, czy strzelał zbyt szybko i do tego dwa razy nie zabił tylko ranił cel. Oczywiście technik niemal złośliwie wypominał mu każdą pomyłkę. Gorzej, uparł się, by każdą z nich wałkować aż do znudzenia, wskazując gdzie i jak popełnił błąd.

Chłopak słuchał go w milczeniu, nawet nie próbował się bronić. Tylko co jakiś czas zaciskał pięści tak mocno, że bielały mu knykcie.

Aż mu się zrobiło go szkoda. Fakt popełnił sporo błędów, sam mu wytknął, że w pewnym momencie zapomniał sprawdzić temperaturę lufy, ale to nie był powód by tak się nad nim wyżywać. Cold był jeszcze młody, i najwyraźniej nie miał zbyt wielu okazji strzelać do żywych celów. Musiał mieć czas by się przyzwyczaić.

Przynajmniej tak powiedziałby Frankie. A potem pewnie by dodał, że warto chłopaka kopnąć w tyłek okutym butem. Zwłaszcza, że czasu na naukę było niewiele.

Ale musiał przyznać, że mimo wszystko było mu Colda po ludzku szkoda.
1 Operation Poin - stanowisko snajpera .
2 Bullet Drop Compensation - system automatycznie dający poprawkę na grawitację. Upraszczając.
3 Karabin SWD Dragunow został zaprojektowany w 1961 roku .

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.