Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Pokemon Jhnelle

Rozdział 23: Obietnica Josha

Autor:O. G. Readmore
Serie:Pokemon
Gatunki:Komedia, Przygodowe
Uwagi:Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2014-12-21 15:43:02
Aktualizowany:2014-12-21 15:43:02


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Utwór pojawił się na różnych forach i blogu. Historia, region, jak i projekty pokemonów zostały stworzone przeze mnie.


Październikowe dni w Corella były coraz krótsze i chłodniejsze. Jakby zapowiadały wczesną zimę. Zbliżało się późne popołudnie, kiedy to Diana Daniels zakończyła dyżur w szpitalu. Przed wyjściem z niewielkiego budynku szpitala poprawiła jeszcze apaszkę, skierowała wzrok w ziemię i ruszyła przed siebie parkowymi uliczkami. Nie śpieszyło jej się do domu, w którym nikt na nią nie czekał. Pan Daniels większość czasu spędzał w Boheme City, Kyle wyruszył w podróż, a Jimmy nie chciał wracać. Gdy zadzwonił do niej Henry i opowiedział jej o pomyśle ich syna, a także o swoim stanowisku w tej sprawie, poczuła się oszukana. Decyzja o najbliższym roku życia jej dziecka została podjęta bez jej wiedzy. Minęła alejkę parkową i wyszła wprost na halę treningową, nad którą znajdowało się teraz laboratorium Hardinga. Przed budynkiem stała jakaś dziewczynka, na którą Diana nie zwróciła najmniejszej uwagi.

- Dobry wieczór!

Pani Daniels podniosła wzrok i rozpoznała Carrie Allen.

- Dobry wieczór - odparła zaskoczona.

Pulchniutka blondynka podbiegła do znajomej pielęgniarki.

- Czemu Jimmy nie chodzi do szkoły? - zapytała prosto z mostu.

- Zacznie naukę w przyszłym roku - odparła grzecznie Diana. - Teraz podróżuje z Kylem po Jhnelle.

- Ja też chciałabym tak - westchnęła - ale Josh nie zabrałby mnie.

- Kiedyś będziesz - odparła pani Daniels. - Co tu robisz sama? - zmieniła temat.

- Chciałam się pobawić.

- A twoja mama wie, że tutaj jesteś?

- Mama jest jeszcze w pracy, a ja wymknęłam się ze świetlicy szkolnej - przyznała Carrie.

- Nie powinnaś tak robić - udzieliła jej delikatnej reprymendy.

- Tak, wiem, ale tam jest potwornie nudno. Poza tym on chciał się ze mną pobawić.

- Kto?

- Pokemon.

Diana uśmiechnęła się i rozejrzała się wokoło laboratorium w poszukiwaniu jakiegoś Mousevila, Biriego lub innego pokemona cechującego się rzadkością z jaką nadawano powtórki seriali.

- Odprowadzę cię do domu - zaproponowała po chwili namysłu kobieta.

- Zgoda... Tylko pożegnam się z nim - przytaknęła.

Carrie rozejrzała się w poszukiwaniu towarzysza zabawy.

- Dopiero tu był. Musiał się przestraszyć pani.

Po tych słowach dziewczynka złapała za rękę Dianę i podążyła z nią drogą do domu. Droga z sześciolatką u boku minęła znacznie szybciej. Nim pielęgniarka spostrzegła się weszły na osiedle domków jednorodzinnych, na którym mieszkała Carrie. Minęły spaloną posiadłość pana Hammonda i już za moment znalazły się przy furtce prowadzącej do domu Allenów, gdzie zatrzymały się jeszcze na moment.

- On bardzo dużo wie. Szkoda, że go nie poznałaś - zaczęła dziewczynka.

- Kogo?

- Pokemona.

- Tego z przed laboratorium?

- Ehe - mruknęła. - Mówił bardzo przykre rzeczy.

- To znaczy? - kontynuowała dyskusję Diana podziwiając wielką wyobraźnię swojej rozmówczyni.

- Mówił o panu Hammondzie i jakichś zobo...zobo... - próbowała powtórzyć trudne słowo. - Zobowiązkach - wykrztusiła wreszcie.

- Zobowiązaniach - poprawiła ją, zdziwiona tematem jaki podjęła Carrie. - A mówił coś jeszcze? Wymieniał jakieś jeszcze nazwiska? - zapytała pielęgniarka mająca w pamięci ostatnie słowa umierającego Hammonda.

- Nie pamiętam - mruknęła. - Powiedział jeszcze jedną rzecz. Że nie cofnie się przed niczym, aby odpłacić temu, kto zadał mu ból.

Diana poczuła się nieswojo.

- Carrie! Gdzie byłaś?! - rozległo się.

Przed dom wybiegła Mandisa. Miała na sobie szary płaszcz, spod którego wystawał błękitny uniform kelnerki. Na nogach miała czarne szpilki. Kobieta dorabiała sobie w miejscowej restauracji. W sytuacji materialnej Allenów, liczył się dla nich każdy grosz. Mąż Mandisy wyjechał pracować za granicą, gdzieś w Liyah. Wracał do domu jeszcze rzadziej niż Henry. Dianę dziwiło jedynie dlaczego mimo tak długiej rozłąki, kobieta nie przeprowadziła się z dziećmi do męża.

- Dzwonili ze szkoły! Uciekłaś! - krzyknęła matka podchodząc do furtki. - Cześć! - w ostatniej chwili zauważyła Dianę.

- Cześć - odparła pani Daniels. - Nic się nie stało. Odprowadziłam ją - stanęła po stronie dziewczynki.

- Dzięki - odetchnęła z ulgą matka, po czym zwróciła się do córki: - Wejdź do środka. Kolacja czeka.

- Przepraszam... - zaskomlała dziewczynka i posłusznie ruszyła w stronę drzwi frontowych.

- Może wejdziesz? - zaproponowała Mandisa. - Pogadamy trochę, napijemy się kawy, pogadamy o "naszych przyszłych mistrzach pokemon" - określiła żartobliwie chłopaków.

Wyrwana z zamyślenia Diana przytaknęła. Obie kobiety ruszyły przez podwórze do domu Allenów. Pani Daniels raz jeszcze rzuciła spojrzenie na zgliszcza domu pana Hammonda.

Kobiety przeszły do salonu, którego okna wychodziły na szarą szosę. Diana usiadła na kanapie i rozejrzała się po otoczeniu. Na środku pokoju stała ława, a na niej kilka gazet. Pod oknem znajdowało się mnóstwo kwiatów doniczkowych.

- Josh do mnie dzwonił. Jest już w Townview - powiedziała.

- Jim też. Uparł się koniecznie uczestniczyć w konkursach.

- Nie pójdzie do szkoły?

- W przyszłym roku - odparła. - Chociaż szczerze to wydaje mi się, że odpadnie w następnym etapie. Wtedy wróci do domu jak tylko chłopcy spotkają się drugi raz z Henrym. A jak Carrie? - zapytała.

- Dobrze - westchnęła. - Staram się jakoś wiązać koniec z końcem.

- Jeśli będziesz zostawała dłużej w pracy - zaczęła nieśmiało pani Daniels - to ja chętnie przypilnuję Carrie.

- Nie mogę cię wykorzystywać - pokręciła głową Mandisa. - Jakoś sobie poradzę - zapewniła ją.

***


Centrum Pokemon w Townview przyjmowało ostatnich pacjentów przed zamknięciem. W przeciwieństwie do innych placówek medycznych bliźniaczki Joy zamykały wcześniej. Głównym powodem był fakt, że w lecznicy musiały się napracować. Mając mało czasu na odpoczynek otwierały w południe i zamykały o trzeciej, a czasem heroicznym wysiłkiem czekały do czwartej. Nic więc dziwnego, że szpital w stolicy był ciągle oblegany przez trenerów.

Josh leżał na ławce w poczekalni i wpatrywał się w okno. Po szybie spływały krople deszczu. Za oknem robiło się szaro. Niebo miało kolor stali, a liście na drzewach obok parkingu wydawały mu się brązowe i pozbawione chęci życia. Po chwili chłopak wyciągnął z plecaka brązowe pudełko. Przejechał dłonią po wieczku, a następnie otworzył je. Wewnątrz trzymał odznaki. Miał jeszcze pięć wolnych miejsc, co oznaczało jeszcze długą drogę do finałów ligi Jhnelle. Próbował odgadnąć przeszkody jakie jeszcze spotkają go po drodze do pucharu. Pomijał regulatorów, Pierota i przypadkowych trenerów. Najważniejsi byli liderzy. Czekał go jeszcze pojedynek z Sandrą, panem Danielsem i bratem Alissy. Z Sethem wygrał dopiero za drugim razem, a jak będzie wyglądała jego walka z byłym regulatorem? W Corella Town był najlepszym trenerem i co do tego nikt nie miał wątpliwości, a tutaj? Przegrał już kilka pojedynków. Najpierw z Thomasem, potem z Sethem. Jordan mogła być silniejsza od Toma i mniej łaskawa od Setha.

- Siostro... - zaczął, słysząc buszującą po recepcji Joy.

- Tak? - odparła niechętnie.

- Moje pokemony.

- A co z nimi? - udała głupią.

- Dziesięć minut temu oddałem je do kontroli - powiedział, nie zrażając się zachowaniem Joy.

Kobieta skwasiła minę.

- Jest już za dwadzieścia trzecia. Chcę iść już do domu - jęknęła jakby cały dzień spędziła na nogach.

- W regulaminie Centrum Pokemon napisano, że powinno być ono otwarte osiem godzin - przypomniał sobie informację z lekcji prawa.

- Jest - przytaknęła.

- Osiem godzin w tygodniu - mruknął.

- Dziennie, tygodniowo... Czepiasz się - mruknęła.

- Na litość boską! - Josh energicznie podniósł się z ławki. - Jesteście tu we dwie i tak ciężko jest wam podzielić pracę na dwie zmiany po cztery godziny każda?

- Ale wtedy nie mogłybyśmy zamieniać się w przerwach! - wrzasnęła roztrzęsiona, po czym dodała najspokojniej w świecie. - Niech ci będzie. Pójdę na zaplecze po twoje pokemony chociaż padam z sił! Ale miej na uwadze, że jeśli jutro w pracy zasłabnę, ja, albo moja siostra bliźniaczka to wszystko będzie twoją winą!

Niezadowolona zniknęła na recepcji, aby po chwili wrócić z sześcioma pokeballami.

- Proszę! - ryknęła.

- Dziękuję - odpowiedział równie przyjaznym tonem Josh.

Wkrótce potem w Centrum Pokemon pogasły wszystkie światła, co oznaczało, że bliźniaczki Joy napracowały się i postanowiły zamknąć lecznicę. Deszcz padał coraz agresywniej i mocniej. Jego krople uderzały o chodnik przed centrum wygrywając dziwnie znajomą Joshowi melodyjkę. Chłopak zarzucił kaptur na głowę i ruszył przed siebie. Jeszcze dzisiaj chciał zmierzyć się z liderem.

Październik 2003, Corella Town

W murach Akademii Pokemon pojawił się kolejny rocznik. Czterdzieści trzy osoby podzielono na dwie klasy po dwadzieścia jeden i dwadzieścia dwie osoby. Początek szkoły dla juniorów oznaczał wiele zmian. Dla Alissy Christeensen największą zmianą była przeprowadzka z Irina City do Corella Town, dla Kyle'a Danielsa i Charliego Stacey'a nowi nauczyciele i znajomi. Wśród trzynastolatków był jeden, który nie przejmował się błahymi rzeczami jak nowy budynek, czy rówieśnicy. W przeciwieństwie do pozostałych Josh nie czuł potrzeby zaaklimatyzowania się w Akademii Pokemon. Przerwy między lekcjami spędzał pod murem przyglądając się pojedynkom starszych uczniów. Na lekcjach nie odzywał się do nikogo (o ile oczywiście był o coś pytany), uczył się przeciętnie i takie też wrażenie sprawiał. Był jak powietrze, które w klasie zajmowało samotnie drugą ławkę w pierwszym rzędzie.

Josh Allen wracał ze szkoły koło trzeciej. Szedł szybkim krokiem mijając kolejne uliczki i aleje. Na podwórzu przed jego domem bawiła się trzyletnia Carrie.

- Co tu robisz sama? - zawołał, przechodząc przez furtkę.

- Bawię się! - odkrzyknęła.

- Tylko nie za długo - mruknął, mijając siostrę.

Od przyjścia na świat trzeba było uważać na Carrie. Wada serca dziewczynki wymuszała zmiany stylu życia całej rodziny. Siostra Josha musiała unikać wysiłku fizycznego oraz stresów, raz w tygodniu musiała pojawiać się w ośrodku zdrowia, zaś w soboty przyjmowała pielęgniarkę z lekami.

Chłopak minął próg. Usłyszał głosy rozmawiających ze sobą rodziców. Ten tylko westchnął i zrzucił z ramienia plecak. Zawiesił kurtkę na drzwiach i wsłuchał się w dialog matki z ojcem.

- Ale jak? - zapytał zirytowany Steve.

- Przecież mówię - westchnęła zmęczona tłumaczeniem. - Lekarstwa nie pomagają jej.

- No to za co ja, kurwa, płacę?! - rozzłościł się.

- Zrozum. To tylko zamienniki lekarstw, które mogłyby jej pomóc! - tłumaczyła Mandisa. - One jej nie leczą, a jedynie pomagają przeżyć. Lekarstwa, które mogą jej pomóc - podkreśliła ostatnie słowo. - Są dostępne jedynie w regionie Irwin. Sprowadzenie ich kosztuje jakieś... - próbowała obliczyć w pamięci. - Dziesięć może piętnaście tysięcy miesięcznie. I musimy liczyć, że poprawa nie nastąpi od razu, a kupowanie ich przez jakieś pół roku daje nam wydatek około stu tysięcy.

- Nie wiem - mruknął bezsilnie. - Nie stać nas na to - przyznał otwarcie. - Musimy jeszcze spłacić ten dom, czesne Josha w akademii...

- Po co wspominasz o jego szkole? - oburzyła się niespodziewanie Mandisa.

- Po nic. Tak tylko napomniałem - zaczął się tłumaczyć.

- Wiem, opłata za szkołę jest dla ciebie za wysoka! Lepiej żeby szedł do podrzędnego liceum, a potem harował jak wół na jakiejś budowie, prawda? - mówiła poirytowana. - Od początku miałeś problem z tym, żeby Josh poszedł do Akademii Pokemon.

- Co za bzdury?! - syknął pan Allen.

- Bzdury? Pierwsza osoba w naszej rodzinie ma szansę zdobyć wykształcenie, a ty zachowujesz się jakby to było dla ciebie jakąś ujmą - złościła się, nie zdając sobie sprawy, że ich syn jest tuż za ścianą. - I mam mu powiedzieć, że nie stać nas na jego szkołę?

- A ja mam powiedzieć Carrie, że nie stać nas na jej życie?! - odpowiedział wściekły. - Gadałem ze znajomym... - dodał nieco spokojniejszym tonem. - Pracuje w Johto i może mnie wkręcić.

W oczach Mandisy pojawiło się przerażenie.

- Oszalałeś? Chcesz nas zostawić?

- Nie, ale tam więcej zarobię. Co oznacza, że szybciej zbierzemy pieniądze na leki.

- A jak nie wrócisz? - rzuciła udając obojętność.

- Dlaczego miałbym nie wracać? - zdenerwował się.

- Z Betty Daniels też coś się stało - odparła. - Wyjechała do pracy w Townview i ślad po niej zaginął. Pewnie ktoś ją zamordował, albo...

- Nic jej się nie stało. Po prostu uciekła od męża i dzieciaka. Zrobiła to dla siebie, a ja wyjadę dla was - wyjaśnił różnicę.

Josh nie słuchał dalszej części kłótni. Wyszedł przed dom, gdzie bawiła się Carrie. Usiadł na schodach i przez moment przyglądał się dziecko w piaskownicy.

- Gniewają się? - zapytała.

- Nie. Tylko głośno rozmawiają o nas.

- Nie ma pieniążków? - pomarkotniała.

- Jakoś sobie poradzimy - westchnął. - Coś wykombinuję.

- Co?

- Kiedyś... - zaczął. - Wygram turniej Jhnelle i wszystko się ułoży - oświadczył.

- Obiecujesz? Jak bucha ogień na ogonku Charmanderka?

- Tak - powiedział, uśmiechając się. - Jak bucha ogień na ogonku Charmanderka - powtórzył.

Kilka dni później

Strategia walk była najnudniejszym przedmiotem w całej Akademii Pokemon. Nauczyciel prowadzący lekcje, pan Boredom chodził po klasie rozprawiając o atakach, sposobach obrony i typach od czasu do czasu rzucając mdłą definicję.

- A więc - zaczął nauczyciel - Rozładowanie energii elektrycznej na przeciwniku poprzez pomoc z zewnątrz to...

Zamiast wyczekiwanej odpowiedzi słyszał wyłącznie ciszę.

- To śmiertelna nuda - szepnął Kyle.

Charlie i Teddy uśmiechnęli się do siebie.

- Nikt nie wie? - tracił nadzieję pan Boredom. - Jak nazywa się ten atak?

- Elektryczny kocioł - rozbrzmiał głos Josha.

Wszystkie spojrzenia pokierowały się na małomównego Allena.

- Więc jednak ktoś się przygotował - zaśmiał się profesor. - A teraz pokemony, które mogą się nauczyć tego ruchu - rzucił następne pytanie.

- Wszystkie pokemony mające pierwszy typ elektryczny za wyjątkiem Pikaczu, który nie jest przystosowany do używania tak potężnych ataków. Wyjątkiem może być także Dread.

- Dlaczego Dread? - zapytał nauczyciel.

Tym razem pytanie nie było rzucone w pustą przestrzeń, a do Allena.

- Jest on legendarnym pokemonem - odpowiedział śmielej Josh. - Nie mamy o nim żadnych konkretnych informacji. Możemy jedynie domyślać się jego umiejętności.

Nauczyciel spojrzał na Josha z uznaniem.

- Bardzo dobrze - powiedział krótko i zaczął następny temat lekcji.

Do tej pory wszyscy uznawali go za nieśmiałego chłopca, który jest średnim uczniem, ale tamtego dnia wszystko się zmieniło. Josh stał się aktywny, jego średnia rosła, a wkrótce przegonił największych prymusów budząc podziw nauczycieli i zazdrość kolegów. Już nie był powietrzem, a najlepszym uczniem. Z łatwością zdobył stypendium naukowe i stał się dumą grona pedagogicznego.

Wśród kolegów zyskał sobie opinię niekoleżeńskiego i nieprzyjemnego kujona, który liczy wyłącznie na siebie. Nigdy nie podpowiadał na egzaminach, zadania grupowe wykonywał w pojedynkę twierdząc, że sam lepiej wie jak trzeba wykonać pracę, podczas zajęć z pojedynków dawał się poznać jako trudny przeciwnik, który zawsze ma ukrytą w zanadrzu taktykę. Koledzy ze szkoły wymijali go szerokim łukiem. Wydawał się arogancki i zadufany w sobie. Sam Josh nie ukrywał, że nie przepadał za kolegami ze szkoły, którzy byli mu potrzebni do szczęścia jak zdechły Biri. Swoje kontakty ograniczał do nauczycieli, rodziców i młodszej siostry. Z innymi wiązała go jedynie znajomość z widzenia.

Wkrótce potem pan Allen wyjechał do Liyah.

Czerwiec 2006, Corella Town

- Dzień dobry - ukłonił się, wchodząc do gabinetu.

Przy biurku pod oknem siedział grubszy mężczyzna w błękitnej koszuli. Przed nim leżało mnóstwo dokumentów i książek ze zdjęciami pokemonów. Z drugiej strony stołu znajdowały się dwa krzesła dla gości, szafa ze szklanymi drzwiami, przez które można było dostrzec segregatory. W rogu pokoju stała starsza kobieta uderzająca głową w ścianę, co wydawało się Joshowi dosyć niepokojące.

- Profesor Dennis Harding? - zapytał ostrożnie.

- Tak, słucham - odparł leniwie podnosząc wzrok znad notatnika.

- Nazywam się Josh Allen i jestem absolwentem Akademii Pokemon. Interesuje mnie starter - powiedział, zajmując miejsce naprzeciw Hardinga.

- Jasne - mruknął Dennis. - Dostałem cały stos podań z prośbami o pokemony. I muszę wybrać tylko troje z ponad dwudziestki jaka do mnie przyszła. Dlaczego ty?

- Dlaczego ja? Napisałem w podaniu, że... - powiedział, wyciągając z plecaka wniosek.

- Nie pytam o podanie tylko o ciebie. Dlaczego chcesz zostać trenerem?

Allen zamilkł na moment, aby po chwili odpowiedzieć na pytanie, które wydawało mu się czymś oczywistym:

- Mam świetne wyniki w szkole. Jestem najlepiej rokującym absolwentem Akademii Pokemon. Ciężko pracuję, jestem zdyscyplinowany i nie olewam sobie nauki jak inni - powiedział, mając przed oczyma obraz Danielsa i jego kolegów. - Chcę wygrać turniej Jhnelle. Jestem najlepszy.

Dennis spojrzał w swoje dokumenty.

- Allen... Allen... - poszukał chłopaka na liście. - Mam jeszcze dwa wolne miejsca - mruczał pod nosem. - Zgoda - powiedział na głos. - Oficjalnie ogłoszę swój wybór za kilka dni, ale na ten moment nie widzę lepszego kandydata od ciebie.

Townview, obecnie

Przed wejściem do sali siedziała młoda dziewczyna z papierosem. Widząc zbliżającego się Josha zgasiła papierosa i wstała z ławki.

- Pogoda jak pod psem - zagadała do niego.

- Cześć - przywitał się chłopak. - Chciałem zawalczyć o odznakę.

- Oficjalnie chyba jeszcze się nie znamy. Jestem Jordan Hooper - przedstawiła się.

- Josh Allen - odwzajemnił uściskiem ręki.

Po czym ruszył za dziewczyną do wnętrza budynku. Na arenę walki prowadził długi korytarz na końcu, którego znajdowały się metalowe drzwi na kłódkę. Trenerka wyjęła klucze z kieszeni i otworzyła kłódkę. Josh ruszył za nią na halę walki, na której panował mrok. W powietrzu czuł kujący w nozdrza zapach spalenizny.

- Zaczekaj w progu - rozkazała mu. - Tu trzeba uważać tym bardziej jeśli jest ciemno.

- Dzięki za pomoc z regulatorami - odezwał się Allen.

- Nic wielkiego - machnęła ręką Jordan.

Następnie prawie po omacku zaczęła szukać czegoś na ścianie.

- W ogóle to specjalizuję się w elektrycznym typie, ale to pewnie już zauważyłeś - zaczęła niespodziewanie mówić. - Za każdym razem kiedy wychodzę z sali muszę wyłączać korki, bo moje pokemony mają brzydki nawyk bawienia się elektryką. Ostrzegam po sto razy, że kiedyś prąd je popieści i będą miały, ale te swoje...

- Elektryczne pokemony mogą sobie zrobić krzywdę prądem? - zdziwił się Josh.

- Naturalnie - odparła dziewczyna. - Wyobraź sobie, że Dischatric kiedyś przypalił sobie włosy, agent jeden...

- Mogę o coś cię zapytać? - zapytał Josh.

- Wal jak w dym. Zawsze mogę nie odpowiedzieć, prawda?

- Byłaś regulatorem - rzucił myśl. - Kim jesteście?

- My? Nikim, bo już nie jestem jedną z nich - odparła. - Regulatorzy to najemnicy. Jak ich lepiej opłacisz to będą wbiją nóż w plecy twoim wrogom. Zawsze działają w zespole czteroosobowym. Specjalnością regulatorów jest walka partnerska. Wiesz na czym taka walka polega?

- Tak, duet. Dwa na dwa - odparł. - Dlaczego odeszłaś od nich?

- Mam dwadzieścia jeden lat, a wydaje mi się, że w "zawodzie regulatora" - określiła funkcję. - Emerytura przychodzi bardzo szybko. Na mojej ostatniej akcji jeszcze w regionie Liyah prawie zginęłam. Uratowała mnie moja partnerka, Angela, ale mimo wszystko to był czas żeby się wyłączyć. Swoją drogą - zaczęła nowy temat. - Tobie i twoim przyjaciołom regulatorzy musieli nieźle zajść za skórę skoro cała wasza trójka o nich tak namiętnie wypytuje - zażartowała.

- Mówisz o Alissie i Kyleu? - zaniepokoił się Josh. - I jak im poszło?

- Chłopakowi całkiem nieźle - przyznała. - Byłam pozytywnie zaskoczona jego Huffem. Ogniste pokemony to moja słabość, a ogniste pokemony, które uważają się za wodne... - westchnęła ciężko. - Co do dziewczyny... - pokręciła głową. - Było nieco gorzej. Ma w składzie dwa wodne pokemony i początkowo walka szła jej jak krew z nosa. Potem coś lepiej i jakoś jej się udało wymęczyć zwycięstwo.

- Mówisz tak jakbyś nie starała się wygrać z nimi.

- Myślę, że bycie liderem polega na sprawdzaniu czyichś umiejętności i ewentualnie braków, a nie ich szlifowaniu. Oboje pokazali, że są dobrymi trenerami. Sama zaś nie mam w interesie udupiania kogokolwiek.

Wielkie reflektory rozświetliły salę. Josh spojrzał z niepokojem na miejsce walki. Przez ogromnych rozmiarów boisko przechodziły druty i kable dzielące je na mniejsze kwadraty. Z lotu ptaka całość wyglądała jak ogromna szachownica.

- To kable? - zdziwił się Josh.

- Takie udogodnienie dla lidera - uśmiechnęła się wędrując na pozycję dla trenera. - Mój własny wynalazek. Jeśli walczysz na polu tematycznym to zwykle masz albo trawnik, kilka kamieni, kilo śniegu, bądź jakiś basen. Tu masz przewody elektryczne. To co? Po dwa pokemony. Zaczynamy? - zapytała ochoczo.

Josh skinął głową i zajął miejsce naprzeciw Jordan.

- Ringrock! Wybieram cię! - zawołał.

Nad przewodami uniósł się kamienny pokemon-planeta.

- A więc zaczynamy od zabawy nad ziemią? - zaśmiała się. - Niech ci będzie. Baton!

- Baton! - zawołał wesoło pokemon wyskakując z pokeballa.

- Twój przeciwnik jest wolny! Wykorzystaj to! - udzieliła wskazówek pokemonowi.

- Rzut kamieniem! - nakazał prędko Josh.

Kamienny stwór zaatakował Batona. Przypominający pomarańczowy kubek pokemon wyminął atak i od razu rzucił się na przeciwnika. Zderzenie z kamiennym Ringrockiem nie było najprzyjemniejsze dla pokemona liderki, który odbił się od niego niczym piłka od ściany.

- Nowa próba, elektroszok! - wydała kolejną komendę Jordan.

Atak Batona rozszedł się po Ringrocku nie wyrządzając mu najmniejszej krzywdy.

- Kończmy tą rundę - oznajmił Allen. - Psycho-wstrząs!

Atak niemal od razu pozbawił Batona przytomności. Czerwony promień z pokeballa zawrócił pokonanego stworka.

- Kamień ma przewagę nad piorunem - oznajmił Josh.

- No co ty nie powiesz? - zakpiła Jordan. - Zobaczymy teraz - mruknęła, wyciągając drugi pokeball. - Sparktric!

Na polu pojawił się pies o długiej, niebieskiej sierści i uszach. Jednak w przeciwieństwie do Dischatrica stał na dwóch łapach i nie posiadał żółtej błyskawicy na łbie, która mogłaby chronić go przed elektrycznymi atakami.

Josh sięgnął po pokedex.

- Sparktric - odparło urządzenie po zeskanowaniu stworka. - Dorosła forma Dischatrica. Jest niezwykle szybki i silny. Włosy na jego ciele wytwarzają energię elektryczną będącą w stanie powalić dorosłego smoka. Występuje w okolicach wielkich miast.

Sparktric niczym akrobata przeskakiwał kolejne kable i druty, aby na końcu swojej drogi zetrzeć się z Ringrockiem podobnie jak przedtem zrobił to Baton. Spaniel uderzył o kable. Na moment jego ciało rozbłysło niczym błyskawica. Niespodziewanie podniósł się z ziemi i wyskoczył wysoko nad zaskoczonego przeciwnika. Opadając na ziemię zdzielił łapą pokemona-planetę. Energia elektryczna przeszła przez całe pole. Sparktric stał obojętnie spoglądając na swoją właścicielkę, zaś obok niego leżał sparaliżowany Ringrock

- Co? - przestraszył się Josh. - To nie możliwe, aby elektryczny atak mógł wywołać taki efekt u kamiennego pokemona.

- W momencie zetknięcia z przewodami moc elektrycznego pokemona wzrasta - wyjaśniła Jordan. - O ile się nie mylę taki ruch to...

- Elektryczny kocioł - uśmiechnął się Josh. - Co za ironia... - mruknął.

- Te druty, kable, przewody... Wszystko dodaje siłę mojemu pokemonowi. Jedynym sposobem, aby mnie powstrzymać jest natychmiastowy nokaut. Tylko śpiesz się, twój pokemon słabnie, a mój wręcz przeciwnie - wyjaśniła liderka.

- Wracaj, Ringrock! - nakazał pokemonowi. - Nie mogę przegrać - zdenerwował się.

Nokaut, nokaut, nokaut... - szukał w głowie rozwiązania. Przez chwilę zastanawiał się jaki pokemon mógłby powstrzymać Sparktrica. Rozwiązanie problemu wydawało mu się nazbyt banalne.

- Rabbit! - zawołał, wyrzucając w powietrze pokeball.

Pokemon zając stanął pomiędzy kablami, które jeszcze strzelały iskrami po doładowaniu Sparktrica.

- Ciekawy wybór - przyznała Jordan.

- Nieciekawy, a słuszny - odparł trener. - Rabbit! - zwrócił się do pokemona. - Najpierw musimy uniemożliwić Sparktricowi korzystanie z elektrycznego kotła. Użyj ognistego podmuchu do zniszczenia tych przewodów!

Zając wykonał polecenie paląc wszystko co znajdowało się na polu. Na oczyszczonej z pułapek arenie znajdowali się już tylko Sparktric i Rabbit. Spaniel uważnie spoglądał na przeciwnika, który w każdej chwili mógł użyć ognistego podmuchu po raz drugi.

- Nic się jeszcze nie stało - rzuciła liderka. - Nie powiem, żebyś czymś nas zaskoczył! - warknęła w stronę Josha. - Sparktric, teraz wystrzegaj się ognistych ataków Rabbita.

Spaniel posłusznie skinął głową.

- Dobrze, mamy blokadę - pochwalił podopiecznego Allen. - A teraz pora na niespodziankę! Rabbit, atak elektrycznym łańcuchem!

Pokemon ruszył w stronę przeciwnika. Będąc tuż obok niego wybił się w powietrze, a następnie uderzył zaskoczonego spaniela w łeb. Elektryczny pokemon cofnął się kilka kroków do tyłu.

- Póki jest zamroczony! Płomień! - wydał kolejną komendę Josh.

Ognisty atak pozbawił Sparktrica szans na zwycięstwo. Pojedynek wygrali Josh Allen i jego Rabbit.

- Dobry mecz - przyklasnęła Jordan schodząc z pola walki. - Mam tylko jedną drobną uwagę. Dopracuj ataki fizyczne, bo coś krucho z nimi u ciebie. Rabbit i Ringrock mogą nieźle przywalić, a w ogóle z tego nie korzystasz.

Josh z uwagą wysłuchał porad i przytaknął, a na koniec przyjął od liderki odznakę Burzy.

- I jeszcze jedno - powiedziała liderka, nim trener opuścił jej arenę. - Nie wiem co powoduje u ciebie tą nerwowość podczas walki, ale... Co nas nie zabije to nas wzmocni.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.