Opowiadanie
Moja Księga Bingo
Memento: Koszmar na jawie
Autor: | TeresaODelikatnymUśmiechu |
---|---|
Serie: | Naruto |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fikcja |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Przemoc, Wulgaryzmy |
Dodany: | 2014-12-19 20:01:21 |
Aktualizowany: | 2016-09-07 23:16:21 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Proszę nie kopiować. Prawa autorskie zastrzeżone.
III. MEMENTO: KOSZMAR NA JAWIE
Iść. Musiała iść. Jak najszybciej. Byle przed siebie. Zostawiając za plecami wszystko to co kochała i to czego nienawidziła. Nie było odwrotu. Przeznaczenie dogoniło ją szybciej niż się tego spodziewała, podstawiając jej perfidnie nogę właśnie wtedy gdy myślała, że wysuwa się na prowadzenie w tym maratonie zwanym życiem. Drobne ciało spowiły konwulsje, oddech stał się nierówny, wytrzeszczone oczy nadal odbijały w swym szklanym poszyciu fatalistyczne obrazy, które dane było jej ujrzeć chwilę temu. Umysł zamknął się na świat zewnętrzny, nękany tuzinami pytań, na które nie sposób było znaleźć w tej chwili odpowiedzi. Nogi kierowane pierwotnym instynktem przetrwania poruszały się dość opornie, jednak sukcesywnie oddalając swoją właścicielkę od miejsca zagrożenia. Spojrzała na swoje małe dłonie. Drżały. Nie podjęła nawet próby opanowania tego odruchu. Nagle coś mokrego spadło na jej śródręcze. Spowodowało to, że na chwilę była w stanie przejąć kontrolę i stanowczo, z uporem osła wbić niepokaźne stópki w ziemię.
Płakała. Przez cały ten czas słone łzy spływały po policzkach. Lecz to, co wyznaczyło mokre ślady na skórze nie było wyłącznie wydzieliną pochodzącą z jej organizmu.
Krew.
Powoli uniosła mizerną rękę i opuszkami palców przetarła ślad na szkarłatnej masce ulanej z żylnej posoki.
Krew, ale nie jej. Zanim została niechlujnie rozchlapana należała do kogoś, kogo ta dziewczynka kochała. Ponad życie. On umarł, a ona popychana pośpiesznie przez strach uciekała chcąc po prostu ujść cało.
Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w lesie, w którym zwykła przebywać nawet całymi dniami. Znajome drzewa, wzniesienia, dolinki, wątły strumień przedzierający się leniwie przez runo - to wszystko było w tym momencie nadzwyczaj obce. Konary, które w upalne dni dawały schronienie przed palącymi promieniami słońca teraz starały się pochwycić ją swoimi suchymi szponami, by zatrzymać swoją wybrankę w tym miejscu na zawsze. Trawa delikatna i wiotka stała się sztywna i niczym drobne ostrza zakorzenione w ziemi, gotowa do cięcia wszystkiego z czym wejdzie w kontakt. Szum wody prześlizgującej się po kamieniach nie zachęcał już do ugoszczenia się orzeźwiającą cieczą lecz szeptał złowrogie klątwy zapowiadające nieuniknioną śmierć.
Nie miała pojęcia, która mogła być godzina. Może koło północy? Przez korony drzew przebijały się nieznacznie gwiazdy. Te niebiańskie ozdobniki były świadkiem tych wydarzeń, świadkiem nieszczęścia dziesięciolatki. Cóż jednak przyjdzie za korzyść z ich biernej postawy? Nie wyjawią prawdy, nie przekażą tej opowieści przechodniom, nie pomogą odnaleźć winowajcy. Przeklęła w duchu tych bezczelnych gapiów. Obróciła się w kierunku z którego przybyła. W oddali żółto-czerwone kształty pochłaniały budynki, drzewa i ludzi. Trzaskające belki wydawały dźwięki ogłaszające ich limity wytrzymałościowe. Odgłosy walących się konstrukcji co jakiś czas docierały do uszu bezsilnych słuchaczy. Ten pożar spali wszystko do cna, zatrze ślady.
Czy to kara? Czy to dlatego, że była butna, zbyt wybredna? Nie brała sobie do serca krytyki i rad. Ignorowała nawet polecenia ojca - największego autorytetu i głowy klanu. Robiła to na co miała ochotę i unikała treningów. Była tylko dzieckiem. Czyż to nie jest przywilejem pętaka, by tak się właśnie zachowywać? Mimo pokładanych w niej wielkich nadziejach za nic miała świat shinobi. Nie chciała walczyć, nie chciała być kunoichi. Więc? Czy to kara? Odebrano jej to czego wcześniej nie doceniała. Boleśnie wyrwano kawałek serca pozostawiając w piersi rozognioną ranę. Do tego niezdolna nikogo obronić. Nawet jego. Nawet siebie. Gdyby mogła chociaż się poruszyć, złapać za ostrze, może chociaż on wciąż by żył. Czuła się jakby to ona wymordowała tych wszystkich ludzi. Traciła zmysły. Upadła na kolana i z szaleńczym porywem złapała się za rozpuszczone włosy wbijając paznokcie w skórę głowy. Chwilowy ból nie otrzeźwił jej. Jeszcze raz spojrzała w górę. Strach. Żal. Nienawiść. Emocje miotały się w wątłym ciele. Musiała dać im ujście. Rozpaczliwy krzyk, pochodzący gdzieś z głębi trzewi wydostał się na zewnątrz. Bez znaczenia było to, czy jakiś krążący w pobliżu wróg usłyszy ten horrendalny wrzask. Może nawet chciała, by ktoś ukrócił jej agonię i tym razem realnie wyciął ten pogrążony w szaleńczym pędzie, bezustannie pompujący krew mięsień.
Dlaczego ja żyję? Powinnam była tam skonać! Jako pierwsza! To co widziałam nie miało przecież prawa się stać. Nawet matka i ojciec … Wszyscy bez wyjątku. Już nie istnieją. Ich zwłoki spłonęły, dusze uleciały. A ja? Co mam zrobić? Kogo winić? Co teraz, gdy nawet jego przy mnie nie ma? Może ktoś mnie tu znajdzie. Tak, na pewno. Znajdzie i dokończy dzieła. Przyjdź. Po prostu zakończ tą nędzną, parszywą egzystencję. No chodź!
W tym momencie przypomniała sobie o czymś. Coś co zabrała ze sobą, ostatnia rzecz która łączyła ją z tamtym zwęglonym światem. Dwa, długie na 40 centymetrów sztylety. Zdobione jednakowo, metalowe rękojeści zdawały się być unikatowe, wykonane kunsztownie przez mistrza. Głownia zaostrzona z obydwu stron schodziła się w ostry szpikulec. Jeden płaz ulany był z grubszej ilości metalu, drugi znacznie cieńszy i bardziej kanciasty. Krzyżowy jelec wygięty ku dołowi miał na środku, tuż przy stylisku wtopiony emblemat kwiatu jaśminowca. Broń była niezwykle lekka, wydawała się być morderczym przedłużeniem ramienia. W dłoniach dziecka wyglądała nienaturalnie.
Uśmiechnęła się obłąkańczo.
Po co czekać?
Złapała pewnie kordzik i przytknęła grot do szyi. Znów zadrżała. Była wściekła, że nie jest w stanie bez wahania zranić się śmiertelnie. Bała się żyć, ale śmierci bała się o wiele bardziej. Tak powinno być. Ludzkie odruchy były prawidłowe, sprzeciwiając się temu czego pragnął udręczony umysł. Nacięła delikatnie skórę i poczuła przeszywający chłód ostrza. Zamknęła oczy.
Nie, nie to chciała ujrzeć, nie to usłyszeć. Jego głos rozbrzmiał pod jej czaszką. Dostrzegła w plątaninie myśli jego oblicze. Twarz zdjętą grymasem bólu. Mimo tego tak spokojną, wręcz dostojną. „Żyj. Uciekaj stąd. To nie jest miejsce w którym zakończy się twój żywot. Stań się realnym marzeniem klanu. Moim marzeniem.”
Żyć? Marzenie? Klan?
Zrobię to ... Niech to szlag! Zrobię to wyłącznie dla CIEBIE!
Odsunęła gwałtownie sztylet. W tym samym momencie pojawiła się przed nią tajemnicza postać ubrana na czarno. Skrytobójca.
HA HA HA. Los śmiał jej się w twarz. Dostała to czego jeszcze chwilę temu pragnęła najbardziej.
Materiał hebanowej barwy otaczał skrzętnie całe ciało mężczyzny, włączając w to kaptur i maskę. Cienki pasek odsłaniał zaledwie jego oczy. Nic w jego wyglądzie nie zdradzało do jakiej wioski lub klanu przynależał. Nie nosił ochraniacza. Stanął naprzeciwko niej w odległości kilku metrów. Mógł wystarczająco szybko wykonać ruch i zadać cios lecz nie poruszył się nawet o centymetr. Wydawało się, że jest zaskoczony tym kogo spotkał, lecz ona wiedziała, że kimkolwiek jest, jeśli kręcił się w tej okolicy o tej porze mogła śmiało uznać go za wroga. Odruchowo wstała i trzymając pewnie rękojeści sztyletów przybrała postawę bojową. W jej oczach nie gościł już strach, przynajmniej nie taki jak przedtem. Miała zamiar walczyć, nawet jeśli wynik tej potyczki był dawno przesądzony. Wytrzeszczone oczy ciskały żywiołowe iskry. Mimo, iż liche umiejętności nie miały tu większego znaczenia, pragnęła zyskać przewagę szokując przeciwnika swoim zapałem i duchem walki.
Uciekłam tylko po to, by tu zginąć? Powstrzymałeś mnie przed samobójstwem tylko po to, by odwlec moje spotkanie z przeznaczeniem o kilka minut? Nie. Nie poddam się teraz. Nawet jeśli nie mam szans nie ustąpię. On nigdy by mi tego nie wybaczył.
Nie planowała pierwsza zaatakować. Chciała odwlec ten moment jak najbardziej. Lękała się tej chwili, w której zmuszona będzie ruszyć naprzeciw wyszkolonego mordercy.
Kierował się w miejsce, z którego dobiegł go ten przeszywający krzyk. Ktoś przeżył i zbiegł. Być może kona z bólu i ujada niczym ranne zwierze. Nie, ten ryk przepełniony był bezsilnością przeplataną z grubymi nićmi nienawiści. Ta osoba może chcieć się przeciwstawić. Liczył, że dotrze tam przed którymś z towarzyszy i wykończy niedobitka. Przedzierał się przez gąszcz coraz bardziej podekscytowany. W pełnej gotowości wyskoczył na wprost … dziecka? Ukazała mu się mała, klęcząca osóbka, która gdy go zauważyła podniosła się energicznie i rzuciła gniewne spojrzenie. W drobnych dłoniach trzymała dwa ostrza niewątpliwie mierząc w niego. Wątłe ciało było napięte niczym struna, która zerwie się pod zaledwie muśnięciem. Jednak nie to wprowadziło mężczyznę w osłupienie. Panienka ubrana była w kwiecistą, błękitną yukatę sięgającą kostek. Zabrudzoną na kolanach i miejscami porozdzieraną. Wokół pasa miała przewiązane niezgrabnie granatowe obi. Bose stopy naprężone niczym pazury wbijały się w błotniste podłoże. Łypała na shinobi wydatnymi, zielonymi ślepiami. Zarówno jej calusieńka twarz jak i część stroju powyżej talii zalana była zasychającą już krwią. Rozpuszczone włosy sięgające podbródka skleiły się w nierówne, sztywne frędzle. Kiedy przyjrzał się baczniej broni, którą dzierżyła rozszyfrował jej tożsamość. Zwyczajny ninja nie miałby w posiadaniu tak wymyślnego i dopracowanego oręża. Kwiat jaśminowca przyozdabiający jelec trwał jako symbol głównej rodziny przewodzącej klanowi Yasuda. To dziecko niewątpliwie musiało być potomkiem głowy rodu - Kigaia Yasudy.
Zdawał sobie sprawę z tego co widziała i doświadczyła. Nadal posiadała w sobie siłę do walki. Misją była całkowita eksterminacja, ale nie spodziewał się, że jego ostatnia ofiara będzie sponiewieranym szczeniakiem. W jej obliczu mimowolnie dostrzegł swojego syna. Mniej więcej byli w tym samym wieku. Zmroziło mu to krew w żyłach. Nie zastanawiając się dłużej zdjął maskę.
Co ja wyprawiam? Co ja planuję zrobić? Nie mogę jej ocalić. Lepiej będzie jeśli zginie szybko z mojej ręki. Nie. Musi być jakiś sposób. W końcu ja jestem … Muszę spróbować.
- Jestem Kirakuna. Nie bój się. Nie skrzywdzę cię - odezwał się i delikatnie uśmiechną by wzbudzić zaufanie.
Wyraźnie zaskoczona tym gestem cofnęła się odruchowo do tyłu wyszczerzając zaciśnięte zęby. To zbyt piękne. Wątpiła w to, że przeraził się takiej niepozornej małolaty. Jaki więc mógł mieć cel mówiąc to do niej? Dodatkowo pokazał swoje oblicze. Mógł mieć około trzydziestu lat. Kruczoczarne, nastroszone włosy zdawały układać się niezależnie od woli mężczyzny. Wyglądało to wręcz niechlujnie. Jednak coś w jego postawie powodowało, że czuła jakby sympatię, chęć zaufania jego słowom. Był obyty w stosunkach międzyludzkich, otwarty i pewny siebie. Kilkudniowy zarost i podkrążone oczy potwierdzały, że już parę nocy nie przespał we własnym łóżku. Błękitne tęczówki ujmowały uspakajającym kolorytem. Nie tego się spodziewała. Morderca nie powinien mieć takiej twarzy. To nieuczciwe. Prawdopodobnie za dnia objawiał się jako kochający i czuły ojciec, a nocą szlachtował takie dzieci jak ona wraz z całymi rodzinami.
- Nie jestem tu, by cię zabić. Należę to klanu Washinotsume. Niewątpliwie wiesz o nas wiele. Przynajmniej to, że jesteśmy podobni do Yasuda. Pomogę ci. Zabiorę cię w miejsce gdzie będziesz bezpieczna. Po to tu jestem - skłamał.
Wiedziałam, że to podstęp. Washinotsume konkurują z nami od wieków. To ich sprawka. Oni za tym stoją. Jesteś naiwny jeśli myślisz, że w ten sposób mnie zwiedziesz. Wszystko przesądzone.
Odbiła się sprężyście od ziemi i ruszyła na napastnika. Niewątpliwie zaskoczyła go tym. Czy coś to zmieniło? Niekoniecznie. Oponent z łatwością unikał chaotycznych cięć obserwując każdy grymas, który malował się na jej zakrwawionym licu. Nie kontrował. Uskakiwał tylko zgrabnie i lekko niczym kot. Jak długo będzie w stanie to ciągnąć? Jeśli z nim nie pójdzie i to jak najszybciej, przekreśli swoją szansę na ujście cało. Jak ją przekonać? Domyślił się, że wieść o jego pochodzeniu mogła spowodować tą wzburzoną reakcję. W głębi duszy cieszył się, że potrafiła odróżnić wroga od przyjaciela. Teraz jednak było to nie na rękę. Dziewczynka powoli zaczęła opadać z sił. Ociężale wymachiwała szczupłymi ramionkami próbując trafić swój cel. Nagle rzuciła jednym ze sztyletów. Nadzwyczaj dokładnie. Ostrze otarło się o czuprynę ruchliwej, żywej tarczy i wbiło w pień drzewa tuż za nią. To znak - czas kończyć tą zabawę. Ninja podbiegł do niej i złapał pewnie za przeguby jej dłoni. Uniósł ją delikatnie do góry, tak by ich twarze znajdowały się na identycznej wysokości. Mimo wyczerpania starała się wyrwać z tego uścisku.
- No zabij mnie! Zabij! Bawi cię ta gra w kotka i myszkę? - wykrzykiwała piskliwym głosem.
- Bądź ciszej. Niezależnie od tego co myślisz o mnie i o tej sytuacji mam zamiar ci pomóc, nawet jeśli sama tego nie chcesz. Udało ci się uciec, prawda? Ktoś ci w tym pomógł. Chcesz odrzucić to poświęcenie i znieważyć tą osobę? Biegnij i żyj! Coś lub ktoś już zadecydował, że tu nie umrzesz. Jeśli akurat na mnie padło, by cie w tym wspomóc podejmę się tego brzemienia.
Te słowa. Już je słyszała. Przestała się wyrywać, a błękitnooki postawił ją na ziemi. Popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.
- Od tej pory musisz robić wszystko co ci powiem. Rozumiesz? - kiwnęła porozumiewawczo głową. - Z góry za to przepraszam.
Nie zdążyła zapytać co miał na myśli, bo precyzyjny cios w tył głowy pozbawił ją przytomności.
- Nie mogę ryzykować, że się rozmyślisz. Tak będzie o wiele sprawniej. Mam nadzieje, że mi wybaczysz moje szorstkie obycie.
Pochwycił ją zanim runęła na ziemię. Zgrabnie przerzucił sobie przez ramię szczuplutkie ciałko i ruszył w zachodnim kierunku. Zabrał ze sobą dwa lekkie sztylety. To jedyna pamiątka dziewczynki i powinna ją zatrzymać.
Lepiej zacznij myśleć, Kirakuna. Znajdź dobre wytłumaczenie a przede wszystkim przekonujący powód, dzięki któremu ten dzieciak ma przeżyć. Nie musi być wiarygodny dla ciebie. To przywódca ma w niego bezspornie uwierzyć. Yasuda w obozie Washinotsume - trzeba było zostać komikiem, przyjacielu. Wplatałeś się w niezłą kabałę. Nie wiadomo czy nawet ty wyjdziesz z tego cało. Więc? Co teraz, dobroduszny głupcze? - ganił go wewnętrzny głos.
Z serii: Co autor (nie)miał na myśli :D
Chciałabym wytłumaczyć dlaczego w ten sposób pozycjonuję kolejne rozdziały, ale nie obyłoby się bez zdradzania tego co stanie się z postaciami. Kiedy pisałam zdawało mi się, że jest w tym sens (bo jak to w życiu bywa - przeszłość ma kluczowy wpływ na przyszłość). Jednak każdy ma prawo odbierać i oceniać tekst subiektywnie, więc nie zdziwi mnie jeśli mój punkt widzenia będę podzielała w samotności. :D
Dzięki za wyrażenie zdania :)
Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Bardzo dobrze znam pokusę tworzenia OC i oplatania wokół niej historii, jednak prawda jest taka, że jeżeli czytelnik sięga po fanfiki, chce przeczytać historię o bohaterach występujących w danym uniwersum, w innym wypadku sięgnąłby po prostu po opowiadanie z kategorii Twórczość własna. Oczywiście często tak się konstruuje opowiadanie, że dzieje naszej postaci są kluczowe, ale wciąż musi być zachowana proporcja pomiędzy bohaterami ze świata, w którym osadzamy nasze opowiadanie, i OC.
W przypadku Twojej Enenry wydaje mi się, że to trochę za wcześnie, aby poświęcać cały rozdział jej przeszłości. Jako czytelnik wciąż jej nie znam i nie miałam czasu, aby ją nawet zacząć lubić, więc tak na dobrą sprawę jej przeszłość mnie na tym etapie niewiele obchodzi. Inaczej by było, jakby na cały rozdział pojawił się jedynie przebłysk albo całość pojawiła się nieco później, jakby czytelnik trochę bardziej zdołałby się zżyć z tą postacią.
Absolutnie nie chcę jednak, abyś się zniechęciła do pisania. Uważam że możesz pisać naprawdę fantastycznie i dlatego tak się rozwlekam. No i jeszcze z innej strony to jest tylko moja subiektywna ocena. W każdym razie wciąż czekam z ciekawością na dalsze rozdziały :)