Opowiadanie
Awatar. Legenda Korry. Sezon 4 Księga Czwarta: równowaga - recenzja serii
Autor: | Sulpice9 |
---|---|
Redakcja: | IKa |
Kategorie: | Recenzja, Animacja |
Dodany: | 2015-01-30 22:34:06 |
Aktualizowany: | 2015-01-30 23:02:06 |
Tytuł: Avatar. The Legend of Korra. Book four - Balance.
Inne tytuły: Awatar. Legenda Korry. Księga Czwarta - Równowaga.
Reżyseria: Melchior Zwyer, Michael Dante DiMartino, Colin Heck, Ian Graham.
Scenariusz: Katie Mattila, Michael Dante DiMartino, Joshua Hamilton, Tim Hedrick
Nadzór nad serią: Michael Dante DiMartino i Bryan Konietzko
Liczba epizodów: 13x22 min.
Rok: 2014
Producent: Tim Yoon
Muzyka: Jeremy Zuckerman
W końcu przyszło nam obejrzeć finałowy sezon przygód Korry... Jak z tego zadania wywiązali się twórcy? Czy Legenda Korry jest równie dobra jak przygody Aanga?
Pokonanie Czerwonego Lotosu nie zdołało powstrzymać rozpętanej przez Zaheera nawałnicy: Królestwo Ziemi straciło monarchę, cały kraj pogrążył się w chaosie i anarchii, a Korra... No właśnie, Korry nigdzie nie widać, choć minęły trzy lata od wydarzeń z poprzedniego epizodu. Na domiar złego, Kuvira, która rozpoczęła proces jednoczenia Królestwa Ziemi, nie ma zamiaru oddać władzy księciu Wu, prawowitemu następcy tronu. I ciężko jej się dziwić, bo książę to skończony matoł. Charyzmatyczną generał popiera część „naszych” bohaterów: Bolin, Varrick i przede wszystkim Baatar, syn Suyin Beifong... Czy kiedy Korra wróci zdoła wszystko naprawić?
O poprzednich sezonach Legendy Korry już pisałem wcześniej (Awatar. Legenda Korry. Sezon 1, Księga Pierwsza: powietrze , Awatar. Legenda Korry. Sezon 2, Księga Druga: duchy i Awatar. Legenda Korry. Sezon 3 Księga Trzecia: zmiany). Czy moja opinia na ich temat jakoś się zmieniła? Niespecjalnie. Za to obejrzałem po raz kolejny Legendę Aanga, która bez wątpienia jest jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą animacją jaką kiedykolwiek widziałem. Fenomenalny scenariusz, bohaterowie napisani z precyzją szwajcarskiego zegarka, bardzo dobra muzyka i świetna jak na swoje czasy animacja. Wszystko jest tu bezbłędne. Ale to przeszłość, czas wrócić do Korry.
Dwa pierwsze odcinki tego sezonu prezentują się wręcz idealnie: przez trzy lata świat ruszył do przodu, a pozbawieni awatara mieszkańcy Republiki i Królestwa Ziemi postanowili sami wszystko poskładać do kupy. Jednak różnice ideologiczne i zmiany społeczne postawiły bohaterów po przeciwnych stronach barykady. Poza tym dowiadujemy się co nieco o tym, co Korra robiła przez ostatnie trzy lata i ten wątek poprowadzono perfekcyjnie (chyba najlepszy odcinek spośród wszystkich pięćdziesięciu dwóch).
Po tak mocnym wejściu i świetnej trzeciej księdze, wielu oczekiwało, że sezon czwarty będzie najmocniejszą kartą Legendy Korry i wiele osób uważa, że Równowaga była dokładnie tak dobra, jak się spodziewano. Jeśli o mnie chodzi, to może najpierw skupmy się na tym co się udało.
Przede wszystkim, wątek Korry i jej powrotu do psychicznej (nomen-omen) równowagi został bardzo dobrze poprowadzony. Czuć jej frustrację i niechęć do życia, mimo iż kilka elementów fabuły wymaga większego skupienia od widza, by udało mu się zrozumieć, z jakimi blokadami psychicznymi się boryka. Podoba mi się ukazanie, ile czasu i wysiłku musiała poświęcić, by w końcu wrócić na właściwe tory. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to dziury fabularnej w wątku, której do końca nie wyjaśniono. Mimo tego główny wątek historii i tytułowa bohaterka prezentują się znakomicie.
Wśród postaci drugoplanowych prym wiodą Varrick i Bolin. Varrick, który jest najwspanialszym elementem komediowym od czasu Sokki w Legendzie Aanga, dostaje kilka poważnych momentów, które czynią go nieco wiarygodniejszym. Szczęśliwie nie przysłania to dowcipów słownych i sytuacyjnych. Co ciekawe, najczęściej towarzyszy mu Bolin, który wciąż pozostaje nieco naiwny i prostoduszny, ale przebywanie z Varrickiem zmusza go do bycia tym bardziej odpowiedzialnym, ukazując tą i tak ciekawą postać z zupełnie nowej perspektywy. Warto dodać, że relacje Varrcika z Zhu Li pogłębiają się, a para zaczyna mieć się ku sobie... Więcej nie zdradzę, ale powiem, że mają kilka mistrzowskich dialogów, a rozwiązanie tego wątku również wypadło bardzo ciekawie.
Nieudolny książę Wu to również bardzo udany eksperyment. Zaczyna jako wyjątkowo nudny i odpychający kretyn, ale z odcinka na odcinek staje się mniej irytujący. Podobało mi się, że twórcy nie zrobili nie wiadomo jakiego postępu i przerobili go nie tyle w dającego się lubić bohatera, ile w bufona, który jednak czegoś się uczy i być może za dwa-trzy lata stanie się kimś sympatyczniejszym i bardziej odpowiedzialnym. Zbyt duża poprawa w tak krótkim czasie byłaby po prostu sztuczna
Z kolei Tenzina nie widzimy tak często na ekranie, co w poprzednim sezonie, ale trójka jego dzieciaków ma ręce pełne roboty, ba - dostają nawet własny odcinek. I nawet jeśli mnie denerwowali w kilku miejscach, muszę przyznać, że nie wadziło mi to, bo zachowują się bardzo naturalnie: często się kłócą, mają swoje nawyki, słabostki, ale z drugiej nie tracą głowy i nie trzeba ich ciągle ratować. Również Pema dostała kilka niezłych scen.
Suyin i jej rodzinie także poświęcono trochę miejsca. Poznajemy lepiej jej dzieci: Huan ma kilka świetnych kwestii, bliźniaki rwą się dobitki nie gorzej niż Toph, no i wyrodny syn pokazuje, że nie trzeba być magiem, by siać prawdziwe spustoszenie. Nawet Baatar, który na początku miał być tylko ładnym dodatkiem do żony w trzecim sezonie, ma parę ciekawych momentów. Szkoda mi tylko Opal, która zrobiła się nieco zbyt moralizatorska i przez to nieco jednowymiarowa. Choć przyznać trzeba, że mi nie przeszkadza, po prostu oczekiwałem trochę więcej.
Warto nadmienić, że sporo postaci epizodycznych z dawnych sezonów dostało chociaż jedną, czy dwie scenki rodzajowe (chłopak mieszkający w u rodziców, Tahno z pierwszej księgi, kuzyn Mako i Bolina, itd.). Niby nic, ale dobrze wiedzieć, że twórcy o nich nie zapomnieli.
No i przede wszystkim osoba, którą słusznie zachwycają się wszyscy - czarny charakter. Kuvira, choć dysponuje najmniejszymi mocami spośród wrogów Korry, jest zdecydowanie najciekawszym i najbardziej niebezpiecznym przeciwnikiem awatara. Nie dysponuje żadnymi specjalnymi mocami, ale szczerze wierzy w to o co walczy i jako jedyna przestudiowała książki Machiavellego i Sun Tzu. W związku z tym używa najbardziej śmiercionośnej broni jaką zna świat, a mówiąc prościej - korzysta z mózgu. Nie popełnia przy tym błędów taktycznych i w sumie jest najmniej zła ze wszystkich przeciwników, co paradoksalnie daje jej dużą przewagę. Nie traktuje źle podbitych ludów (z pewnymi wyjątkami), z przemocy korzysta tak rzadko jak to możliwe, nie naraża swoich ludzi na zbędne niebezpieczeństwo i z częścią jej żądań ciężko się nie zgodzić. To ona robiła wszystko co się da, by nastał pokój w Królestwie Ziemi, to ona walczyła i narażała życie za innych, podczas gdy książę Wu i Korra nawet nie kiwnęli palcem. Dlaczego ma to wszystko oddać? Szczęśliwie także jej wątek został bardzo dobrze zakończony.
No dobrze, dwa główne wątki (powrót do zdrowia Korry i walka z Kuvirą) zostały świetne napisane, dwie najważniejsze bohaterki również prezentują się znakomicie, mamy dobrą obsadę drugoplanową, co więc poszło nie tak?
Przede wszystkim, przy recenzowaniu księgi trzeciej piałem z zachwytu nad ilością wątków i wprowadzonych postaci. Jednak byłem nieco zaniepokojony, czy twórcom uda się nad tym wszystkim zapanować i domknąć poszczególne elementy. Spodziewałem się, że wystarczy im sił i talentu. Niestety, pomyliłem się i to bardzo. Wątek Kuviry, choć wyszedł wspaniale, pochłonął tak dużo czasu antenowego, że znaczna część postaci i wątków drugoplanowych albo została zignorowana, albo dostała niegodne ich zakończenie. W innych serialach może bym przymknął na to oko, ale w serii o awatarach postacie drugoplanowe stanowiły od zawsze jedną z największych zalet. Wiem, że borykano się z problemami finansowymi i z tego powodu powstał jeden odcinek-zapychacz (o nim za chwilę), ale nie sądzę by nawet z nim udało im się wszystko chociaż przyzwoicie pozamykać.
Nie zrozumcie mnie źle, bardzo dużo postaci wypada dobrze, bazując na tym, co już otrzymało w poprzednich sezonach. Tylko, że zmuszeni jesteśmy obserwować wartką akcję i walki, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, co właściwie odczuwają bohaterowie. Część z nich wprawdzie dostaje trochę miejsca, ale mamy tego po prostu za mało. Na przykład, na początku sezonu Asami otrzymuje wspaniały wątek, gdzie nareszcie możemy obserwować jak postrzega świat, czego się boi, z czym się boryka. Po obejrzeniu odcinka byłem wręcz oczarowany. Niestety, w późniejszych epizodach jej udział sprowadza się do pościgów, walk i bardzo naciąganej końcówki. Podobnie Lin, której osobowość poznaliśmy dogłębnie w pierwszym i trzecim sezonie (o niedopracowaniu tej postaci w księdze drugiej nie wspomnę). Teraz dostała tylko jeden wątek - ciekawy, ale poprowadzono go zbyt szybko. Dobrze, że przynajmniej na końcu sezonu puszczono oko do widowni i uważny widz zobaczy jeszcze jeden ciekawy epizod z tą postacią. Jakby nie patrzeć, będę za nią tęsknił.
Za to inni bohaterowie wołają o pomstę do nieba: Bumi, jedna z najsympatyczniejszych postaci sezonu II i III, ma ledwie kilka linijek tekstu, podobnie Kai. Ojciec Korry, postać kluczowa dla głównej bohaterki, jeden z ważniejszych bohaterów w całej serii, pojawia się tylko na początku sezonu, a później przelatuje gdzieś w tłumie obok „statystów”. Kya, siostra Tenzina, nie była może tak ważną postacią jak jej bracia, ale nie jestem pewien, czy dostała choć linijkę tekstu. W ogóle, nie do końca wiem dlaczego, ale strasznie duża liczba postaci ogranicza się do niemego udziału w całym sezonie. Wiem, że seria miała ograniczony budżet, ale nie sądzę, by nie stać ich było na choć ze dwa zdania więcej dla poszczególnych bohaterów. Inna sprawa to Zuko - uważam, że w Legendzie Aanga jest jedną z najlepszych, jeśli nie najlepiej napisaną postacią. Tutaj? Na pewno został świetnie zagrany, no i smok, którego ujeżdża, wygląda imponująco... Ale gdyby zadać sobie pytanie „Co ta postać wnosi do historii?” Odpowiedź brzmiałby „niestety nic”. Cieszy mnie powrót jego wnuka, z tym, że Iroh wyrecytował trzy-cztery zdania i został ciśnięty w kąt. Nie uczestniczył nawet w finałowych walkach. Czyżby Dante Basco zażyczył sobie zbyt wysokiej gaży? Szkoda, że również stary Iroh nie pojawił się choćby na chwilę...
Kończąc wątek magów ognia, musimy jeszcze wspomnieć o Mako. Dobry Boże, jak scenarzyści mogli zrobić coś takiego? Z nudnawego bohatera z pierwszego sezonu, zmienili go w całkiem interesującą postać w drugim. W następnej księdze trzymał się na uboczu, ale pozostał ciekawą osobowością. Teraz znowu wszedł na pierwszy plan i... służył generalnie temu, by inni bohaterowie na jego tle wyglądali lepiej. Nie dodano mu żadnej ciekawej sceny, żadnego intrygującego wątku, żadnego ciekawego dialogu. Czy naprawdę tak powinno się traktować bohatera nazwanego na cześć aktora, którego publiczność pokochała za kreację stryjka Iroh? Konietzko, DiMartino - wstydźcie się!
Nie chcąc niczego zdradzać, wspomnę tylko, że w tym sezonie pojawi się jeszcze jedna postać z Legendy Aanga. Na początku byłem zachwycony: gra aktorska, udział w historii, charakter, nawiązania do poprzedniej serii, jej rola w historii, sposób w jaki została narysowana - wszystko zrobiono bezbłędnie. Po czym powróciła jeszcze w jednym odcinku, rodząc przy tym jedną z największych dziur fabularnych w całej Korze. A mogło być tak pięknie... Ogólnie, uważam, że ze starych postaci tylko Katarę wykorzystano właściwie i, na szczęście, ma tutaj swoje pięć minut.
I zanim ktoś zacznie mi zarzucać, że w trzeciej księdze bohaterowie drugoplanowi też nie mieli zbyt wiele scen, uprzejmie zwracam uwagę, że kilka postaci wprowadzono z obietnicą rozwinięcia ich wątków w przyszłości (Kai, Zuko), a po drugie skoro Korze i czarnym charakterom nie poświęcono aż tyle miejsca, inni też mogli się wykazać. Tutaj mamy teatr dwóch aktorek i kilku szczęśliwców, którym dano więcej niż pięć zdań.
Kolejny problem wynika akurat ze świni podłożonej przez telewizję Nickelodeon. Stacja telewizyjna poinformowała twórców, że na czwarty sezon dostaną mniejszy budżet. A skoro należy ciąć wydatki, w finałowym sezonie Legendy Korry dostajemy zapychacz, który wykorzystuje 90% animacji z poprzednich odcinków. Trzeba przyznać, że scenarzyści wyszli obronną ręką, tworząc dwie historie, które porządkują fabułę, trzecia zaś jest przekomiczna. Serio, dawno żaden serial nie doprowadził mnie do tego, bym tak głośno rechotał przed monitorem. Za tak kreatywne rozwiązanie problemu należą się brawa, co nie zmienia faktu, że tego typu epizod nie powinien mieć miejsca w sezonie, w którym każda sekunda jest na wagę złota. Ale tu już skargi należy przesyłać do stacji telewizyjnej.
Tu można jeszcze wspomnieć o jednym mankamencie - czy Legenda Korry nie za bardzo odeszła od swoich japońskich korzeni i zamiast czerpać garściami ze wschodniej filozofii, nie skłania się mocniej ku komiksom Marvela? W większości przypadków specjalnie mi to nie przeszkadza, ale miałem kilka takich momentów, gdzie myślałem „Czy na pewno oglądam właściwy serial?” W finale pojawia się jeszcze jeden element, który został zaprojektowany perfekcyjnie, ale nijak mi pasuje do uniwersum. Na przyszłość poprosiłbym twórców o jakiś prequel, bo postęp techniczny tego świata już mnie trochę męczy.
No i teraz trzeba powiedzieć o rzeczy najbardziej kontrowersyjnej, czyli o finale. Tych, którzy jeszcze nie oglądali czwartego sezonu, lojalnie uprzedzam, że następny akapit najeżony jest spoilerami.
W ostatniej minucie finałowego odcinka, Korra prowadzi dość dwuznaczną rozmowę z Asami. Obie postanawiają wyruszyć razem do świata duchów, łapią się za ręce, patrzą sobie w oczy, a w tle gra romantyczna muzyka. Można by to potraktować dwuznacznie (czy Korra i Asami są najlepszymi przyjaciółkami, czy to już związek pełną gębą?), ale twórcy zamieścili na blogu oświadczenie, że dziewczyny na końcu zostają parą. Widownia się podzieliła: jedni zachwycili się polityczną odwagą scenarzystów, ciesząc się, że zdecydowano się zrobić coś, czego domagało się wielu widzów. Inni, tak jak ja, okazywali dużo mniej entuzjazmu. Jaki mamy z tym problem? Szczerze - więcej niż jeden. Po pierwsze, ten romans z niczego nie wynika. Jeśli ktoś uważa, że kilka scen, w których przyjaciółki okazują sobie wsparcie albo piszą do siebie listy to wystarczająco dużo, to równie dobrze po drugim sezonie moglibyśmy wiązać Bolina z Asami, a w Legendzie Aanga Zuko z Katarą. Fani pary Korrasami mówią również o tym, że jej potencjalny romans z Mako też nie miałby sensu. Zgadzam się z tym, co nie zmienia faktu, że ten drugi też nie pasuje. Warto wspomnieć, że wielki fan serialu i obrońca praw homoseksualistów w USA, Doug Walker, przyznał niechętnie, że jego zdaniem cały ten romans z niczego nie wynika. Po drugie, skoro romans nie do końca się klei, jest sens podnosić go do rangi sceny finałowej całej serii? Nie lepiej byłoby dać jakiś moment, gdzie Korra patrzy na miasto, rozmawia z Raavą, albo widzimy drużynę awatara razem, czy coś w ten deseń? Po trzecie, scenarzyści przyznali, że początkowo nie planowali tego romansu, a rzekomo zaczęli jego budowę od trzeciego sezonu. Od tego momentu Mako zostaje zepchnięty na dalszy plan, a w finałowym sezonie zostaje pokazany jako kompletnie bezużyteczna, jednowymiarowa kukła... Czy żeby uwiarygodnić związek Korry z Asami, Konietzko i DiMartino sabotowali Mako? Sądzę, że tak, tym bardziej, że część widzów wolała by nie zadawał się z Korrą... To już nie lepiej było go sprzątnąć? Po czwarte, od czasu produkcji Równowagi jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłości powstanie animowany film o Korze. Czy skoro ten związek nie miał siły rozpędu, nie byłoby sensowniej przełożyć go do pełnometrażowej produkcji? Po piąte, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ten wątek został wprowadzony wyłącznie po to, by zamknąć serię z takim hukiem, by nikt nie zwrócił uwagi na mankamenty finału, a opinia publiczna zamiast o zaletach i wadach serialu, rozmawia o ostatnich 30 sekundach. Po szóste, czy nie możemy otrzymać serialu podkreślającego siłę przyjaźni? Czy naprawdę wszystko musi się kończyć związkiem? Tym bardziej, że pary inne niż komiczne niespecjalnie wychodzą autorom. W każdym razie - myślę, że serial lepiej by się skończył, gdyby Konietzko i DiMartino zostawili bardziej otwarte zakończenie, które fani mogliby dowolnie interpretować.
Inny problem wynika z nieścisłości świata przedstawionego. Spodziewałem się, że w tym sezonie wyjaśni się, dlaczego część ludzi zaczęła tkać powietrze. Niestety, nie dostaliśmy żadnego wytłumaczenia i musimy przyjąć na klatę twierdzenie, że „stało się i już”. Podobnie świat duchów. Już w trzecim sezonie coś było nie tak, ale zrzucałem to wtedy na karb zbyt dużych zmian, na wyjaśnienia których jeszcze przyjdzie czas. Bądź co bądź, po księdze o nazwie Równowaga, można się spodziewać elementów nie z tego świata. Liczyłem, że poprzez podróże duchowe Korry dowiemy się więcej o świecie duchów w uniwersum awatara. Poznaliśmy lepiej Korrę, ale świat duchów to w mojej opinii zmarnowany potencjał.
Animacja prezentuje się znakomicie, ale przyznam, że wracamy do problemu z pierwszego sezonu: jest zdecydowanie za dużo efektów CGI. Nienaturalne ruchy maszyn bolą tym bardziej, że przez trzecią księgę maszyn przewinęło się stosunkowo niewiele i nie spodziewałem się aż tak mocnego powrotu do steampunku. Poza tym wszystko działa bez zarzutu: walki są imponujące, mimika postaci często lepiej tłumaczy emocje niż niejeden dialog, a tła zachwycają. O muzyce nie będę się wypowiadał - przez trzy poprzednie byłem zachwycony, tak jest i teraz.
Finałowy sezon Korry prezentuje się dobrze, nawet bardzo dobrze. Jednak uważam, że w całości wypadł słabiej od poprzedniej księgi i w moim odczuciu nie osiągnął poziomu któregokolwiek z sezonów Legendy Aanga. Oglądając przygody ostatniego maga powietrza za każdym razem znajduje nowe rzeczy, dostrzegając mistrzowską konstrukcję scenariusza i postaci. Ten sezon wypada dokładnie odwrotnie: za pierwszym razem zwalił mnie z nóg. Jednak po dłuższym zastanowieniu zaczynałem dostrzegać kolejne problemy z historią i mankamenty w konstrukcji bohaterów. Co nie zmienia faktu, że całość sprawiła mi ogromną frajdę: postacie są więcej niż sympatyczne, scenarzyści sypią świetnymi dowcipami, animacja i muzyka wypadają znakomicie. Ba, kilka pomysłów przewyższa nawet Legendę Aanga.
Być może serial o awatarach jeszcze się pojawi. Konietzko i DiMartino nie mówią „nie” choć będziemy musieli poczekać co najmniej kilka lat. Jeżeli miałbym mieć jakieś życzenia, prosiłbym o podejście rodem z Legendy Aanga - bardziej przyjazny dzieciom, z mniejszą ilością bohaterów i przede wszystkim, z bardziej poukładaną historią. Bo gdybym miał Legendę Korry podsumować w jednym zdaniu, powiedziałbym, że to zbiór niedopracowanych pomysłów, które, gdyby producenci pozwolili i dali czas na przemyślenie kilku spraw scenarzystom, mogłyby przemienić się w arcydzieło animacji. Tak niestety nie jest i ogólna ocena to tylko „bardzo dobry”.
Ocena:
Fabuła: 7/10
Postacie: 7/10
Animacja: 8/10
Muzyka: 9/10
Ogólna ocena: 8/10
___________________________
Kadry:
___________________________
___________________________
___________________________
___________________________
___________________________
___________________________
___________________________
RE: KorrAsami
Po pierwsze:
Bardzo bym prosił na przyszłość o trochę czystsze zagrywki: tak formułowane komentarze automatycznie spychają mnie w rejony, gdzie muszę się tłumaczyć ze swoich przekonań politycznych, a nie kwestii merytorycznych. Tym bardziej, że zaznaczyłem w recenzji, że romans Korry i Mako również nie miałby sensu, więc nie wiem skąd te przypuszczenia. Tanuki to nie miejsce na takie debaty i nie będę ich prowadził.
Jeśli chodzi o romanse w "Korrze", to na dobrą sprawę podobały mi się tylko te komediowe (Eska i Bolin, Zhu Lee i Varrick). Z tych "na poważnie" w grę wchodzi tylko Pema i Tenzin, choć to nie tyle romans, co małżeństwo z długim stażem.
W moim odczuciu Korra powinna zostać sama.
Pozdrawiam.
KorrAsami
Recenzent pisze: czy nie może być serialu o przyjaźni, czy wszystkie relacje muszą kończyć się związkiem". Pierwsze pytanie do recenzenta - czy taka refleksja nasunęłaby się, gdyby na końcu twórcy sparowali Korę z Mako? Lub kimkolwiek innym, ale płci przeciwnej?
Zauważyłam bowiem, że wiele osób ma tendencję to buntowania się przeciw wątkowi romansowemu zamiast przyjaźni jakoś głównie wtedy, kiedy ten watek pojawia się między osobami tej samej płci.
Co by nie było - zgadzam się z recenzją, że wątek, a raczej doprowadzenie do niego, poprowadzone zostało fatalnie, jakby faktycznie twórcy wpadli na to w ostatniej chwili i zrobili na odwal. Tę relację można było pogłębić. Wyeksponować, że w tych listach więź między dziewczynami robiła się coraz silniejsza, że nie tyle chodzi o zaufanie między przyjaciółkami, co silniejsze uczucie, że tęskniły za sobą bardziej, niż za innymi przyjaciółmi. I tak dalej. Można było wiele, ale twórcy się spieszyli i mieli problemy finansowe. Szkoda, naprawdę szkoda. Ale i tak bardzo się cieszę, że zrobili to co zrobili. Osobom homoseksualnym po prostu potwornie zależy na bohaterach, którzy kończą sparowane z osobą tej samej płci, tak jak widzowie hetero nakręcają się hetero romansami, które mamy WSZĘDZIE. Tak więc narzekanie, że wątek miłosny między dwoma kobietami nie zamieniono na przyjaźń oceniam prawie (prawie, bo nie znam intencji recenzenta, bazuję tylko na tekście), jako homofobiczne. Bo romanse hetero mamy niemal w każdym filmie. Przyjaźni też, całą masę. Wątków homo zaś nie mamy wcale (pomijam anime yaoi i yuri, to nieco inna bajka), a potrzebujemy. Bardzo. Dlatego, też lubię serie o przyjaźni, ale wolałabym, aby statystycznie nieco więcej romansów hetero zamieniono na przyjaźń, za to powstało nieco więcej relacji takich jak Korra i Asami (lepiej poprowadzonych), aby nieheteronormatywni widzowie też mogli czerpać radość z oglądania.
No tak, tylko, że Kuvirę popierał prawie cały naród, który pragnął dokładnie tego samego co ona (stabilizacji i porządku), Zaheer dowodził tylko niewielkim oddziałem, z którego ideą nie zgodziłaby się prawie żadna grupa społeczna (chwilowy amok po śmierci królowej ciężko uznać za trwałe poparcie).
Z kolei nie liczę Unalaqa, bo był tak słabo napisaną postacią, że sami twórcy robili sobie z tego przysłowiowe jaja.
Ale Zaheer i Unalaq też uważali, że to co robią jest dobre. Amona nie liczę, bo on kłamał. Ich główny cel miał według nich ulepszyć świat.
Mako nie jest postacią, której nienawidzę. Większość widzów jednak miała klapki na oczach i nie widzieli tego ''rozsądnego, trzeźwo myślącego gliny'' (i twórcy za mało to podkreślili), a gościa który zdradza na prawo i lewo.
Jeśli o mnie chodzi to chyba tak bym dał:
3 > 1,4 > 2
Jeśli chodzi o Kuvirę, owszem, miała swoje grzechy na sumieniu, ale z drugiej strony była absolutnie przekonana, że tak trzeba. Jak mawiał Machiavelli, czasem trzeba być okrutnym, by osiągnąć swój cel. Oczywiście, jej postępowanie było złe, ale nie sądzę by ona tak to postrzegała.
Mako... cóż, zarówno w drugim jak i trzecim sezonie polubiłem go (i większość moich znajomych też): był takim rozsądnym, trzeźwo myślącym gliną, nawet w nieco autoironiczny sposób. No, ale rozumiem, że można go nie lubić.
Pozdrawiam!