Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

There's Hole in the Sky...

Rozdział 2: Down the Rabbit Hole

Autor:Kh2083
Serie:X-Men
Gatunki:Akcja, Science-Fiction
Uwagi:Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość
Dodany:2016-12-15 21:10:44
Aktualizowany:2016-12-15 21:10:44


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Rozdział 2: Down the Rabbit Hole

Wyładowania elektryczne w zjonizowanym powietrzu rozświetlały raz po raz czarne i pokryte ciężkimi chmurami nocne niebo otaczające ogromną, futurystyczną metropolię. Niezwykle wysokie budowle wznosiły się strzeliście z pogrążonej w ciemności przestrzeni, która zapewne setki metrów niżej kryła ich fundamenty. Ich liczne światła zastępowały gwiazdy, które z tamtego miejsca już dawno przestały być widoczne. Miasto tętniło życiem. Pomiędzy niektórymi budynkami zbudowane były pomosty po których pędziły nowoczesne pociągi, a gdzieniegdzie migały punkciki przelatujących powietrznych statków. Na tle całego miasta górowała ogromna budowla, przy której nawet drapacze chmur wydawały się niewielkie niczym pudełka zapałek. Była ona jeszcze czarniejsza niż otaczające ją niebo i pomimo, że nie paliło się na niej żadne światło spowita była w delikatnej fioletowej poświacie. Na jednej z położonych poniżej wież mieszkalnych znajdowały się ogromne tarasy porośnięte doskonale zadbanymi ogrodami. Drzewa na ich terenie smagane były wiatrem, a zrywane z nich liście przesuwały się po kamiennych chodnikach przecinających ogrody. W pewnym momencie przestrzeń wokół jednego z tarasów zawirowała, pojawił się niebieski blask i wkrótce otworzył się korytarz podprzestrzenny, identyczny z tym jaki pochłonął Magneto i jego podopiecznych. Mężczyzna wyłonił się ze świecącej dziury wciąż emanując energią. Po chwili korytarz opuścili jego towarzysze. Erik uniósł się kilka metrów wyżej, ciągnąc za sobą nieprzytomną Karimę. Jego moc się wypaliła, mutant stracił przytomność i spadł na jeden z położonych powyżej tarasów, a dziewczyna uderzyła w twardy kamień obok niego. Była wciąż sparaliżowana w wyniku uszkodzenia podzespołów jej mechanicznego ciała, a zbyt długie przebywanie blisko Magneto sprawiło, że jej systemy diagnostyczne nie mogły poradzić sobie z tak dużymi uszkodzeniami. Pozostała część grupy wylądowała na tarasie znajdującym się dwa piętra poniżej. Po wyrzuceniu ostatniego członka grupy wyrwa w czasoprzestrzeni sama się zasklepiła. Hub instynktownie teleportowała się, lądując na miękkiej trawie nieopodal dużego drzewa, a Freakshow zamienił się w dużą, pomarańczową bestię i złapał Wicked próbując zamortyzować jej upadek. Czarnowłosa zdawała się nie mieć kontaktu z rzeczywistością, zupełnie tak jakby coś wyłączyło jej umysł. Callisto, wyrzucona z tunelu z ogromną siłą, w ostatniej chwili chwyciła się mackami drzewa na skraju tarasu co uratowało ją przed upadkiem, podczas gdy kamienie i kawałki trawy, które uderzyła powędrowały wiele setek pięter niżej. Shola wytworzył telekinetyczne uderzenie rozkruszające skałę stojącą na drodze jego upadku, dzięki czemu udało mu się wylądować dość miękko. Hałas spowodowany przez drużynę obudził mieszkańców wieży. Wicked kucnęła na ziemi, schowała głowę w dłonie. Stojący przy niej chłopak zmienił postać z powrotem na ludzką, zauważając że dziewczyna była strasznie blada, a jej ciałem wstrząsały drgawki. Dotknął jej ramienia. Okazało się, że było lodowato zimne.

- Co z tobą? - zapytał.

- Nie ma ich! - krzyczała czarnowłosa dziewczyna.

- Kogo?

- Nie ma ich!

Blondyn odwrócił twarz dziewczyny w kierunku swojej. W jej oczach widać było ogromny strach.

- Kogo nie ma? Co ci się stało? - pytał. Wicked zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Chłopak chciał ją uspokoić, ale nie potrafił. Trzymał ją mocno, aby mu się nie wyrwała i nie zrobiła sobie krzywdy. Callisto rozejrzała się dookoła.

- Gdzie my do cholery jesteśmy?

Zauważyła oszołomioną Hub, podnoszącego się z ziemi Sholę, dalej Freakshowa i Wicked. Nie wiedziała gdzie byli pozostali.

- Magneto? - zapytał Shola podchodząc do kobiety.

- Nie wiem, może nie przeżył przejścia przez ten wir. Nie ma też Karimy.

Hub nie mówiąc ani słowa pokazała na taras powyżej gdzie migotało niebieskie światło.

- Magneto.

- Widzę Hub, na razie musimy się pozbierać i dowiedzieć co tam się dzieje. - powiedziała Callisto.

Szklane drzwi prowadzące na taras otworzyły się i ukazało się w nich kilka osób - czarnowłosy mężczyzna uzbrojony w dziwnie wyglądający karabin, za nim białowłosa kobieta o niebieskich oczach i spiczastych uszach, a obok niej bardzo podobna do niej mała dziewczynka. Callisto uniosła głowę w niebo zauważając czerwone światła, coś się zbliżało i mogły to być tylko kłopoty. Wkrótce z mroku nocy wyłoniły się pojazdy przypominające latające motocykle. Siedzieli na nich jacyś mężczyźni ubrani w szare stroje wojskowe ozdobione niebieskimi liniami biegnącymi od kołnierzyka do skórzanego pasa. Jeden z nich wyjął jakiś rodzaj broni.

- To pewnie rebelianci! - krzyknął człowiek stojący w drzwiach do ogrodu.

- W takim razie muszą zginąć na miejscu. - odpowiedział jeden z mężczyzn, całkiem łysy. Callisto domyśliła się, że nie było żadnych szans na przemówienie im do rozsądku.

- Musimy działać. - odparła.

- Mam ich zaatakować ? - zapytał Shola.

- Nie, nie wiemy z czym mamy do czynienia. Poza tym jesteśmy bardzo osłabieni.

Kobieta podeszła do Hub. Położyła macki na jej ramionach.

- Posłuchaj, musisz nas stąd wszystkich teleportować. Tam. - Wskazała na czeluść ziejącą poza ogrodzeniem tarasu.

- Ale nie wiem jak wysoko jesteśmy! Mogę skończyć w skale albo w jakimś budynku! Wtedy wszyscy zginiemy ! - dziewczyna była przerażona i nie mogła opanować emocji.

- Będziemy przenosić się krokami. W końcu zobaczysz grunt, a jak to się stanie, bezpiecznie nas posadzisz.

- Ale co się stanie, gdy nie zdążę? Roztrzaskamy się! - Hub była w panice. Callisto zdenerwowała się.

- Posłuchaj! Jesteś teraz naszą jedyną nadzieją. Jeśli nas przeniesiesz, być może umrzemy. Jeśli tu zostaniemy, umrzemy na pewno! Musisz zaryzykować!

Hub zgodziła się. Shola przyprowadził Freakshowa i Wicked blisko niej. Czarnowłosa nadal nie mogła otrząsnąć się z szoku. Mężczyźni na dziwnych skuterach byli coraz bliżej, okrążali grupkę mutantów. Pojawił się ponad nimi dobrze zbudowany mężczyzna o długich białych włosach, niebieskich oczach i spiczastych uszach w identycznym jak oni stroju. Jego peleryna powiewała na wietrze, a on sam lewitował obok swoich podwładnych. Murzynka wskazała ręką na balkon powyżej.

- A co z nimi? Co z Magneto?

- Wrócimy po nich. Odnajdziemy ich i uratujemy jeśli jeszcze będą żywi. - odparła Callisto sama nie wierząc w to co mówiła. Hub użyła swych zdolności i teleportowała drużynę poza zasięg przeciwników. Zdziwieni żołnierze posadzili swoje maszyny na tarasie, a wkrótce pojawił się przy nich długowłosy dowódca. Właściciel mieszkania był wyraźnie zdenerwowany widząc go na swojej posesji.

- To zaszczyt, że nas odwiedziłeś, nie spodziewaliśmy się że zostaniemy uratowani...

Żołnierz uciszył go jednym ruchem ręki.

- Jest pan pewien, że to byli rebelianci? Wyraźnie dysponowali mocą... - długowłosy zapytał.

- Zjawili się tutaj znikąd generale!

- Generale! Dwóch jest tutaj, są nieprzytomni! - krzyczał jeden z wojskowych pilnujący Magneto. Dowódca uśmiechnął się, wzleciał dwa piętra wyżej i opadł na tarasie, gdzie leżeli Eric i Karima. Jeden z umundurowanych ludzi badał ich jakimś rodzajem skanera.

- Interesujące... ten starszy mężczyzna emanuje bardzo dziwną energią. Może być niebezpieczny. Natomiast jego towarzyszka... jest połączeniem człowieka z maszyną! Skąd mogłaby pochodzić tego typu technologia?

- Zabierzcie ją do Centrum Nauki, a tego mężczyznę do naszych kwater gościnnych - oznajmił białowłosy i oddalił się lecąc na spotkanie nocnemu niebu.

- Tak jest Generale Kanzar! - odparli naraz wojownicy.

Po kilku próbnych skokach Hub udało się teleportować całą drużynę na najniższy poziom miasta, najdalej jak była w stanie. Panowała tam jeszcze większa ciemność ze względu ogromne wieżowce, wznoszące się ponad nim, zasłaniające całe światło zarówno w dzień jak i w nocy. Mieściło się tam opuszczone miasto. Jego budynki w normalnych okolicznościach wydawałyby się bardzo wysokie, lecz w tamtym miejscu nikły przytłoczone ogromem swoich nowocześniejszych odpowiedników. Były zniszczone, w wielu oknach nie było szyb, a ich mury zdobiło graffiti w różnych językach. Jak okiem sięgnąć nigdzie nie było sztucznych świateł, prawdopodobnie elektryczność już dawno przestała być tam doprowadzana. Gdzieniegdzie stały palące się beczki zdradzające obecność miejscowej ludności, po ulicach rdzewiały wraki samochodów, a wszędzie walało się pełno śmieci i złomu. W promieniu kilku najbliższych przecznic nie widać było żadnej żywej istoty ludzkiej. Drużyna była zbyt zdezorientowana, aby oglądać to posępne miejsce w jakim się znalazła. Hub zaraz po zakończeniu teleportacji zemdlała i tylko dzięki refleksowi Sholi nie upadła na ulicę. Wicked odeszła na kilka kroków i zwymiotowała, po czym także straciła przytomność. Callisto spojrzała na dwóch chłopaków.

- One mogą potrzebować pomocy medycznej. Rozglądnę się tutaj. Zostańcie!

- Może lepiej, aby ktoś z nas poszedł? - zapytał murzyn.

- Nie. Wy jesteście ode mnie dużo potężniejsi. Jeśli będą jakieś kłopoty obronicie dziewczyny. Poza tym ja jestem przyzwyczajona do takich terenów - uśmiechnęła się. Wyjęła zza pasa nóż i oddaliła się znikając w ciemności. Freakshow i Shola ułożyli swoje koleżanki tak, żeby było im wygodnie, a sami usiedli jak najbliżej nich.

- Słuchaj. Z Wicked jest coś nie tak... coś bardzo nie tak - oznajmił blondyn.

- Widocznie bardzo źle znosi teleportację. Dojdzie do siebie za jakiś czas.

- Nie, to coś innego. Przedtem krzyczała jakby ją ktoś odzierał ze skóry... Gdzie my się do cholery znaleźliśmy? - blondyn zakrył twarz dłońmi.

- Nie wiemy nawet czy to wszystko jest prawdziwe... może to czyjaś sztuczka? A poza tym jest tutaj Magneto. On nie straci już ani jednego mutanta. Jeśli będzie trzeba, zburzy to miasto, aby nas odnaleźć i uratować. - odparł czarny.

- Tylko, że on może być już martwy - zakończył Freakshow. Wstał i odszedł na odległość kilku kroków. Sytuacja zdawała się go przerastać. Murzyn podszedł do niego, nie spuszczając wzroku z nieprzytomnych dziewczyn.

- Posłuchaj, jak masz na imię? - zapytał.

- Przecież wiesz.

- Nie chodzi o to imię. Jakie masz prawdziwe imię?

- W Genoshy używaliśmy swoich imion, pseudonimów.

- I nie masz innego?

- Mam... Micheal...

- To dobrze, głupio się czułem nazywając cię Freakshow - łysy murzyn poklepał kolegę po ramieniu.

Callisto szła główną ulicą mijając stojące gdzieniegdzie wraki samochodów. Po ich stanie mogła ocenić, że nie były używane ze 40 lat. Spojrzała na budynek wznoszący się naprzeciwko skrzyżowania na którym się zatrzymała. Duże drzwi z wybitą szybą świadczyły, że był on kiedyś centrum handlowym. Kobieta dzięki zaostrzonym zmysłom zdała sobie sprawę, że zniszczone i wypalone neony uformowane były na kształt liter języka japońskiego.

- Jesteśmy w jakiejś dużej metropolii w Japonii - pomyślała.

- Albo przynajmniej w jej odpowiedniku w tym świecie. - dodała.

W pobliżu wejścia do supermarketu stało więcej beczek, a w niektórych z nich palił się ogień. Mutantka pomyślała, że mogły one być oznaką obecności ludzi wewnątrz budynku. Ostrożnie przekroczyła drzwi i trzymając się ściany powoli weszła w głąb budowli. Wnętrze było całkowicie splądrowane. Wszystkie produkty jakie się tam kiedyś znajdowały już dawno zostały sprzedane lub rozkradzione. Kobieta stanęła na korytarzu łączącym wejścia do różnych sklepów i spojrzała w kierunku sufitu, aby sprawdzić czy ktoś nie czaił się na wyższych piętrach budowli. Coś się poruszyło. Callisto gwałtownie odwróciła się w stronę z której dochodziły dziwne odgłosy. W przeciwległej części sklepu ukrytych było kilka osób, trzech mężczyzn i jedna kobieta. Mężczyźni mieli na sobie zielono-szare ubrania wyglądające na zniszczone mundury. Jeden z nich miał brodę, dwóch gładko ogolone twarze i krótkie włosy. Kobieta odziana była w zieloną pelerynę. Miała długie, kręcone, brązowe włosy. Mężczyźni trzymali karabiny, a ona uzbrojona była w broń przypominającą włócznię.

- Kto to jest? - brodaty spytał.

- Nie mam pojęcia. Nigdy jej nie widziałam - odparła kobieta.

- Popatrz na te jej macki, coś okropnego.

- Pewnie kolejna ofiara Instytutu Nauki, wyrzucili ją gdy im się nie udała.

- Nie... to raczej niemożliwe. One są przestraszone. Chowają się, uciekają, jak ścigane zwierzęta. Ta tutaj nie jest ofiarą... jest raczej łowcą.

- Tak, w sposób w jaki się porusza, w jaki bada teren . Jakby kogoś szukała...

- Jakby na kogoś polowała. - kobieta podsumowała.

- Może kolejny podstęp tych z góry. Żeby nas znaleźć i dostać Natalie.

- Przygotujcie broń, ujawniamy się - brązowowłosa dała znak reszcie grupy.

Callisto wyczuła poruszanie się ludzi. Usłyszała ich cichą rozmowę, dochodzący z oddali szczęk broni pomieszany z szybszym biciem serca i oddechem. Wiedziała że nie mogła ryzykować, ci ludzie byli jej jedyną szansą i musiała spróbować z nimi porozmawiać, ale dopiero po ich rozbrojeniu. Mutantka gwałtownie uskoczyła za ustawione wzdłuż pomieszczenia regały na których kiedyś stały różnorodne produkty.

- Zdradziła się! - kobieta krzyknęła. Jej towarzysze ustawili się w szeregu i otworzyli ogień. Kule posiekały regały, niszcząc doszczętnie pozostałe na nich półki. Po krótkiej chwili trzech żołnierzy próbowało sprawdzić co się stało z ich celem. Przywódczyni grupy zatrzymała dwóch z nim, brodacza i blondyna.

- Pójdzie tylko jeden. Nie ma potrzeby ryzykować. Aaron.

- Oczywiście - odparł mężczyzna. Ostrożnie poszedł za regał. Cieszył się widząc go przedziurawionego kulami, lecz bardzo się zdziwił nie zauważając zwłok Callisto. W tym samym momencie mutantka wyskoczyła z pobliskiego sklepu. Była niezwykle szybka, dużo szybsza niż żołnierz był sobie w stanie wyobrazić. Kopnęła go w brzuch i odebrała mu broń, rzucając ją daleko za siebie, a potem uderzyła go mocno, pozbawiając przytomności. Brodacz wycelował w nią swą broń, chciał nacisnąć na spust. Callisto szybko wyjęła nóż ze skrytki w nogawce i rzuciła nim z całych sił. Nóż przeleciał blisko głowy brodatego powodując jego dezorientację. Mutantka szybko wbiegła po nieczynnych schodach ruchomych na kolejne piętro. Drugi mężczyzna próbował w nią wycelować, lecz była dla niego zbyt szybka. Puszczona przez niego seria uderzyła w stopnie i balustradę na drugim piętrze. Dwóch wojowników wbiegło po schodach uważnie wypatrując Callisto, lecz nigdzie jej nie było. Mężczyźni byli przestraszeni, niepewni następnego kroku. Byli spoceni i nierówno oddychali. W tej samej chwili Callisto wyłoniła się zza dużej plastikowej figury przedstawiającej jakiegoś lisa, bohatera japońskiej gry komputerowej dla dzieci. Miała rozpostarte macki, a w każdej z nich trzymała jeden ze swoich noży. Rzuciła nimi w stronę atakujących, a ci natychmiast padli na ziemię. Ostrza przeleciały nad ich głowami. Callisto specjalnie rzuciła noże tak, aby ich spowolnić, ale nie zranić. Kobieta dowodząca oddziałem zdawała się to zauważać, ponieważ wędrując na górę po schodach zatrzymała się na chwilę. Oglądała całe zajście zastanawiając się nad czymś. Jednooka wbiegła do otwartych drzwi. Wyraźnie chciała aby goniący ją zrobili dokładnie to samo. Jeden z nich pobiegł za nią i znalazł się w ogromnej sali z rzędami krzeseł i zdartym, ogromnym ekranem. Zgadywał, że kiedyś musiało tam być kino. Wewnątrz było jeszcze ciemniej niż w innych częściach budynku. Blondyn nie widział niczego dookoła siebie, nerwowo ściskał swój karabin. Callisto czuła się w takich warunkach doskonale. Całe swoje dorosłe życie spędziła w kanałach. Wyłoniła się za plecami chłopaka i szeroko się uśmiechnęła. Oplotła go swymi mackami, a następnie mocno kopnęła. Brodaty słysząc krzyk kolegi wbiegł do sali kinowej i natychmiast zobaczył nieprzytomnego blondyna. Zaczął strzelać z karabinu na oślep, pocił się i dyszał.

- Gdzie jesteś kurwo! Pokaż się!

Skończyła mu się amunicja. Rzucił karabin wyjmując nóż. Callisto postanowiła z nim porozmawiać.

- Posłuchaj. Nie chcę kłopotów. Chcę tylko pomocy.

- Pomocy? W takim razie co robisz tu na dole?

- Nie jestem stąd. Nic nie wiem o tym miejscu. Potrzebuję pomocy dla moich towarzyszy. Są ranni.

- Już ja ci kurwo pomogę. Aż ci flaki wyjdą ma wierzch! - brodacz krzyknął i pchnął nożem. Mutantka złapała go mackami.

- Chciałam po prostu porozmawiać - oznajmiła patrząc mu w oczy. Uderzyła nim z całych sił o ścianę, tak mocno, że mężczyzna bezwładnie osunął się na podłogę. Callisto wyszła na korytarz. Stała tutaj długowłosa kobieta, jej ostatni przeciwnik.

- Mam nadzieję, że chociaż z tobą będę mogła porozmawiać.

- Pokonałaś moich ludzi. Nie mogę ryzykować. - oznajmiła nieznajoma. Zrzuciła pelerynę. Miała na sobie brązowy strój ciasno przylegający do zgrabnego i wysportowanego ciała. Zaatakowała włócznią. Callisto ledwo uskoczyła. Nie spodziewała się, że jej przeciwniczka będzie taka szybka. Uderzyła o krawędź ściany, a jej oponentka natychmiast to wykorzystała. Ponownie rzuciła włócznią, lecz tym razem Callisto kucnęła. Broń uderzyła w cegły. Mutantka wykorzystując chwilę przewagi mocno kopnęła swojego wroga. Dziewczyna upadła na plecy.

- Nie wiem jak się tu znalazłam! Nie wiem co się tutaj dzieje! Chcę tylko pomocy dla moich przyjaciół!

- Tacy jak ty nie mają przyjaciół! Pewnie wprowadzisz mnie w zasadzkę! - długowłosa odparła i przewróciła Callisto na kolana. Sama szybko wstała i ponownie uderzyła kobietę włócznią, a następnie drugi raz i kolejny. Krople krwi mutantki spadły na podłogę. Jednooka zdenerwowała się, chwyciła mackami ręce dziewczyny unieruchamiając je. Uderzyła nią o ścianę.

- Gdybym była tym za kogo mnie uważasz już byś nie żyła. Ty i twoi ludzie. Widziałaś jak walczę! Te wszystkie noże leżą tu porozrzucane, a mogły być w waszych sercach.

- Może i ci uwierzę... - wyszeptała kobieta. Callisto wyrwała jej z rąk włócznię.

- Nazywam się Rose. Rose Gardner. - oznajmiła nieznajoma.

- Jestem Callisto. - powiedziała mutantka. Ale nie daruję ci tego. - Wskazała na nos. Uderzyła kobietę tak mocno, że aż przewróciła ją na brzuch. Wyrzuciła jej broń daleko za siebie i kucnęła blisko dziewczyny. Rose próbowała się podnieść, trzymając się za obolałą twarz. Po jej wardze płynęła krew, a szczęka bardzo ją bolała. Jednooka uśmiechnęła się szeroko.

- Teraz sobie porozmawiamy. - oznajmiła pomagając młodej kobiecie się podnieść.

Erik Lehnsherr odzyskał przytomność. Bardzo powoli otworzył oczy, rozglądnął się dookoła siebie. Był w niewielkim, okrągłym pomieszczeniu w którym oprócz białego lóżka, na którym leżał oraz małego stolika nie było żadnych mebli i nie widać było okien ani drzwi. Nad głową mężczyzny u sufitu unosiła się kula białego światła będąca lampą. Magnus usiadł na łóżku, zacisnął pięści. Próbował użyć swoich zdolności na ścianach pomieszczenia, aby wydostać się na zewnątrz. Na próżno, ponieważ coś blokowało jego moce, a może był po prostu zbyt osłabiony wytworzeniem wormhole i wycieczką przez niego do tego miejsca. Jakim cudem wytworzył dziurę? Nigdy nie posiadał tego rodzaju zdolności. Panowanie nad czasoprzestrzenią wymagało czegoś o wiele większego niż zwykłej kontroli pola elektromagnetycznego. A może to nie on był jego twórcą? Może ktoś wykorzystał zjawisko, aby wysłać go do innej rzeczywistości i na zawsze usunąć z Ziemi? Erik przestał zastanawiać się nad takimi sprawami. Pomyślał, że jego najważniejszym zadaniem jest wydostać się z tamtego miejsca i dowiedzieć się co się stało z pozostałymi mutantami i jeśli to tylko możliwe ochronić ich i doprowadzić bezpiecznie do domu. Mężczyzna wstał, zaczął przechadzać się po pomieszczeniu próbując wybadać jego słabe punkty. W tym samym momencie w ścianie pojawiły się owalne drzwi. Magnus przygotował się. Do pokoju weszła młoda dziewczyna. Miała białe włosy, bladą cerę i spiczaste uszy, Trzymała coś w rękach.

- Świeże ubranie dla pana. - oznajmiła.

- Kim jesteś? Co to za miejsce? - Magneto zapytał.

- To pałac Lorda Kanzara. Jestem jedną z jego służek.

- Czy mogę wyjść na zewnątrz?

- Nie. Bezpośrednie polecenie Lorda Kanzara.

- W takim razie jestem więźniem? - oczy Magnusa zaświeciły na niebiesko.

- Nie, jest pan gościem Lorda Kanzara. Lord spotka się z panem kiedy tylko będzie gotowy.

Dziewczyna opuściła pomieszczenie pozostawiając Erika samego. Mężczyzna obejrzał leżące na łóżku ubranie - szare, podobne do stroju jaki nosił Generał Kanzar. Musiał postępować tak jak kazali mu ludzie u których był gościem, przynajmniej do momentu kiedy wybada ich wszystkie słabe i mocne strony. Oni mogli być jedyną nadzieją na znalezienie młodych mutantów w tym zupełnie obcym dla nich świecie.

Callisto wraz z kobietą z którą przed paroma minutami wygrała pojedynek, zbliżała się do swoich młodszych towarzyszy. Z oddali zauważyła, że Hub odzyskała już przytomność i siedziała na szczycie rumowiska dużych kawałków betonu. Shola stał nieopodal, a Mike czuwał przy wciąż nieprzytomnej Wicked.

- To Rose... jedna z miejscowych... zgodziła się nam pomóc.

Łysy murzyn szybko podbiegł do kobiet.

- Co to za miejsce? Gdzie jesteśmy? - pytał.

- Spokojnie. Najpierw najważniejsze. - uspokoiła go Callisto. Rose spokojnie zbliżyła się do leżącej Wicked. Kucnęła blisko niej i uniosła delikatnie jej głowę. Słuchała jej oddechu, badała dotykiem miejsca w których można było wyczuć puls, a po chwili ułożyła ją z powrotem na chodniku.

- Wygląda na skrajnie wyczerpaną. Nic więcej nie mogę poradzić. Gdybym miała dostęp do sprzętu...

- W tym miejscu? - Callisto zdziwiła się.

- W stacji metra, gdzie mieszkamy są generatory prądu. Mamy tam niewielki szpital, poza tym udało nam się ukraść urządzenia Najwyższych... - Rose opuściła głowę.

- Nie ma już między nami uzdrowicieli - mówiąc to bardzo posmutniała.

- Przyjmę każdą pomoc jaką tylko możesz zaoferować - powiedziała Callisto.

- Nie jestem stąd i zupełnie nie wiem w jakim kierunku mam iść. - dodała.

- Co to znaczy, że nie jesteś stąd? Jesteś z Królestwa Ameryki Północnej? Z Wielkiego Imperium Egiptu? - Rose pytała.

- A może z... Ocean City? - dodała.

- Nic nie mówią mi te nazwy... wiem, że może trudno będzie ci w to uwierzyć i pewnie mi nie uwierzysz, ale nie jestem z tej Ziemi... - oznajmiła mutantka. Długowłosa bardzo się zdenerwowała. Widząc to Shola szykował się do walki, a Freakshow położył dłoń na włosach Wicked. Rose uspokoiła się, odetchnęła.

- Wasze uszy... oczy... nie jesteście stamtąd co oni...

- Oni? O kim mówisz? Co to za miasto wnoszące się nad tym miejscem? Była tu kiedyś Japonia? Co wydarzyło się w tym świecie?

- To bardzo długa historia. Zaprowadzę was do naszego obozu. Odpoczniecie i na pewno ktoś odpowie na każde wasze pytanie. A jak tutaj trafiliście?

- To bardzo długa historia. Słyszałaś może coś o równoległych Wszechświatach?

- Były takie teorie... nie wiem czy nawet Najwyżsi potrafili udowodnić ich istnienie.

- Być może jestem podróżnikiem z jednego z nich - Callisto uśmiechnęła się. Nagle ciszę przerwały czyjeś krzyki, a raczej nieludzkie wrzaski jakby kogoś odzierano ze skóry. Dochodziły z ruin supermarketu w których wciąż przebywali nieprzytomni żołnierze Rose. Do grupy szybko zbliżał się jakiś kształt. Był nim brodaty mężczyzna, który wcześniej walczył z Callisto. Był śmiertelnie przerażony, biały ze strachu.

- Strażnicy! Strażnicy się zbliżają! Zabili Rudolfa i Aarona! Zamordowali ich!

- Cholera! Musi być już po godzinie zero! Albo znów zmienili zwyczaje patrolów! - Rose zbladła.

- Kim oni są? - zapytała jednooka.

- Śmiercią - brązowowłosa odpowiedziała szorstkim głosem.

- Musimy uciekać i gdzieś się ukryć! - dodała. W ciemnościach pojawili się żołnierze ubrani w szare mundury dosiadający latających skuterów. Ręce jednego z nich płonęły dziwną energią.

- Pewnie przylecieli tutaj za nami - Callisto wyszeptała przypominając sobie nieludzkie wrzaski sprzed chwili.

- Shola, Freakshow , możecie walczyć? - zapytała.

- Tak.

- Myślę, że tak - odparli chłopacy.

- Shola, tamten z dziwnymi rękami może być niebezpieczny.

- Ok, Callisto! - murzyn wyciągnął przed siebie obie ręce, a wówczas potężna ściana energii telekinetycznej pomknęła w stronę zbliżających się wrogów. Uderzyła w mężczyznę o płonących rękach miażdżąc jego skuter. Wrak wraz z kierowcą opadł na chodnik wybuchając jasnym płomieniem.

- Pomazańcy? - krzyknął, dziwiąc się jeden z żołnierzy, który był całkowicie łysy. Drugi mężczyzna o długich jasnych włosach, skrzywił się na te słowa.

- Pewnie partyzanci ukradli jakąś broń naszych Wybawców! Jacy tam pomazańcy, zaraz pokażę Ci kim są naprawdę! - Mężczyzna wyjął przedmiot wyglądający na broń. Nie zdążył go użyć, bo dosięgła go druga fala energetyczna Sholi. Podobnie jak jego towarzysz wcześniej, rozbił się o chodnik. Łysy widząc to zawrócił swój skuter i włączył dopalacze.

- Ucieknie. Wróci tu z posiłkami. Z Najwyższymi! - Rose odparła zaniepokojona.

- Nie - oznajmił Mike. Zmienił się w wielkiego, żółtego stwora. Podniósł leżący nieopodal długi, zaostrzony pręt i rzucił nim z całych sił w uciekającego strażnika. Uszkodził silnik jego motoru. Łysy stracił panowanie nad maszyną i uderzył w jeden ze zrujnowanych budynków. Brodacz i Rose widząc działania nieznajomych nie wiedzieli jak się zachować.

- Macie dar! Wy macie dar! - brodacz krzyczał.

- Musicie jak najszybciej znaleźć się w obozie. Marcus musi koniecznie was zobaczyć.

Tymczasem w równoległej rzeczywistości Charles Xavier siedział na tarasie zniszczonej rezydencji w Genoshy. Miał zamknięte oczy, a wyraz jego twarzy wskazywał na ogromny wysiłek. Używał swoich zdolności telepatycznych, aby odnaleźć Magneto i towarzyszących mu mutantów. Rozszerzał zakres poszukiwań coraz bardziej i bardziej na najbliższe okolice, całe miasto, całą wyspę, cały kontynent, lecz bezskutecznie, gdyż nawet jego niezwykłe zdolności nie potrafiły przebić się do innego świata w którym znajdował się teraz jego przyjaciel. Obok Xaviera stała gruba kobieta w okularach o blond włosach. Trzymała w dłoni kawę. Kiedy profesor skończył kolejny etap poszukiwań, podała mu napój uśmiechając się do niego.

- Dziękuję, Mildred. - odparł łysy.

- Nie ma za co. Po to tu jestem. Gdybym tylko mogła się na coś przydać...

- I tak robisz wiele.

- Jakieś postępy?

- Niestety nie. Nie ma ich nigdzie w zasięgu tysięcy kilometrów. Prawdopodobnie nie ma ich na tej planecie.

- To znaczy, że nie żyją? - zatroskana kobieta spytała.

- Gdyby zginęli po wejściu do wormhole, wyczułbym to. Zamiast tego po prostu ich świadomości zniknęły... mogą być na drugim końcu galaktyki lub dziesięć stuleci w przeszłości.

- To zaczyna mnie przerastać. Jestem tylko prostą bibliotekarką. - kobieta oznajmiła podchodząc do krańca tarasu.

- Czy nie powinien pan... zawiadomić X-Men? - dodała. Xavier zamyślił się. Spochmurniał.

- Nie mogę wmieszać ich w tą sprawę... są pewne sprawy...

- Magneto. - kobieta mu przerwała.

- Tak.

Gruba spojrzała na niebo zauważając czarny kształt. Do Genoshy niezwykle szybko zbliżał się blackbird. Xavier zaskoczony jego widokiem przypomniał sobie, że był umówiony z przedstawicielami jego X-Korporacji. Mieli zabrać i przesłuchać więźniów, którzy zaatakowali Xaviera i jego ludzi kilka tygodni temu, a także byli odpowiedzialni za zamach na budynek X-Korporacji. Czarny samolot lądował pionowo nieopodal rezydencji. Charles odwrócił się w stronę otyłej kobiety.

- Mildred, musimy ich przywitać.

- Oczywiście, proszę pana.

- I pamiętaj. Nie możemy im wspomnieć o tym co tu się zdarzyło ani o Magneto.

- Rozumiem. A ta dziewczyna? Czy ona czasami nie ...?

- Tak. Monet jest telepatką, ale nie jest w stanie pokonać moich barier, a twój mózg jest odporny na telepatię o czym zdążyłem się przekonać... tak jak i umysły naszych więźniów.

Xavier oczekiwał swoich gości na dziedzińcu. Z samolotu wysiadły dwie osoby: Monet, ciemnoskóra dziewczyna o długich włosach oraz ciemnoskóry chłopak Thunderbird.

- Witaj Monet, Neal - powiedział profesor. Jego byli uczniowie przywitali się z nim po czym zaczęli rozglądać po okolicy.

- Rzeczywiście, straszna dziura - Monet oznajmiła.

- Jak ktoś mógł zrobić coś tak okropnego? -dodał Neal.

- Staramy się odbudować co się tylko da i zadbać aby to się już nigdy nie powtórzyło. To jest Mildred, Book. Pomaga mi.

- Nie odbudowujecie państwa w dwójkę, gdzie są pozostali?- zapytała Monet.

- Są... są na misjach ratunkowych w różnych częściach Genoshy. Nie wrócą tutaj szybciej niż za dwa dni.

- Będziemy musieli poznać ich innym razem - powiedział Neal. Profesor starał się zmienić temat.

- Neal, co z Lifeguard?

- Jest ciężko ranna, ale na szczęście czuje się coraz lepiej.

- Miło to słyszeć. Jakieś postępy w śledztwie?

Monet poprawiła włosy.

- Mamy nadzieję że twoi goście nam pomogą. Jak na razie znaleźliśmy tylko ciało jednego z tych trolli... pewnie jedna osoba wynajęła je aby zaatakować i ciebie i naszą siedzibę. Czegoś się dowiedziałeś?

- Niestety nie. Dwójka, która dowodziła trollami twierdzi, że są zwykłymi rabusiami którzy chcieli dobrze zarobić na tym co zostało w Genoshy.

- Chciałabym się z nimi zobaczyć.

- Oczywiście, Book was do nich zaprowadzi. - po tych słowach Charles oddalił się od dwóch mutantów. Monet była zdziwiona tak dziwnym zachowaniem profesora, badawczo na niego spojrzała. Łysy odwrócił się i ruszył dalej.

- Mam wiele spraw na głowie. - zniknął w korytarzu swojej rezydencji.

Cele więzienne mieściły się w podziemiach byłego komisariatu policji. Były bardzo ciemne, śmierdziały starością i stęchlizną, a w ich wnętrzu panował nieprzyjemny chłód. Monet stała naprzeciwko jednej z cel, a zza krat spoglądała na nią młoda kobieta o różowych włosach. Była szczupła, w kilku miejscach ciała miała kolczyki, na jej ramionach widniał wytatuowany smok. Patrzyła na mutantkę z pogardą w oczach. Była bardzo pewna siebie.

- Masz zamiar ze mną współpracować ? - Monet zapytała cicho. Appraiser uśmiechnęła się szeroko. Zbliżyła się do krat, aby dokładniej widzieć twarz Monet.

- Nie, ponieważ niedługo ulotnię się stąd. Ja i mój partner.

- Zgadza się. Zabieramy was do siedziby X-Corporation. Tam sobie porozmawiamy. Ale mogę oszczędzić ci nieprzyjemnych doznań - oznajmiła Monet. Krótko obcięta dziewczyna wybuchła śmiechem. Monet zacisnęła pięści. Mutantka nie przestawała się śmiać. Długowłosa miała ochotę wyrwać kraty i wybić więźniarce wszystkie zęby. Z trudem się powstrzymała.

- Nie rozumiesz, że już wykonałam swoje zadanie? Że niedługo mnie stąd zabiorą? Nie rozumiesz! Bo nie masz o niczym pojęcia! - Appraiser zanosiła się śmiechem.

- Jakie zadanie! Co miałaś zrobić!?

- Lepiej zapytaj o to profesora. Bo nie mówi ci całej prawdy. Zapytaj go o to kto zniknął parę godzin temu i kto tutaj z nim mieszkał.

- W tej chwili interesuje mnie tylko to jaki był wasz udział w ataku na budynek naszej organizacji.

- Nie uwierzysz, jeśli powiem ci że tylko zmyłka. Aby zbliżyć się bardziej do byłego władcy tej wyspy?

- Magneto? On nie żyje. - Monet odparła ze złością. Jej głos stracił pewność siebie.

- Spytaj Xaviera.

- Nie będę już dłużej traciła na ciebie czasu. Szykuj się do wyjścia. - młoda kobieta opuściła podziemia. Była zła na samą siebie, że dała się sprowokować mutantce. Nie chciała wierzyć w prawdziwość jej słów, ale czuła że coś w nich było autentyczne. Podbiegła do chłopaka, który wraz z grubą kobietą stał przed wejściem do komisariatu. Dotknęła jego ręki.

- Chodź do blackbirda po kajdany, zabieramy ich.

W tym samym momencie w podziemiach pojawiły się trzy dziwne postacie. Wszystkie miały na sobie zbroje płytowe przykrywające ich ciała w całości. Hełmy na ich głowach przypominały odwrócone miednice, a ich pancerze były bogato zdobione w kręte wzory. Zbroje różniły się tylko kolorem. Jeden z nich miał czerwoną, drugi niebieską, a trzeci zieloną. Czerwony nieznajomy dotknął przycisku na swej rękawic i kraty w celach rozpłynęły się w powietrzu. Ucieszona Appraiser wybiegła pomiędzy mężczyzn.

- Dotrzymaliście słowa!

Wkrótce z drugiej celi wyszedł Stripmine, jej długowłosy towarzysz. Z pozostałych pomieszczeń powychodziły trolle. Zielony wojownik uniósł swą rękawicę. Potwory rozpłynęły się w nicość. Trzech dziwnych osobników w towarzystwie uwolnionych więźniów wyszło z podziemi i szykowało się do ucieczki. Gruba kobieta zagrodziła im drogę.

- Nie ruszać się! To są więźniowie!

Grupa nie przejmowała się jej obecnością. Mildred wyjęła broń. Przypomniała sobie jak Xavier uczył ją jak się nią posługiwać. Wtedy nie chciała, aby kiedykolwiek ta wiedza jej się przydała. Wycelowała w jednego z mężczyzn, zamknęła oczy i zaczęła strzelać. Pociski odbiły się od jego zbroi. W tym samym momencie pojawili się Neal i Monet. Na widok czarnoskórej dziewczyny, Appraiser zaczęła się śmiać. Thunderbird wystrzelił w kierunku czerwonego rycerza dwa strumienie słonecznej plazmy, lecz ich żar został pochłonięty przez zbroję. M wzbiła się w powietrze i ruszyła na przeciwnika, ale niebieski jednym ruchem ręki ją powstrzymał. Dziewczyna odrzucona jego ciosem przeleciała kilka metrów i uderzyła w ruinę budynku stojącą nieopodal. Neal pobiegł jej na pomoc. W tej samej chwili grupa zbrojnych wraz z więźniami teleportowała się w nieznane. Book popychała wózek inwalidzki z Xavierem, ponieważ profesor chciał jak najszybciej znaleźć się przy swoich uczniach. Neal stał przy Monet, pomagał dziewczynie wstać. Kiedy dotknął ją w pasie, ona jęknęła z bólu i skuliła się. Popatrzyła na chłopaka przez łzy.

- Cholera... chyba złamał mi żebra...

Neal cofnął rękę. Nie mógł uwierzyć, że coś takiego było możliwe, biorąc pod uwagę zwiększoną odporność i wytrzymałość dziewczyny. Mutantka oparła się o ścianę budynku. Czuła się wyczerpana. Xavier był już bardzo blisko niej.

- Kim oni byli? - zapytał.

- Wejdź do mojego umysłu i sprawdź. - Monet wycedziła przez zęby z trudem utrzymując równowagę. Nie była przyzwyczajona do bólu i to tak bardzo ostrego. Charles Xavier zamknął oczy rozpoczynając odczytywanie wspomnień dziewczyny z kilku ostatnich minut.

- Musimy zacząć ich szukać - M odparła kierując się w stronę samolotu.

- Pierwsze co musisz zrobić to iść do szpitala Monet - profesor oznajmił cicho.

- To może być początek poważnego ataku na nas wszystkich - mutantka nie chciała słuchać swojego przełożonego. Próbowała być silna, wrócić do pracy i natychmiast rozpocząć poszukiwania zbiegów. Przeszła kilka kroków ciężko oddychając, ale nie dając rady iść dalej zatrzymała się i zachwiała.

- Neal, odprowadź mnie do blackbirda - poprosiła niechętnie. Thunderbird spełnił jej prośbę i w tej samej chwili usłyszał w głowie telepatyczny głos Xaviera.

- Zawieź ją do najbliższej siedziby X-Corporation. Niech zaopiekują się nią najlepsi. Jest ciężko ranna i nie może się męczyć. Ja biorę całkowicie na siebie sprawę uciekinierów i tych którzy im pomogli.

- Zrobię tak, ale nie sądzę aby Monet chciała sobie tak łatwo odpuścić.

Para młodych mutantów wróciła na pokład samolotu. Dziewczyna położyła się na rozłożonym jak łóżko fotelu z tyłu kabiny zamykając oczy. Neal zmartwił się jej stanem. Usiadł obok niej mając ochotę zawołać Xaviera. M uśmiechnęła się.

- Przeżyję. I nie odpuszczę sobie. Nigdy.

Zmieszany Thunderbird odsunął się od dziewczyny.

- Myślisz tak głośno, że słyszę cię nawet pomimo tego cholernego bólu.

Neal uśmiechnął się rozpoczynając przygotowania maszyny do startu.

Xavier i Book obserwowali odlot blackbirda. Kobieta zasłaniała się przed kurzem jaki samolot wzbijał startując z pustyni. Przez dłuższy czas patrzyła na smutną minę profesora, sprawiającego wrażenie zupełnie nieobecnego duchem.

- Odesłał ich pan nie tylko z troski o tamtą dziewczynę.

- Zgadza się. Jestem pewien, że dwójka naszych więźniów i ci którzy im pomogli są jakoś związani ze zniknięciem Erika. Dlatego musimy ich odnaleźć.

- Rozumiem, że zanim zrobi to X-Corporation?

- Zgadza się.

- A w jaki sposób chce pan tego dokonać. Sam jeden?

Xavier zamyślił się. Podrapał po brodzie.

- Nie. Oczywiście, że nie sam jeden. I myślę że znam idealne osoby, które pomogą mi odnaleźć Magneto.

Łysy uśmiechał się przez chwilę. Później poprosił Mildred, aby zaprowadziła go do jego prywatnego pokoju. Musiał wypocząć, gdyż miał przed sobą bardzo trudne zadanie.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.