Opowiadanie
There's Hole in the Sky...
Rozdział 3: Nowy Wspaniały Świat
Autor: | Kh2083 |
---|---|
Serie: | X-Men |
Gatunki: | Akcja, Science-Fiction |
Uwagi: | Utwór niedokończony, Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2016-12-15 21:11:02 |
Aktualizowany: | 2016-12-15 21:11:02 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Rozdział 3: Nowy, wspaniały świat.
Grupa Callisto i ich nowo poznani znajomi przemierzali pogrążone w mroku ulice wymarłego miasta. Nie rozmawiali ze sobą, nie chcąc ryzykować ataku kolejnej grupy strażników. Jeżeli wcześniej pojawił się jeden patrol, mogły też przyjść następne i dlatego drużyna musiała nasłuchiwać najcichszych zwiastunów zbliżania się przeciwnika. Callisto i Rose szły na przedzie grupy, pośrodku formacji była Hub oraz niosący Wicked Freakshow, wciąż pozostający pod postacią pomarańczowego stwora. Pochód zamykali Shola oraz brodaty podwładny Rose. Wszyscy zbliżyli się do wejścia do podziemnej stacji metra. Było ono zastawione mnóstwem drewnianych skrzyń i wraków samochodów, a gdzieniegdzie stały stalowe beczki. Brązowowłosa kobieta wskazała dłonią, gdzie znajdowało się przejście. Wszyscy członkowie grupy, jeden za drugim przechodzili przez szczelinę pomiędzy złomem, gdyż była to jedyna możliwość dostania się do labiryntu prowadzącego do wnętrza nieczynnej stacji. Aby zmieścić się w wąskim przejściu, Freakshow musiał zmienić swój kształt na ludzki. Wspólnie z łysym murzynem niósł nieprzytomną Wicked próbując przebyć szczelinę na tyle ostrożnie, aby dziewczynie nie stała się żadna krzywda. Po krótkiej przeprawie, znaleźli się na schodach prowadzących w głąb metra również zaśmieconych różnorodnymi rupieciami. Brodacz wyjął zza pasa latarkę. Musiał ją uruchomić, gdyż w podziemiach nie było nawet światła gwiazd ani ognia z beczek, które rozświetliłoby ciemności choćby w niewielkim stopniu. Grupa zeszła na nieczynne tory metra, a następnie podążyła w czeluści tunelu. Ich wędrówka nie trwała zbyt długo, bo zza ściany uformowanej z worków z piaskiem wyszli dwaj uzbrojeni mężczyźni. Wycelowali broń w stronę nadchodzących. Ich twarze wyrażały gotowość do jej użycia. Rose uniosła swoją włócznię dając znak strażnikom. Mężczyźni uśmiechnęli się, rozpoznając w niej znajomą im osobę. Chcieli coś do niej powiedzieć, ale zauważyli twarze towarzyszących jej ludzi, które były im całkowicie obce. Ponownie skierowali broń w stronę grupy.
- Uspokójcie się, oni są ze mną - Rose odparła spokojnie.
- Uratowali nam życie przed patrolem Najwyższych. Oni mają dar! - Brodacz oznajmił bardzo entuzjastycznie. Kobieta uciszyła go ruchem ręki.
- Są podróżnikami z daleka. Potrzebują naszej pomocy. Szczególnie ta dziewczyna - wskazała ręką na Wicked.
- Jest chora. - dodała.
- W porządku, przechodźcie. - odparł pierwszy mężczyzna.
- Co się stało z Rudolfem i Aaronem ? - zapytał drugi ze strażników.
- Ich patrol znalazł jako pierwszych. Nie mieli tyle szczęścia co my. - kobieta odpowiedziała mu smutno. Strażnicy na znak zrozumienia opuścili głowy. Kiedy grupa znalazła się po drugiej stronie barykady z worków z piaskiem, Rose ponownie zwróciła się do żołnierzy.
- Bądźcie szczególnie ostrożni. Nie wiadomo dlaczego patrol węszył tam o takiej dziwnej porze.
Callisto wraz z pozostałymi oddaliła się w głąb tunelu. Trzeba było iść bardzo powoli ponieważ jedynym źródłem światła była latarka brodacza. Z sufitu kapała woda, słychać było dziwne odgłosy, które prawdopodobnie pochodziły od szczurów urzędujących w podziemiach jak w swoim królestwie.
- Dlaczego nie powiedziałaś im prawdy? - zapytała Callisto.
- Powiedziałam. Uratowaliście nam życie.
- Nie powiedziałaś całej prawdy. Wiesz co mam na myśli. To, że wcześniej z wami walczyłam.
- Nie mogłam. Nigdy by wam nie zaufali, a poza tym mogliby was obwiniać za śmierć moich towarzyszy.
- Rozumiem. Freakshow, co z Wicked? - Callisto zapytała odwracając się w stronę chłopaka.
- Wciąż śpi. Ale oddech ma równy i nie jest już taka zimna. Chyba powoli dochodzi do siebie.
- Mnie też strasznie się chce spać - oznajmiła Hub. - Kiedy dojdziemy do jakiejś cywilizacji?
- Już za następnym zakrętem. - odpowiedział jej brodaty.
- Jeśli można nasz obóz nazwać ośrodkiem cywilizacji. - dodał po chwili.
Dotarli do kolejnego posterunku, który wyglądał identycznie jak poprzedni i także był strzeżony przez dwóch uzbrojonych mężczyzn. Po rozmowie bardzo podobnej do tej sprzed kilkunastu minut, Rose wskazała na drabinę prowadzącą na powierzchnię.
- Wasz obóz jest na górze? - zdziwił się Shola.
- A co, mielibyśmy żyć jak szczury? - brodacz oburzył się.
- Mieszkamy na powierzchni, ale w części miasta do którego można dostać się tylko przez podziemia. Nasze bezpieczeństwo jest najważniejsze. - Rose oznajmiła wchodząc na drabinę. Wszyscy pozostali podążyli za nią. Mike zmienił się w żółtą, czteroręką kreaturę z dziobem, a następnie dwiema rękami mocno złapał Wicked, a dwiema pozostałymi chwycił się poprzeczek drabiny.
- Nasze miasto jest otoczone ogromnym murem, poza tym jesteśmy osłonięci polem siłowym wytworzonym przez ukradzioną kiedyś technologię Najwyższych. Zresztą sami się przekonacie.
Będąc przy suficie, Rose nacisnęła przycisk na swej włóczni.
- Zrobiłam małą dziurę w polu siłowym, bez tego by nas spaliło. - odparła i otworzyła właz prowadzący na powierzchnię. Wszyscy znaleźli się w obozie o którym mówiła Rose. Było tutaj dużo jaśniej niż w innych częściach ruin miasta. W oknach budynków paliło się światło, świeciły także latarnie rozstawione na wąskich uliczkach. Najwyraźniej obóz miał własny generator energii elektrycznej. Na licznych placach gromadzili się ludzie, wielu z nich było uzbrojonych, a gdzieniegdzie biegały gromady dzieci. Po obu stronach największej z ulic stały kilkupiętrowe budynki, ale nie było tam ani jednego drapacza chmur. Cień ogromnej metropolii wznoszącej się ponad miastem nie był tak przytłaczający, najwidoczniej obóz znajdował się na jej krańcach. W centralnej części miasteczka mieścił się duży budynek, a dalej za nim stały dwa kolejne: jeden wyglądający na szpital lub jakieś centrum naukowe i drugi wokół którego kręciło się dużo ludzi ubranych w mundury. Rose skierowała grupę do budynku z oszklonymi ścianami, prawdopodobnie jakiegoś sklepu. Poprosiła Callisto, aby weszła tam razem z nią. Kiedy kobiety znalazły się w środku, brązowowłosa zabrała z wieszaka zieloną pelerynę.
- Okryj się tym, kiedy będziemy szli przez miasto. Nie chcę abyś wzbudzała sensację.
- Oczywiście. Nie chcę teraz żadnych kłopotów - mutantka odparła i okryła się zieloną tkaniną. Wychodząc ze sklepu zatrzymała się.
- A nie powinniśmy komuś za to zapłacić?
Rose uśmiechnęła się.
- Nie mamy tutaj czegoś takiego jak pieniądze.
- Ale to miejsce wyglądało jak sklep... - Callisto zdziwiła się.
- Może i tak, ale za nic nie musimy płacić, bo wszystko jest wspólne. Każdy może brać z magazynów co mu się podoba, a później oddać, kiedy przestanie mu być potrzebne. Jak dotąd taki system sprawdza się w naszej społeczności.
- Nie macie problemów z zatrzymywaniem rzeczy? Ze złodziejami?
- W naszej rzeczywistości nie przykładamy wagi do dóbr materialnych, ponieważ mamy wyższy cel. Wspólnego wroga, który sprawił, że się zjednoczyliśmy.
- Ja żyłam w podobnym społeczeństwie, ale byliśmy wyrzutkami.
- My też jesteśmy, w oczach tych, którzy teraz rządzą Ziemią.
Rose wyszła z budynku, a Callisto podążyła za nią. Czekali tam na nią jej towarzysze. Mutantka zauważyła brak Wicked i Freakshowa, a także brodatego kolegi Rose.
- Kilku miejscowych zabrało Wicked do szpitala. Mike poszedł z nią. - poinformował ją Shola.
- A my? - kobieta skierowała pytanie do Rose.
- Myślę, że najwyższy czas abyście odpoczęli. Pokażę wam nasze gościnne kwatery.
Michael czekał na wąskim korytarzu jednego z budynków. Otaczały go brudne ściany oświetlone jedynie małą kulistą lampą wiszącą u sufitu. Drzwi wejściowe były lekko uchylone i dochodziły z nich zewnętrzne odgłosy: czyjaś rozmowa, daleki śmiech dzieci, jakieś metaliczne brzęczenia, prawdopodobnie z metropolii nad obozem. Chłopak patrzył z niepokojem na zamknięte, drewniane drzwi z których po kilku minutach wyszedł jakiś mężczyzna. Był szczupły i siwy, nosił biały fartuch lekarski, a w dłoni trzymał dziwne urządzenie. Mike podszedł do niego gdy tylko go zauważył.
- Co z nią jest?
- Nie wiem. Naprawdę. Skaner pokazuje, że jest zupełnie zdrowa, może troszkę wycieńczona, ale zdrowa.
- W takim razie dlaczego jeszcze się nie obudziła?
- Prawdopodobnie wpadła w jakiś rodzaj psychicznego szoku. Chemia jej mózgu jest lekko zaburzona, jak po bardzo intensywnym, traumatycznym przeżyciu.
- Czy mogę do niej zaglądnąć?
- Jak chcesz... teraz z nią nie porozmawiasz. Ale możesz zostać przy niej tak długo jak sobie tego życzysz.
Doktor opuścił pomieszczenie. Freakshow wszedł do pokoju w którym była nieprzytomna Wicked. Panował tam półmrok. Odgłosy z zewnątrz były prawie całkowicie stłumione. Dziewczyna leżała na dużym łóżku pokrytym białą pościelą, a jej czarne, lśniące włosy rozlewały się na poduszce. Spała spokojnie, jej oddech był równy. Chłopak dotknął jej czoła swą dłonią. Było ciepłe, prawdopodobnie powoli mijały fizyczne skutki tego co się jej przytrafiło. Micheal przez chwilę patrzył na ładną twarz koleżanki. Postanowił poszukać pozostałych z grupy i pomyślał, że odwiedzi Wicked za kilka godzin, kiedy ta być może odzyska już przytomność.
Erik Lehnsher oczekiwał w milczeniu na pojawienie się tajemniczego Kanzara o którym wcześniej informowała go młoda dziewczyna ze spiczastymi uszami. Ubrał strój, który przygotowała dla niego służąca i przez cały czas usiłował wykorzystać swoje zdolności, aby dowiedzieć się czegoś więcej o miejscu w którym przebywał. Niestety, nie był w stanie przeniknąć przez barierę zbudowaną z dziwnej substancji, nieodpowiadającą na uderzenia pola elektromagnetycznego, które emitowało jego ciało. W ścianie pokoju pojawiły się drzwi, równie bezgłośnie jak poprzednim razem i ukazała się w nich znana już mężczyźnie osoba.
- Lord Kanzar przyjmie pana na audiencję. Oczekuje w swoim gabinecie. - powiedziała opuszczając głowę.
- Najwyższy czas. - odparł Magneto. Dziewczyna wskazała ręką na wyjście z owalnego pomieszczenia jednocześnie prosząc Erika, aby za nią poszedł. Po wyjściu ze swej celi, Magnus zobaczył długi korytarz, którego ściany, podłoga i sufit wykonane były z białego materiału. Kilka kulistych lamp unoszących się ponad głowami wszystkich tych, którzy pokonywali przejście sprawiało, że wszystko dookoła zdawało się emitować światło, drażnić oczy niczym świeżo spadły śnieg w samo południe. Erik szedł bardzo powoli wsłuchując się we własne kroki oraz odgłos stóp towarzyszącej mu osoby, która zamilkła i nie odpowiadała na próby nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Dziewczyna zatrzymała się na drugim końcu korytarza, a w ścianie tuż przed jej postacią otworzyły się drzwi. Mężczyzna próbował ponownie wykorzystać swoje zdolności, aby dowiedzieć się czegoś więcej o miejscu w którym przebywał. Tym razem odniósł niewielki sukces, gdyż udało mu się wyczuć, że ściany korytarza były duże cieńsze niż owalnego pokoju, a za nimi prawdopodobnie znajdowało się powietrze. Erik i dziewczyna znaleźli się w kolejnym, dużo mniejszym pomieszczeniu. Odczuwanie przyśpieszenia ruchu sprawiło, iż Magneto domyślił się, że znajdował się w windzie pędzącej na spotkanie z piętrami metropolii położonymi dużo wyżej.
- Wiem, że nie pozwolono ci ze mną rozmawiać... - Erik próbował nawiązać kontakt ze swoją towarzyszką. Dziewczyna spojrzała na niego wielkimi oczami.
- Powiedz mi tylko jak masz na imię. - poprosił.
- Ciel...
- Ciel... powiedz mi gdzie teraz jesteśmy? - Erik pytał dalej.
- Wkrótce wszystkiego się pan dowie od Lorda Kanzara. - Ciel odpowiedziała, szybko odwracając głowę od mężczyzny. Była przestraszona, tak jakby rozmowa była dla niej czymś zakazanym. Magneto postanowił przyjrzeć się dziewczynie i poznać dokładniej jaką rolę pełniła u Lorda Kanzara o którym cały czas była mowa. Drzwi windy otworzyły się ponownie. Korytarz znajdujący się za nimi był inny niż poprzedni, mniej jasny i bardziej szeroki i dodatkowo posiadał okna. Na jego drugim końcu stało dwóch mężczyzn ubranych w takie same szare mundury jakie nosił Magneto. Erik spojrzał przez okno zauważając chmury oraz światła stojącego poniżej budynku. Mężczyzna zdał sobie sprawę z ogromu metropolii, której wieże mieszkalne były tak ogromne, że ich najwyższe piętra tkwiły ponad warstwą chmur. Wyrwany z zamyślenia przez młodą Ciel, Erik został skierowany do drzwi pilnowanych przez strażników. Pokój w którym się znalazł był ogromny. Jego wszystkie ściany wykonane były ze szkła albo jakiegoś innego przeźroczystego materiału i widać było za nimi dwie wieże miasta oświetlone setkami świetlnych punkcików. Niektóre z nich były stacjonarne, inne przemieszczały się pomiędzy budowlami niczym owady latające dookoła własnego gniazda. Wewnątrz pokoju panował półmrok, ustępujący jedynie na samym środku pomieszczenia, gdzie ustawione było obszerne biurko. Siedzący przy nim mężczyzna rozkazał Ciel gestem dłoni, aby przyprowadziła do niego Magneto. Okazało się, że tajemniczym człowiekiem był Kanzar, długowłosy przywódca żołnierzy z miasta. Kiedy Erik podszedł bliżej biurka w powietrzu zmaterializowało się drugie krzesło ze złotym oparciem. Kanzar bez słów kazał Ciel wyjść z pokoju, a następnie poprosił, aby Magnus zajął miejsce przy biurku.
- Witaj podróżniku. - powiedział do mężczyzny patrząc w jego oczy. Po chwili na biurku zmaterializowała się butelka wina oraz dwa kieliszki. Kanzar wstał zza biurka i wolnym krokiem podszedł do mutanta.
- Nazywam się Kanzar i jestem dowódcą oddziałów broniących tego pięknego i potężnego miasta oraz wszystkich jego obywateli.
Erik postanowił wybadać co jego rozmówca wiedział o nim oraz jego młodszych towarzyszach, którzy także zostali przypadkowo wciągnięci do dziwnego miasta. Chciał również dowiedzieć się, czy Kanzar albo ktoś z jego otoczenia miał jakikolwiek związek z wytworzeniem tunelu czasoprzestrzennego oraz czy wiedział co stało się z pozostałymi mutantami.
- Najwyraźniej te oddziały wymykają się spod twojej kontroli. Ja też jestem obywatelem tego miasta, a znalazłem się tutaj wbrew mojej woli. Czym zawiniłem, że zostałem tak potraktowany?
Kanzar uśmiechnął się. Popatrzył na krajobraz za oknem na którym przesuwał się jakiś duży pasażerski pojazd powietrzny o wyglądzie jasnego cygara, a następnie powrócił do rozmowy.
- Kilkanaście godzin temu jeden z naszych ośrodków monitorujących czasoprzestrzeń otaczającą miasto i jego okolice zaobserwował dziwną anomalię, odczyt jaki mogło dać tylko coś niespotykanego, takiego jak emisja fali grawitacyjnej albo otwarcie się czarnej dziury. W okolice anomalii został wysłany zwiad i co się okazało? Byli tam dziwni ludzie, posiadający niezwykłe umiejętności... świadkowie mówią o teleportacji, telekinezie, morfingu... wszystko bez wyraźnej pomocy technologii... chwilę później osobiście zjawiłem się na miejscu i co tam zastałem? Jednego z dziwnych ludzi - mężczyznę, który potrafi generować potężne pole elektromagnetyczne. Oszczędź mi więc kłamstw o tym, że pochodzisz z tego miasta, bo to jest niemożliwe. Wszyscy Wybrańcy są zarejestrowani w bazie danych i nie ma możliwości, abyś był jednym z nich. Nie jesteś moim wrogiem ani więźniem. Chcę tylko kilku podstawowych informacji.
Erik milczał przypatrując się długowłosemu mężczyźnie.
- Skąd się tam pojawiłeś i co tam robiłeś? Nie jesteś z obozu wyrzutków, bo oni nie mają nikogo tak potężnego... poza tą małą suką... niech zgadnę... Królestwo Ameryki Północnej... a może legendarne Ocean City?
- Jestem podróżnikiem jak sam mnie nazwałeś. Jedyne czego pragnę to odnaleźć moich towarzyszy oraz drogę do domu.
- Jeśli taka jest prawda, to może mi się przedstawisz i powiesz gdzie dokładnie jest twój dom? - Kanzar usiadł na fotelu naprzeciwko siwego mutanta.
- Nazywają mnie Magneto... a pochodzę z miejsca o którym na pewno nie słyszałeś. Zresztą nie będziesz w stanie uwierzyć w prawdziwość moich słów. - odparł Erik.
- Doprawdy? Mam bardzo bogatą wyobraźnię. Oświeć mnie.
- Znalazłem się tutaj przez przypadek. Przybyłem przez dziwną anomalię czasoprzestrzenną którą prawdopodobnie zwabiły moje nadludzkie zdolności. Nie jestem z tej planety, myślę że dostałem się tutaj z równoległego świata. - Erik mówił spokojnym głosem. Kanzar milczał, przypatrując się światłom powietrznych statków poruszającym się za szybą. Magneto skanował przestrzeń falami elektromagnetycznymi. Doszedł do wniosku, że pokój w którym przebywał był najbardziej podatny na jego zdolności ze wszystkich w których się do tej pory znalazł. Był pewny, że mógłby się z łatwością z niego uwolnić.
Kanzar podszedł do butelki z winem, wypełnił trunkiem oba kieliszki po czym uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie potwierdziłeś tylko odkrycia naszego Instytutu Nauki. Witaj w raju podróżniku. - oznajmił podnosząc kieliszek. Erik zdziwiony jego zachowaniem lekko się cofnął, po czym powrócił do rozmowy.
- Czy jesteś odpowiedzialny za sprowadzenie mnie tutaj? - oczy mężczyzny zajaśniały na niebiesko.
- Nie... ale twoje pojawienie się może być zapowiedzią ogromnych zmian dla obu naszych światów.
- Nie pozwolę sobą manipulować, ani nie dam się zastraszyć. Pamiętaj o tym. - Magneto powiedział stanowczo.
- Nie jestem twoim wrogiem.
- Dlaczego zatem byłem więźniem w pokoju bez okien, który skutecznie blokował moje moce?
- Musiałem się upewnić kim naprawdę jesteś. Dla dobra tego pięknego miasta. Nie mamy pewności czy nie żyją jeszcze gdzieś Wybrańcy, którzy wciąż próbują się przeciwstawić przeznaczeniu i ogromnemu szczęściu jakie spotkało ten świat. Nawet jedna taka osoba mogłaby zakłócić idealną harmonię tego miejsca, spowodować chorobę naszego wspólnego organizmu.
- Twoje słowa nic dla mnie nie znaczą.
- Spokojnie... wkrótce dowiesz się o tym miejscu wszystkiego, a wtedy staniesz się częścią naszej społeczności i pierwszym zwiastunem rozszerzenia światła naszej miłości na inne światy nadal pogrążone w chaosie i bezprawiu.
- Nadal nie rozumiem co masz na myśli. - Erik nie był zadowolony z enigmatycznych wypowiedzi swojego rozmówcy. Kanzar podszedł do okna i popatrzył na przesuwający się za nim w bardzo bliskiej odległości pojazd powietrzny.
- Musimy więc udać się na wycieczkę po naszej metropolii. Usłyszysz z moich ust historię powstania tego miejsca, która stała się legendą przekazywaną pomiędzy światami.
- Nadal nie wiem co się dzieje z moimi towarzyszami. - Magnus nie chciał kontynuacji rozmowy, wiedział że mężczyzna coś ukrywał, ale nie mógł pozwolić sobie na bezpośrednią konfrontację.
- Moi ludzie nadal ich szukają. Mamy przypuszczenia gdzie się znaleźli i co im zagraża, ale nadal nie jesteśmy tego pewni. Odnajdziemy ich. To miejsce jest jednym wielkim organizmem mającym setki połączeń. Wiadomości rozchodzą się tu niezwykle szybko. Jeśli ktokolwiek natknie się na nieznajomych, będziemy o tym poinformowani. Możemy zaczynać naszą wędrówkę, podróżniku?
- Tak. - odparł Magneto. W tym samym momencie ściany pokoju rozsunęły się jakby były wykonane z połączonych ze sobą kartek papieru i pojawił się pomiędzy nimi niewielki statek powietrzny, wyglądający jak srebrna platforma z bogato zdobioną balustradą. Erik zauważył, że pojazd nie miał kierowcy ani widocznego napędu, był najwyraźniej unoszony siłą woli Kanzara. Długowłosy był potężnym telekinetą, a rozsunięcie ścian gabinetu oraz sterowanie dużym kawałkiem metalu było pokazem siły jaki urządzał przed Magneto.
Nad obozem w którym mieszkali rebelianci panowała noc. Pomimo późnej pory życie dookoła toczyło się swoim rytmem. Duża ilość osób spacerowała po drogach miasteczka, a wielu z nich podążało w stronę placu położonego przed dużym budynkiem, który sądząc po ilości ludzi w mundurach go pilnujących, mieścił w swoim wnętrzu coś ważnego. W wielu miejscach stały palące się pochodnie, przez co cała okolica nabrała magicznego wyglądu, kontrastującego z ponurymi murami dawno nie remontowanych budowli oraz potarganymi ubraniami ludzi tam mieszkających. Callisto, Shola i Hub, a także Freakshow, który do nich dołączył po odwiedzinach u swej rannej koleżanki zostali zaprowadzeni przez Rose do osiedla dla cywilnych obywateli miasta. Miejsce to nie było zbyt okazałe, wyglądało jak slumsy w których mieszkała biedota i patologia społeczna. Domy tam stojące były niskie, zniszczone, zbudowane z tanich materiałów takich jak różnego rodzaju płyty drewniane, blachy garażowe, czy nawet wielkie kawałki tektury. Ludzie wyglądali z nich patrząc z zaciekawieniem na nieznajome im osoby przechadzające się po ich własnym terenie. Mężczyźni, kobiety i dzieci, wszyscy wyglądający tak samo, biedni, brudni i o smutnych wyrazach twarzy. Dzieci bawiące się na podwórkach starych domów przerywały swe zabawy, aby machać do nieznajomych z nadzieją, że któryś z nich przyniósł dla nich jakiś nic nie znaczący podarek. Rose wskazała na biały domek położony tuż za skrzyżowaniem dróg i powiadomiła mutantów, że tam będą mogli odpocząć i posilić się przed ich następnym spotkaniem. Wnętrze domu było czyste i ładne, pomimo wielu lat bez remontu i stanowiło oazę spokoju wśród oceanów brudu, blachy i potarganych ubrań. Kiedy tylko Rose przekroczyła bramy budowli, podeszła do niej starsza kobieta w długiej , niebieskiej sukience. Jej siwe włosy były związane w kok, a na twarzy tkwiły okulary grube jak denka od butelek.
- Witaj Rose, nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa! - stara kobieta powiedziała obejmując swą młodszą znajomą.
- Witam Mary. Przyprowadziłam ze sobą nowych. Są uciekinierami z miasta nad nami. Bardzo wiele przeszli, więc nie męcz ich pytaniami tylko pokaż gdzie będą mogli odpocząć i zjeść coś ciepłego.
Babcia podeszła do mutantów uważnie się im przyglądając. Patrzyła na ich dziwne dla niej ubrania, miała ochotę zaglądnąć pod tkaninę przykrywającą macki Callisto. Rose powstrzymała jej ciekawość przypominając jej po co przyprowadziła swoich nowych znajomych.
- Oczywiście, po prostu jestem ciekawa. - gruba kobieta poczuła się zakłopotana.
- Proszę, chodźcie ze mną. - dodała uśmiechając się szeroko. Czwórka mutantów podążyła za uprzejmą kobietą w kierunku pomieszczeń położonych głębiej wewnątrz domu. Rose zatrzymała Callisto.
- Idę spotkać się z naszym przywódcą. Powiem mu to co mi przekazałaś. Przygotuj się na spotkanie jeszcze dzisiaj. - powiedziała do niej cicho, tak aby nie usłyszała jej starsza pani.
- Dobrze. Nie wspomnij też o tym, że brakuje dwóch osób z naszej drużyny. - odparła jednooka mutantka.
Wicked obudziła się w zupełnie obcym dla niej pomieszczeniu. Było w nim bardzo ciemno, a przez zasłonięte żaluzje okna wpadał jedynie słaby blask lampy stojącej gdzieś w oddali. Dziewczyna patrzyła z uwagą na wyłaniające się z mroku meble i inne przedmioty, których kształty zdawały się być dziwne i nierealne z uwagi na jej zaburzoną percepcję wywołaną przez szok, jakiego doznała kilka godzin wcześniej, podane jej lekarstwa i brak światła. Wicked była przerażona, czuła się bardzo słabo i wiedziała, że nie byłaby w stanie się obronić, gdyby spotkało ją jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Odruchowo próbowała usiąść na łóżku kierując głowę w stronę jedynego źródła światła za oknem. Słyszała czyjąś daleką rozmowę, śmiechy, odgłos piły albo jakiegoś innego narzędzia. Poczuła, że oblewał ją zimny pot i powracało uczucie strachu jakiego doświadczyła przechodząc przez tunel czasoprzestrzenny. Powoli zaczęła do niej dochodzić świadomość ogromnej straty, pustki i samotności. Wiedziała, że będzie musiała wziąć się w garść, nie spanikować, ale nie potrafiła nad sobą zapanować. Z jej oczu zaczęły płynąć strumienie łez. Wicked pamiętała, że odkąd jej zdolności mutacyjne się ujawniły, nigdy nie była sama. Zawsze towarzyszyły jej widma, duchy, dziwna energia, która przyjmowała kształt efemerycznych sylwetek ludzkich zamieszkująca jej ciało. Wicked nie wiedziała kim one były, nie miała pojęcia czy były one prawdziwymi duchami osób zmarłych czy tylko manifestacją jej zdolności, ale dzięki nim zawsze mogła liczyć na czyjeś towarzystwo. Kiedy była sama, słyszała ich szepty w głowie niczym szum nie nastawionego na żadną istniejącą stację radia. Niestety, przejście przez tunel Einsteina-Rosena spowodowało, że istoty te zostały w sposób niezwykle brutalny wyrwane z jej ciała i pozostały w jej rodzimym świecie podczas gdy ona sama trafiła do równoległej rzeczywistości. Utrata kontaktu z duchami była dla niej straszliwym przeżyciem, a jej organizm doznał szoku z którego nadal nie mogła się otrząsnąć. Dziewczyna nie mogła znieść przeraźliwej ciszy w swojej głowie, czuła się jak wewnątrz komory bezechowej, słyszała bicie swego serca i przesuwanie się włókien w prześcieradle na którym leżała. Wydawało jej się, że straciła jakąś część siebie, była niepełna, zupełnie tak jakby ktoś ukradł jej kawałek duszy. Uczucie osamotnienia było przytłaczające, gdyż czarnowłosa była świadoma, że stan w jakim się znalazła był nieodwracalny. Obok łóżka pojawił się jakiś dziwny, migoczący, niebieski płomień, który stawał się coraz bardziej intensywny, a jego forma zmieniała się w coś bardzo znajomego młodej mutantce. Po kilku sekundach obok Wicked zmaterializowało się widmo, postać ludzka na wpół przeźroczysta, identyczna jak fantomy, które dziewczyna miała przy sobie każdego dnia żyjąc w Genoshy. Duch skierował swą eteryczną dłoń w stronę ręki mutantki, zatrzymując się na jej ramieniu. Wicked spojrzała na niego. Poczuła się lepiej, a kontakt z niezwykłą istotą przypomniał jej o tym co utraciła.
- Chcesz do mnie dołączyć? - zapytała słabym głosem. Wkrótce w pokoju pojawiały się inne niebieskie widma, różnej wielkości i o różnym wyglądzie. Wszystkie były wabione przez osobę Wicked, przyciągane do niej jak ćmy do samotnej latarni stojącej w mroku nocy. Dziewczyna zauważyła, że zgromadziło się wokół niej wiele eterycznych postaci, dziesiątki istot pragnących połączyć się z jej ciałem, szukających w nim schronienia.
- Wszyscy chcecie do mnie dołączyć? Nie wiem czy dam radę... - czarnowłosa oznajmiła siadając na pościeli. Widma zaczęły się wokół niej kołysać, obracać się dookoła własnej osi i orbitować wokół jej głowy. Dziewczyna poczuła zastrzyk energii wypełniający jej ciało. Wydawało jej się, że będzie mogła zrobić wszystko. Stanęła na łóżku szeroko rozpościerając ramiona.
- Dam radę! - krzyknęła z uśmiechem. Duchy, jeden po drugim, znikały wewnątrz ciała mutantki, a ona chociaż czuła ból związany z każdym kontaktem starała się nie stracić równowagi, nie upaść. Dziesiątki postaci połączyło się z czarnowłosą. Cała operacja nie zabrała im więcej niż kilka minut. Pomieszczenie znów zrobiło się ciemne i ponure. Wicked usiadła na łóżku. Po chwili odpoczynku, jakiego potrzebowała na uspokojenie oddechu, mutantka odgarnęła włosy z czoła.
- Znów jestem cała. - powiedziała sama do siebie uśmiechając się.
Magneto i Kanzar unosili się na powietrznej platformie, która była poruszana siłą woli długowłosego mężczyzny, a dookoła nich rozpościerał się zapierający dech w piersi widok. Ponad głowami mężczyzn wyrastały dwie wieże z dziesiątkiem okien i świateł, a poniżej widać było inne budowle połączone zawiłą pajęczyną podniebnych autostrad po których pędziły lśniące pojazdy wyglądające jak nowoczesne samochody o opływowym kształcie. Kanzar odwrócił się do Magneto.
- Zaraz dotrzemy do miejsca przeznaczenia. - poinformował mutanta wskazując na dużą, oszkloną kopułę pod którą widać było zieleń roślinności.
- Mój świat był miejscem nieustającej wojny. - Długowłosy zaczął swoją opowieść. Cała planeta podzieliła się na wiele zwalczających się wzajemnie państw. Dziwne zdolności jakie nasi ludzie zyskiwali z zupełnie nieznanych nam powodów spowodowały, że konflikty jeszcze bardziej się nasiliły i stały się dużo bardziej krwawe. Nasz świat pogrążyłby się w ogniu, gdyby nie pojawił się On! - Kanzar przerwał, patrząc na fioletową poświatę otaczającą całe miasto.
- Kto? - zapytał Erik.
- Nasz Zbawca! Pewnego dnia pojawił się na niebie podczas jednej z naszych największych bitew w historii i powstrzymał dwie nacierające na siebie armię. Miał na sobie piękny biały strój, czarne włosy powiewające na wietrze, a jego młoda twarz uśmiechała się do nas wszystkich. Był czystą miłością, czymś co nie mogło narodzić się na naszej planecie. Był doskonałą, wszechmocną istotą spoza. Każde jego słowo, każdy ruchu sprawiało, że nasza planeta odradzała się na nowo po latach wyniszczających ją wojen. Nasza planeta stała się rajem dla wszystkich tych, którzy zgodzili się, aby nasz przybysz spoza stał się ich jedynym przewodnikiem. Wszyscy ci którzy otworzyli przed nim swój umysł zostali obdarzeni wiedzą, dzięki której mogli przekształcić swoją zmęczoną wojnami planetę w najwspanialszą we wszechświecie utopię. - Kanzar przestał opowiadać swą historię, ponieważ musiał odstawić swoją powietrzną platformę i wraz z Erikiem znalazł się w jednym z największych ogrodów w metropolii. Skrywany pod kopułą z przeźroczystego szkła park był domem dla dziesiątek metrów kwadratowych zieleni, różnorodnych drzew i krzewów. Po alejkach wykonanych z jasnego kamienia przechadzało się wielu ludzi, postaci podobnych do długowłosego przywódcy ze spiczastymi uszami oraz innych istot humanoidalnych pochodzących z ras, których Magneto nie był w stanie rozpoznać.
- Kiedy nasza planeta została oczyszczona ze wszystkich wrogów, nasz dobroczyńca przekazał nam bardzo istotną prawdę o całym multiwszechświecie - szeregu równoległych światów leżących jeden na drugim na niekończącej się kosmicznej drabinie stworzenia. Ukazał nam zło i przemoc jakie panowały w tych światach oraz zobowiązał do spełnienia najświętszej misji - zjednoczenia wszystkich Ziemi równoległych i wyswobodzenia ich z wszelkiego zła. I tak zaczęła się nasza podróż przez multiwersum.
Erik słuchał opowieści długowłosego z zainteresowaniem jednocześnie oglądając istoty, które spacerowały wśród egzotycznej roślinności ogrodów. Patrzył na ludzi o najróżniejszym kolorze skóry, zielonych Skrulli i niebieskich Kree których rozpoznawał, ale także na inne postaci takie jak mali, szarzy humanoidzi o dużych, ciemnych oczach znani na Ziemi pod imieniem Zeta Reticulian i pokryci łuskami reptiloidzi.
- Nasz między-wymiarowy sojusz rósł w siłę z każdą nową Ziemią wyzwoloną w czasie naszej świętej wojny a istoty, które otworzyły swój umysł przed naszym zbawcą dołączyły do kolektywu liczącego już miliardy istnień. To co widzisz przed sobą to owoc naszego trudu.
- Czy wszyscy zgodzili się powierzyć swój los przybyszom z innego świata? - Zapytał Erik.
- Nie... to niemożliwe, aby każda osoba na każdej Ziemi zgodziła się na coś czego do końca nie rozumiała.
- A co stało się z tymi, którzy się sprzeciwili?
- Przegrali i zostali wyrzuceni poza nasz nowy, wspaniały raj i pozostawieni sami sobie w ich umierających miastach, podczas gdy my szliśmy coraz wyżej po drabinie multiwersum.
Magneto spojrzał na Kanzara zagadkowo.
- Nie było ich zbyt wielu, nie stanowili dla nas żadnego problemu.
- Co to znaczy, że pozostali w umierających miastach?
- Nie pytaj o to, czego nie jesteś jeszcze w stanie zrozumieć. Kiedy otworzysz swój umysł przed naszym władcą, wszystkie twoje wątpliwości zostaną rozwiane.
- Czy w tym świecie, także napotkaliście na opór? - Erik pytał dalej.
- Tak, prawdę mówiąc ten świat nie został jeszcze w pełni nawrócony ze złej drogi i wciąż jest w nim wielu niebezpiecznych kryminalistów. Ludzie, którzy odrzucili naszą utopię, żyją w jej kanałach, ukrywając się jak szczury i żywiąc się naszymi odpadkami. Istnieją dla nich tylko dwa wyjścia: przyjąć naszą miłość albo zniknąć na zawsze.
Magnus zamyślił się patrząc na dwie kobiety w długich sukniach ze złotymi maskami na twarzach, które szły nieopodal.
- Jest jeszcze trzecia możliwość. - oznajmił po chwili.
- Tak?
- Mogą odebrać to co kiedyś do nich należało.
Callisto niespokojnie oczekiwała na spotkanie z przywódcą rebeliantów mieszkających w zniszczonej części miasta. Pomieszczenie w którym przebywała nie przypominało swoim wyglądem reszty obozu, było czyste i nienaruszone. Rose znikła za drzwiami prowadzącymi do gabinetu przywódcy i nie wychodziła z nich przez kilkanaście minut, Callisto robiła się coraz bardziej niecierpliwa. Patrzyła jednym okien na mężczyzn trzymających karabiny, a oni odwzajemniali jej spojrzenie, czując się niepewnie w towarzystwie kogoś obcego i na dodatek kogoś kto przybył z miasta powyżej z którego zwykle przychodziły tylko kłopoty i śmierć. Kobieta była zamyślona. Nie podobało jej się to, że musiała zostawić swoich młodszych kolegów w niebezpiecznym dla nich miejscu. Oczekiwanie zakończyło się i drzwi strzeżone przez żołnierzy otworzyły się z nieprzyjemnym trzaskiem. Pojawiła się w nich Rose.
- Chodź Callisto, już czas. - powiedziała do mutantki.
Kiedy kobieta przekroczyła próg pomieszczenia, zobaczyła przed sobą brodatego mężczyznę ubranego w zieloną koszulę i łaciate spodnie. Początkowo pomiędzy trzema osobami panowała niezręczna cisza, ponieważ wszyscy badali się nawzajem wzrokiem formując w swoich głowach plan rozmowy i wszystkie pytania, które chcieli zadać. Rose przerwała milczenie zwracając się do brodacza.
- To jest Callisto, która przybyła z innego, równoległego świata. A to jest John, nasz przywódca.
- Witaj Callisto.. . - powiedział mężczyzna próbując podać rękę mutantce. Kiedy zobaczył, że spod jej peleryny wystają zielone macki, cofnął dłoń i odskoczył od niej o krok. Bardzo szybko otrząsnął się z osłupienia.
- Przepraszam... widok obcych nie przynosi żadnych miłych wspomnień.
- W moim świecie ludzie reagowali na mnie tak samo... i to nawet wtedy gdy nie miałam macek. - Callisto odparła uśmiechając się.
- Czy możesz nas zostawić? - John zapytał Rose stojącą przy drzwiach.
- Oczywiście. - brązowowłosa odparła wychodząc z pokoju. Brodacz usiadł przy biurku prosząc, aby mutantka zrobiła dokładnie to samo na stojącej przy ścianie rozlatującej się ławie.
- Po pierwsze chciałbym ci osobiście podziękować za to, że razem ze swoimi towarzyszami uratowałaś moich dwóch ludzi. Każda strata jest dla nas niezwykle dotkliwa. - mężczyzna zaczął rozmowę.
- Jesteśmy nauczeni działać błyskawicznie w takich sytuacjach. - odparła kobieta.
- Czy wszystko to co powiedziała Rose jest prawdą? Naprawdę pochodzisz z równoległej rzeczywistości?
- Tak... ale Rose mówiła mi, że nie wierzycie w istnienie równoległych światów.
- To tylko propaganda. Nie wolno wspominać o takich rzeczach, bo to zmniejszyłoby morale moich rebeliantów. Poczucie ogromu potęgi wroga mogłoby być dla nich zabójcze. Czy ty pochodzisz ze świata do którego nie przybył jeszcze Diabeł Spoza?
- Nie mam pojęcia o kim mówisz.
- W takim razie nawet nie wiesz jak szczęśliwą kobietą jesteś. Musisz być ze świata, który leży na Drabinie poniżej naszego...
- O czym ty mówisz? - Callisto była bardzo zaciekawiona wypowiedzią Johna.
- Opowiem wszystko co będziesz chciała wiedzieć... ale nie teraz. Przygotowujemy się do ważnej dla nas uroczystości... za chwilę muszę być przy ognisku... moi ludzie będą na mnie czekać. Powiedz mi, czy w waszym świecie pojawiły się jakieś dziwne zjawiska? Meteoryt, który daje ludziom niezwykłe zdolności? Jesteś jedną z jego wybrańców?
- Po raz kolejny nie wiem o czym mówisz. Urodziłam się z moimi zdolnościami... jest wiele podobnych mnie, ale nie słyszałam o kimś kto dostałby moc z jakiegoś meteorytu.
- Dobrze... dobrze... oznacza to, że wciąż mamy wiele czasu. On nie szykuje się do ponownego skoku, jeszcze nie teraz. - Brodacz był wyraźnie zdenerwowany.
- Posłuchaj, chcę poprosić cię o pomoc w odnalezieniu moich towarzyszy.
- Postaram się coś poradzić, ale po uroczystościach. Muszę pojawić się wśród moich ludzi. - Mężczyzna wstał z zamiarem wyjścia z pomieszczenia.
- Mogę do was dołączyć? Ja i moi towarzysze?
- Oczywiście. Każdy w naszym obozie jest zaproszony.
- Dziękuję. Myślę, że przyda nam się chwila odpoczynku.
- Tak jak i całemu światu. - odpowiedział John smutno patrząc przed siebie.
Mary wraz z Freakshowem, Sholą i Hub szli aleją obozowiska rozświetlając sobie drogę pochodniami. Towarzyszyło im wiele osób, ale żadna z nich nie zbliżyła się do nich na odległość wystarczającą do rozpoczęcia rozmowy. Zmęczone oczy mężczyzn, kobiet i dzieci patrzyły nieufnie na twarze tych, którzy pojawili się w ich miasteczku zaledwie przed kilkoma godzinami.
- Dokąd idziemy? - zapytał Shola.
- Na urodziny Natalie. Jesteście nowi, więc być może nic o niej nie wiecie, albo władze miasta nad nami opowiedziały wam o niej niestworzone rzeczy. Ale całej prawdy możecie się dowiedzieć tylko tutaj. Zostaniecie włączeni do naszej społeczności, jeśli John się na to zgodzi. - odparła kobieta uśmiechając się.
- Kto to jest Natalie? - zapytała Hub.
- Dowiesz się wszystkiego przy ognisku. Cierpliwości młoda damo. - oznajmiła Mary.
- Martwię się o Wicked. - Freakshow powiedział patrząc na Sholę.
- Jak tylko znajdziemy się na placu, będziesz mógł ją odwiedzić. - murzyn pocieszył kolegę.
- Miejmy nadzieję, że już odzyskała przytomność. - dodał.
Trójka mutantów znalazła się na placu, gdzie zgromadziło się już wielu ludzi. Dookoła paliły się wbite w ziemię pochodnie, a z tłumu dochodziły dźwięki głośnych rozmów. Hub rozglądnęła się dookoła czując się bardzo zaniepokojona. Wszędzie gdzie spojrzała, napotykała oczy pełne obaw i niechęci do niej i jej kolegów.
- Czego oni od nas chcą? - zapytała grubą kobietę.
- Spokojnie. Wiadomości rozchodzą się szybko w naszej społeczności. Oni wiedzą już, że jesteście uciekinierami z miasta. Są pełni obaw, bo niektórzy z nich doświadczyli wiele zła z rąk Najwyższych i ich wybrańców. Nie martwcie się. Jeśli udowodnicie nam, że chcecie stać się jednymi z nas, oni was zaakceptują. - Mary powiedziała dotykając ramienia dziewczyny.
- Dziękuję. - odparła Hub.
Magneto i Kanzar patrzyli na tętniącą życiem metropolię stojąc na jednym z jej wielkich tarasów widokowych. Mężczyźni nie rozmawiali ze sobą, ponieważ długowłosy wpadł w dziwny trans, swoiste zamyślenie. Erik wykorzystał moment spokoju aby wypróbować swoje zdolności, poczuć kontakt z metalami tworzącymi wszystko co go dookoła otaczało. Z radością stwierdził, że jego zdolności stały się już tak silne jak przed wycieczką przez tunel między wymiarowy. Kanzar wyrwał się z zamyślenia.
- Moi ludzie odkryli, gdzie przebywają twoi towarzysze.
- Tak, to dobra wiadomość. Gdzie są?
- Niestety, wpadli w ręce dzikich ludzi żyjących poza miastem, tych co odrzucili nasz raj. Nie mogę mieć żadnej pewności czy są jeszcze żywi.
Erik zacisnął pięści, a jego oczy zaczęły świecić na niebiesko. Energia tańczyła wokół jego ciała sięgając do atomów metali znajdujących się w najbliższej okolicy. Magneto użył swoich zdolności na balustradzie odgradzającej taras od przepaści znajdującej się poza nim. Długa rura o okrągłym przekroju zaczęła drgać, ruszać się jak żywa, po czym oderwała się od podtrzymujących ją barierek i uniosła się ku mężczyznom niczym wąż pełzający na nieistniejącej powierzchni. Erik złapał metalowy przedmiot i przekształcił go w włócznię.
- Jeśli coś im się stało, wszyscy winni zapłacą za to straszną cenę. - powiedział patrząc na Kanzara.
- Oczywiście, tak się stanie. - odparł długowłosy mężczyzna.
Była strasznie zmęczona i myślała tylko o tym, aby wrócić do domu i położyć się do łóżka. To już trzeci dyżur z rzędu, a ona spała jedynie przez cztery godziny. Jeśli szybko nie odpocznie zaczną się halucynacje - pomyślała. Tak uczyli ją w szkole medycznej. Chciała jak najszybciej ubrać się i wyjść, aby nikt jej nie zobaczył i nie zaczepił, nie miała ochoty na żadną rozmowę. Na dodatek w czasie ostatniej godziny bardzo rozbolała ją głowa. Rudowłosa kobieta szła korytarzem prowadzącym do podziemnego garażu w którym zaparkowała swój samochód. Myślała o tym jak bardzo chciałaby znaleźć się w jakimś lepszym szpitalu, a nie w tamtej zapadłej dziurze gdzie nie działo się nic ciekawego, a pieniądze jakie jej płacono były śmiesznie małe. To nie mogło się jednak spełnić, nie dla niej, nie po tym co robiła, nie po tym jak musiała zmienić nazwisko i swoją przeszłość. Niestety tamtej fatalnej nocy jej przeszłość miała ją dogonić. Kobieta zatrzymała się ponieważ zauważyła, że w cieniu betonowej konstrukcji ktoś się czaił, ukrywał, chociaż nic nie wskazywało na to, aby czekał właśnie na nią. Odruchowo skierowała się w stronę światła z nadzieją, że będzie mogła dostrzec jakiś szczegół tajemniczego napastnika. W kręgu światła latarni ukazał się łysy mężczyzna na wózku inwalidzkim, a za nim gruba kobieta w okularach. Charles Xavier spojrzał na rudowłosą kobietę, a jego twarz wyrażała ogromne skupienie i powagę.
- Czego ode mnie chcesz!? Nie mieszam się już w wasze sprawy! - Kobieta próbowała zacząć rozmowę.
- Potrzebuję twojej pomocy Amelio. Potrzebuję twojej pomocy, aby zebrać Acolythes i odnaleźć Magneto oraz moich ludzi.
Amelia Voght zbladła na myśl o tym, że Erik Lehnsherr żył i znów pojawił się w jej życiu, aby wywrócić je do góry nogami.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.