Opowiadanie
Dragon Ball - Virus - Saga II: Value of honour
Rozdział 2
Autor: | BlackFalcon |
---|---|
Serie: | Dragon Ball |
Gatunki: | Akcja, Przygodowe |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2020-07-26 10:00:59 |
Aktualizowany: | 2020-08-20 10:29:59 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Piccolo nadal czuwał przy sterach, lecz przyciszone już teraz silniki uśpiły Sirę. Spała teraz z tyłu statku, gdzie urządzili sobie miejsce do odpoczynku. Vegeta ćwiczył w jakimś zakątku statku, gdzie nikt go nie widział. Potrzebował spokoju i przemyśleń, a przy okazji wzmacniał własną kondycję. Był też bardzo ciekaw, kim tak naprawdę jest Sira i skąd przybywa. W końcu nie wiedzieli o niej nic, tyle tylko, że pracowała kiedyś w CC. Była Ziemianką, więc jakim cudem opanowała - powiedzmy, że opanowała - strzały Ki? Owszem, było to możliwe dla ludzi, ale bardzo rzadkie. Książę tak bardzo zastanawiał się nad tą tajemniczą dziewczyną, że zapomniał na chwilę o ciosie w plecy, jaki zadał mu jego własny syn i wykonał zbyt szybki ruch. Syknął z bólu, bo rana od Miecza Zła wciąż bolała, choć już nie krwawiła.
W organiźmie Vegety na wspomnienie Trunksa znów odezwała się trucizna Khlorosian. Poczuł, jak wzbiera w nim złość na syna, a przy okazji ochota na zgładzenie współpasażerów i odlot samotnie gdzieś, gdzie mógłby doskonalić własną siłę. Chwycił się ściany i oddychał szybko, resztką rozumu walcząc z tym szaleństwem.
- Oni... chcą mi pomóc... Nie zabiję ich! - wydyszał.
Pięść prawej ręki zacisnęła mu się mocno, jad kazał co innego, serce co innego. Gdyby nie potęga umysłu, już dawno dostałby rozdwojenia jaźni. Teraz przynajmniej trochę się kontrolował i pamiętał, co się w nim działo w obu "wcieleniach". Po ciele spływał pot, a stopy poczyniły już kilka kroków w stronę sterów, gdzie siedział Nameczanin Piccolo.
- Jego zabiję... pierwszego! - moc jadu wzięła górę nad Vegetą, spotęgowana jeszcze wspomnieniem o słowach zielonego humanoida. - Sam mówił, że nie jesteśmy przyjaciółmi!
Był już w połowie drogi, kiedy rozbudzona Sira przez przypadek spotkała się z nim w przejściu.
- Cześć, idę właśnie do Piccola - zaczęła trochę niepewnie. - Ciekawe, gdzie jesteśmy... - urwała w połowie. - Czy wszystko z tobą w porządku? - spytała z niepokojem.
Widziała jego ponury, zły wzrok, jakim ją mierzył.
- Zejdź mi z drogi! - wychrypiał. - Włosy zalśniły mu kolorem stali, choć zaraz zmieniły kolor na czarny.
Cofnęła się, przerażona.
- Co chcesz zrobić, Veg? - ledwo to powiedziała, zakryła usta dłonią. Teraz na pewno coś złego się stanie!
Oczy mu się zwęziły. Podszedł do niej powoli.
- Miałaś umrzeć szybko, bo mnie broniłaś tuż przed startem, ale po tym, jak mnie nazwałaś... - powiedział twardo, z nienawiścią.
Zamknęła oczy, gotowa na śmierć. Ta jednak nie nastąpiła. Ostrożnie rozwarła powieki, by zobaczyć, że Vegeta patrzy na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
- Sira... Lepiej stąd odejdź. A jak dolecimy do jakiejś planety, wysadźcie mnie tam. Boję się, że inaczej... wiesz, co się stanie... Już teraz ledwo się opanowałem...
- Ale przecież... - zdołała wykrztusić, nadal przestraszona - ...wtedy możesz już nigdy nie wrócić na Ziemię, albo możesz nawet zginąć!
- Wiem. Jeżeli jednak tu zostanę, to nikt z nas nie doleci zbyt daleko... Poza tym uratowałaś mi życie w walce z Trunksem i chociaż moja duma burzy się przeciw wdzięczności, to nie chciałbym cię skrzywdzić również z tego powodu.
Jednak Sira wciąż pamiętała poświęcenie Vegety w walce o Ziemię i to, jak chciał bronić dziewczyny przed mieczem Zła, kiedy Trunks nacierał na nią, Sirę.
- Gdyby nie ty, nie miałby kto wyprawiać się po Smocze Kule. Leżelibyśmy wpierw obok ciał reszty wojowników, a potem rozerwałby nas wybuch planety. Czy na pewno chcesz od nas odejść? Bo ja nie wierzę, byś mógł skrzywdzić Piccola lub mnie.
- Wiesz, po co teraz szedłem? Zabić Nameczanina! Gdybyśmy się nie spotkali i nie zatrzymałabyś mnie rozmową, Piccolo już mógłby nie żyć!
Ciszę, jaka zapadła po tych słowach, przerwało wołanie pilota:
- Zbliżamy się do planety, gdzie ma być pierwsza kula! Przygotujcie się do lądowania!
Książę dodał jeszcze cicho:
- Pamiętaj, Siro, tylko Piccolo i ty możecie przywrócić mi Bulmę i moje dzieci. Nie zawiedź mnie!
Po czym oboje udali się do przedniej części statku.
Przed nimi unosiła się średniej wielkości kula, z daleka widać już było zielone i niebieskie barwy, jakie pokrywały planetę.
- Jaka podobna do Ziemi... - szepnęła Sira.
- Według atlasu Bulmy nazywa się Einnor - odezwał się Piccolo.
Statek miękko wylądował na jednej z nizin, jakich wiele znaleźć można było w okolicy. W pobliżu widać było gęsty las, obok biegła droga, ginąca gdzieś za horyzontem. Słońce świeciło dosyć mocno, a lekki wietrzyk nie pozwolił za bardzo odczuwać skutków gorąca. Wysiedli ze statku i Piccolo złożył go w kapsułkę.
- Istna idylla - mruknął Vegeta. - Jak tylko znajdziemy Smoczą Kulę, odłączam się od was - dodał już głośniej.
- Widzę, że moje przypuszczenia co do twojej osoby były słuszne - powiedział wściekły Piccolo. - Nawet dzieci cię już nie obchodzą.
Saiyanin nie odpowiedział. Miał swoje powody i nie zamierzał się tłumaczyć.
Na szczęście sytuacja nie miała szans stać się jeszcze bardziej przykra, bo Sira zauważyła:
- Piccolo, według radaru Bulmy Dragon Ball jest gdzieś w tym lesie. To chyba nie będzie trudne?
- Nie wiem, co kryje się w tym lesie, choć nie wyczuwam żadnej energii... Chodźmy.
Niedługo dotarli w pierwsze zarośla i zagłębili się w ciszy lasu. Szli powoli tam, gdzie radar wskazywał położenie Smoczej Kuli. Rozglądali się ostrożnie, ale nic nie zakłócało podróży.
Vegetę zaczęło swędzieć na lewym ramieniu. Podrapał się tam szybko, jakoś ta czynność nie kojarzyła mu się z społecznym statusem. Chwilę później jednak znów musiał to zrobić, czuł się jak ludzie, gdy mają ospę wietrzną. W końcu wściekły zrzucił koszulę i równie wściekle zaczął się drapać po tym upartym ramieniu.
Sira pierwsza zauważyła, że książę został z tyłu i odwróciła się. Dosłownie ją zatkało.
- Co ty robisz? - zapytała.
Piccolo też się zatrzymał i zobaczył to samo, co Sira. Vegeta drapał się już wszędzie.
- Słuchaj, może swoje walory zaprezentujesz nam później? - rzucił zaskoczony Nameczanin.
- Jakie walory?! Mnie SWĘDZI! - wrzasnął Vegeta.
- Kiedy ostatni raz się myłeś? - nie wytrzymał Piccolo.
- Coś... mnie... ugryzło! Wszędzie mnie swędzi - wciąż się drapał.
Sira podeszła bliżej, bo zauważyła coś na plecach księcia.
- Nie dziwię się, całe plecy masz w bąblach - powiedziała.
Istotnie. Plecy wojownika Saiyan pokrywały czerwone, ogromne bąble, zmieniające skórę w jeden wielki i swędzący ból. W pęcherzykach przelewało się coś zielonego.
Piccolo podszedł bliżej i rzucił na to okiem.
- Wiem, co to są za bąble... To zielone, to jad Khlorosian, to samo zieleniło żyły tych, którzy byli nim zatruci i to samo stworzyło Miecz Zła... Kiedy Trunks ciął cię w plecy, przekazał ci ten jad, a on zmieszał się z tym, co podali ci Khlorosianie w twojej własnej kuchni. Trucizna Khlorosian zaczyna działać nie tylko na twoją psychikę, ale i - zgodnie z Sąwszędzie - atakować twój organizm, by powoli zabić...
Nikt się nie poruszył.
- Dajcie mi jakąś maść! - przerwał ciszę Vegeta, ale wiedział, że na to nie ma lekarstwa.
W pewnej chwili Sira zauważyła, że jeden z bąbli zaczyna pękać i powiedziała o tym reszcie. Odsunęli się trochę od Vegety, nie wiedzieli, jak mogą zareagować na ewentualne opryskanie jadem. Bąbel pęczniał i pęczniał, aż w końcu eksplodował. Sira zdążyła tylko zauważyć jeszcze w oczach Vegety coś na kształt strachu, ale musiało jej się przywidzieć - przecież on nie znał lęku! Razem z Piccolem zamknęła oczy i otworzyła je na głośne "paf"!
Książę stał tam, gdzie stał uprzednio. Zarówno dziewczyna, jak i Nameczanin odruchowo pierwsze, co zrobili, to rzucili okiem na jego plecy. Zamrugali ze zdumienia, bo nic na nich nie było!
- Hej, bąble ci zniknęły - nic mądrzejszego nie przyszło Sirze do głowy.
Istotnie, nie było po nich śladu. Piccolo dokładnie obejrzał miejsce, gdzie dawniej były i stwierdził ze zdumieniem:
- One zniknęły... Jakby nigdy ich nie było!
W międzyczasie w pałacu Dende'go jego właściciel siedział sobie wygodnie na ulubionym fotelu i popijał gazowaną wodę "Aquaminerale", kartkując ostatnie wydanie "Kawai", kiedy jakiś wrzask przerwał mu święty spokój.
- Panie, mam ważną wiadomość, mam ważną wiadomość!
Mr. Popo odczekał, aż Dende pozbiera się z podłogi, na którą spadł ze strachu i przedstawił mu sytuację:
- Zobacz, gdzie są nasi przyjaciele, zobacz! To koszmar!
Dende nadal był niezbyt zadowolony, że przerwano mu odpoczynek, ale posłusznie spojrzał w przyniesioną mu kulę. Zmrużył oczy, aż w końcu sam to powiedział:
- Masz rację, ta planeta to koszmar... Muszę ich ostrzec!
Zaś na Einnorze Piccolo nagle chwycił się za głowę i zaczął znów nasłuchiwać głosów z Kosmosu.
- Co?! - wrzasnął po chwili. - Słuchajcie - zwrócił się teraz do towarzyszy - Dende właśnie mi powiedział, że jesteśmy na planecie zwidów!
- Planecie zwidów? - Czyli te pęcherze to tylko nasze przywidzenia? - zapytała Sira.
- Właśnie! Musimy uważać na wszystko, co nas otacza, tu wszystko może być przywidzeniem...
Książę miał minę, jakby połknął kwaśną cytrynę, w końcu nieźle się wygłupił, skoro swędziały go bąble - zwidy...
- Najważniejsze, że to nie była prawda... - odetchnęła Sira. - Gdyby ten jad dosięgnął nas wszystkich, na pewno nie wypełnilibyśmy naszej misji...
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.