Opowiadanie
Opowieści pocztowe
Długi weekend
Autor: | Dida |
---|---|
Korekta: | IKa |
Serie: | Twórczość własna |
Gatunki: | Obyczajowy |
Dodany: | 2007-05-29 14:15:56 |
Aktualizowany: | 2008-03-13 22:28:52 |
Następny rozdział
- A niech to gęś kopnie, a kaczka poprawi - dobiegł z gabinetu naczelniczki poirytowany głos Tesy.
Stałam właśnie w magazynie druków i szukałam adresów pomocniczych na paczkę. Znów ich brakowało w stojaku na sali usługowej. Postanowiłam więc, że wyłożę kilka sztuk, najwyżej pięć. Nie więcej. Nie było takiej potrzeby. Należy oszczędzać. Tyle druków się marnuje, bo klienci używają ich do zabezpieczania przesyłek, jako brudnopisów lub dają dzieciom do zabawy. Po prostu brak mi słów. Mogłabym przysiąc, że jeszcze niedawno widziałam pełen karton adresów tuż przy drzwiach. Ciekawe co się z nim stało? Być może wziął go Kamil, aby uzupełnić zapas na filii. Marta dostrzegłaby w tym ślady działania duchów albo poltergeista. Ja już dawno przestałam się czemukolwiek dziwić, a pracowałam na poczcie dopiero od stycznia tego roku. Postanowiłam nie tracić więcej czasu, na prowadzące donikąd rozważania i wiedziona ciekawością pospieszyłam do gabinetu.
Tesa stała przed korkową tablicą, na której za starej naczelniczki, wieszało się karteczki z prośbami, odnośnie grafiku na następny miesiąc. Jeśli ktoś potrzebował wolnego za sobotę konkretnego dnia tygodnia, planował urlop, miał egzamin lub umówioną wizytę u lekarza, informował o tym właśnie w ten sposób. Nowa naczelniczka po raz pierwszy miała układać grafik dla naszego urzędu. Nie wiedzieliśmy na razie, czy będzie stosować się do zwyczajów, wprowadzonych przez swoją poprzedniczkę, czy też wdroży własne rozwiązania.
- Spójrz tylko - powiedziała Tesa wskazując na tablicę. - Miałam właśnie przywiesić swoją prośbę o wolne, kiedy to zobaczyłam.
Podeszłam bliżej. Nie dostrzegłam jednak nic niepokojącego. Zauważyłam jednie przypięte pinezkami karteczki, a spodziewałam się komunikatu "Teraz ja tu rządzę, wy nie macie nic do gadania", zawiadamiającego wszystkich zainteresowanych, że nie mają już żadnego wpływu na grafik. To byłoby w stylu nowej naczelniczki, nawet specjalnie by mnie nie zdziwiło. Mimo, że pracowała z nami krótko, dała się poznać jako osoba niekonwencjonalna.
Do gabinetu zajrzała Aleksandra.
- Teresa, Jagoda, w końcu was znalazłam - wykrzyknęła z rozdrażnieniem. - Kolejka ciągnie się, aż do drzwi wejściowych. Cecylia sama nie jest wstanie jej rozładować. Klienci zaczynają się niecierpliwić. A wy tu sobie pogaduszki urządzacie?! Do roboty, ale już!
Jak zwykle, ani chwili spokoju. Posłusznie wróciłyśmy na okienka. Nie miałyśmy innego wyjścia. Aleksandra po raz nie wiadomo który pokłóciła się z narzeczonym. Teraz szukała tylko okazji, żeby się na kimś wyżyć, znaczy się, żeby dać upust nagromadzonym negatywnym emocjom. Byliśmy do tego przyzwyczajeni. Nasza kontolerka bezustannie sprzeczała się ze swoim przyszłym mężem. Przynajmniej raz w miesiącu rozstawali się, po to by zaraz do siebie wrócić. Od razu było wiadomo, że związek Aleksandry przeżywa kryzys. W takich chwilach zwracała się do asystentów po imieniu, a nie po zdrobnieniu, czy przezwisku oraz wpisywała do zeszytu kontroli miejsc pracy, a nawet odejmowała premię za drobne uchybienia. Kiedy indziej kończyło się na ustnym upomnieniu. Poprzednim razem zrobiła nalot na nasze szafki w szatni. Wszystkim się dostało, za bałagan, przechowywanie starych, niedojedzonych kanapek i stosów ubrań. Cynka została dodatkowo ukarana obniżeniem premii. Ale jej akurat słusznie się należało. Kto to wiedział, żeby trzymać w szafie popielniczkę pełną petów?
- Jak będziesz miała chwilę czasu, przyjrzyj się bliżej tablicy -szepnęła Tesa, mijając mnie w drodze do swojego stanowiska.
Taka sposobność nadarzyła się dopiero, gdy już minęła piąta. Wtedy w końcu mogłam zejść na przerwę na posiłek. Wcześniej nie było to możliwe. Wiadomo, przed siedemnastą klientom przypomina się, że muszą nadać bardzo ważne i niezwykle pilne priorytety. Udają się wtedy masowo na pocztę. Stanęłam przed tablicą z bułką w jednej ręce, a kubkiem herbaty w drugiej. Na karteczkach powtarzały się te same daty: 30.04, 02.05 i 04.05. Część osób prosiła o wolne za sobotę w któryś z tych dni, inni o urlop w tym okresie. Domyśliłam się, że to musi być przyczyna irytacji Tesy. Nie rozumiałam tylko dlaczego. Przecież to naturalne, że wszyscy marzą o długim weekendzie. Tyle się o tym czyta i słyszy. Niektórym można tylko pozazdrościć. Z góry wiedzą, że nie będą wtedy pracować i mogą planować wyjazd. Ja sama jeszcze nie myślałam maju. Była dopiero połowa kwietnia.
Po zjedzeniu kanapki wróciłam na salę usługową. Jako, że chwilowo nie było klientów, zagadnęłam Tesę o powód niezadowolenia.
- Chciałam mieć wolne 30 kwietnia. Zamierzam pojechać z rodzicami w odwiedziny do cioci. Nie wiem, czym się będzie kierować pani naczelnik, decydując o tym, kto będzie pracował w długi weekend, a kto nie. Mnie na pewno nie weźmie pod uwagę. Zdążyłam jej już podpaść.
To była prawda. W zeszłym tygodniu Tesa przyjęła telegram i poprosiła nową naczelniczkę o jego nadanie. Zawsze to robił ktoś z kierownictwa. Zostało to wprowadzone po tym, jak Cynka wysyłając kondolencje, pomyliła nadawcę z adresatem. Feralnego dla Tesy dnia pani Anny, ani Aleksandry nie było w pracy. Tesa, chcąc nie chcąc, musiała się więc zwrócić do nowej naczelniczki. Ta zaś oświadczyła, że to nie należy do jej obowiązków, a poza tym na pewno nie ma na ten temat słowa w jej karcie czynności. I odmówiła nadania telegramu. Następnego dnia po tym zdarzeniu, nowa naczelnika zawołała Tesę i poleciła jej powielenie na ksero jakiś dokumentów. Dziewczyna stwierdziła, że najpierw musi sprawdzić w swojej karcie czynności, czy może to zrobić, bo wydaje jej się, że nie było tam mowy o bieganiu na posyłki. No cóż. Czasami trzeba pomyśleć, zanim się coś powie.
- Pocieszające jest jedynie to, że pani naczelnik rządzi nami zbyt krótko i nie ma jeszcze swoich ulubieńców - stwierdziła Celcia. - Może nie będzie też nikogo dyskryminować ze względu na jego stan cywilny.
Poprosiłam ją o wyjaśnienie. Stara naczelniczka faworyzowała dwie osoby. Bronka była oddaną i sumienną pracownicą, choć niezbyt szybką w działaniu. Zawsze robiła to, co jej polecono. Nie dyskutowała, ani nie protestowała. Dodatkowo znakomicie radziła sobie ze sprzedażą produktów Banku Pocztowego i PAUFu. Innym na sam dźwięk nazw tych instytucji nóż sam się w kieszeni otwierał. Natomiast ona dzielnie i z poświęceniem realizowała plan marketingowy. Cynka natomiast odznaczała się wyjątkową niechęcią do pracy. Robiła tylko to, co musiała i to, czym nie dało się obarczyć innych. Denerwowała się, gdy ktoś prosił ją o pomoc lub chciał się czegoś od niej dowiedzieć. Za to doskonale potrafiła, mówiąc dosadnie, włazić w dupę. Cynka chętnie donosiła na innych pracowników. Nie można się było przy niej wyrazić krytycznie na temat funkcjonowania urzędu, a zwłaszcza narzekać na kierownictwo i grafik. Stara naczelniczka wiedziałaby o tym następnego dnia. Poza tym było coś co je łączyło, a mianowicie nałóg nikotynowy. Poza nimi nikt z pracowników nie palił. Często zamykały się w gabinecie na papierosa. A potem nie dało się tam wejść, bo śmierdziało i było gęsto od dymu. Bronka i Cynka zawsze dostawały wolne wtedy, kiedy chciały. Były zgłaszane do różnych nagród. Otrzymywały wyższe premie od pozostałych asystentów. Mogły liczyć na wolne w kluczowe dni w ciągu roku, takie jak: piątek po Bożym Ciele, czy Wielka Sobota. Miały pierwszeństwo przed innymi pracownikami. Jeśli wypadało im nagle coś ważnego, stara naczelniczka była wstanie ściągać ludzi z urlopów i dokonywać pospiesznych zamian w grafiku, żeby tylko mogły zająć się swoimi sprawami.
Prawie wszystko stało się dla mnie jasne. Zapytałam o co chodzi z tą dyskryminacją ze względu na stan cywilny. Jeszcze nie spotkałam się z takim zjawiskiem. Celcia wyjaśniła, że to określenie używane przez Tesę dla opisania postępowania starej naczelniczki, przy przydzielaniu wolnego w dni kluczowe. W zeszłym roku obydwie usłyszały, że skoro nie mają męża, narzeczonego, ani dzieci, mogą przyjść do pracy w Wielką Sobotę. Nie będą przecież zajęte przygotowaniem do świąt. Celcia nie potrafiła zapomnieć tej, w jej mniemaniu strasznej zniewagi. Nie dość, że ktoś jej wypomniał brak faceta, to jeszcze wykorzystał to przeciw niej. Co za podłość i nadużycie władzy!
Grafik na maj zawisnął na tablicy ogłoszeń 23.04. Wszyscy byli zaszokowani. Tak wcześnie! Stara naczelniczka zwykła go prezentować ostatniego dnia miesiąca. Albo miała problemy z jego ułożeniem albo lubiła nas dręczyć i trzymać w niepewności. Tego nikt nie wiedział. Nowa naczelniczka rozdzieliła wolne sprawiedliwie, przynajmniej na tyle, na ile się dało. Okazało się również, że nie jest małostkowa. Tesa dostała wolne 30 kwietnia. Celcia wprawdzie uznała, że to raczej kwestia słabej pamięci, ale nie miała żadnych podstaw, żeby tak twierdzić. Ja ostatecznie nie prosiłam o wolne w czasie długiego weekendu. Postanowiłam, że spróbuję to zrobić w czerwcu. Za to poszczęściło mi się ze zmianami. 30 kwietnia poszłam do pracy na rano, a 2 maja na popołudniu. I bardzo dobrze. Osoby, które pracowały 30-tego na drugiej zmianie nie będą zapewne miło wspominać tego dnia. Podobne odczucia mogą mieć klienci. To, co się wtedy działo, dało się, zdaniem Celci porównać jedynie z natężeniem ruchu przed Bożym Narodzeniem. A wszystko z powodu PITów. Wszyscy chcieli na czas rozliczyć się z Urzędem Skarbowym. Telewizja podawała informacje o długich kolejkach w urzędach czynnych 24 godziny na dobę. Współczuję asystentom, którzy musieli wtedy w nich pracować. Mam nadzieję, że będzie to dla klientów nauczka na przyszłość, że nie należy zwlekać z dopełnieniem przykrego obowiązku do ostatniej chwili.
Nasz urząd jest czynny do 20. Słyszałam, że ostatni klient wyszedł za kwadrans 9. Punktualnie zamknięto placówkę, ale w środku było tyle osób, że ich obsłużenie zajęło prawie 45 minut. Pani Anna stała przy drzwiach wejściowych i wypuszczała tych, którzy odeszli od okienek i pilnowała, żeby nikt nowy nie wszedł do środka. Niektórzy jeszcze po 20-stej przychodzili pod urząd z kopertami w ręku i domagali się, by ich wpuścić. Parę osób wydzwaniało od strony zaplecza. Oczywiście na próżno. Bez przesady. Kiedy ostatni klient wyszedł, dopiero można się było zająć awizowanymi listami i paczkami. Wcześniej nie było takiej możliwości. Nie dało się po prostu zamknąć jednego okienka i zająć się tymi przesyłkami. Poza tym należało jeszcze wykonać czynności wynikające z końca miesiąca. Przez to wszystko, dwie ostatnie osoby opuściły urząd o w pół jedenastej. Ciarki mnie przechodzą na samą myśl o tym. Dobrze przynajmniej, że nie zaistniała konieczność skorzystania z komunikacji nocnej.
2 maja było znacznie spokojniej, zwłaszcza po południu. Klienci myśleli, że urząd jest czynny jak w sobotę i przychodzili do godziny czternastej. Później pojawiały się tylko pojedyncze osoby, bardzo zdziwione tym, że zastają pocztę otwartą. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego dyrekcja nie uczyniła tego dnia wolnym od pracy lub chociaż nie skróciła czasu otwarcia placówki. Obawiam się, że takie coś nigdy nie nastąpi.
A 4 maja był kolejnym, zwykłym dniem pocztowego kieratu.
...
Przegapiłem pierwszy odcinek, jak widzę. Trudno, już to nadrabiam. Sympatyczna opowiastka "z życia wzięta", a jak znam autorkę, to i pewnie z doświadczeń zawodowych. Napisana sprawnie i przyjemna w lekturze.
Inna bajka, że gdybym to ja pisał o poczcie polskiej na bazie własnych doświadczeń, to wyszła jakaś tragifarsa tudzież groteska.