Opowiadanie
Tchnienie przeznaczenia
Czarne skrzydła
Autor: | Rinsey |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Utwór niedokończony |
Dodany: | 2011-05-01 11:42:37 |
Aktualizowany: | 2012-12-23 23:13:37 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów przez osoby trzecie bez zgody autorki jest zakazane.
Rozdział 4
„Czarne skrzydła”
W pomieszczeniu panował półmrok. W centralnej części sali na podwyższeniu siedziała piękna kobieta o chłodnym typie urody. Czarne włosy, blada cera i intensywnie niebieskie, chłodne tęczówki, wprawiały mężczyzn w niemy zachwyt. Jednak nie był to taki typ niewiasty o jakiej mogliby fantazjować panowie. Jej oblicze mogło być podziwiane jedynie z daleka. Każdy, kto ośmielił się podejść zbyt blisko, marnie kończył. Tuż przed jej tronem klęczała para osobników w czarnych pelerynach. Trudno było powiedzieć jak wyglądali, gdyż ich twarze szczelnie zakrywały potężne kaptury.
- Wiecie, kogo macie szukać. Musicie działać szybko. Zanim wróg się zorientuje, do czego dążymy. Nie zawiedźcie mnie. - powiedziała piękność niskim altem.
- Tak jest, pani. - odpowiedziały jej zgodnie dwa glosy, męski i żeński. Po czym obie postacie zdematerializowały się.
- Panno Lino, to gdzie teraz wyruszamy? - spytała Amelia znad pustego talerza. Niestety popełniła błąd. Zadała to pytanie, zanim mistrzyni arkanów czarnej magii skończyła swój posiłek.
- Łuuszaaamy dło Łłaasi Pplłootłez. - odpowiedziała ruda czarodziejka z pełnymi ustami. Wciąż miała przed sobą pełny talerz, a więc wciąż istniała możliwość, że Gourry jej coś ukradnie, a nie zamierzała mu dawać takiej szansy.
- Linła, niekłultułałnie jłest młówić z płełnłymi łustami. - pouczył ją blondyn, jednocześnie pakując resztki baraniny do buzi.
- Ła cło tły dło chłolłery słam łobisz?! - krzyknęła Lina, korzystając w tym samym czasie z nieuwagi szermierza i kradnąc mu ostatni kawałek przepysznego mięska.
- Linła! Jłestłeś płodła!!! - odkrzyknął urażony.
- BŁE! - Wystawiła mu język. Całej scence przyglądała się przerażona Kirae. Jednak jedynie ona była poruszona przez całe zdarzenie. Zelgadis siedział zagłębiony w lekturze, popijając co jakiś czas kawę. Sylphiel i Filia pogrążyły się rozmowie na temat herbaty. Smoczyca opowiadała z zaangażowaniem o odmianach napojów leczniczych, czemu użytkowniczka białej magii przysłuchiwała się z żywym zainteresowaniem. Tylko Amelia wciąż wpatrywała się w Linę w nadziei, że usłyszy odpowiedź na swoje pytanie. Wysłanniczka świątyni zwróciła się cicho do księżniczki.
- Amelio, czy oni tak zawsze?
- Tak, dokładnie tak. - westchnęła zrezygnowana wysłanniczka sprawiedliwości.
Kirae siedziała nieco na uboczu. Czuła wyraźny brak zaufania ze strony Liny i Filii. Chimera nawet nie starała się zamienić z nią jednego słowa. Uzdrowicielka o łagodnym usposobieniu nie powiedziała jej niczego nieprzyjemnego, lecz dziewczyna miała wrażenie, że zielonooka cały czas ją lustruje. Młoda kobieta czuła się w miarę swobodnie jedynie w towarzystwie nieco zbyt optymistycznej księżniczki. No i oczywiście Gourry, jak to Gourry zwracał się do niej z sympatią, co było skutkiem nie tylko pogodnej natury blondyna, ale i wdzięczności za oddanie miecza.
- I wtedy dowiedziałam się, że pan Xelloss jest Mazoku. - powiedziała Sylphiel. Kirae wyrwała się z zamyślenia i zwróciła się w stronę uzdrowicielki i Smoczycy, których rozmowa nagle przeskoczyła na zupełnie inne tory.
- Co za namagomi! - krzyknęła Filia.
- O kim niby mówisz Filio? - Smoczyca usłyszała za sobą denerwujący głos.
- A o kim innym miałabym mówić per namagomi? Jest na świecie tylko jeden taki namagomi jak ty! - odburknęła nieprzyjemnie. Zanim jednak Mazoku zdołał odpowiedzieć cokolwiek, do rozmowy włączyła się Amelia.
- Ojej, czyli pan Xelloss jest dla pani kimś jedynym na świecie? - powiedziała uradowana. To był błąd. Już drugi tego samego dnia.
- Oj, Filio, czyżbym o czymś nie wiedział? - Xelloss zwrócił się słodko do Smoczycy, która natychmiast zrobiła się czerwona.
- Żżże ccco? - Smocza kapłanka zaczęła się trząść z nerwów. Oczom wszystkich ukazał się jej ogon z różową kokardką w całej okazałości. Potężna maczuga pojawiła się w jej dłoniach. -Powtórz to. - wycedziła przez zęby.
- Oj, kochanie, nie musisz robić takiej groźnej miny. - Mazoku uśmiechnął się szeroko. Dla Filii tego było już za wiele. Wzięła potężny zamach i rzuciła się na Demona, który z łatwością zrobił unik dzięki błyskawicznej teleportacji. Oczywiście blondynka nie poddała się i zaczęła gonić za fioletowym, ruchomym celem. W całej karczmie zrobiło się niezłe zamieszanie. Tajemniczy kapłan wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie, kiedy po raz ostatni uciekł przed ostrą bronią. Smoczyca nie rozumiała na początku tego wrednego uśmieszku, jednak szybko zrozumiała jego znaczenie, gdy jej ukochana maczuga wbiła się z taką siłą w mocną zabudowę, że tam na chwilę ugrzęzła. W momencie kiedy Filia mocowała się z maczugą, Xelloss teleportował się tuż obok Liny. Czarodziejka wzdrygnęła się na skutek nagłej bliskiej odległości pomiędzy nimi. Mazoku szepnął kilka słów i zniknął. Mistrzyni czarnej magii po chwili spoważniała, analizując otrzymaną informację. Spojrzała na Zelgadisa. Sądząc po jego minie, wiedziała, że on także to usłyszał.
- Dobrze moi drodzy, jak już zjedliśmy to ruszamy do Razy Plotnes. Mamy półtora dnia, aby się tam dostać, więc ruchy, ruchy!!! Amelio, zajmij się rachunkiem. - zwróciła się czarodziejka przede wszystkim do księżniczki.
- Dlaczego ja? - Zaczęła marudzić adeptka białej magii.
- Musimy cię wykorzystać póki jesteś jeszcze cała. - oznajmiła pogodnie Lina.
- Jak to „póki jestem jeszcze cała”? - spytała zdziwiona księżniczka.
- Amelio, pozwól ze mną. - Nagle wysłanniczka sprawiedliwości usłyszała niebezpiecznie brzmiący głos pewnej Smoczycy.
- Aaaalee… ja muuuszę zapłacić rachunek… - Zaczęła się cofać.
- To może poczekać. - odpowiedziała Filia z morderczym błyskiem w oku, po czym wzięła księżniczkę za fraki.
- Aaalllee… PANNO LINO POMOCY!!!
„Tym, którzy zapuszczą się w tereny na południu kontynentu zapewne napotkają na swojej drodze legendarną Khaer Lhizul, czyli Górę Chaosu. Miejscowi utrzymują, że na samym szczycie została zapieczętowana ogromna moc. Istnieje wiele różnych wersji tego mitu. Jedni uważają, że zginął tam pewien potężny ludzki kapłan w walce z tysiącem Demonów. Jeszcze inni twierdzą, iż jest to miejsce święte, gdzie zapieczętowana jest moc Celphielda. Jednak najczęściej rdzenni mieszkańcy przekazują wersję, według której pewnego dnia strącona Władczyni Niebios powróci na szczyt by otworzyć zaklętą w nim grozę, by za jej pomocą powrócić na tron. Wiele jest podań, jeszcze więcej opowieści ustnych, ale nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co tam naprawdę się znajduje. Pewna jest tylko jedna rzecz: w tym miejscu dzieją się dziwne rzeczy, więc tym, którzy wybierają się w tamte okolice zalecamy zachowanie ostrożności.”
- Jak myślisz Mirlei, kiedy ona się pojawi? - Wysoki, granatowowłosy mężczyzna odziany w długi czarny płaszcz zwrócił się do stojącej obok niego młodej kobiety. Dziewczyna spojrzała na niego swoimi przenikliwymi, złotymi oczami.
- Nim wiatru szum obije skały, nim światło z niebios użyczy nam swego promienia ujrzymy ją z jednej z czterech stron świata. - Na tę wypowiedź jej towarzysz odpowiedział pogardliwym spojrzeniem.
- Wiesz co? Ty lepiej nic już nie mów. Zamiast powiedzieć prostego słowa „nie wiem”, ty wymyślasz jakieś durne pseudo przepowiednie! - Słysząc to, dziewczyna zmierzyła go krytycznym wzrokiem.
- Jeżeli takie jest twoje zdanie o przepowiedniach Wielkiej Bogini to mnie lepiej o nic nie pytaj! Obraziłeś właśnie Boginię! Ale ja w imię Bogini wybaczę ci gdyż ona potrafi wybaczać niegodnym swej łaski! - Na koniec Mirlei obdarzyła go nieco zbyt słodkim uśmiechem.
- Co ty pieprzysz?!!! Nie ma żadnej Bogini!!! Mam dosyć tych twoich durnych wymysłów!!!! -Jej partner stracił zupełnie panowanie nad sobą.
- Mówisz tak tylko, dlatego, że ona nie dała ci żadnej lepszej posady! Bo to ja zostałam kapłanką, a nie ty! - odpowiedziała triumfalnie.
- Zabierzcie mnie stąd!!! Z kim ja muszę pracować?! Pani Bezermur, czemu to musiałem być ja?!
- A ty to niby jaki jesteś? Nawet nie wiesz, że „nie wiem” to nie słowo tylko dwa słowa! - W tym momencie zapadła cisza wypełniona aurą kompletnego załamania - Aha! I tu cię mam! Milczysz, bo to prawda!
- Ech w tej książce także nie ma nic specjalnego o Khaer Lhizul... Ciekawe czy tam w ogóle coś jest... - Starał się zmienić temat, zaglądając do starego przewodnika turystycznego.
- Wiesz Kyoga, za dużo myślisz. Jeżeli jest tam to czego szukamy, to prędzej czy później Bogini...
- Och zamknij się wreszcie z tą swoją boginią! Komu ty służysz?
- Ja? - Tutaj się uśmiechnęła - Ja służę swojemu unmei, czyli przeznaczeniu. - Zapadła cisza. Kyoga zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, jednak postanowił nic nie mówić. Podniósł głowę i jego oczom ukazał się przepiękny widok. Może nie było to najwyższe wzgórze w okolicy, ale i tak dawało to możliwość obserwacji leżących w oddali, emanujących zielenią i świeżością lasów, życia tętniącego w pobliskiej wiosce i co najważniejsze, na własne oczy mógł zobaczyć Khaer Lhizul, legendarne wzniesienie, wokół którego unosiła się delikatna mgiełka tajemnicy, której nikt jeszcze nie pokonał. Szybko jednak znudził się biernym widokiem i skupił swoją uwagę na znajdującej się u podnóża góry... wiosce. „A więc tak żyją istoty, zwane ludźmi.” -pomyślał. Patrzył jak ludzkie dzieci bawiły się beztrosko. Rzucały do siebie piłkę, śmiejąc się przy tym tak niesamowicie szczerze. Szczególnie jego uwagę przykuła śliczna niebieskowłosa dziewczynka. Jej oczy były takie niewinne. Z pewnością nie widziały krwi czy też cierpienia. Z radością rzucała piłkę do kolegi. Mężczyzna uśmiechnął się. „Życie jest naprawdę pełne kontrastu. Mnie od dziecka szkolono na zabójcę, a one mogą się tak spokojnie bawić. Nic im nie grozi, czują się bezpiecznie. Fajnie byłoby być takim normalnym ludzkim dzieckiem.”
Nagle jednak coś zakłóciło spokój zabawy oraz życia w wiosce. Najpierw ptaki zaczęły odlatywać, chwilę później niebo spowiły deszczowe chmury, jakby przeczuwały co się za chwilę wydarzy. Na horyzoncie pojawiły się ciemne kontury jeźdźców. Dopiero później można było dojrzeć niebieskie uniformy. Przywódca podniósł miecz do góry, w następstwie czego całe legiony ruszyły w kierunku wioski. Zanim z oddali dało się usłyszeć tętent koni, jeden z najeźdźców uniósł broń. Ciął na skos. Chlupnęła na niego kałuża krwi pochodząca kolejno z głowy, z obojczyka, z serca, a na koniec, po pęknięciu kości promieniowej, lewej ręki. Ktoś inny wziął do ręki pochodnię, po czym skierował konia na uciekającą zbyt szybko kobietę. Wymierzył jej cios w plecy, potem chwycił ją za kark i wsunął pochodnię za jej koszulę, przed podniesieniem krzyczącej ofiary ją i rzuceniem jej na chatę, która po chwili stanęła w płomieniach. W tym momencie małe, niewinne oczęta dojrzały co się dzieje. Wraz ze zrozumieniem pojawiły się łzy. Usta zaczęły się kurczyć. Brakowało jej tchu. Jej okrzyk zaginął w śmiercionośnym zamęcie.
- MAAAMOOO!!! - Lecz nic to nie dało. Patrzyła bezradnie jak najbliższa jej osoba ginie w płomieniach. Później, gdy próbowała sobie przypomnieć co się potem stało, był to ostatni obraz jaki stawał jej przed oczami przed zapadnięciem ciemności. Jednak inni widzieli, jak rzeźnia zakończyła się tak niespodziewanie jak się zaczęła. Wszystko ucichło w wybuchu wielkiego jasnego światła. Potem nie było już nic, tylko śmierć i unoszące się wokół czarne pióra.
- KIEŁBAAAAASKIIIII GOOOTOOOOWEEE!!!
- Gourry nie drzyj się tak z łaski swojej, dobrze? - odburknął Zel, masując obolałe uszy -Zapewniam cię, że nawet jakbyś się tak nie wydzierał, to i tak wszyscy by cię usłyszeli.
- Serio? No może masz rację.... sorry.
- Gourry, ty znasz języki obce?! - wcięła się Lina dobierając się do apetycznie wyglądających kiełbasek.
- ... co to są te jeżyki owcze? - Po dłuższym zastanowieniu odparł blondyn.
- ... -powiedziała Lina.
- ... -odparł Zelgadiss.
Kolacja skończyła się tak szybko jak się pojawiła. Dzięki mistrzowskiemu nieprzypaleniu kiełbasek przez Gourry’ego całą drużynę czekała spokojna noc pozbawiona niestrawności żołądkowych. Amelia szybko poczuła zmęczenie (oraz obolałe części ciała) i wślizgnęła się do swojego śpiwora i po paru chwilach spała już kamiennym snem. Niedaleko niej szermierz, zadowolony ze swojego genialnego kucharzenia, czyścił miecz. Szorował, polerował go tylko po to by położyć go na wielkim błocie i zasnąć. Sylphiel z oddali nieśmiało się przyglądała blondynowi i także po chwili oddała się w objęcia Morfeusza z uśmiechem na ustach. Filia siedziała w dalszej części obozowiska oparta o drzewo. Zamknęła oczy i usiłowała pójść w ślady reszty kompani, ale niestety nie mogła oddać się nocnym fantazjom. Uniosła powieki i dojrzała w oddali Linę i Zelgadisa siedzących przy ognisku. Księżniczka smacznie sobie pochrapywała, blondyn mamrotał coś o kurczakach, uzdrowicielka lekko posapywała, ale nigdzie nie mogła dojrzeć Kirae. Spojrzała na piękne gwiaździste niebo. Noc była tak ciepła, taka spokojna. Aż zrobiło jej się żal tak cudownej aury i wszelka senność opuściła ją. Wstała i cicho skierowała się w głąb lasu, jednak wychodząc usłyszała fragment rozmowy.
- Obiecałaś mi odpowiedź na parę pytań. - To był niewątpliwie melodyjny tenor Zelgadisa.
- Zel, nie tutaj. Nie chcę, aby to doszło to niepowołanych uszu. - odpowiedziała Lina. Chimera rozejrzała się po obozowisku.
- Niestety, chyba masz rację. No dobra, pytałaś się mnie o starożytne języki… - Smoczyca wycofała się. Noc była zbyt piękna, aby się przejmować tym co dopiero miało nadejść jutro.
Filia siedziała na kamieniu, spokojnie popijając sobie herbatę. Całkowicie udzieliła jej się spokojna aura nocy. Patrzyła na księżyc, ale myślami wcale nie była na spokojnej łące niedaleko obozowiska. Nie wiedzieć czemu przypominały jej się dawne opowieści jej babci. Niewiadomo czy była to prawda czy też wymysł okrojony z faktów, ale słuchała o legendarnej rasie. Podobno miała powrócić, gdzieś, kiedyś, jakoś… Według podań zawsze górowała ona nad innymi rasami pod każdym względem. Mocy, technologii, dlatego też zostali zniszczeni. Za co? Za zbyt wielką moc. Uśmiechnęła się. No tak, to by akurat pasowało do Smoków, które zawsze eliminowały wszystko co stawało na drodze do pokoju. Nawet jeżeli sam ten proces prawie równał ich z ich śmiertelnymi wrogami. A ona tak długo, ślepo im wierzyła. Pokręciła głową, to już minęło. Nie było sensu rozpamiętywać czegoś, na co nie miała wpływu. Przecież obiecała sobie, że ruszy naprzód. Miała Valgaava, teraz jego dobro było najważniejsze. Zacisnęła dłonie i uśmiechnęła się krzywo. Żeby tylko to wszystko było takie proste. Uniosła głowę i dopiero wtedy doszło do niej, że księżyc był w pełni. Trzecią noc z rzędu mogła podziwiać idealnie okrągły sierp. Co to oznaczało? Lina powinna coś wiedzieć na ten temat. Tylko jak ona mogła wejść w układ z tą starą wariatką?! Xerwiter… Coś jej to imię mówiło. Chociaż Lina to Lina, ona za zwyczaj wiedziała, co robi.
- Oby wiedziała, co robi tym razem... - rozległ się za nią spokojny głos Mazoku.
- Xelloss?!!! Co ty tu robisz i czemu czytasz mi w myślach?!!!
- Cóż, mówiłaś to wszystko na głos, więc tak jakoś wyszło. - odparł rozbawiony.
Filia opadła zrezygnowana.
- Co cię tu sprowadza? Od razu mówię, że nie mam ochoty na znoszenie twojego towarzystwa. - spojrzała na niego krytycznie. Xelloss uśmiechnął się wrednie.
- Wiedz, że ja także nie znajduję w tym najmniejszej przyjemności, ale cóż mam rozkazy, a poza tym podobno jestem dla ciebie jedyny na świecie, jak twierdzi nasza droga Amelia... -zwrócił się do niej słodkim głosikiem.
Filia poczuła jak ponownie opanowuje ją złość. Instynktownie sięgnęła po maczugę.
- O, widzę, że ktoś znowu chce się bawić w kotka i myszkę. - zauważył złośliwie.
- Ty! Paskudny, ohydny, zgniły karaluchu!!! - krzyknęła i ponownie zaczęła latać za Demonem. Szybko jednak opadła zmachana, oczywiście wcześniej nie trafiła Mazoku ani razu.
- Nienawidzę cię! I przestań coś insynuować!
- Hm? A to niby czemu? - przekrzywił śmiesznie głowę patrząc w jej kierunku.
- Nie masz uczuć. To chyba wystarczy. - odpowiedziała krótko i odwróciła wzrok.
- Powiedz mi, skąd wiesz, że Mazoku nie mają uczuć? - Xelloss uśmiechnął się i rozpoczął powoli do niej podchodzić. Filia spojrzała na niego ze zdziwieniem i natychmiast zaczęła się cofać. Wkrótce napotkała z tyłu opór w postaci drzewa. Nie mogła zrobić już żadnego kroku do tyłu. Mazoku stanął naprzeciwko niej. Był blisko. Całkowicie za blisko.
- A co ty teraz robisz? Mogę wiedzieć? - starała się opanować, ale serce zaczęło jej szybciej bić. Nawet nie wiedziała, że cała się trzęsła. Xelloss w ogóle zdawał się nie tym przejmować. Wydawało się, że na chwilę spoważniał.
- Ja pierwszy zadałem pytanie. - powiedział ciszej i, co więcej, uchylił lekko powieki. Filia nie miała pojęcia co ma o tym myśleć. Ta sytuacja była co najmniej dziwna. Próbowała uspokoić swoje bijące stanowczo za szybko serce. Przerażała ją świadomość, że jej stan bynajmniej nie był objawem lęku przed Demonem.
- Sore wa himitsu desu... - Uśmiechnęła się, kładąc palec na ustach. W tej samej chwili rozległo się głośne [ŁUBUDU]. Xelloss po raz pierwszy od dawien dawna zaliczył glebę. Chwilę później wstał, otrzepał się i spojrzał na nią z wyrzutem.
- To MOJA kwestia! Nie masz prawa jej używać, szczególnie przeciwko mnie! - Był wyraźnie zły.
- No cóż musisz to jakoś przeżyć Xellossku. - Filia natomiast promieniała. - To nie masz już do mnie żadnych spraw? Jak nie, to dobranoc. - powiedziała po odwróceniu się na pięcie. Zanim jednak zrobiła jakikolwiek krok, Xelloss wypowiedział słowa, których obawiała się od dawna.
- Gdzie jest Vaalgarv? - powiedział to obojętnie, wiedział jak zareaguje. Odwróciła się przerażona, nawet nie próbowała ukryć strachu, jaki ją ogarnął. Patrzyła na niego parę chwil, nic nie mówiąc. Chciała zobaczyć na jego twarzy, co teraz myśli. Jak zawsze oblicze Demona było nie do odczytania. Mazoku patrzył się na nią uważnie i czekał na jej reakcję.
- Po co ci to? A co, chcesz już doszczętnie zniszczyć nasz ród? Nawet jak zbliża się poważniejsze zagrożenie wy myślicie wciąż tylko o jednym? - powiedziała to o wiele ostrzejszym tonem niż zazwyczaj. Xelloss nie wydawał się być zaskoczony tą odpowiedzią.
- No cóż, nie powiem, że nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Przykro mi Filio, lecz jeżeli ty mi tego nie powiesz, to rozpoczniemy poszukiwanie Vala na własną rękę. Może zajmie to więcej czasu, ale i tak go znajdziemy.
- Powtarzam: po co wam on? - Przeciągała nieprzyjemnie każdą sylabę. Mazoku milczał chwilę, po czym westchnął i powiedział:
- Znasz może „bliźnięta przeznaczenia”? - W jednej chwili twarz Filii, przybrała koloru bieli. Mazoku widząc to kontynuował. - Valgaav jest jednym z bliźniąt i czy tego chcesz czy nie, on musi wziąć w tym udział. Najgorsze jest to, że oni pochwycili już drugie z nich. Dlatego, dla dobra Vala powiedz mi gdzie on jest. - Smoczyca patrzyła się na niego półprzytomnym wzrokiem. Nie, to nie mogła być prawda! Niech to będzie ktokolwiek inny, tylko nie jej mały Val...
- Skąd mam niby mieć pewność, że nie kłamiesz? A poza tym skąd dowód, że on...
- Bliźnięta miały mieć czarne skrzydła. - przerwał jej - Takich skrzydeł nie mają ani Smoki, ani Mazoku. A jakiego koloru skrzydła ma Val? Zresztą czy nie zaobserwowałaś u niego ostatnio, bólów pleców, omdleń i plucia czarnymi piórami? To oznacza, że on jest jednym z nich. Przebudza się właśnie teraz i to jest najlepszy dowód. I nic na to nie poradzisz Filio...
- Milcz Xellossie. Żebyś wiedział, że nic takiego nie zauważyłam. Val czuł się, czuje i będzie się czuł dobrze. Więc twoje hipotezy wcale nie są trafne. A teraz zejdź mi z oczu... - Ostatnie słowa mówiła ze łzami w oczach.
- Wiesz bardzo dobrze, że to prawda...
- ZOSTAW MNIE SAMĄ W TEJ CHWILI!!! - krzyknęła. Schowała oczy w dłoniach. - Chcę być sama. Odejdź stąd. - Wydyszała. Xelloss spojrzał na nią chłodno.
- Jak chcesz, ale wiedz, że nie uciekniesz przed tym. - powiedział to cicho, ale akcentował każdą sylabę, przeciągając jej brzmienie, tak że Filia i tak słyszała dokładnie i dobitnie każde słowo. Potem ulotnił się. Ona zaś została sama.
Była piękna, księżycowa noc, lecz po cichej nocy nie zawsze nadchodzi równie spokojny świt.
Ostatnie 5 Komentarzy
Brak komentarzy.