Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Studio JG

Opowiadanie

Days of Destroyer

XXVIII. 1+1=2 Gdzie "=" jest symbolem oznaczającym "niekiedy, jeśli w ogóle".

Autor:Socki
Serie:Slayers
Gatunki:Fantasy
Uwagi:Fusion
Dodany:2010-04-15 08:00:49
Aktualizowany:2010-03-21 18:04:49


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Autor ogólnie nie ma nic przeciwko kopiowaniu czegokolwiek z tego fica przez osoby trzecie... Jeżeli takowa się w ogóle znajdzie, to niech osoba trzecia sobie kopiuje co chce i niech się nie krępuje.


Rzekł mi, że zmarli mieli dusze, lecz kiedy spytałem:

-Jak to możliwe-sądziłem, że zmarli to duchy-

On wyrwał mnie z zadumy. Podejrzane, prawda?

Czyż martwi nie skrywają czegoś przed żywymi?

Tak, martwi coś skrywają stale przed żywymi.

Robert Frost „Dwie wiedźmy”


Obudził ją słodki zapach. Otworzyła jedno oko i ujrzała leżącą przed nią gałązkę bzu.

- O nie.- Mruknęła i nakryła głowę kołdrą.

Normalna dziewczyna ucieszyłaby się z ładnego kwiatu bzu leżącego na poduszce. Ale Filia nie była normalną dziewczyną, a więc nikogo nie zdziwiło jej wyjątkowo błyskotliwe stwierdzenie „O nie”. Jednak pewnie zapytasz, drogi czytelniku, czemu Filia nie lubiła pięknych kwiatów Lilaka? Już odpowiadam...Filia miała uczulenie na bez i to wyjątkowo paskudne. A więc położenie tego przepięknego kwiatka na jej poduszce było pomysłem wyjątkowo głupim i złośliwym, niemalże chamskim. Filia szybko usiadła na łóżku żeby tylko nie nawdychać się pyłków uroczego kwiatka.

Poczuła na plecach chłodny wiatr i wzdrygnęła się. Za oknem zbierały się ciężkie deszczowe chmury kolorem przypominające ołów. Dociągnęła nosem i wzięła do ręki gałązkę z fioletowymi kwiatkami i nie zważając już na alergię, zamyśliła się obracając kwiat w palcach.

- Kto mógł mi to dać?- Zapytała na głos samą siebie. - Głupie pytanie.-. Z kim jeszcze dzisiejszej nocy rozmawiała przy krzaku bzów i kto by był na tyle złośliwy, żeby położyć je pod nosem kwiat, na który była uczulona? Jednak z drugiej strony Xellos i kwiatki to jakiś oksymoron. Tylko, że z jeszcze bardziej drugiej strony, ten oksymoron stawał się nawet całkiem logiczny, kiedy chodziło o jej złe samopoczucie.

- Jeszcze ci się jakoś odwdzięczę ty diabelska latorośli.-Wysyczała odrzucając kwiat na bok, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Kichnęła potężnie poczym krzyknęła.

- Proszę!

- Proszę.- Powtórzyła. Drzwi się uchyliły i jej oczom ukazała się jasna czupryna Tellura, którą wsunął przez uchylone drzwi

- Panienko Filio? Jest panienka chora?- Zapytał młody książę.

- Nie, skądże.- Odpowiedziała i przecząc własnym słowom głośno pociągnęła nosem. - Spóźniłam się na śniadanie, tak?- Zapytał, próbując przewidzieć cel wizyty młodego mężczyzny.

- Nie...Ja...A...No....Bo bo bo....Ja pomyślałem. Znaczy, zobaczyłem...Tego…tego kwiatka. I pomyślałem o panience...Bo jest taki ładny jak panienka...Znaczy ja nie przepadam za, bzem, ale panienka...A NIECH TO!!!- Wypalił Tellur i wkroczył do pokoju z ogromnym bukietem bzów.

- To dla panienki.- Wyjąkał wręczając Filii kwiaty. Smoczycę zatkało.

- D dziękuję, bardzo. Nie trzeba było...- Westchnęła przyjmując kwiaty i jednocześnie starając się nie oddychać zbyt głęboko. Tellur stał jakby na coś czekał, więc Filia zmusiła się do pochylenia głowy i udała, że wącha kwiaty...Poczuła jak zaczynają piec ją policzki. Uśmiechnęła się przymilnie do Tellura w duchu przeklinając swoje uczulenie.

- Są piękne.- Wymamrotała czując, jak w jej oczach zbierają się łzy. Tellur popatrzył na nią z zaskoczeniem. „Bogowie zabierzcie go stąd!”- Jęknęła w duchu.

- Eee wasza wys....- Zaczęła

- Panienko Filio, proszę mi mówić po imieniu!- żachnął się Tellur.

- Dobrze, a więc eee Tellurze, czy mógłbyś wyjść? Musze się ubrać.- wytłumaczyła odkładając bzy na bok.

- J jasne!!!!- podbiegł do drzwi, zatrzymując się z dłonią na klamce.

- Panienko Filio?

- Tak?

- Z z z zzastanawiałem się...czy nie chce panienka...-odetchnął- Czy nie chce mi panienka towarzyszyć przy śniadaniu! - wypalił. Filię zatkało. Była zdziwiona i próbowała delikatnie odmówić, jednak w tym samym momencie starała się powstrzymać kichnięcie, co spowodowało, że kiwnęła głową.

- Świetnie!- wykrzyknął- To znaczy dziękuję!- poprawił się i wybiegł. Filia opadła na łóżko.

- Nie, nie, nie- jęknęła mierzwiąc grzywkę. Jak mieć pecha to na całej linii. Umówiona na śniadanie z księciem Akkary. Pacnęła się w czoło. Już widziała szydercze uśmiechy Amelii i Zela. Dobrze, że chociaż Xellos tego nie widzi. Przez ten cały czas pobytu w Akkarze odnosiła wrażenie, że kapłan nie darzy zbytnią sympatią młodego księcia. Ledwo co zdążyła się umyć, gdy do pokoju wpadły służące przynosząc dziesiątki pięknych sukni i tyle samo ozdób wszelkiego rodzaju.

- W co ja się wpakowałam?- westchnęła Filia sięgając po własny strój.


Jego uszu dobiegło ciche pukanie.

- Pewnie Amelia.- pomyślał i przewrócił się na drugi bok.

- Wejść.- Wymruczał w poduszkę. Spodziewał się jakiegoś miłego powitania, czegoś w jej stylu, ale usłyszał tylko jakiś huk. Zerwał się z łóżka. W pokoju stał Astat i gapił się na niego dziwnie.

- Jeszcze śpisz?- zapytał książę.

- Dziwi cię to?- odpowiedział pytaniem na pytanie, zerkając za okno. Lało.

- Co to za huk?- jęknął opadając na poduszki. Astat wskazał brodą na jego biurko. Leżał na nim stos map.

- No nie.

- No tak! Wstawaj Zelgadisie, czeka nas wspaniała bitwa!!!

- Nie.- mruknął Zel wciskając głowę w poduszkę.- Jesteś moim snem…idź sobie.- Astat popatrzył na niego krzywo.

- Śniadanie!- huknął. Zelgadis nawet nie drgnął.

- O rany! Masz piżamę w misie!- wykrzyknął, nie dając za wygraną.

- Ważne, że bawełniana.- odpowiedziała chimerka ponownie zapadając w sen. Astat machnął

ręką i wyszedł .Zelgadis otulił się szczelniej kołdrą i ponownie spróbował zasnąć. Właśnie wychwalał geniusz wynalazku jakim jest łóżko, gdy usłyszał trzaśnięcie drzwi. Potem jakieś kroki i nagle poczuł jak ktoś całuje go w policzek. Zerwał się jak oparzony.

- Astat, co ty wyprawiasz?!- wrzasnął.

- Zel, uspokój się, to ja.- fuknęła Amelia, przekrzywiając głowę tak, że czarne kosmyki włosów opadły jej na twarz. Zmrużył oczy przyglądając się księżniczce. Coś nie pasowało mu w jej wyglądzie...coś…

- Ty jesteś w sukience...- wypalił tępo.

- Tak Zelgadisie. Dziewczyny noszą sukienki, wiesz?- oświadczyła ześlizgując się z łóżka.

- A teraz wstawaj.- zarządziła. Posłusznie, ale niechętnie zwlókł się na zimną posadzkę,

posyłając wyszczerzonemu Astatowi(który wyglądał zza drzwi) mordercze spojrzenie.

Podły, ściągnął na pomoc Amelię. Wiedział co robi. Jak tylko doprowadził się do porządku pochylił się z Astatem nad planami. Pochylali się tak przez kolejne dwie godziny, aż zawołano ich na śniadanie.

Cała czwórka, bo teraz dołączyła do nich także Fern, wkroczyła do Sali jadalnej. Amelia rozejrzała się wokół.

- Gdzie panienka Fil...- nagle urwała w pół zdania.

- Co jest?- zapytał Zelgadis spoglądając w miejsce, które palcem wskazywała Amelia, chimerę też zatkało. Biedna Filia siedziała kompletnie znudzona i niepocieszona w towarzystwie Tellura, który w przeciwieństwie do swojej towarzyszki był w wyśmienitym humorze. Podniosła głowę posyłając im błagalne spojrzenie. Dwójka przyjaciół wyszczerzyła się do niej w sposób często określany perfidnym.

- Dobrze, że Xellos tego nie widzi.- mruknęła Amelia przysiadając się do reszty. Filia zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.

- Oj bo Zelgadis zostanie wdowcem.- Odgryzła się poczym zwróciła wzrok w stronę okien.

Skoro była mowa o Xellosie, ciekawe co teraz ten…ten…ten. No po prostu ciekawiło ją co się z nim w tej chwili działo.


- Jak to się mówi? „Kto mieczem wojuje tam aż wióry lecą.”? Czy jakoś tak…- powiedział Xellos do martwych wilków otrzepując ręce. Był na Wolf’s Pack Island i właśnie spacerował sobie w stronę siedziby Zellas, siejąc przy tym spustoszenie gdzie tylko się dało. Dawno już nie walczył, a więc zabijanie wilków Beastmaster wydawało mu się bardzo zabawnym i rozwijającym zajęciem.

Szedł więc długą kamienną drogą prowadzącą do głównej bramy od czasu do czasu nucąc pod nosem wesołą melodyjkę.

- Rany, rany.- mruknął przeczesując palcami włosy.

- I ty byłaś moją panią? Kto normalny wysyła całe wojska do walki, nie zostawiając obrony w twierdzy?- zapytał z niedowierzaniem w głosie. Odpowiedziała mu cisza…cisza o ile nie liczyć

szumu kropel rozbijających się o kamienie drogi. Tak więc lało niemiłosiernie, ale na tej

wyspie nie było to niczym szczególnym, więc w.w ciszę można dla wygody czytelników nazwać względną. Zwłaszcza, że tu zawsze padało niezależnie od pory roku czy dnia.

Xellos westchnął i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiś ciekawych lub niepokojących oznak bądź też jednocześnie ciekawych i niepokojących. Ostatni raz kiedy tutaj był, dosyć mocno oberwał i wolał tego uniknąć. Ale teraz było inaczej. Udało mu się pokonać swój cień, czyli własną śmierć a to kwalifikowało go do demona o parę poziomów potężniejszego niż jakiś tam lord. Doszedł do głównej bramy, otworzył ją jednym zaklęciem(właściwie to siłą woli) i wszedł na główny dziedziniec.

- Cześć.- przywitał się z ośmioma najsilniejszymi(zaraz po nim) demonami Zellas. W dwóch z nich rozpoznał swoich podwładnych. Milczeli zezując na niego, pewnie dlatego, że mu zazdrościli albo, że nikt nie dał im okularów. Kapłan ruszył do przodu rozkładając ręce w powitalnym geście.

- Sussano, Hajmdal, Berith, Arbartel, Rimmon, Uziel, Kalif i Vual- wyliczał zbliżając się do kolegów po fachu. Złotowłosy Sussano wyciągnął miecz i przystawił go do nosa Xellosa, który zaraz udał zaskoczonego i wyszczerzył się do niego w swoim typowym uśmiechu.

- Xellos, poddaj się.- powiedział grobowym tonem.

- Żartujesz?- zapytał odpychając palcem miecz i uśmiechając się do kolegi.

- Co ty taki poważny Sussano, awans czy co?- zapytał. Sussano opuścił miecz i westchnął.

- Xellosie nie bądź głupi. Pozwól, że ci coś wyjaśnię.- Schował miecz i podszedł do kapłana, który z rozbawieniem obserwował blondyna, rzeczywiście wyjątkowo przejętego swoją rolą.

- Jeśli cenisz swoje życie posłuchaj mnie uważnie Xellosie. -zaczął Sussano.

- No słucham…

- Zellas podbija i kontroluje wszystko na co spojrzy. Prowadzi armię tak potężną, że ziemia trzęsie się pod jej krokami. Jedyne czego żąda Zellas, to żebyś do niej powrócił- ciągnął demon swym grobowym tonem. Xellos nie wytrzymał parsknął.

- Jedyne?- powtórzył. Sussano kiwnął głową.

- To powiedz swojej wspaniałej Zellas, że niestety ale nie mam ochoty na powroty. I tak by z nas nic nie wyszło...- zachichotał obserwując napięcie na twarzy przeciwnika.

- Albo nie. Sam jej to powiem. - Stwierdził i silnym zaklęciem przestrzelił demona nim ten zdążył sięgnąć po broń. Blondyn osunął się na kolana kaszląc i dławiąc się krwią gromadzącą się w jego ustach.

- Słucham? Nie rozumiem cię.- Xellos pochylił się nad konającym potworem.

- Zginiesz...- wyszeptał Sussano mściwym, charczącym szeptem.

- Kiedyś na pewno.- odparł i ścisnął ręką twarz blondyna. Wystarczyła mała wiązka energii by uśmiercić demona udoskonalając jego głowę o jedną idealną dziurę.

- Wybacz, to nic osobistego.- mruknął do zwłok leżących u jego stóp.

- Zostało siedmiu.- Dodał Xellos po chwili namysłu i pokazał reszcie demonów siódemkę na palcach.- Podobno szczęśliwa liczba. - Żachnął się i wyszczerzył się do nich w swoim irytującym uśmiechu. Przez krótką chwile potwory stały sparaliżowane strachem, ale zaraz przybrały swoje prawdziwe formy i zaczęły atakować kapłana. To była pełnia szczęścia, dla Xellosa... rzecz jasna. Jego przeciwnicy bardziej niż zadowoleni wyglądali na czymś zirytowanych. Za to Xellos krążył między nimi wybijając ich w najróżniejsze sposoby, które przychodziły mu do głowy w długie bezsenne noce, i których jeszcze nie wypróbował. Biednego Hajmdala, który nie grzeszył inteligencją, zabił wywołując jego imię i rzucając mu zaklęcie, które tępy demon spróbował schwycić. Beritha przebił jego własnym sztyletem, Arbataela wykończył osłaniając się jego ciałem przed atakiem Vuala, którego zaś zabił najzwyczajniej w świecie przebijając na wylot własną ręką. Kalif i Uziel nawet nie stawiali oporu kiedy ich zaatakował.

- No, to chyba wszystko.- powiedział Xellos odrzucając ostatnie ciało i otrzepując ręce. Raz

jeszcze zerknął na zabite demony stanowiące swoistą ozdobę włości jego byłej szefowej. Przez głowę przemknęła mu myśl, że mógł zostawić Kalifa i Uziela wedle zasady „wasal mojego wasala nie jest moim wasalem” powinni się słuchać jego, a nie Zellas. No ale już po wszystkim. Wytukł ich jak marne robaki. Wzruszył ramionami „Bywa” Ruszył w stronę ogromnych spiżowych drzwi twierdzy Beastmaster.

Niewiele się tu zmieniło. Kamienne mury równie omszałe jak zawsze, dziedziniec szary tak jak zwykle i ten naprawdę irytujący deszcz...

- Robisz się sentymentalny. -powiedział do siebie i pchnął spiżowe bramy , za którymi krył się

pałac Zellas. .

Otoczył go znajomy mrok gdy ruszył wzdłuż wyjątkowo długiego kamiennego korytarza. Pochodnie płonęły mdłym światłem oświetlając mu drogę. Słyszał własne kroki i oddech odbijające się echem po pysznym i strojnym korytarzu. Duszna atmosfera wymieszana ze słodką wonią kadzideł była tak gęsta, że spokojnie mógłby ją przeczesywać palcami…na pewno nie był tu mile widzianym gościem. Zaczął się zastanawiać czy wyjdzie stąd żywy i czy jego wrogowie mają podobne wątpliwości. Nie łudził się, że wieść o potworze potęgą dorównującym Lordom nie dotarła tutaj, tak samo jak nie łudził się, że ktoś może wątpić w powód, dla którego tutaj przyszedł.

Tak naprawdę wszyscy znali cel jego wizyty…to było jak z nogopiłką(czy innym sportem w jaki grali ludzie) każdy wiedział po co spotyka się dwóch przeciwników, jedyne co się liczy, to wynik. W ten sposób, pochłonięty swoimi rozmyślaniami, po paru minutach dotarł do głównej sali. Okrągłe pomieszczenie było połączeniem wszystkich korytarzy znajdujących się w twierdzy, więc nie było niezbyt wygodnym ale za to bardzo stylowym rozwiązaniem . I chyba właśnie z tego powodu(swojej stylowości) w porównaniu do reszty zamku ta sala była bogato zdobiona. Miała filary, co prawda bez ozdób ale były i kopułę co prawda bez ozdób, ale była. Xellos zatrzymał się i zerknął w stronę lewego korytarza…gdzieś tam były jego sale. Przez chwilę walczył z tęsknotą i ciekawością, które ciągnęły go w tamtą stron lecz przemógł pokusę i poszedł przed siebie. Skręcił w korytarz prowadzący do głównego pomieszczenia, uderzyła go znajomy zapach perfum i powietrza ochłodzonego przez rzęsisty deszcz. Wreszcie stanął przed ostatnimi drzwiami oddzielającymi go od jego celu podróży. Westchnął…W księżycowym blasku, wspaniały pałac- tylu westchnień cel. Słodka woń kadzideł, pysznych sal monumentalność i potęga. To była jego, jego własność, z jego Panią, jego służbą…dostojeństwo biło stąd. Kapłanem, generałem był i częścią wspaniałych demonicznych dziejów, które świat poznał z bitew.

- To co posiadałem.- Mruknął do siebie żegnając wzrokiem każdy kamień, każde rzeźbienie i

pęknięcie. Nie chodziło o to, że będzie tęsknił, to było coś bardziej skomplikowanego. Pozwolono mu wejść, a to oznacza, że Zellas wciąż myślała, że do niej wróci. Wciąż mógł porzucić tułaczkę z tą bandą idiotów, dla swoje starego, wspaniałego i wygodnego życia. I to było trudne. Bo jego natura pragmatyka wyrywała się, wrzeszczała i wiła kiedy wciąż tłumaczył jej, że zostanie z tymi idiotami w nieustannej tułaczce i biedzie(w porównaniu z tym co miał tutaj) dalej żył w ubóstwie. A wszystko dlatego, że kochał ciastka. Kiedy nie ma świata, nie ma ciastek. Poza tym miał na sumieniu pewnego smoka.

Wszedł. Znalazł się w kamiennej sali wypełnionej dymem z kadzideł i papierosów, który wędrował aż pod wysoko sklepioną kopułę i tam zamieniał się w siwe chmurki. Nagle usłyszał głos swojej pani napływający zza wielu zwiewnych zasłon, które mimo braku wiatru poruszały się płynnie i w ten sposób zamieniały wnętrze w jedno falujące prześcieradło.

- Xellos, nie wierzę. Xellosie....chodź do swojej pani.- Niski, aksamitny głos napłyną zza

muślinowych zasłon. zjeżył się, ale zgodnie z poleceniem ruszył naprzód. Odgarnął jedną ze szmat i napotkał spojrzenie ogromnych złotych oczu. Jego pani, piękna kobieta, odziana w delikatne szaty z papierosem w ręku siedziała na swoim zwyczajnym miejscu, w swojej zwyczajnej pozie i swoim zwyczajem szczupłą dłonią gładziła po głowie białego wilka. Xellos stwierdził, że niewiele się zmieniła. Właściwie to nie zmieniła się w ogóle. Nawet tak samo jak zwykle wyciągnęła swoją drobną dłoń w jego stronę.

- Podejdź Xellosie.- zaczęła delikatnie uśmiechając się. -Porozmawiajmy.- dodała. Xellos skrzywił się ale podszedł tak jak zwykle. Tak żeby mogła go dotknąć, i dotknęła…też tak jak zwykle. Jak artysta niezwykle dumny ze swojego dzieła.

- Zawsze, gdy na ciebie patrzę, przypominam sobie dlaczego stworzyłam cię jako mężczyznę.- Wymruczała wplatając palce w jego włosy, Xellos starał się to przyjąć w miarę spokojnie ale nie było łatwe.

- Zawsze to były kobiety, wiesz. Kobiety są ładne.

- Mam…zawsze miałem, psychikę mężczyzny. Tego nie zmienisz. - Powiedział, dzielnie znosząc towarzystwo szczupłego palca na swojej skroni, a potem ustach. Zellas zaśmiała się.

- Ale mogłam dać ci ciało kobiety. Jednak naprawdę się cieszę, że…

- Jestem mężczyzną. Tak często to mówiłaś.- Przerwał jej.

- To byłaby godna pożałowania strata, niemalże szaleństwo zabijać własnego kapłana. - powiedziała odsuwając dłoń w momencie gdy Xellos nie wytrzymał i skrzywił się.

- Serio?- zapytał. Zellas rzuciła mu pełne niezadowolenia spojrzenie, takie jak zawsze, oczywiście.

- Wszystko z powodu głupiego nieporozumienia.- szepnęła.

- Nieporozumienia?- powtórzył z niedowierzaniem.

- Jesteś taki niezwykły Xellosie. Ale co ja ci będę opowiadała, przecież sam dobrze znasz swoją historię. Ale to dziwne, że nawet teraz w obliczu śmierci stawiasz opór. Inni generałowie i kapłani są bezwzględnie posłuszni swoim lordom....

- Jakiego mnie stworzyłaś, takim mnie masz...-powiedział wzruszając ramionami.

- Nie zapominaj, to że chyliłem przed tobą czoła, nie oznaczało, że pozwolę sobie wejść na głowę.- dodał unosząc palec. Zellas uśmiechnęła się leniwie.

- Nie jest mądrym przeciwstawiając się mi, Xellosie. Wyobraź sobie, co spotka moich wrogów, skoro zabijam własne sługi, by wygrać.

- W takim razie na jedno wyjdzie...-wzruszył ramionami- A właśnie, nie wiem czy zauważyłaś, ale twoi, jak to nazwałaś „poddani”, właśnie rozkładają się na dziedzińcu.- Mruknął wskazując kciukiem za siebie.

- Słyniesz ze swojej inteligencji Xellosie, chyba więc wiesz co może spotkać twoich znajomych.- machnęła ręką tworząc obraz całej piątki, Liny, Gourego, Amelii, Zelgadisa i Filii.- Zwłaszcza teraz, gdy przez nich twoje maniery sięgnęły dna.

- Rozważ los ostatniego smoka.- dodała.- Wiesz co mogę jej zrobić.

- Z tego co dotychczas widziałem, równie dobrze mogłabyś teraz walczyć z Filią zamiast mnie.- wzruszył ramionami.

- Masz dużą władzę Zellas. Ale twoje demony są słabe-powiedział spokojnie. Beastmaster westchnęła i powoli wstała poczym ponownie pogładziła dłonią policzek kapłana.

- Jesteś moim największym dziełem. Nie chcę cię stracić.- wyszeptała mu do ucha

- Mam się cieszyć?- zapytał.

- Nie zdenerwujesz mnie, jestem wyrozumiała...

- Jak na demona.- wtrącił.

- Jestem wyrozumiała i pozwolę ci wrócić. Uczynię cię lordem starego świata, poniesiesz mój sztandar do innych światów, inni lordowie uklękną u twoich stóp, jeżeli tylko do mnie powrócisz.

- Jesteś wyrozumiała. - powiedział.- Tak jesteś. Tyle, że nie możesz mi zaoferować nic lepszego od tego co osiągnąłem. Wybacz, ale chyba nie jesteś w stanie uczynić mnie jeszcze silniejszym, a jak będę chciał coś podbijać, to zrobię to sam. - mruknął. Zellas zaciągnęła się papierosem i popatrzyła na kapłana spod przymrużonych powiek. Zaśmiała się.

- Gratuluję ci Xellosie!

- Pomimo twojej arogancji, mimo twojej dumy, zgodzę się przyjąć ciebie jako równego sobie.- powiedziała. Xellos wytrzeszczył oczy.

- Słucham? Wydaje mi się, że się nie zrozumieliśmy.

- Walczysz o Akkarę? Zatrzymaj ją.- Powiedziała Zellas. - Walczysz o wolność? Sam będziesz mógł decydować, kto będzie wolny, a kto nie. Walczysz o władzę? Będziesz władał Starą częścią Świata odpowiadając jedynie przed Niszczycielem.- ciągnęła. Xellos uśmiechnął się do siebie.

- Po Niszczycielu nie będę miał czym władać, mam wrażenie, że nie rozumiesz do końca co znaczy jego imię.- zaczął, lecz Zellas położyła mu palec na usta i ponownie wskazała na taflę.

- Walczysz o ostatniego smoka? Będzie twój. Wystarczy tylko, że przyjmiesz panowanie jedynego władcy tego świata Niszczyciela...- Xellos powoli zdjął rękę Zelas z ramienia.

- Na pewno jesteście bardzo hojni, doceniam to. Jednak moja odpowiedź brzmi „z całym szacunkiem wypchaj się”- powiedział i rozłożył ręce. Oczy Zellas zapłonęły gniewem. „Oho, powtórka z rozrywki.” pomyślał Xellos trafnie odczytując minę kobiety”

- Masz ostatnią szansę. Jeżeli się sprzeciwisz obiecuję, że ześlę bezmiar zarazy, pognam bestie na ulice, i na rzeki nawodniające pola, pleśń na twe ciało i na twych sprzymierzeńców. Obiecuję was wziąć w niewolę. I ześlę zabójczy grad na każde z miast i ześlę wam ognisty wiatr.

- Jesteś z tego świata, powiedz więc skąd poddaństwo twe?- Zapytał spokojnie wysłuchawszy gróźb swej pani.

- I ześlę bicz i ześlę miecz.- Padła odpowiedź.- Więc poddaj się.

- Wybacz Zellas, nie lękam się najwyższych płacić cen, będzie tak jak chcę.

- Nie będzie chwały w waszym poświęceniu! Zrównam ten świat z ziemią. Zbyt długo i dużo sprawialiście nam problemów. Akkara upadnie, a ostatnim słowem wykrzyczanym w bólu i rozpaczy przez te rogale…znaczy robale, będzie moje imię!!!

- Nie sforsujesz murów Akkary. - Odparł Xellos starając się zachować spokój.

- O nie, Xellosie, ja nie. Ale Jej sługa, znowu przekroczył granice śmierci i zmierza w stronę miasta królów.- wysyczała i uśmiechnęła się w taki sposób, że poczuł niemalże ukłucie strachu. Dopiero teraz dotarło do niego jak bardzo był głupi, by zapomnieć o nim.

- Garm- wyszeptał.

- Przekroczył już granice Elebrethu- powiedziała powoli Zellas.- Dostanie się do Akkary i zabije tych, których ściga.- Oświadczyła. Xellos ruszył w stronę drzwi. Przed nim pojawiła się jego była pani.

- Myślisz, że cię wypuszczę?- zapytała i rzuciła pierwsze zaklęcie.



To był kocioł. Teraz już wszyscy wiedzieli, że na Akkarę kroczą armie demonów i wszyscy

chcieli utrzymać jej miano „nie do zdobycia”. Każdy ale to każdy robił wszystko żeby tylko pomóc, nawet kobiety i dzieci. Nosili kosze z jedzeniem, bronią, ustawiali machiny wojenne, sposobiono żołnierzy. Wyjątek stanowił Astat, który też się uganiał ale za Filią.

- Sposobienie miasta przebiega zgodnie z planem, panie!- krzyknął młody chłopak do Astata.

Drugi marszałek kiwnął głową i zwrócił się do Zelgadisa. Obaj stali na zewnętrznym kręgu murów Akkary, obserwując horyzont.

- To jest szaleństwo, drogi przyjacielu, takie ustawienie wojsk nie pozwoli nam na odpowiedzią ofensywę. - powiedział Astat wskazując na małe pionki umieszczone przez króla Mefistofelesa na mapie. Zel pokiwał głową.

- Tak, ale za to pozwoli nam bronić miasta najdłużej jak się da. Mury Akkary nie mogą być zdobyte przed końcem drugiego dnia. Twój wuj wie co robi.

- Zelgadisie, czy ty naprawdę wierzysz, że kapłan wróci?

- Nie. Nie wierzę mu w ogóle, ale to jedyna nadzieja...poza tym, Mefistofeles mu wierzy.

- To nadzieja głupców.

- Lepsza taka niż inna.-Westchnął Zelgadis wzruszając ramionami.

- Mój panie, mój panie przybyły oddziały z Chepri!!!- ich uszu dobiegł krzyk jednego z odźwiernych.

- Otworzyć bramy!!!- rozkazał książę.

- Otworzyć bramy!!!- żołnierze jak echo powtórzyli rozkaz. Pod ich nogami zatrzęsła się ziemia od równego kroku żołnierzy.

- Ilu?- zapytał Astat.

- Dwa tysiące mój panie.- odparł żołnierz.

- Dwa tysiące, o połowę mniej niż się spodziewałem.

- Zostali zaatakowani, panie, przez oddziały beliali.

- Pewnie przyłączyły się do Zellas wietrząc łatwą zdobycz.- wtrącił Zelgadis.

- Akkara nie jest łatwą zdobyczą.- odparł donośnym tonem drugi marszałek Akkary.

- Muszę ci się przyznać, że pierwszy raz zależy mi na powrocie Xellosa.- Powiedziała Filia do idącej obok niej Amelii. Właśnie pomagały kobietom w zgromadzeniu zapasów i ukryciu, więc teraz miały w dłoniach po ogromnym wiklinowym koszu.

- Zależy panience na Xellosie, czy na murach Akkary?- zapytała księżniczka.

- Oczywiście, że na murach Akkary, ale na Xellosie też...no wiesz bez niego będzie trudniej się nam bronić.

- Znam się tym, Akkara jest dobrze zbudowana wytrzymamy te dwa dni oblężenia. - Powiedziała spokojnie Amelia.

- A dłużej?

- A po co dłużej?

- No nie wiem, zawsze trzeba uwzględnić jakieś wypadki- powiedziała Filia i wzruszyła ramionami.- Może Xellos będzie dłużej walczył z Zellas albo ....- zawahała się.

- Na pewno wróci.- powiedziała szybko Amelia i chciała położyć rękę na ramieniu koleżanki ale ta odwróciła się szybko do niej.

- Skąd mamy taką pewność? Skąd możemy wiedzieć, że Xellos jeszcze żyje? Że wróci tak jak mówił?

- Przecież to ciebie i Xellosa łączy carpere tractum, powinnaś wiedzieć czy jeszcze żyje.- Amelia wzruszyła ramionami.

- Właśnie, że nie! Nauczył się zupełnie blokować połączenie, nie wiem teraz nic.- wymamrotała.- Ja tego nie potrafię ale on, on może zmieniać to co do mnie dochodzi. Teraz twierdzi, że czyta damskie pismo leżąc na sośnie.

- W takim razie pozostaje nam tylko czekać.-księżniczka wzruszyła ramionami- Zawsze jest jakaś nadzieja, w sumie tyle nam zostaje.

- Na to, że jest na sośnie?

- Na to, że pokona Zellas. - Powiedziała Amelia i obróciła się na dźwięk jakiś męskich okrzyków.

- Jest jeszcze jeden powód dla którego chciałabym, żeby Xellos tutaj był.- syknęła Filia- Mam już dosyć tego nadętego bufona księcia jak mu tam! Ratuj mnie.- Jęknęła i schowała się za własnym koszem. Amelia zaśmiała się.

- Przeszkadza ci co w przeuroczym księciu Akkary?-

- Owszem, spadam stąd.- Powiedziała Filia i teleportowała się a Amelia pokręciła tylko głową.

- W czymś mogę pomóc?- zapytała odstawiając kosz z chlebem i przyglądając się Tellurowi.

- Dałbym głowę sobie uciąć, że widziałem tu panienkę Filię.-powiedział rozglądając się.

- Nie było jej tutaj, ale może jest z Zelgadisem i Astatem. Coś wspominała.

- Sprawdzę, dziękuję.- Powiedział i odszedł.


- Zel, Zel- Zelgadis poczuł jak ktoś go szarpie za koszulę. Obrócił się wokół własnej osi i ujrzał przerażoną Filię.

- Co jest?- syknął- Nie powinnaś tutaj być.

- Ratuj mnie...- Poprosiła dziewczyna.

- Słucham?-

- Panienko Filiooo!!!- Usłyszeli głos Tellura dobiegający z oddali. Nagle ku zdziwieniu Zelgadisa Filia przytuliła się do niego.

- Sorry, sory, sorry, sorry.- szeptała dziewczyna przyciśnięta do sparaliżowanej chimery. Astat wybałuszył oczy przyglądając się tej jakże nieoczekiwanej prezentacji uczuć ale stał spokojnie. Podobnie zareagował Tellur, kiedy tylko wyszedł zza rogu. Przystanął i czekał do momentu aż Filia zdrętwiała i musiała puścić Zelgadisa. Wtedy do niej podszedł i z uśmiechem zapytał czy ma wolną chwilę.

- Co chcesz?- Zapytała opryskliwie Filia.

- Zastanawiałem się czy panienka ma chwilę wolnego czasu.

- Do wygrania jakiś trzech, czterech kolejnych wojen…nie. - Wypaliła odwracając się do niego plecami.

- Panienka jest taka ładna…- Zaczął.

- Szkoda, ty brzydki. - Warknęła i dopiero w ten sposób pozbyła się natręta.

- Wybacz mi Astacie, ale nie mogę przyjmować zalotów twojego kuzyna!.- Jęknęła bezradnie rozkładając ręce.

- Wiem jak nieznośny potrafi być Tellur, szczerze mówiąc powinien zająć się swoim oddziałem a nie uganianiem za pannami ale skoro już o tym mówimy…co złego w jego zalotach? - Zapytał.- Chodzi o kapłana?

- Nie!- wypaliła odwracając się gwałtownie.- Nie chodzi o Xellosa! Astat musicie zrozumieć…twój kuzyn musi zrozumieć, że JA jestem smokiem, ON człowiekiem. Ja żyję wiecznie, wy nie…w dodatku żyję w innej kulturze, religii, nawet ustroju politycznym!

- No i?-

- Dla dobra tego świata, nie umówię się z Tellurem.- Wyjaśniła Filia i chwyciwszy Zelgadisa za rękę pociągnęła go za sobą.

- Czyli mówisz, że dostałeś pod dowodzenie trzy oddziały.- Zapytała gdy już trochę ochłonęła i odeszli na jakąś odległość. Kiwnął głową.

- Będziesz bronił zewnętrznego kręgu, tak?

- Tak.

- A ja?

- Wolałbym, żebyście razem z Amelią i Fern schroniły się z pozostałymi kobietami.

- Nie ma mowy. Zaraz po Linie i Xellosie to ja tu jestem najsilniejsza. Liny i Xellosa, jak zauważyłeś, nie ma.

- Ehhh Filia, Xellos kazał mi…

- Daj spokój! Xellos nie ma tu nic do gadania, nie jestem dzieckiem, tylko smokiem. Wiem jak walczyć!- Wypaliła zirytowana Filia.

- Na pierwsze nie, na drugie nie, na trzecie nie.- Odpowiedział Zelgadis.

- CO?!

- Po pierwsze, dla Xellosa jesteś dzieckiem, mógłby być twoim ojcem. Po drugie jesteś kobietą, więc obowiązkiem każdego mężczyzny tutaj, albo takiego który jest u swojej szefowej, jest dbanie o ciebie. A po trzecie ty NIE wiesz jak walczyć, nigdy nie walczyłaś, a bardziej niż laserowy oddech liczy się doświadczenie i praktyka!

- Nie będę siedziała z założonymi rękami! -krzyknęła i odeszła. Zelgadis wzruszył ramionami, zbyt dobrze znał Filię, żeby się z nią kłócić.


- Po co te nerwy ?- zachichotał Xellos wisząc w powietrzu. Zellas chybiła.

- Daję ci ostatnią szansę Xellosie.- Powiedziała i zniknęła

- Albo się do mnie przyłączysz, albo…- W tym momencie walnęła całym ciężarem o ziemię.

- Albo co?- zapytał rozbawionym głosem. - Myślałaś, że nie zauważę, jak się za mną pojawiasz?

Zellas podniosła się i rzuciła na kapłana. Była wściekła co sprawiało, ze jej ciosy były mało celne i słabe. Z łatwością mógł je parować. Zamachnął się i wbił swoją lagę w brzuch Zellas posyłając jej drobne ciało na spotkanie ze ścianą. Osunęła się z jękiem na podłogę. Podszedł do niej tworząc w ręce silne zaklęcie, miał zamiar zrobić to szybko i bezboleśnie, ze względu na to co ich kiedyś łączyło. Nagle kobieta zerwała się i zamachnęła na niego odskoczył jednak ale ostry jak brzytwa sztylet przebił jego prawy nadgarstek.

- Rany, rany.- Westchnął z zaciekawieniem oglądając rękę. Spróbował poruszać palcami ale nie mógł. Zdziwił się trochę bo jako pół potwór nie powinien mieć z tym problemów.

- Mało oryginalny pomysł, wiesz?- powiedział do Zellas słaniającej się na podłodze. Powoli z

finezją wyciągnął ostrze z ręki i rzucił je pod stopy swojej pani. Nagle poczuł się dziwnie…świat zaczął wirować, ściany pochyliły się do przodu a on nie mógł utrzymać równowagi. Upadł na kolana, poczuł jak jego ciało przeszywa ostry, piekący ból. Przyjrzał się srebrnej broni leżącej na podłodze, zauważył, że z jej ostrza ścieka coś co zamieniało jego krew w czarny, gęsty klej. To samo czuł w środku, krzepnące palące uczucie śmierci. Spróbował coś powiedzieć ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbował sięgnąć dłonią po lagę ale jego ciało nie poruszyło się Usłyszał śmiech swojej pani.

- Och Xellosie, i kto tu jest idiotą?

- Mój drogi kapłanie, jesteś zatruty boutlitem, najbardziej śmiertelną trucizną. Tak straszną, że może zabić i boga i potwora. Umrzesz za parę godzin, w straszliwych męczarniach. - zaśmiała się . Posłał jej mordercze spojrzenie ale nie mógł nic zrobić. Chętnie rzucił by jakąś kąśliwą uwagę ale nie był w stanie.

- Albo nie, zlituję się, umrzesz teraz.- Podniosła go z podłogi i wcisnęła swoje ostre jak żylety

paznokcie tuż pod łopatką. Kiedy to zrobiła po raz pierwszy nie spodziewał się tego i był pewien, że cięła go mieczem po plecach. Nie zdołał nawet krzyknąć bo przeraźliwy ból zatrzymał mu powietrze w płucach. Dopiero po chwili, gdy znowu go zaatakowała dotarło do niego, że Zellas jeszcze nie rozerwała go na pół, i że jeszcze żyje.

Zaczął zastanawiać się skąd tyle siły w tak kruchej kobiecie jakby starając się zrobić wszystko by nie myśleć o bólu. Nie wyszło.

- Niczego się nie nauczyłeś, co Xellosie?- zapytała, rzucając nim o ścianę. Podeszła i kopnęła go w twarz a później szarpnęła tak by przewrócił się na plecy. Zaśmiała się.

- Jesteś już martwy. Będę tu siedziała i patrzyła na twoją śmierć. Nigdzie mi się nie śpieszy.- wysyczała mu do ucha.

- A po za tym...właśnie zabiłeś ostatniego smoka.-


- Ustawimy dodatkowe siły wzdłuż muru.- powiedział Astat do Tellura, Zelgadisa i króla Mefistofelesa.- Wesprą z góry łuczników.

- Astacie musisz odpocząć, nie na wiele się nam zdasz będąc wpół żywym- powiedział Zelgadis. Młody mężczyzna zignorował go. Od rana ustawiał wojska, planował walkę i podnosił poddanych na duchu i sądząc po jego zachowaniu, nie zamierzał przestać.

- Ten przeklęty deszcz.- warknął tylko zerkając na niebo. Rzeczywiście, Astat się nie mylił, zbierało się na deszcz.

- Fern nic nie poradzi?- zapytał Zelgadis. Chłopak tylko pokręcił głową i ruszył dalej. Nagle

Przystanęli, zasłuchując dźwięków dobiegających zza murów . Z oddali słuchać już było pierwsze pieśni i bębny wroga. Wszyscy popędzili na mury by stamtąd ujrzeć falującą na horyzoncie, wielką czarną chmurę- mrowie wrogów.

- A więc się zaczęło.- powiedział król Mefistofeles.

Siedzieli przy głównej bramie. Król, Astat, Tellur, Filia i generałowie. Każde z nich otrzymało już swoje pozycje i wytyczne, teraz czekali jedynie na wojska Zellas. Napięcie sięgało zenitu, każdy drżał o życie bliskich i rodziny a jednak ludzie chcieli tej walki…tak jakby chcieli, żeby było już po wszystkim.

- Spójrzcie na nich.- zaczął Tellur przyglądając się żołnierzom zajmującym swoje pozycje.

- Ich oczy są pełne przerażenia.-

- I słusznie! Trzy tysiące? Przeciw trzystu tysiącom demonów?! -ciągnął

- Za murami mają większe szanse.- odparł Astat,

- Astacie, oni nie zwyciężą w tej walce. Wszyscy zginą.- ludzie zamilkli słysząc słowa Tellura.

- Nie zapominaj, że my też jesteśmy wśród nich!!! Jeżeli zginiemy, to wszyscy razem!!!- krzyknął Astat.

- Uważaj kuzynie. Twoje życzenie może się spełnić prędzej niż myślisz.- syknął książę i odszedł.

Zapadł już zmrok gdy pod murami Akkary ustawiły się wojska Zellas. Beastmaster wysłała przeciw Akkarze najbardziej plugawe stwory które wyszyły z najgłębszych czeluści świata. Troglodyci, minotaury, meduzy , chimery i gorgony stały w równych szeregach. Pomiędzy nimi można było zauważyć duże jednostki beliali wyróżniały się brakiem jakiejkolwiek organizacji i głośnymi krzykami. Generał wystąpił na przód i dał sygnał do ataku. Rozpoczęło się oblężenie Akkary.

- Pamiętajcie!!! Może i bohaterowie tworzą historię świata, lecz zwycięscy ją zmieniają!!! Jesteście żołnierzami Akkary i cokolwiek zaatakuje te mury nie cofniecie się!!!- Krzyknął Astat do swoich oddziałów pilnujących najważniejszych miejsc grodu.

- Łucznicy przygotować się!- krzyknął Zelgadis to paru setnego oddziału łuczników.

- Na mój rozkaz!

- Strzelać!!!- wrzasnął. Grad strzał zasypał rozpędzone bestie załamując pierwszy szereg.

Wojownicy Akkary z przerażeniem obserwowali dolinę, gdzie jak im się wydawało, falował łan czarnego zboża połyskującego srebrnymi ostrzami. Zagrzmiały mosiężne trąby. Zgraja nieprzyjaciół ponownie ruszyła do przodu; jedni atakowali mury, inni groblę i bramę. Tam właśnie zgromadziło się najwięcej beliali, które atakowały bramy Akkary. Miasto odpowiedziało gradem strzał i kamieni. Szereg wrogów zachwiały się, cofnęły i ponownie ruszyły do ataku. Po raz wtóry zagrzmiały trąby i nieprzyjaciele z wrzaskiem ruszyli na przód. Do bram dobiegły demony trzymające ogromy taran. Pnie zakołysały się , uderzyły w nie tak, że wrota zatrzeszczały głucho. Zelgadis i Astat stali razem na zewnętrznym murze. Słyszeli wrzaski i głuche dudnienie taranów. Pomimo wściekłych ataków demonów i beliali Akkara pozostawała niewzruszona. Pod zewnętrznym murem wrogowie kipieli jak morze cały czas próbując sforsować mury.

Zaczynało już świtać gdy Zelgadis zawołał Filię.

- Ludzie muszą umocnić wrota, posilić się i odpocząć, dasz radę?- zapytał.

Dziewczyna tylko kiwnęła głową i już po chwili nad Akkarą krążył potężny złoty smok. Pierwsze promienie słońca odbijały się od błyszczących jak lustra łusek. Wrogowie zaczęli wrzeszczeć i cofać się kiedy smoczycna runęła w dół i przeorała(razem z wrogami) kilkunasto metrowy pas ziemi.

Kiedy smok zatoczył kolejne koło nad miastem i przygotował się do ataku demony zaczęły się cofać. Przez kolejne pół godziny Filia dziesiątkowała wojska wroga sprawiając, że duża część szeregów załamała się.

- Patrzcie, patrzcie!- krzyczeli ludzie którzy stali na najwyższych murach.

- Bogowie zesłali ochronę, jest jeszcze nadzieja!!!

- Muszę trochę odpocząć. - powiedziała Filia do Zelgadisa gdy już ponownie skryła się za bezpiecznymi murami Akkary.

- Jasne, bardzo ci dziękujemy.- powiedział Zel kładąc rękę na jej ramieniu.

- Słyszałaś jak cię nazywali?

- Nie. Jak?-

- Twierdzą, że zesłali cię sami bogowie.

- Świetnie, to ja idę. Na prawdę musze odpocząć.- Powiedziała Filia czując jak nogi się pod nią uginają. Na taki wysiłek nie zdobyła się już od dawna.

- Iii...Filia!!!- usłyszała głos Zela

- Tak?!-

- To nie prawda, ze nie wiesz jak walczyć.

- Wiem. - odpowiedziała i ruszyła przed siebie. Chciała się skryć tam, gdzie Fern i Amelia jednak droga do podziemi była długa. Doszła więc do wewnętrznego kręgu i tam przycupnęła w jednym z pomieszczeń bo wiedziała, że dalej jej nogi nie posłużą. Gdy tak siedziała nagle usłyszała czyjeś głos. Jeden niski, szorstki i gardłowy drugi...drugi głosu już znała. To był Tellur. Wyjrzała ostrożnie zza drzwi. Na maleńkim placyku stał przywódca beliali i młody książę. Rozmawiali o czymś, niestety nie była w stanie usłyszeć o czym. Przysunęła się trochę bliżej.

- Masz tu mapy- powiedział szeptem Tellur.

- Mam nadzieję, że wiesz jak z nich korzystać. O zachodzie wejdziecie do wewnętrznego kręgu. Kobiety i dzieci są w podziemiach. Rozumiesz?- Powiedział książę.

- Tak panie.- odparł tępo belial.

- A teraz idź. Ja muszę znaleźć to złote ścierwo.- wysyczał. Filia cofnęła się szybko zatykając sobie usta dłonią. „ Złote ścierwo” tylko jedno tworzenie ją tak nazywało. Nagle jak na zwolnionym tempie zobaczyła jak hełm który stał nad nią wsparty o jakiś kijek, spada w dół. Po sali przetoczył się głuchy metaliczny łoskot. Nie miała sił, ani dokąd uciekać- było po niej.

- No, no, no panienka Filia zaszczyciła nas swoją obecnością. Nie muszę jej wcale szukać.- powiedział Astat idąc w stronę Filii. Zerwała się na równe nogi.

- Astacie jak mogłeś?!- wrzasnęła opierając się o ścianę i łapiąc oddech.

- Co?! Chodzi ci o zdradzenie stanu? I tak był niski więc tak naprawdę to mi nie zależy.

- Astacie oni wszystkich zabiją?! Opamiętaj się!!!

- Nie droga Filio ty się opamiętaj. Albo się uspokoisz albo zginiesz.- powiedział idąc powoli w jej stronę.- Zginiesz zaraz, a nie potem. Sprecyzował.

- Astacie odejść. Wiesz, że jestem silniejsza. Nie chce ci zrobić krzywdy.

- Ale ja chcę zrobić tobie!!!- krzyknął rozbawiony książę.

- Za to, że cały dzień nie mogłem cię zabić…wiesz ile mnie kosztowało zniesienie twojej obecności? Nic nie mogłem zrobić!- Zapytał przyciskając ją z całej siły do ściany, tak że ledwo mogła oddychać. - Głupi, głupi złoty smok.- Wydyszał jej w twarz.

- Łapy przy sobie!- Wysyczała odwracając twarz ale Tellur schwycił ją, wbijając paznokcie w policzki i pocałował w taki sposób, że w tej chwili wolałaby umrzeć.

- To podziękowanie dla mojego gospodarza.- Powiedział i w połowie zdania jego głos zamienił się w głuchy ryk. Ogromna czarna bestia przygniotła Filię do ziemi.

- Garm!!!- wrzasnęła wyrywając się.

- Co zrobiłeś z księciem!?

- Jestem nim złotko.


Po jego ciele powoli rozchodził się ostry ból. Spojrzał na swoją dłoń, patrzył jak krew nasącza jego szaty. Wszystko widział jak przez mgłę, komnata rozpływała się w mętnym wirze a w ustach czuł cierpki piekący smak. Uśmiechnął się do siebie

„Więc tak wygląda umieranie?” pomyślał.

I nagle po raz pierwszy w życiu poczuł ciepło. Dziwne to było uczucie, zupełnie przeciwne do tego co czuł dotychczas... Ból stawał się coraz słabszy. Komnata wcale nie rozpłynęła się w wirze barw, wręcz przeciwnie stała się ostra i wyrazista. Czy on aby na pewno umierał? Nie widział czarnego tunelu, światełka też nie było.. Potrząsną głową, jak przez mgłę widział nienawiść i przerażenie wypisane na twarzy Zellas.

- Co jest?!- wrzasnęła- Zdychaj!!!

- Co jest?- powtórzył pytanie, spojrzał pytająco na Beastmaster która celowała w niego szablą.

- Regeneracja.-powiedziała cicho, przyglądając się mu z wściekłością.

- Jak to możliwe?!- krzyknęła gdy Xellos podniósł się. Dalej czuł ból i nie mógł poruszyć prawą ręką, ale żył. Poczochrał sobie grzywkę.

- Zapomniałem.- zachichotał. - Chyba jestem ci coś winien Filio.

Zellas cofnęła się o parę kroków. Xellos powoli ruszył do przodu, podnosząc swoją lagę.

- Wybacz pani, ale stoisz mi na jedynej drodze do wyjścia.- powiedział.- Albo odejdziesz, albo będę zmuszony cię zabić.

- Spróbuj.- Krzyknęła Zellas. Przybrała swoją prawdziwą formę, ogromnego białego wilka.

Zaatakowała go. Zrobił unik i chwycił olbrzymie zwierzę które momentalnie zmieniło się z powrotem w kobietę. Filigranowe ciało Zellas wbiło się w ścianę.

- W jaki sposób Garm chce przejść do Akkary?- zapytał kapłan czując jak kontrolę nad nim przejmuje wściekłość.

- Właśnie dla tego nie powinieneś wiedzieć czym są uczucia.- wyszeptała Zellas uśmiechając się słabo.

- Gadaj!- warkną i wbił jej tępy koniec lagi w brzuch, kobieta osunęła się z cichym jęknięciem

na podłogę i zaczęła się śmiać. Jeszcze raz przemieniła się w śnieżnobiałego wilka i rzuciła się na kapłana. Odwrócił się w ostatniej chwili i zanim zdążył pomyśleć, rzucił w nią najsilniejszym zaklęciem. Cienka, prawie niewidoczna wiązka energii przeszyła biały bok. Potężne ciało z hukiem roztrzaskało się o kolumny. W jego stronę potoczył się maleńki srebrny flakonik. Przytrzymał go butem i przyjrzał się uważnie.

- Ta trucizna?- zapytał. Wilk warknął i zaczął tłuc na oślep swoją ogromną głową. Powoli ruszył w stronę swojej byłej pani. Zwierze zmarszczyło pysk i warknęło obnażając przy tym ogromne kły. Ukląkł przy niej przyglądając się pokiereszowanemu ciału.

- Co z ciebie zostało, Zellas?- zapytał. Odpowiedział mu głuchy warkot.

- Spokojnie.- Pogłaskał ogromną białą głowę.- Mówisz, że zabija i boga i potwora? Skoro nie

jesteś mi potrzebna...mogę cię zabić- mruknął wciąż przeczesując zdrową ręką jej futro. Wilczyca po jakimś czasie przestała się szarpać i przymknęła swoje wielkie bursztynowe oczy. Czuł słodki smak cierpienia i gorzki porażki a to sprawiało, że czuł się wspaniale. Odkorkował powoli buteleczkę, tak by wilk wszystko słyszał a potem chwycił potężny pysk zwierzęcia i wlał do niego parę kropel trucizny. Jego pani jeszcze raz spojrzała na niego swoim wielkim bursztynowym okiem, poczym je zamknęła, bardzo powoli, żegnając się z ostatnimi obrazami. Stał tak jeszcze parę minut przyglądając się jak trucizna powoli zabija jego twórczynię. Odczuwał pewną miłą satysfakcję, że to nie on. Z ogromnego pyska wypadł różowy język wilka a po chwili Xellos poczuł dziwny przypływ energii, jakby porażenie prądem. Zellas nie żyła. Ściągnął jej ciało z ostrych kamieni i owinął w jedną z zasłon. Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia gwiżdżąc pod nosem.


Niebo rozwidniało się szybko, a wschodzące Słońce świeciło coraz jaśniej niosąc nadzieje żołnierzom Akkary. Szeregi nieprzyjaciół pomimo wielu ataków nie załamały się, przeciwnie, urosły. Ataki Filii dały obrońcom tylko krótką chwilę wytchnienia ale czasu staryczło zaledwie na umocnienie barykad. Teraz napastnicy napierali ze zdwojoną furią. Wrogowie roili się u podnóży kamiennej ściany na całej jej długości. Liny opatrzone hakami zarzucali na mury tak szybko, że obrońcy nie nadążali z odcinaniem ich, setki wysokich drabin, przystawiano jednocześnie do muru. Wiele z nich strącono, lecz na miejsce każdej wyrastała nowa. U stóp muru piętrzył się zwał trupów. Za murami ranni i poszkodowani szukali pomocy.

Znużenie ogarnęło obrońców. Zużyli już prawie wszystkie strzały, kołczany mieli puste, miecze wyszczerbione, tarcze spękane. Jednak był to już zachód drugiego dnia odkąd nie było Xellosa. Obiecana pomoc miała się zaraz pojawić. Zachęceni okrzykami Zelgadisa i Astata żołnierze po raz ostatni zerwali się do obrony stolicy Elebrethu.

Nagle z głębi miasta buchał wrzask. Beliale jak szczury wpełzli do wewnętrznego kręgu. Z miasta dobiegły ich przerażone wrzaski ludzi i bębny.

- Fern!!!- wrzasnął Astat gdy tylko zrozumiał, że wróg zmierza do kryjówek.

- Astat czekaj!!!- krzyknął za nim Zel gdy ten popędził przed siebie.

- Trzymajcie pozycje!- rozkazał żołnierzom.-Brońcie murów! Choćby za cenę własnego życia!!!- dodał i ruszył za księciem. Po ulicach płynęły potoki wody zmieszanej z krwią. Astat i Zelgadis dobyli mieczy wbijając się w tłum beliali.

- Bronić zachodniej bruzdy!!! Do zachodniej bruzdy!! Do kręgu wewnętrznego!!!- krzyczał

Astat. Młody książę w szale atakował kolejnych wrogów wyłamując się z szeregu.

Zelgadis zadarł głowę do góry. Blade gwiazdy i księżyc pojawiały się na niebie.

- Drugi dzień się kończy!!!- krzyknął do żołnierzy.

- Naprzód żołnierze Akkary. Za króla za honor!!! Najwyżej zginiemy!!!- Mężczyźni rzucili się w stronę bram zachodniej bruzdy spychając wściekłe beliale z murów miasta.

Jeszcze nie skończył mówić, gdy nagle zagrzmiały trąby. Huk się rozległ, błysnęły płomienie, wzbił się obłok dymu. Główne wrota ustąpiły a do Akkary wdarły się demony Zellas. Teraz żołnierze byli otoczeni z każdej strony przez wroga.

- W stronę podziemi!!! Odwrót!!!- wrzeszczał Zelgadis.

- Wszyscy którzy tutaj doszli żywi, są bezpieczni. - krzyknął Astat ustawiając falangę z żołnierzy dookoła ostatniego wejścia do miasta.

- Zły obrót bierze bitwa przyjacielu- powiedział do Zelgadisa Książę.

- Astat! Zel!!!- usłyszeli krzyki. To Fern i Amelia biegły w ich stronę! Dziewczyny stanęły obok dwóch przyjaciół.

- Chwała bogom, że nic ci nie jest! Wracajcie- Rozkazał Astat dziewczynom.

- A gdzie Filia?- zapytała Amelia

- Nie ma jej z wami?- krzyknął zdumiony Zelgaids. - Xellos mnie zabije!

Nagle z oddali usłyszeli głuchy ryk jakiejś bestii i słup światła wędrujący ku chmurom. Przyjaciele nie myśląc za wiele rzucili się w stronę zachodnich bram.

- Ra Tilt!!!- Amelia i Zelgadis pędzili na oślep byleby tylko dotrzeć do bram gdzie Filia walczyła z demonami. Potwory cofały się i uciekały przed rycerzami.

Nagle zobaczyli i usłyszeli ogromy wybuch. Na ten głos zadrżeli wszyscy. Wiele demonów rzuciło się na ziemię zasłaniając łapami głowy. Z głębi miasta odpowiedziały echa rogów i bębnów.

- Xellos!!!- krzyknął Zelgadis- Astacie kapłan wrócił!!!-

Ciemna sylwetka na tle granatowego nieba poruszyła się nieznacznie. Potężny wybuch rozsadził połowę grobli rozrywając dużą część wojsk. Gdy kapłan zbliżał się do murów ciała demonów padały martwe na ziemię.

- Patrzcie kapłan, kapłan wrócił!!!- krzyczeli ludzie. Ci którzy nie wiedzieli co się dzieje rzucili się na ziemie zasłaniając się i błagając o przebaczenie.


- Rozproszenie chaosu!- krzyknęła Filia spychając z siebie ogromne ciało Garma. Oparła się o ścianę dysząc ciężko.

- Marzyłem o tej chwili, ty złote ścierwo.- powiedział zbliżając się.

- Odejdź!- wrzasnęła- Dzień bogów!- wywołała silne zaklęcie osłaniającej przed wilkiem.

- Idiotko!!!- zaśmiał się.- Twoja magia jest dla mnie niczym. Łapą rozgonił barierę. Filia czuła na twarzy gorący oddech i zapach gnijącego mięsa. Źrenice potwora rozszerzyły się w szaleńczym gniewie. Zacisnęła oczy szykując się na spotkanie z potężnymi szczękami bestii gdy nagle usłyszała krzyk Astata. Zerwała się

- Astat tutaj jestem!!!- krzyknęła. Ku jej zdziwieniu Garm zatrzymał się i zaczął strzepywać z siebie wilczą skórę. Kawałki ciemnego futra i mięsa opadły na podłogę a przed nią na powrót stał Tellur, uśmiechając się przymilnie.

- Tu jesteśmy kuzynie!!!- krzyknął. Astat wpadł do sali i rozpromienił się na widok Filii i Tellura. Za jego plecami pojawili się Zelgadis i Amelia.

- Tak. Panienka Filia musiała tutaj przez przypadek zabłądzić. Całe szczęście byłem w pobliżu i udało mi się ją uratować- powiedział Tellur. Filia chciała protestować ale nie mogła powiedzieć nawet jednego słowa coś nie pozwalało jej mówić.

- Filio jak dobrze, że nic ci nie jest. - Zelgadis ruszył w stronę dziewczyny i chwycił ją za ramię. Nie ruszyła się usiłując dać mu do zrozumienia, że coś jest nie tak. Jednak ten mocniej ją pchnął i ruszyli w stronę wyjścia.

- Jestem taki szczęśliwy, że nic ci się nie stało Tellurze.- powiedział Astat przytulając kuzyna.

- Szkoda, że nie możesz powiedzieć tego o sobie. - wysyczał książę wbijając w niego długi srebrny miecz. Przyjaciele stanęli jak zamurowani. Astat cofnął się o parę kroków przykładając rękę do rany, spojrzał jeszcze tylko na Tellura i runął na ziemię dławiąc się własną krwią. Filię z oszołomienia wyrwał krzyk Fern i przekleństwa Zelgadisa który rzucił się na chłopaka.

- Zelgadis to jest Garm!!!- krzyknęła opadając na kolana. W tym momencie ciało chimery z impetem walnęło o kamienną ścianę komnaty. Wilk zaśmiał się szczerząc kły do Filii.

- Zabiłem tego idiotę! Zabiłem go muszę przyznać, że to było piękne. Ale jest tylko jedna rzecz piękniejsza od tego. - warknął skradając się w jej stronę. -Ty! Tak ty mały złoty smoku!!! To będzie najpiękniejsze co mnie spotkało gdy będę oglądał jak z twojego kruchego ciałka ulatuje życie!.

- Najpierw musisz mnie pokonać!- odkrzyknęła.

- To akurat nie będzie trudne. - warknął i rzucił się na Filię.

- Splątanie myśli- krzyknęła jednak wilk odskoczył od zaklęcia i jednym susem wylądował na Filii dysząc jej prosto w twarz.

- Co wolisz? Mam ci rozerwać gardło czy wyrwać serce?- zapytał. Filia kontem oka dostrzegła jak ciemna sylwetka pojawia się u wejścia.

- D dlaczego ja?- Wydyszała z trudem. Potwór jej nie odpowiedział ponieważ jego ciało uniosło się do góry i nagle coś, jakby niewidzialna ręka, zaczęło go zgniatać.

- Masz ją zostawić.- powiedział Xellos powolnym krokiem wchodząc do środka.

- Xellos to jest Tellur!!!- krzyknęła Filia próbując dźwignąć się z kolan ale na nic się to nie zdało.

- Tellur nie żyje od dwóch dni!!!- odparł i podszedł do niej, wciąż kontrolując Garma.

- Mogłeś się pośpieszyć.- syknęła oddychając ciężko.

- Nic mi nie jest, dzięki, że pytasz...- odwarknął i ujął jej twarz w dłoń.- Czego nie mogę powiedzieć o tobie, co ty sobie zrobiłaś?- Zapytał

- Nie uwierzysz w to co powiem.

- Zdziwiłoby cię w co potrafię uwierzyć…ale nie pora i miejsce do takich rozmów. Jak się czujesz?- Zapytał.

- Pytasz czy możesz rzucić fuzję?- zapytała. Kapłan kiwną głową.

- Nic mi nie jest.- odpowiedziała a w myślach zaczęła się modlić by nie zemdleć, gdy Xellos użyje jej mocy.

To nie było przyjemne, wiedziała, że kapłan robi wszystko żeby jej nie przeforsować ale problem był taki, że ona była już przeforsowana od jakiejś godziny. Cząstka mocy, którą jej odebrał posłała ją na podłogę. Zamknęła oczy i czekała na koniec, jednak nie mogła udawać, że nie słyszy upiornego skowytu przemieniającego się w krzyk konającego w agonii człowieka.

Kiedy wszystko umilkło, kiedy widziała już tylko ciemność i czuła spokój, poczuła jak ktoś ją podnosi z ziemi i stawia na nogi. Spojrzała na Xellosa, który opierał ją o siebie obejmując przy tym w pasie i wskazał brodą, na ciało leżące w pobliżu.

- Panienko Filio!!!- krzyknęła Amelia pochylająca się nad umierającym Astatem. Xellos podprowadził ją do niego i pomógł usiąść. Gdy zobaczyła ranę i ilość krwi zrozumiała, że już nie ma dla niego najmniejszej szansy. Nie miałby jej nawet gdyby ona miała siły, a teraz nie mogła nawet rzucić zwykłego uzdrowienia. Pod wpływem zaklęć Amelii i Zelgadisa rana zaczęła się zmniejszać ale nie to było ważne. Mężczyzna stracił zbyt wiele krwi.

- Filia, przecież znasz przywrócenie!- Krzyknął Zelgadis. Nie odpowiedziała, zrobił to za nią kapłan.

- Zdziesiątkowała armię demonów, walczyła z Garmem, a potem ja użyłem jej mocy. Czego ty od niej oczekujesz?

Wszyscy przyklękli przy drugim marszałku.

Astat uchylił lekko oczy i odsunął dłonie przyjaciół od swojej rany. Spojrzał na pochyloną nad nim Fern, nawinął parę jasnych kosmyków jej włosów na palce. Uśmiechnął się do przyjaciół a potem...umarł. Jego ręka ciężko opadła na kamienną posadzkę.

To był koniec wojny o Akkarę- wygrali.

Resztę zdarzeń Filia pamiętała jak przez mgłę. Obudziła się sama, nie wiedziała gdzie była ale okazało się, że jest w domu gdzie opatrywano rannych. Postanowiła pomóc. Rano gdy na jej oczach umarł kolejny żołnierz straciła wszelką radość ze zwycięstwa. Wyszła na zewnątrz by pooddychać porannym chłodnym powietrzem i nagle zaczęła płakać. Była cała we krwi i błocie nie wiedziała gdzie są Amelia, Xellos i Zelgadis nie wiedziała nic i czuł się okropnie.

- Odpocznij.- usłyszała znajomy głos. Podniosła głowę wycierając oczy i ku własnemu zdziwieniu stwierdziła, że wiedziała, że będzie to Xellos. Nawet się ucieszyła.

- Nie muszę.- wymamrotała.- Przed chwilą się obudziłam.

- Chcesz się założyć?- zapytał podając jej rękę. Nagle coś przykuło jej uwagę.

- Xellos twoja ręką!

- Co?

- Pokaż mi ją!- rozkazała. Kapłan wyciągnął ku niej lewą dłoń.

- Nie tą, prawą.-

- To chyba nie jest dobry pomysł.- wymamrotał.

- To chyba całkiem dobry pomysł, chodź do środka.- Pociągnęła go za sobą do izby w której zeszłej nocy opatrywano żołnierzy. Kazała poczekać niepocieszonemu potworkowi na miejscu a sama po chwili wróciła z czystymi kawałkami płótna.

- Daj mi ta rękę.- rozkazała stawiając przed nim miskę z wodą.

- Filia ja nie wiem czy to jest....-zaczął

- Daj mi ją.- warknęła. Kapłan posłusznie wyciągnął prawą rękę i przygotował się na reprymendę. Filia ściągnęła rękawiczkę i momentalnie zacisnęła oczy.

- Co ci się stało.- Wyszeptała marszcząc nos.

- Zellas.- odpowiedział wręczając jej flakonik z trucizną.

- Zatruła cię TYM?!- zapytała z niedowierzaniem.- Jakim cudem jeszcze żyjesz?- zdziwiła się.

- Ty mi to powiedz.- odparł.

- Głupi to ma zawsze szczęście.-

- Stawiałem na twoją smoczą regenerację.- Powiedział z kwaśnym uśmiechem.

Filia przemyła mu nadgarstek. Rana nie zagoiła się tak jak powinna u demona, wręcz przeciwnie cały czas krwawiła. uniemożliwiając oczyszczenie. Skóra dookoła zszarzała a ręka była zimna jak u trupa.

- Bogowie Xellos, jak to się stało?- zapytał marząc nos i okładając jakimiś ziołami.

- Wbiła mi sztylet w nadgarstek.- powiedział wskazując na rękę. - O tu.

- Domyśliłam się ale skąd ona mogła mieć tak silną truciznę?-

- Pomyślmy....- zaczął kapłan ale Filia mu przerwała.

- Czujesz to?- zapytała.

- Co mam czuć?- zdziwił się. Dopiero gdy spojrzał na swoją dłoń zauważył, że smoczyca dotyka jego palców. Pokręcił głową.

- A to?- zapytała kładąc swoją dłoń na jego.

- Nie.- odpowiedział obserwując jak na twarzy dziewczyny odmalowuje się niepokój.

- Xellos złap mnie za rękę.- poprosiła. Spróbował jednak palce nawet się nie poruszyły.

- Zegniesz palce?- zapytała.

- Nie.- odparł. Dziewczyna wstała nagle i odeszła w stronę okna.

- Bogowie, co ona ci zrobiła? - jęknęła mierzwiąc sobie grzywkę.

- Daj spokój, przejdzie mi. Zawsze przechodzi.- wzruszył ramionami.

- Nie.- powiedziała Filia odwracając się w jego stronę.- Takie rzeczy nie przechodzą..

- Słucham?- zapytał.

- Strąciłeś czucie w prawej dłoni...- powiedziała rozkładając ręce.

- Rany, rany, trochę empatii Filio

- Ciesz się, że żyjesz idioto skończony!!!

- Cieszę! Co moja wina, że nie zginam palców? - Odkrzyknął.

- Koniec końców to tylko ręka. Mogłem strącić życie... a umieranie wcale nie jest przyjemne. Wierz mi. - Powiedział po chwili ciszy. Filia milczała przyglądając się mu.

- Jakoś sobie poradzę.- powiedział ale dziewczyna dalej milczała. Odnosił wrażenie, że bardziej przejęła się tą nieszczęsną dłonią niż on sam…miłe.

- Brzmisz, jak nie Xellos.- powiedziała przyglądając się mu.

- Powinienem płakać?

- Byłoby bardziej w twoim stylu.

- Racja. To takie męskie.- Westchnął i nagle coś mu się przypomniało. Wyciągnął zza pazuchy kwiat bzu i położywszy go na stole, wstał i wyszedł pozostawiając Filię samą.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu
  • guennh : 2010-04-17 20:50:23
    :)

    Socki, jako że zeżarłam już wszystkie części jakie mi wysłałaś mailem ,,od deski do deski", mogłabym Cię pomęczyć o dalsze? Dostaję już bzika :)

  • Socki : 2010-04-17 08:34:06
    Zmiany...

    Hmm...wiesz, chyba nie większe niż w reszcie. No nie jest to rozdział który najbardziej zmieniłam ale też nie zostawiłam go w dawnym stanie- tak jak zwykle :D

  • Kamenka : 2010-04-16 23:32:54

    Xellos jest nie do zdarcia!:P Zellas w złości traci kontrole nad tym co mówi "rogale,znaczy robale.."Dobrze ,że wscieklizny nie dostała bo by się już w ogóle opluła dziewczyna hehe;P


    Zdaje mi się czy w tym rozdziale były dość znaczące zmiany?Bo mam wrażenie,że wcześniej to troche inaczej było,ale tak dawno to czytałam,że już teraz zgłupiałam ;P

  • Ri-chan : 2010-04-16 13:27:29

    Już się bałam, że Xellos znowu zginie...ale jego potyczka z Zellas była genialna. No i ten Garm- ehh - strasznie żal mi Astata był taki sympatyczny. Rany, gratuluję, pół rozdziału obgryzałam ze stresu paznokcie.

  • Skomentuj
  • Pokaż komentarze do całego cyklu