Tanuki-Czytelnia

Tanuki.pl

Wyszukiwarka opowiadań

Yatta.pl

Opowiadanie

Trucizna

Rozdział 2

Autor:carmilla
Korekta:Dida
Serie:Harry Potter
Gatunki:Fantasy
Dodany:2009-10-03 17:55:20
Aktualizowany:2009-10-03 17:55:20


Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Minęło już dziesięć lat od upadku Czarnego Pana. Cały czarodziejski świat cieszył się z dobrobytu, jaki przyniósł koniec wojny z siłami zła. Wierzono, że Mroczny Znak już nigdy nie pojawi się na niebie, a co gorsze nad którymś z czarodziejskich lub mugolskich domów.

Od, jak dotąd niewyjaśnionej klęski Sami-Wiecie-Kogo (jak lubi go nazywać społeczność czarodziejów), wiele się wydarzyło. Jego poplecznicy, Śmierciożercy, rozpierzchli się po całym świecie. Nikt nie jest w stanie określić ilu dokładnie ich było. Pewne natomiast jest to, że całkiem spora ich liczba wylądowała w Azkabanie. Nie ma na całym świecie bardziej przerażającego i przykrego miejsca niż to. To nie mury powodują, iż nikomu do tej pory nie udało się stamtąd uciec, ale strażnicy owego więzienia.

Dementorzy. To pewnego rodzaju demony, żywiące się ludzkimi uczuciami - szczęściem, nadzieją. Gdziekolwiek się pojawią, przynoszą ze sobą smutek i przeszywający do szpiku kości chłód.

Jak powstali, skąd przyszli, nie do końca wiadomo. Przypuszcza się, że zostali stworzeni wraz ze światem, z pierwszym pojawieniem się smutku, cierpienia, śmierci. Nie są oni w stanie doświadczyć radosnych uczuć, jak na przykład miłości czy radości, dlatego też wysysają je z najbliższego otoczenia, chcąc zaspokoić swoje żądze i pragnienia. Tylko tyle faktów udało się zebrać uczonym, po przestudiowaniu najstarszych ksiąg historii Czarnej Magii.

Trudno opisać wygląd dementora, gdyż nigdy nikt nie widział, co tak starannie skrywane jest pod zniszczonym, szarym materiałem, którego używają jako płaszcza. Jedyne, co z niego wystaje, to zgniłozielone ręce, zakończone długimi pazurami. Skóra na nich, jest tak pomarszczona i pozwijana, jak po długim kontakcie z wodą, przez co przypomina rękę topielca.

Najgorsze jest jednak to, co skrywają pod kapturami. Ci, którzy widzieli, byli w stanie powiedzieć, że znajduje się tam coś na kształt ust. Oczywiście nie są to normalne usta, jakie mają wszyscy ludzie. Usta te są wąskie jak kreska, a służą im bynajmniej nie do jedzenia, ale do unicestwiania swoich ofiar. Zdejmują oni swój kaptur tylko wtedy, gdy mają złożyć swój śmiertelny pocałunek. Właściwie użycie tutaj słowa „śmiertelny” jest błędne, gdyż dementorzy nie zabijają swych ofiar, ale wysysają z nich duszę. Człowiek nie umiera, ale wegetuje, nie wiedząc, co się wokół niego dzieje. Proces ten jest nieodwracalny.

To wszystko sprawia, że dementorzy są najokropniejszymi stworami egzystującymi w czarodziejskim świecie. Stworzyli z Azkabanu idealne więzienie, zamykając przestępców w ich własnych umysłach, gdzie dręczeni są przez najgorsze wspomnienia i koszmary.

W czasach świetności i potęgi Czarnego Pana, dementorzy byli na jego usługach. Razem ze Śmierciożercami siali postrach i zniszczenie, wszędzie tam gdzie się pojawili. Mając ich jako sprzymierzeńców, świat stał przed Czarnym Panem otworem. Gdzie przemoc Śmierciożerców nie była skuteczna, pojawiali się oni. Wystarczyła chwila, by zmienili życie każdego człowieka w koszmar. Tak torturowany czarodziej ulegał i robił wszystko, co rozkazał mu Czarny Pan.

Gdy w końcu przeminęły mroczne czasy grozy i niepokojów, dementorzy powrócili do swoich starych siedlisk, w tym do Azkabanu, gdzie ponownie zajęli się pilnowaniem więźniów. Zachowywali się przy tym, jak gdyby nic się nie stało, sprawiając wrażenie, iż zapomnieli o wszystkich dokonanych przez siebie okrucieństwach. Ministerstwo ostatecznie zdołało się z nimi dogadać, stawiając określone warunki - o ile jest to możliwe, biorąc pod uwagę, z kim mieli do czynienia. Sprawy te są jednak tajne i nie zostały ujawnione szerszemu gronu. Nigdy jednak nie zapytano ich, dlaczego dopuścili się tylu niewybaczalnych czynów. Może jest to spowodowane faktem, iż nigdy też nie znalazł się śmiałek na tyle odważny i szalony, by tego próbować.

Severus Snape stał właśnie przy wejściu do tego strasznego więzienia. Już od progu można było poczuć przejmujący chłód i melancholię bijącą z wewnątrz.

„Cholera, co ja tu robię?”, po raz kolejny pytał samego siebie. „Już mi całkowicie odbiło, że przychodzę tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Cholera!”

Z jednej strony chciał tam iść, ale z drugiej obawiał się konsekwencji. W końcu miał się spotkać z jedną z najniebezpieczniejszych kobiet ostatnich czasów - Bellatrix Lestrange. Na samą myśl o tym zrobiło mu się gorąco, co było sporym osiągnięciem, zważywszy na przerażający chłód tego miejsca.

Nie żeby Snape był tchórzem. A przynajmniej już nim nie był. Poplecznicy Czarnego Pana, będący strachliwymi tchórzami, szybko kończyli swe marne życie. A Sev nadal żył. Ponadto mógł się pochwalić tytułem Mistrza Eliksirów. Sam Czarny Pan prosił go o sporządzenie najsilniejszych i najokrutniejszych wywarów. Potrafił przygotować każdą miksturę. Rozpoczynając od błahego Miłosnego Różowego Napitku poprzez Złowieszczy Czarny Mieszacz Mózgów.

Sprawiało mu dziwną satysfakcję eksperymentowanie szalonymi eliksirami na zwierzętach. Czuł wtedy narastającą w nim siłę, oglądając ich cierpienie, całkowicie mu obojętnych i zależnych od jego woli. Jednak atmosfera tego miejsca i perspektywa spotkania z Bellatrix, odbierała mu całą odwagę. Pozostało mu coś ze Ślizgona - pragnął wziąć nogi za pas i ratować swój tyłek, póki nie było na to za późno. Dziwiło go, że na myśl o zobaczeniu Belli paraliżuje go strach. Kiedyś też doznawał paraliżu, ale całkowicie innego rodzaju… Może dlatego, że nigdy nie wiedział jak skończy się wizyta u jego kochanki.

Tak, kochanki. Poznali się zaraz po tym jak poszedł na służbę do Czarnego Pana. Musiał jakoś odreagować po stracie Lily, kiedy ta wyszła za tego błazna Pottera. A Bella pojawiła się w doskonałym czasie. Ich związek zdecydowanie nie należał do spokojnych. Wrzało w nim jak w kotle, pełnym niebezpiecznej substancji. Razem tworzyli fantastyczny duet. Zarówno pod względem okrucieństwa, jak i perwersji. I tego mu właśnie było wtedy trzeba. Odrobiny rozpusty. Jednak nie trwało to długo. Sev szybko rozumiał, że to kobieta nie dla niego. Gdy powiedział o tym Bellatrix nie obeszło się bez wyzwisk, wybuchów i kontuzji.

Żeby móc spotkać się z więźniarką, musiał przejść przez stanowisko magicznej kontroli. Znajdowało się ono w niewielkim pokoiku. Był on surowo urządzony, ponieważ oprócz biurka i dwóch krzeseł, nie było tam niczego innego. Severus siedział właśnie na jednym z nich - staromodnym i niewygodnym, przypatrując się usadowionemu naprzeciwko strażnikowi. Łysiejący, starszy mężczyzna pochylony nad pergaminem spisywał dane personalne Mistrza Eliksirów. Nagłe pytanie strażnika wyrwało Snape’a z otępienia:

- Powód wizyty?

- Ee. - Nad tym się wcześniej nie zastanawiał, ale po chwili odparł: - Przysłał mnie Albus Dumbledore.

Sev wiedział, że nazwisko dyrektora Hogwartu otwiera wiele drzwi. I tym razem było podobnie. Strażnik spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale nic nie powiedział.

Po przejściu całej kontroli, trwającej zdecydowanie za długo, jeden ze strażników wskazał Snape’owi wejście do korytarza, prowadzącego do cel więźniów. Był on bardzo wąski i ciemny, oświetlony jedynie nikłym płomieniem kilku świec, gdzieniegdzie zwisających swobodnie w powietrzu. Rzucane przez nie cienie zdawały się śledzić każdy ruch intruza.

„Co za miejsce”, pomyślał Snape i przyspieszył kroku.

W ciągu kilku minut przemierzył labirynt niezliczonych zakrętów i schodów, aż w końcu dotarł do celu swojej beznadziejnej podróży. Stanął pod drzwiami celi z numerem 723.

Poprzedni rozdziałNastępny rozdział

Ostatnie 5 Komentarzy

  • Skomentuj

Brak komentarzy.