Opowiadanie
W poszukiwaniu tego, co utracone
Echa przeszłości: Sylphiel Nels Rada i Gourry Gabriev
Autor: | Rinsey |
---|---|
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2012-08-02 09:00:05 |
Aktualizowany: | 2012-08-02 00:59:05 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.
Echa przeszłości
Sylphiel Nels Rada i Gourry Gabriev
Z dala od zgiełku stolicy, w północnej części Seyrun znajdywała się mała, niepozorna wioska. Jej nazwa, Gybensia, pochodziła od niecodziennego kwiatu rosnącego tylko w surowym klimacie gór Taerdhen. Płatki Gyben charakteryzowały się osobliwą, niemalże szmaragdową barwą. Jednak to nie kolor stanowił o wyjątkowości tej rośliny. Miała ona zdolność wyleczenia niemal każdej magicznej rany. Cecha ta przyczyniła się do zachowania niesamowitego charakteru Gybensii. Ponieważ uprawa Gyben wymagała czystego, nieskażonego powietrza, rozbudowa wioski mogłaby tylko zaszkodzić cennym kwiatom. Z tego względu Gybensia pozostała niewielką mieściną o zachowanym dziewiczym uroku.
Wioska była zamieszkana przez kilka zaprzyjaźnionych rodzin, do których zadań należało nie tylko dbanie o uprawę Gyben, lecz również kontrolowanie stanu bariery umieszczonej na północnej granicy Seyrun, w górach Taerdhen. Chociaż od ponad 50 lat nie nastąpił żaden atak, zawsze musiał przebywać w wiosce przynajmniej jeden wyższy kapłan, na wypadek, gdyby bariera została przerwana. Każdy z nich musiał wykazywać się umiejętnością rzucenia czaru komunikacji, aby powiadomić o potencjalnym ataku najbliższą zbrojną jednostkę Seyrun oddaloną na tyle, że standardowy sygnał świetlny nie był wystarczający do przekazania ostrzeżenia.
Funkcję najwyższego kapłana w Gybensii pełnił powszechnie szanowany Geckiel Gabriev, zawsze opanowany i skory do pomocy wzorowy mąż dzikiej wojowniczki Kiry Gabriev, która stanowiła kompletne przeciwieństwo swojego małżonka, oraz dumny ojciec dwóch synów, Rowdy’ego i Gourry’ego. Starszy z braci, Rowdy, był niebieskowłosym mistrzem miecza o niemałych zdolnościach w zakresie białej magii. Wielu mieszkańców Gybensii spodziewało się, że inteligentny zielonooki czternastolatek zostanie kiedyś następcą Geckiela. Zagadką pozostawał jednak mały Gourry. Państwo Gabriev spodziewali się, że niebieskooki blondyn powinien mieć pewne pokłady mocy, tak jak ich starszy potomek. Jednak dziesięciolatek niemal nie wykazywał zdolności magicznych, skupiając się jedynie na trenowaniu szermierki. W rezultacie był jedyną osobą w wiosce zupełnie nie znającą się na magii, lecz Gourry nigdy nie należał do osób, które by się czymś takim przejmowały. Sprawa wyglądała dla niego prosto: jeżeli magia była dla niego ciałem obcym, wystarczyło, że skupi się na fechtunku. Co więcej, ci którzy obserwowali treningi małego Gabrieva, mówili, że chłopiec ma szansę przewyższyć nawet swojego brata. Niestety, bez względu na wszystko Geckiel Gabriev wciąż uważał, że blondyn powinien również kształcić się z zakresu wiedzy magicznej. Takiemu podejściu sprzeciwiała się Kira Gabriev przedkładająca zdolność do walki fizycznej nad umiejętność rzucania zaklęć i zachęcała obu swoich synów do regularnego treningu szermierki, często kosztem nauki magii.
- Gourry, może już wystarczy? -zagadnął brata Rowdy w czasie jednego z owych treningów. Dziesięciolatek przyparty do muru z uśmiechem pokręcił głową.
- Jeszcze trochę! -oznajmił radośnie podnosząc się z ziemi.
- Może spróbowałbyś jednak popracować nad zaklęciem światła? - spytał niebieskowłosy, chowając swój miecz do pochwy. Pierwszym etapem w nauce magii było opanowanie Lighting, podstawowego czaru pozwalającego na przyzwanie kuli światła.
- Nie, o wiele bardziej wolę walkę na miecze. -odparł pogodnie blondyn otrzepując się z piasku.
- Naprawdę zupełnie nic nie czujesz w momencie skupienia na zaklęciach?
- Nic. -odpowiedział pogodnie mały chłopiec. Jego brat ciężko westchnął, co dla Gourry’ego było oznaką, że zamierzał się poddać w temacie namawiania młodszego rodzeństwa do próby nauki magii.
- No niech ci będzie, chociaż wciąż uważam, że to właśnie ty masz największy potencjał, aby przyzwać Miecz Światła. -rzekł niby od niechcenia Rowdy.
- Miecz… światła? -zapytało z zainteresowaniem w oczach dziecko.
- Tak, legendarny Hikari no Ken, czyli Miecz Światła. -odparł z uśmiechem młodzieniec, przekonany, że wreszcie udało mu się zasiać w bracie ziarnko ciekawości.
- A co to jest miecz światła? -spytał z entuzjazmem mały blondyn, w rezultacie czego starszy chłopak złapał się za głowę.
- Gourry, to przecież najważniejsza legenda przekazywana w naszej wiosce! -jęknął z niedowierzaniem, w odpowiedzi na co uzyskał lekko zakłopotany wyszczerz malca. Zielonooki ponownie westchnął i usiadł na pobliskiej ławce, pokazując bratu, aby ten usiadł obok niego. W sumie mógł się tego spodziewać. Gourry zawsze wykazywał słabą pamięć w stosunku do rzeczy, które go tak naprawdę nie interesowały. Nawet jeżeli chodziło o cenne podania wioski, w której mieszkał.
- Więc przypominając historię, którą dobrze powinieneś znać, trzeba wspomnieć naszego przodka. Założyciel rodu Gabrievów, opanował do perfekcji białą magię ofensywną, czyli świętą magię oraz sztukę fechtunku. Pracował on usilnie nad sposobem połączenia miecza i świętej magii. Podobno rezultatem jego prób był właśnie Miecz Światła, czyli skondensowanie białej magii ofensywnej w formie miecza.
- I to było naprawdę takie silne?
- O tak! -odparł z entuzjazmem Rowdy. -Właśnie tym mieczem, według legendy, nasz przodek pokonał Zanaffara, niezwykle potężnego potwora, który napadł na Sairaag.
- Łał! -Niebieskowłosy z satysfakcją stwierdził, że jego brat pamięta przynajmniej historię Zanaffara, którą sam często czytał mu na dobranoc. -A jak można stworzyć ten Miecz Światła?
- Hm… w sumie to tak dokładnie nie wiem. -przyznał młodzieniec, przykładając palec do ust. -Ale podobno, gdy ktoś jest w stanie zgromadzić duuuużo czystej energii i zawrzeć ją w postaci klingi, może odtworzyć Hikari no Ken.
Gourry na początku patrzył rozmarzonym wzrokiem na brata, jednak gdy usłyszał jego ostatnie słowa spochmurniał i utkwił wzrok w ziemi.
- Rowdy… ale tata powiedział, że nie mam żadnego talentu do magii, chociaż wciąż chce, abym się jej uczył… Jak ja bym miał… -wydukał pod nosem.
- To prawda, że masz trudności z podstawowymi zaklęciami, ale magia to nie tylko zaklęcia. W walce z tobą specjalnie używam magii i miecza. Masz tylko dziesięć lat, a jesteś w stanie uniknąć większości moich ataków, nie tylko fizycznych, ale i magicznych. Dzięki treningom fizycznym jesteś w stanie uciekać przed moim mieczem, ale nie byłbyś w stanie tak skutecznie omijać moich Fire Balli, gdybyś ich w jakiś sposób nie wyczuwał. W pewien sposób wyczuwasz moją magię, co świadczy o tym, że masz potencjał również w tym zakresie…
Gourry z nietypową dla niego uwagą słuchał rozważań starszego brata.
- To dlaczego tata tak nie uważa?
- On nie jest szermierzem. Patrzy na sprawy magii dosyć… -Rowdy szukał przez chwilę odpowiedniego słowa. -…jednostronnie. -Słysząc to Gourry uśmiechnął się promiennie.
- To gdyby mi się to udało, tata wreszcie byłby ze mnie dumny! -Po tych słowach starszy chłopak poczochrał małego blondyna po głowie.
- Tata może tego nie okazuje, ale i tak jest z ciebie dumny. Myślę, że miałbyś większe korzyści z tego, gdyby ci się udało odtworzyć miecz światła.
- Jakie? -Malec spytał z zaciekawieniem.
- Zyskałbyś siłę, aby chronić, to co będzie ci kiedyś bliskie.
Gourry zmachany opadł na ziemię. Wizja odtworzenia legendarnego miecza skutecznie podziałała na wyobraźnię chłopca i stała się przyczyną zaciekłego treningu, który miał na celu umożliwić młodemu adeptowi emisję czystej energii bez pośrednictwa zaklęć i specjalnych gestów. Jednakże pomimo odmiennego podejścia do ćwiczeń, najmłodszy z Gabrievów wciąż nie wykazywał zdolności magicznych. Lecz bez względu na wszystko Rowdy wciąż upierał się, aby malec kontynuował szkolenie.
- Gourry, to jest w tobie, ale nie wiem dlaczego, coś cię blokuje. -stwierdził Rowdy w czasie jednego z treningów. Kazał wcześniej Gourry’emu wykonać cięcie mieczem wkładając w nie tyle siły ile tylko zdoła. Pozornie nic się nie działo. Cios wyglądał całkowicie zwyczajnie, lecz uważny obserwator, wrażliwy na różne odcienie magii, był w stanie wyczuć pojedyncze drgnięcie mocy, które trwało co prawda jedynie ułamek sekundy, ale jednak się pojawiało. Na początku Rowdy miał wrażenie, że tylko mu się to zdawało, lecz w trakcie kolejnych prób zaczął regularnie wyczuwać delikatne pulsacje energii. Problem tkwił w tym, że młodzieniec nie wiedział, co z takim odkryciem może zrobić. Nie było w wiosce osoby, do której mógł by się zwrócić o radę, gdyż niebieskowłosy był tym, kto wiedział o magii miecza najwięcej. Wątpił, aby zwyczajni kapłani, w tym ich ojciec, przywiązałby większą wagę do jego odkrycia. W ich otoczeniu magię utożsamiano ze zdolnością rzucania zaklęć. Wywołanie jednego, ledwie wyczuwalnego drgnięcia mocy przy pomocy miecza nie zrobiło by na nich wrażenia. A Rowdy nie mógł się pozbyć skojarzenia Gourry’ego z wielką tamą, za którą była ogromna masa wody, a przez którą przepływała jedynie drobna strużka cieczy. Wierzył, że wystarczy znaleźć sposób na pozbycie się tej blokady, w rezultacie czego stałby się świadkiem odkrycia prawdziwego potencjału młodszego brata.
Gourry miał jednak tylko 10 lat. I w jego oczach kolejno wymierzane ciosy pozostawały jedynie uderzeniami miecza. Pewnego dnia oznajmił bratu, że dalsze treningi nie mają sensu i zniechęcony opuścił plac treningowy, nie bacząc na sprzeciwy rodzeństwa. Chociaż był zmęczony, resztkami sił dotarł do swojego ulubionego zaułka, miejsca, które go zawsze uspokajało, do zakątka Gyben.
Od kiedy Gourry’emu pozwolono na samodzielne eskapady, uwielbiał przychodzić do znajdującego się niedaleko osady małego lasku, gdzie rozpoczynała się uprawa szmaragdowych kwiatów. Po zagajniku należało poruszać się powoli, tak aby nie uszkodzić dojrzewającego kwiatostanu. Chłopiec ostrożnie przeszedł na drugi koniec gaiku, który kończył się skarpą o stromym zboczu. Malec powoli usiadł na ziemi i westchnął, gdy po raz kolejny zachwycił się widokiem znanym mu od dziecka. Ze szczytu niewysokiej góry można było ujrzeć rwący potok otoczony morzem szmaragdowych roślin emanujących jasnym, delikatnym blaskiem. Gourry wziął głęboki wdech i oparł się o pobliskie drzewo. Nie minęła minuta nim do jego uszu doszła melodia skocznej piosenki.
Płynie strumień, płynie.
Po zielonej dolinie.
Gdzie śmiech dzieci się niesie.
Obok kwiatów w lesie.
Gourry zaskoczony odwrócił głowę, gdy ujrzał niedaleko siebie bawiącą się gromadkę dzieci, które złapawszy się za ręce tańczyły w kółku i śpiewały starą piosenkę Gybensii.
Ich blask szmaragdowy.
Zachwyca białogłowy.
Poczuj tę cudowną woń.
Patrząc w wody toń.
Chociaż blondynek nigdy nie miał pamięci do słów piosenek, jak zresztą do wielu innych rzeczy, zawsze lubił słuchać, gdy ktoś śpiewał.
Płynie strumyk, płynie.
Po zielonej dolinie.
Szkarłat się z wodą miesza.
A szmaragd dusze pociesza.
Dopiero gdy piosenka dobiegła końca, gromadka dzieci dojrzała małego wojownika.
- Gourry! Gourry! -zawołała mała dziewczynka, niewyglądająca na więcej niż pięć lat, która na chwilę się odłączyła od swojej grupy. - Rowdy i pan tata kapłan cię szuka!
Gourry z niechęcią się podniósł. No tak, Rowdy pewnie znowu będzie chciał go męczyć swoim super hiper treningiem, a tata będzie chciał go przymusić do kolejnej nieudolnej próby opanowania zaklęcia światła. Czy oni nie mogli zrozumieć, że Gourry nie potrzebował do szczęścia magii? Oczywiście, opowieści Rowdy’ego o hibasi… hisari… hibarinonesie brzmiały naprawdę fajnie, ale chłopiec traktował to w tej chwili bardziej jak bajkę. Za to w tradycyjnej walce na miecze Gourry był naprawdę dobry! Prawie taki jak Rowdy! Owszem, czasami odczuwał ukłucie zazdrości, gdy tata opowiadał o talencie magicznym Rowdy’ego, ale Gourry już dawno postanowił, że sprawi, że pan Gabriev będzie z niego dumny bez umiejętności rzucania czarów.
- I powiedzieli, że mają jagodzianki! -dodał drugi chłopiec.
Prędkość podnoszenia się Gourry’ego z ziemi gwałtownie wzrosła.
- Dzięki za wiadomość! -zawołał z uśmiechem niebieskooki chłopak. Może bywały chwile, że Rowdy był nieco zbyt męczący, tata zbyt wymagający, a mama trochę za głośna, ale Gourry szczerze kochał swoją rodzinę. Zwłaszcza gdy na stole pojawiały się jagodzianki.
Wszystkie złe wydarzenia mają jedną wspólną cechę. Zwykle nikt się ich nie spodziewa. Nawet w momencie, gdy cenieni stratedzy przeprowadzają wnikliwą analizę, na której podstawie dochodzą do wielu trafnych wniosków umożliwiających przewidzenie wielu faktów, takie rzeczy i tak zaskakują.
Od ponad 50 lat nie nastąpił żaden atak na północną granicę Seyrun w górach Taerdhen. Od ponad półwiecza naturalny wróg podopiecznych uśpionego Celphieda nie wykonał żadnego znaczącego ruchu. Władze kraju wiedziały, że nie można uśpić swojej czujności i spodziewać się ataku niemalże w każdej chwili. Dlatego w Gybensii zawsze musiał przebywać kapłan zdolny do odtworzenia bariery i do powiadomienia sił zbrojnych Seyrun, które nie mogły stacjonować zbyt blisko, gdyż zbytnie zaludnienie i idący za tym rozwój miasteczka byłby zabójczy dla uprawy Gyben. O tak, mieszkańcy Seyrun mieli głowy na karku, jednak Mazoku mieli nad nimi jedną, ważną przewagę. Żyli dużo dłużej niż ludzie, nawet ci obdarzeni mocą smoczego bóstwa i mogli czekać tak długo aż nadejdzie moment, gdy obrona wyznawców Celphieda będzie najsłabsza.
Tak się właśnie stało w dniu, gdy zmarła ze starości po 150 latach ówczesna cephieleu. Lud przyzwyczajony do ochrony najwyższej kapłanki, po której nie było widać oznak starzenia się, nie spodziewał się śmierci Mivenny. Seyrun zapomniało, że błogosławieni mocą Celphieda nie uzyskiwali wiecznego życia. Na taki dar uśpione bóstwo był zbyt słabe. Chociaż stara cephieleu mówiła, że zbliża się jej koniec, nikt nie chciał jej traktować poważnie.
Seyrun drogo zapłaciło za tę beztroskę.
Od momentu rozmowy o Mieczu Światła minął rok. Rowdy dał Gourry’emu spokój i pozwolił mu trenować tak, jak jedenastolatek miał ochotę. Blondyn już dawno zapomniał o dziwnych ćwiczeniach, które zlecał mu brat i bardzo się zdziwił, gdy w czasie jednego z dźgnięć stało się coś dziwnego. Po jednym zamachnięciu mieczem w powietrzu pojawiła smuga jasnego światła.
Na początku Gourry tylko patrzył oszołomiony w punkt, gdzie przed chwilą pojawiła się jasna łuna.
Minutę później przypomniał sobie to, co mówił mu straszy brat o jego wewnętrznej blokadzie. (Wbrew pozorom Gourry miał dobrą pamięć do rzeczy, która naprawdę go interesowały.)
Sekundę potem rzucił się uradowany w stronę wioski, aby powiadomić brata, że jednak miał rację.
I udowodnić ojcu, że z niego również może być dumny.
Zanim Gourry zobaczył swoją rodzinną wioskę, już wiedział, że stało się coś złego. W powietrzu można było wyczuć złowrogi, nieczysty pierwiastek. Gdy spojrzał przed siebie, zbladł. Od zawsze migocząca w oddali lekko zielona aura zniknęła. Mogło to oznaczać tylko jedno. Bariera została przerwana.
Przerażony chłopak rzucił się pędem w stronę rodzinnego domu, jednak kiedy przybył na miejsce, zastał małą, niegdyś przytulną chatkę w płomieniach.
- Mamo?! Tato?! Rowdy?! -zaczął wołać swoich najbliższych i rozglądać się nerwowo po Gybensii.
Miasteczko stało w płomieniach. Gdzieniegdzie zniszczenia nie były aż tak doszczętne, ale przy obecnym wietrze można było się spodziewać, że rozprzestrzeniający się ogień szybko dokończy dzieło. Budynki, w których się bawił, które nieodłącznie łączyły się z tyloma wspomnieniami znikały w beznamiętnym ogniu. Najgorszy był jednak widok martwych ciał jego przyjaciół i znajomych. Wujek Tim, ciocia Heyra, Kiuch, Layna… I wiele innych twarzy stawało mu przed oczami. Przestraszony chłopiec zaczął krzyczeć, bojąc się zobaczyć nieruszające się sylwetki swojej rodziny.
Biegał od kąta w kąt, jednak nie widział żywego ducha. Zaczęły go ogarniać najgorsze, najmroczniejsze obawy, których starał się do siebie nie dopuszczać. Dlaczego nie mógł nikogo znaleźć? Nie dostrzegał nawet napastników. To nie było możliwe, aby nikt nie pozostał przy życiu.
Gdy stracił już nadzieję, dojrzał tych, których szukał. Jego matka leżała w kałuży krwi z mieczem w ręku z roztrzęsionym mężem u boku. Geckiel Gabriev starał się uleczyć ukochaną żonę, lecz po jego załamanym wyrazie twarzy można było się domyśleć, że kapłan nie może jej już pomóc. Piątka ocalałych mieszkańców otoczyła małżeństwo, tworząc potężną barierę ochronną, która była atakowana przez najokropniejsze istoty, jakie Gourry widział w życiu.
Nie przypominały ludzi. Co najmniej tuzin pozbawionych oczu stworów torpedowało silną osłonę, która to pod naporem tylu ciosów zaczęła powoli upadać. Chłopiec miał tylko chwilę na zareagowanie, jeżeli chciał wykorzystać element zaskoczenia zanim ujrzałyby go te potwory. Bez chwili namysłu postarał się odtworzyć zamach mieczem przywołujący tę dziwną poświatę. Po kilku sekundach mógł się przekonać, że mu się udało, gdy jedno z monstrów opadło z rykiem na ziemię. Właśnie wtedy Geckiel zauważył swojego najmłodszego syna. Jego oczy otworzyły się szeroko w niemym przerażeniu zanim z jego ust wydobył się okrzyk.
- Gourry! Uciekaj!
- Nie zostawię was! Pokonam ich! -odkrzyknął chłopiec przymierzając się do następnego ataku. Tym razem jednak nie miał przewagi w postaci zaskoczenia. Wróg szybko się zorientował po śmierci jednego ze swoich, że w ich otoczeniu znalazł się silny przeciwnik, w wyniku czego połowa napastników przystąpiła do kontrataku, zostawiając w spokoju garstkę ocalałych. Gourry cudem uniknął pierwszego ciosu, a już kątem oka zauważył kolejną dwójkę szykujących energetyczne pociski. Zgrabnie odskoczył unikając obu ataków i po raz kolejny zamachnął się mieczem wydobywając z niego kulę jasnego światła, która poleciała w stronę jednego z Demonów. Na twarzy blondyna pojawił się uśmiech satysfakcji zanim się zorientował, że tuż za jego plecami znajdywał się już kolejny przeciwnik. Niebieskooki starał się zrobić unik, ale było już za późno. Szybko poczuł jak ostry pazur wbija mu się w plecy na wysokości łopatki. Jego ruch uratował go przed obrażeniem śmiertelnym, lecz nie przed bolesną raną. Wydał z siebie cichy jęk i opuścił miecz, aby dać chociaż na moment odpocząć ręce. Wróg nie dał mu jednak czasu na odpoczynek. Kolejny potwór przystąpił do ataku. Zbliżał się do Gourry’ego z taką prędkością, że chłopiec był pewny, że nie da rady uratować się przed nadchodzącym ciosem. Zamknął oczy, chociaż jego dziecięca świadomość nie dopuszczała do siebie faktu, że znajduje się w zasięgu śmierci.
Nagle usłyszał znajomy okrzyk. Uniósł powieki i ujrzał niebieską czuprynę.
- Rowdy? -spytał zaskoczony chłopiec. W jego głosie widoczna była ulga.
- Nie opuszczaj miecza, idioto! -krzyknął młodzieniec. Rowdy nie był już zawsze miłym i sympatycznym starszym bratem. Wojownik z dzikim błyskiem w oku przypomniał Gourry’emu dlaczego zawsze tak podziwiał swojego mentora i jedyne rodzeństwo jakie posiadał.
- Rowdy, rodzice… -Próbował coś powiedzieć blondyn.
- Martw się teraz o siebie! -warknął zielonooki.
- Ale co to za potwory? Jak to się stało? -Gourry próbował uzyskać jakieś informacje. Bracia stanęli do siebie plecami i raz po raz blokowali ataki monstrów.
- To są Mazoku. Dzisiaj bariera była słabsza. -wydyszał pomiędzy uderzeniami Rowdy. -Tata miał ją umocnić, ale się spóźnił. Wiedzieli dokładnie jak mają go wyeliminować…
- Zaatakowali mamę? -dokończył zrozpaczony Gourry.
- Tak. -przytaknął z bólem młodzieniec. -Udało nam się zabić kilka sztuk, ale jest ich zbyt wiele. Tata wezwał pomoc. Cholera, już powinni tu być! -wrzasnął.
- Ja ich pokonam. Nauczyłem się czegoś nowego! -oznajmił butnie chłopiec, nieświadomie się odsłaniając.
Rowdy szybko odbił atak skierowany w brata.
- Skup się na tym, aby przetrwać! Jesteś za mały, aby się z nimi mierzyć! -krzyknął.
- Zaraz zobaczysz! -oznajmił Gourry lekko się uśmiechając, po czym skupił się na mieczu i wykonał zamach. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Wyzwolona energia wbiła się w jednego z Mazoku, zabijając go na miejscu. Pozostałe Demony widząc to, nagle się wycofały w otaczającą ich ciemność.
Rowdy patrzył się oniemiały na to, co zobaczył. I sekundę później wszystko stało się jasne.
- To Mazoku były twoją blokadą. -oznajmił, łapiąc jednocześnie oddech korzystając z chwilowego odwrotu wroga.
- Co? -spytał zdezorientowany blondyn.
- Jeżeli moja teoria jest poprawna, masz w sobie ogromne pokłady świętej magii. -Rowdy tłumaczył pośpiesznie jednocześnie rozglądając się nerwowo. -Masz jej tak dużo, że nie możesz jej kontrolować i wykorzystać do zaklęć wymagających precyzji. Święta magia służy do walki z Mazoku, z którymi nigdy wcześniej nie walczyłeś. I teraz, gdy je napotkałeś, ta energia zaczyna z ciebie wypływać za pośrednictwem tego, co znasz najlepiej, czyli miecza.
- Eeee… Czyli będę mógł przywołać miecz światła? -spytał nieco zagubiony blondyn.
Niebieskowłosy chłopak westchnął. No tak, Gourry nigdy nie lubił przydługawych wywodów.
- Tak mi się wydaje. -odparł. -Ale jeszcze nie teraz. Ta moc dopiero zaczęła się przebudzać, jeszcze za wcześnie na przywołanie całego miecza. Zresztą to tylko moja teoria oparta na legendzie i twoich zdolnościach, więc nie ma pewności, ze się ona sprawdzi… -Nagle chłopak przerwał swoją wypowiedź, gdy usłyszał głośny krzyk. Otucha, którą odczuł po ujrzeniu nowych możliwości Gourry’ego zniknęła, ustępując miejsca panice.
- Tata! -krzyknął przerażony blondyn i chciał się rzucić w stronę rodziców znajdujących się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, lecz brat szybko go zatrzymał.
- Powiedziałem ci, że masz się martwić o siebie! Oni wszyscy są wykształconymi wojownikami i kapłanami. Poradzą sobie bez jedenastolatka. -syknął Rowdy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był zmuszony do takiego kłamstwa, ale jeżeli Gourry miał uciec, nie mógł wrócić w głąb wioski.
- Nie zostawię ich! -wrzasnął chłopak i wyrwał się bratu.
Otaczająca ich ciemność zgęstniała. Rowdy dopiero teraz zrozumiał, co robiły przez ten czas pozostałe Mazoku, dając im złudną chwilę na odpoczynek.
Ogromna kula negatywnej energii wyleciała z ust ogromnej bestii, powstałej z pozostałych Demonów, i zaczęła się w ogromnym tempie zbliżać do Gourry’ego. To było pewne, że czekali na moment, aż dwójka obniży swoją koncentrację, co wywołał krzyk kapłana.
- Gourry!!!
Blondyn usłyszał krzyk i ponownie ujrzał przed sobą niebieską czuprynę. Poprzednio Rowdy odbił atak mieczem. Jednak wielkiej kuli negatywnej energii nie można było odbić zwyczajnym mieczem ani żadnym znanym młodzieńcowi zaklęciem. Natomiast jego ciało stanowiło doskonałą tarczę przeciwko takiemu zaklęciu.
Jego starszy brat upadał bardzo, bardzo powoli. Dziecięce oczy ujrzały w strach i ból w zielonych tęczówkach młodzieńca. I krew. Mnóstwo krwi. Gdy jego ciało upadło na ziemię, w Gourry’m coś pękło.
Jego miecz zaczął emanować jasnym, oślepiającym światłem. To, co nastąpiło trwało tylko przez jedną krótką chwilę. Wszystko wokoło zostało skąpane w morzu eksplozji rażącej energii.
Tak jak szybko się zaczęło, tak też szybko się skończyło.
Gourry opadł na kolana dysząc z wycieńczenia, gdy się rozejrzał, nie dostrzegł śladu żadnego Mazoku. Widział tylko swojego jedynego, ledwo oddychającego brata leżącego w kałuży własnej krwi. Chłopak podczołgał się ostatkiem sił do niebieskowłosego.
- Rowdy? Powiedz coś… Błagam…
- Gou…rry… -powiedział z trudem Rowdy. -Uda..ło… ci… się.
- Rowdy! Przepraszam! To moja wina! -W oczach blondyna pojawiły się łzy.
- Nie. To… była moja… decyzja. Naj…ważniejsze jest to… że ty… jesteś cały.
- Ale Rowdy…
- Ta moc… służy do… ochraniania. Kiedyś… Spo…tkasz osobę, którą… będziesz mu…siał chro…nić nawet… za cenę ży…cia.
- Ale to was chciałem chronić! -krzyknął chłopiec przez łzy.
- To… my… mie… liśmy… chro… nić… cie… bie…
- Rowdy… -Gourry załkał.
- Jes…tem z cie…bie du…mny. -wydusił Rowdy, po czym zamilkł. Jego klatka piersiowa przestała się unosić.
- ROWDY!!!
Wszystko ucichło. Gourry przylgnął do nieruchomego ciała brata i zaczął głośno łkać.
Kilka metrów od nich, poza polem widzenia małego blondyna, leżał Geckiel Gabriev osłaniający martwą Kirę Gabriev. Zmarli tak jak żyli. Razem.
Nieco dalej leżała gromadka dzieci wciąż trzymająca się za rączki. Trudno było uwierzyć, że otwarte w przedśmiertnym przerażeniu usteczka jeszcze tak niedawno śpiewały piosenkę.
Płynie strumyk, płynie.
Po zielonej dolinie.
Gybensia, niegdyś żywotna zielona kraina.
Szkarłat się z wodą miesza.
A szmaragd dusze pociesza.
Zbroczona krwią wydała ostatnie tchnienie.
Jedynie kwiaty Gyben o szmaragdowym odcieniu przypominały, że jeszcze tak niedawno kwitło w niej życie.
W tym dniu Seyrun poniosło ogromne straty. Po śmierci cephieleu słynącej z ogromnej mocy w tematyce białej magii, stworzona przez nią bariera zapewniająca względny spokój przez tyle lat, osłabła. Zawsze czujne Mazoku wykorzystały ten moment, aby przedrzeć się przez nieszczelną osłonę. W wyniku ich działań zginął król Philionel i królowa Larysa, osieracając cudem ocaloną księżniczkę Amelię. Dopiero odparty atak na północną część Seyrun dał czas pozostałym syenleu na wzmocnienie bariery i wyparcie wroga z granic królestwa, co spowodowało ogromne nadwerężenie ich sił. Zgodnie z przewidywaniami specjalistów Najwyższej Rady obie kapłanki miały przed sobą nie więcej niż 2 lata życia. Przekładało się to na czas ich możliwości utrzymania osłony. W rezultacie Seyrun miało 2 lata na znalezienie następczyni cephieleu, która mogłaby zostać pobłogosławiona przez Celphieda.
W morzu przygnębiających wiadomości pojawił się promyk nadziei. Podobno znalazły się osoby o niesamowitym potencjale, mogące objąć pozycję trzech syenleu. Faktem ograniczającym optymistyczne podejście był niezwykle młody wiek kandydatek.
Gourry otworzył oczy. Wydarzenia ostatnich dni pamiętał jak przez mgłę, chociaż wciąż nie mógł uwierzyć, ze cała jego rodzina… odeszła. A to wszystko była jego wina. Gdyby bardziej trenował, może szybciej obudziłby moc, która pomogłaby mu ochronić to, co było mu bliskie…
Siły Seyrun przybyły akurat, aby wzmocnić barierę i ocalić Gourry’ego przed następną falą ataku wroga. Niestety, nie zdążyli pomóc nikomu innemu. Blondyn zdumiewająco dobrze pamiętał rozmowę dwóch dowódców oddziału.
- Ten chłopiec zabił wszystkie Mazoku?
- Niebywałe.
- Będzie doskonałym hiruzenakai.
- Jeżeli się pozbiera do kupy. Stracił w końcu całą rodzinę.
- Nie on jeden.
- Ale to dziecko!
- Które potrzebuje teraz nowego celu. Nowy cel pomoże mu odzyskać siłę do życia.
- Myślisz, że ochrona kapłanki jest odpowiednim celem dla jedenastoletniego chłopca, który stracił całą rodzinę?
- Tak. Dotychczas to on był chroniony. Chroniąc kogoś innego będzie mógł spłacić dług.
- Jaki dług? O czym ty gadasz?!
- Tak zwykle uważają ci, co przeżyli, że mają dług. Wiem coś o tym, wierz mi.
Do tego przypominały mu się ostatnie słowa jego brata.
Kiedyś spotkasz osobę, którą będziesz musiał chronić nawet za cenę życia.
Może to była odpowiedź? Może to był sposób na zapełnienie tej nieznośnej pustki?
Ciche pukanie do drzwi wytrąciło go z zadumy. Jego oczom ukazała się mała, niewiele młodsza od niego dziewczynka z tacą w rękach o długich ciemnych włosach i o oczach… szmaragdowych oczach… O kolorze kwiatów Gyben…
- Kim jesteś? -spytał cicho.
- Jestem Sylphiel. -odpowiedziała nieśmiało dziewczynka. -Jestem Sylphiel Nels Rada.
Bardzo się cieszę, że Ci się podobają :). Pisząc je, chciałam opowiedzieć coś więcej o postaciach, którym poświęciłam mniej czasu. A ponieważ o Sylphiel dosyć dużo pisałam, tutaj oddałam cały rozdział Gourry'emu. Muszę przyznać, że strasznie fajnie mi się pisało te rozdziały osadzone 1000 lat temu... W sumie do teraz, jak czasami se zerknę na "W poszukiwaniu..." pojawiają mi się w głowie takie małe scenki właśnie z tego wcześniejeszego biegu wydarzeń ^^'.
I zrobiło się...
smutno. :( Nigdy bym nie przypuszczała, że tak tragiczną historię stworzysz dla Gourry'ego. W końcu jest jedną z najbardziej pogodnych postaci. Cóż, to było wzruszające. Szkoda, że nie napisałaś czegoś więcej o Sylphiel. Jestem ciekawa jak zdecydowano o jej wyborze. W każdym razie im dalej czytam tym bardziej utwierdzam się w fakcie, że każdy z nich przeszedł jakąś traumę.
A tak na marginesie, podobają mi się te flashbacki. Ciekawe jakby wyglądało opowiadanie stworzone tylko z takich dawnych historii.
Szanowny Panie OIS 5.3.
Bardzo mnie poruszył Pana komentarz. Zawsze jest mi miło, gdy ktoś napisze, że czeka na następny rozdział lub cokolwiek innego, ale po raz pierwszy ktoś pokusił się, aby stworzyć niemal oddzielny tekst na temat mojego opowiadania.
W życiu bym się nie spodziewała, że do tego opowiadania sięgnie osoba, która nie zna świata Slayersów, a jednocześnie czasem się zastanawiałam, czy ten tekst byłby zrozumiały dla kogoś nieorientującego się w tej tematyce. Dla mnie osobiście jest to bardzo ciekawe doświadczenie, gdyż jako "wtajemniczona" nie jestem w stanie pod tym kątem obiektywnie ocenić swojej pracy.
Sprawa imion została nieco wyjaśniona. (Dziękuję Ariel-chan za przynajmniej powierzchowne wytłumaczenie zagadnienia oraz Guenh za złagodzenie tej wypowiedzi:) ) Tworząc fanfik, pożyczam bohaterów z innego, istniejącego już uniwersum. W związku z tym istnieje seria wymogów, które muszą zostać spełnione, aby takie opowiadanie było do zaakceptowania. Postacie mają, poza narzuconym imieniem, określony charakter. Pisząc to opowiadanie, chociaż stworzyłam alternatywny świat, pisałam o bohaterach z założenia dobrze znanych przez odbiorców. Z tego względu mimowolnie używałam pewnych skrótów, nie tłumaczyłam może zbyt dokładnie wszystkich zachowań, przez co mógł się pan nie utożsamiać z główną bohaterką.
Zdaję sobie też sprawę z tego, że struktura tego opowiadania nie jest doskonała, przez co "dynamika" tego tekstu mogła ucierpieć. Przyznaję, że w tym temacie za mało umiem. Chciałam opisać perspektywę wielu postaci, jednak opowiadanie pisało się samo. Akcja szła naprzód i już nie mogłam zawrócić.
Jednym słowem dziękuję za tę opinię. Na pewno wyciągnę z niej wnioski i mam nadzieję, że ich efekty będą kiedyś widoczne:)
Rinsey
Trzy słowa na koniec
Rozumiem, że ciocia W jest krewną wujka G, ale z propozycji nie skorzystam. Popsuł bym sobie przyjemność czytania, spoglądając na dzieło przez pryzmat czystości gatunku. Jestem fanem, każdej dobrej literatury bez względu na jej rodzaj. Trendy artystyczne pojawiają się i znikają, a prawdziwe dzieła trwają wieczne.
Co do imion, jak mniemam, są takie a nie inne, aby czara mistycyzmu dopełniła się. Przyjmuję do wiadomości zasadę, ale z akceptacją będzie gorzej. Chociaż kto wie, może kiedyś gdy zobaczę Zośkę, pomyślę sobie; „ale ta Lina ładnie dzisiaj wygląda”.
Wypowiedź Ariel-chan w najmniejszym stopniu nie uraziła mnie i nie dopatrzyłem się w niej złośliwości. Nie czuję się też słabą istotą, która wymaga ochrony, lecz mimo wszystko, za wstawiennictwo Guenh dziękuję.
Dawno temu Adaś wyraził pragnienie, aby jego książki trafiły pod strzechy. I chyba nie miał na myśli, że będzie pisał szyfrem zrozumiałym tylko dla tych, którzy posiądą tajemną wiedzę.
Przesłanie zawarte w wypowiedziach obu szanownych interlokutorów jest dla mnie jasne. Nie życzycie sobie, aby ktoś spoza kręgu jaśnie oświeconych, głęboko wtajemniczonych wypowiadał się na temat waszej twórczości. Gdyby było inaczej, napisalibyście jak Wy czujecie zagadnienie i dlaczego uważacie, że tak musi być, a nie odsyłali do jakiś materiałów źródłowych. Mam nadzieję, że stosujecie narzucone przez gatunek kanony ponieważ utożsamiacie się z nimi. Czasami warto pochylić się nad maluczkim, bo i od niego można się czegoś nauczyć. Szanuję waszą odrębność, ale jej nie rozumiem. Separacja jest prostą i szybką drogą do samounicestwienia.
Wypada się pożegnać. W pamięci pozostanie ciekawy epizod dający dużo do myślenia.
OIS 5.3.
Do Ariel
Ariel, nie było potrzeby stosować takiej złośliwości, nie każdy jest fanem anime i nie w sposób od kogokolwiek wymagać wiedzy na ten temat. Poza tym, autor komentarza nie miał chyba na myśli niczego złego, pisząc o swoich wątpliwościach odnośnie wymawiania imienia Xellos, hm?