Opowiadanie
W poszukiwaniu tego, co utracone
Lęk przed istnieniem
Autor: | Rinsey |
---|---|
Korekta: | Dida |
Serie: | Slayers |
Gatunki: | Akcja, Dramat, Fantasy, Przygodowe, Romans |
Uwagi: | Alternatywna rzeczywistość |
Dodany: | 2011-09-09 20:55:26 |
Aktualizowany: | 2012-12-23 23:16:26 |
Poprzedni rozdziałNastępny rozdział
Kopiowanie całości lub fragmentów bez zgody autorki zabronione.
Rozdział III
Lęk przed istnieniem
Uderzyła pięścią o niewidzialną ścianę. Cała drżała, kiedy obserwowała walkę rozgrywającą się za niewzruszoną barierą. Wiedziała co się zaraz stanie. Była świadoma, że w żaden sposób nie może temu zapobiec, lecz wciąż uderzała obolałą ręką o magiczny, przeźroczysty mur. Z jej dłoni pociekła strużka krwi, na którą nawet nie zwróciła uwagi, gdyż wciąż obserwowała z narastającym niepokojem trzech napastników atakujących jednego mężczyznę. Na pierwszy rzut oka było widać, że atakowany był niezwykle potężnym przeciwnikiem, lecz trójka wrogich wojowników stanowiła przeszkodę nie do przejścia. W rezultacie idealnie zsynchronizowanej ofensywy mężczyzna otrzymywał cios za ciosem. Wyczuwała, że jej obrońca staje się coraz słabszy, a ona nic nie mogła na to poradzić. Nagle świat zwolnił swój bieg. Patrzyła bezradnie jak jeden z wrogich mieczy przebija go na wylot. Jak trafia go drugie ostrze, a tuż za nim podąża trzecia klinga. Widziała jak ostatkiem sił wywołuje falę uderzeniową odrzucającą wrogów na kilkanaście metrów. Jak krew zaczyna spływać obficie po wyjęciu jednej z broni. Obserwowała jak szafirowe tęczówki tracą swój błysk. Jak bezwładne ciało powoli osuwa się na ziemię.
- ZELGADIS!!!
Obudziła się zlana potem. Usiadła na łóżku, dysząc ciężko. Patrząc w ciemność, objęła się ramionami i zaczęła cicho powtarzać: „To przeszłość, to przeszłość do cholery. Przecież on żyje… To się już nie powtórzy…”. Zacisnęła powieki, aby spróbować ukołysać się w ten sposób do snu. Natychmiast jednak stanął jej przed oczami obraz martwego mężczyzny. Jak poparzona otworzyła oczy. Wzięła parę głębszych wdechów, lecz na niewiele się to zdało. To wyobrażenie było tak boleśnie prawdziwe, tak bardzo przypominało o udręce sprzed tysiąca lat. Dopiero kiedy się wyciszyła, wyczuła jego spokojną, pozornie wręcz chłodną aurę. Bez namysłu wstała i wyszła z małego pokoju do średniej długości korytarza. Cicho, lecz bez wahania, nacisnęła klamkę do drugiego pomieszczenia, w którym się obudziła poprzedniego ranka. Wiedziała, że nie będzie spał. Zawsze wyczuwał jej niepokój, dlatego też nie zdziwiła się, gdy zobaczyła, że mężczyzna siedział na łóżku obdarzając ją swoim typowym, badawczym spojrzeniem. Nie odpowiedziała na to nieme pytanie, tylko podeszła jeszcze bliżej. Usiadła tuż obok niego i lekko oparła głowę o jego tors. Wsłuchała się w stonowane bicie mocnego serca. To wystarczyło, aby mogła choć na chwilę zapomnieć o obrazach, które jeszcze przed chwilą nie pozwały jej zmrużyć oka. Po paru sekundach poczuła jak jego ręce powędrowały do jej talii i zamknęły ją w delikatnym uścisku.
- Co się stało? - spytał szeptem. Starał się tego nie pokazywać, ale było słychać zmartwienie w jego głosie. Milczała przez moment zanim odpowiedziała.
- Mogę zostać? - odparła krótko. Było to teoretycznie tylko jedno pytanie. Jednak ukryte w nim było wiele niewypowiedzianych treści, które zostały błyskawicznie zrozumiane. Nie musiał wypowiadać się głośno na ten temat. Wystarczyło jedynie, że przytulił ją mocniej.
- Panie Nels Rada jest mi naprawdę niezwykle przykro, ale stan pańskiej córki niestety się pogorszył. Jeżeli ta tendencja będzie się utrzymywać… - Młody lekarz zaniemówił, gdy spojrzał w oczy zatroskanego ojca, który nie mógł uwierzyć, że jego ukochane dziecko może wkrótce opuścić ten świat już na zawsze. Kilkanaście lat wcześniej stracił żonę, a teraz los chciał mu zadać kolejny cios. Jednak fakt, że medycy wciąż nie mieli pojęcia co tak naprawdę dolega jego jedynej latorośli, był najbardziej przygnębiający. Wszyscy widzieli jedno - ciemnowłosa dziewczyna z dnia na dzień stawała się coraz słabsza.
- Możliwe, że po następnej kontroli przejdziemy do stałej hospitalizacji. - dodał cicho doktor. Jego oczy wyrażały szczere zmartwienie i jednocześnie rezygnację. Zawsze chciał wszystkim udowodnić, że nauka pomogła całkowicie podporządkować świat człowiekowi. Ironia losu spowodowała, że dostał mu się przypadek nie do rozwiązania przez dotychczasowe osiągnięcia medycyny. W ten sposób z młodego, butnego studenta stał się ostrożnym w swych sądach, szanowanym medykiem.
- Dziękuję. - odpowiedział słabo Eruk Nels Rada. Słowo to było jedynie odruchowym responsem. Przez dłuższy czas siedział tylko w bezruchu. Oczy starszego człowieka ożywiły się dopiero, gdy dostrzegł oddalający się cień na roletach zakrywających okna lekarskiego gabinetu. Niewątpliwie była to jego córka, a pośpieszne oddalenie się dowodziło smutnemu faktowi, że zielonooka piękność wszystko słyszała.
- Sylphiel! - zawołał, lecz nie zdążył już jej zatrzymać.
Wiedziała o tym od dawna. Przecież to był jej organizm, znała swoje możliwości lepiej niż ktokolwiek inny, a jednak gdy usłyszała na głos słowa, których nikt nigdy nie wypowiadał w jej obecności, zaczęła się cała trząść. Gdy usłyszała krzyk ojca, zareagowała instynktownie ucieczką. Nie chciała, aby ktoś widział ją w takim stanie. Zawsze starała się robić dobrą minę do złej gry. Pokazywać innym, że jest lepiej niż w rzeczywistości. Ukrywała swój lęk, wszelkie obawy chowała głęboko w sercu, lecz teraz, gdy prawda stanęła przed jej obliczem naga i bezbronna, nie potrafiła jej przyjąć z otwartymi ramionami. Myślała, że dobrze się przygotowała na tę wiadomość, ale jak mogła się pogodzić z czymś takim? W momencie, kiedy nawet nie zdążyła wyznać mu własnych uczuć… Czas mijał szybko, nieubłaganie posuwał się na przód, a co ona zrobiła? Odpowiedź była krótka. Nic. Mówiła sobie, że następnym razem na pewno się uda, że następnym razem na pewno pojawi się odpowiednia okazja. Na początku była przekonana, że wystarczy jej uczucie na odległość, że świadomość jego szczęścia wypełni jej pustkę w sercu. Gdyby mogła go obserwować przez całe lata, być może by to starczyło, jednak teraz nie chciała odejść w zupełne zapomnienie… Pojawiło się u niej samolubne uczucie pozostawienia czegoś po sobie w pamięci innych, nawet jakby to miało by im to sprawić ból.
Szybko złapała zadyszkę, która zmusiła ją do zwolnienia kroku. Obejrzała się za siebie, aby się upewnić, że nikt za nią nie poszedł. Na szczęście, tak się nie stało. Bez wahania skierowała się w stronę swojego tajnego miejsca, które zawsze odwiedzała, gdy jeszcze chodziła do szkoły. Na terenie Liceum Akademii Nauk w Seyrun znajdywał się stary opuszczony gmach. Wstęp do byłego przybytku uczelni był surowo zabroniony, tak więc na przekór wszelkim regułom wielu uczniów się tam zakradało. W końcu nic tak nie podniecało młodzieży jak zakaz. Sylphiel nie była wyjątkiem i chociaż na początku miała pewne opory, to jednak właśnie ona odkryła taki zakątek, z którego mogła bez skrępowania obserwować szkolny klub kendo. Właśnie tam ujrzała go po raz pierwszy. Nie była w stanie racjonalnie wytłumaczyć tego uczucia, ale była przekonana, że skądś go zna. Najpierw poprzestała na przyglądaniu się nieświadomemu chłopakowi, jednak im dłużej to trwało, tym większą odczuwała do niego słabość. Aż wreszcie nadeszła chwila, kiedy zdała sobie sprawę z zupełnie abstrakcyjnego faktu, że zakochała się w kimś, z kim nigdy nie zamieniła nawet słowa. Gdy dowiedziała się, że jest nieuleczalnie chora obiecała sobie, że wreszcie się odważy i wyzna mu swoje uczucia. Miesiące mijały, jej stan się pogarszał, a ona wciąż odkładała to na późniejszą chwilę. I teraz okazało się, że może tego nie doczekać…
Ponura aura niewiele zmieniła się od weekendowej nawałnicy, dlatego też dla nikogo nie było zaskoczeniem, gdy niebo ponownie zakryło się ciemnymi chmurami. Mieszkańcy Seyrun mogli usłyszeć delikatne uderzanie kropel o rozmaitą materię. Nikt jednak nie mógł usłyszeć upadających łez łączących się z deszczem.
- Dawno cię tu nie widziałem, Zelgadisie. - powiedział pogodnie starszy mężczyzna z siwym zarostem unosząc głowę znad biurka. Hiruzenkai zamknął za sobą drzwi i podszedł do stojącego nieopodal krzesła.
- Witaj Rodimusie. - odpowiedział chłopak po czym zajął przygotowane dla niego miejsce.
- Cóż się stało, że zostawiłeś swoją drogą cephieleu zupełnie samą? - spytał Rodimus ze szczerej ciekawości. Słysząc to Zelgadis uśmiechnął się pod nosem.
- Jak sam powiedziałeś to cephieleu. Ona raczej potrafi o siebie zadbać. - odparł.
- Ale przecież dopiero co się przebudziła. - zauważył ewidentnie zdziwiony staruszek.
- Zgadza się. Ale pamiętaj, że to jest Lina. Jej moc, może jeszcze nie wróciła do poprzedniego stanu, ale już niemal całkowicie się ustabilizowała. - odpowiedział z czymś na kształt dumy w głosie.
- Może jej moc się ustabilizowała. Ale jak się ona czuje? Czy przypomniała sobie szczegóły dotyczące Ostatniego Zaklęcia? - Na te słowa Zelgadis z powrotem spoważniał.
- Nie. Jej wspomnienia się urywają w momencie, gdy pobiegła za Księżniczką. Mogę się tylko domyślać, że Lina rozpoczęła inkantację czegoś potężniejszego od Dragon Slave, co osłabiło wroga na tyle, że Księżniczka mogła rzucić Ostatnie Zaklęcie. - Rodimus zamyślił się po usłyszeniu tej wypowiedzi.
- Saigen mael, ostatnie zaklęcie rzucone przez Księżniczkę. To doprawdy niesamowite, że nie udało się zbadać prawdziwej natury tego czaru przez tysiąc lat. - westchnął starszy mężczyzna i usadowił się wygodniej na swoim krześle. - Wiemy jedynie, że był to czar odrodzenia. Każda syenleu, hiruzenkai i kilka innych osób, pomimo śmierci, wróciło do życia po upływie całego millenium. Pamięć była zapieczętowana wraz z mocą. Powrót pamięci oznacza powrót mocy, ale też gdy moc przebudzi się zbyt wcześnie, może to spowodować powrót pamięci. Hiruzenkai powinni się teoretycznie przebudzić jako pierwsi, aby odnaleźć syenleu. Z kolei gdy trzy syenleu spotkają się ponownie, wtedy powinna przebudzić się Księżniczka. Niewiadomo też, co może spowodować przebudzenie… Niestety sprawę komplikuje fakt, że dopóki nie przebudzi się dana osoba, to nie powróci ona do waszych wspomnień, chociaż wy już odzyskaliście moc. I dlaczego trwało to aż tysiąc lat? Naprawdę, nigdy nie słyszałem o bardziej skomplikowanym zaklęciu ochronnym… - kontynuował swoje rozważania.
- Pracujemy nad tym i powoli posuwamy się do przodu. Pamiętasz tę sobotnią burzę? Jesteśmy z Liną prawie pewni, że przebudziła się wtedy jedna z pozostałych syenleu. Od tego czasu blokuje swoją energię i nie jesteśmy w stanie jej teraz odnaleźć, ale sam fakt, że żyje i że może się ukryć, póki co jest satysfakcjonujący. Ale nie przechodziłem całego campusu do głównej biblioteki naszego uczelnianego kompleksu po to, aby rozmawiać z tobą na ten temat. - wtrącił nieco chłodno młodszy mężczyzna.
- Zelgadisie, daj sobie z tym spokój. Masz ważniejsze sprawy na głowie. - odpowiedział Rodimus ze zmęczonym wyrazem twarzy.
- Jedno nie wyklucza drugiego. - odparł krótko Zelgadis.
- Nie możesz zapomnieć? - Staruszek próbował przekonać upartego młodzieńca.
- Nigdy mu nie wybaczę tego, co zrobił. A skoro on także się odrodził, to musi się za tym kryć coś jeszcze. - W jego oczach pojawiło się zacięcie i błysk prawdziwej nienawiści. Rodimus westchnął ciężko. Widział czerwonego kapłana tylko raz, jak przed wieloma laty powierzył mu opiekę nad małym Zelgadisem. Jego pojawienie się w życiu malca spowodowało powolne, bolesne przebudzenie. Ponownie musiał się zmierzyć z transformacją, która była przyczyną jego koszmarów w przeszłości. Starszy mężczyzna rozumiał dramat małego chłopca, jednak to uczucie wraz z dorastaniem i powrotem poprzednich wspomnień zastąpiła wkrótce nienawiść, która to z kolei przerodziła się niemal w obsesyjną rządzę zemsty.
- Niestety nie wiem nic nowego o Rezo. - powiedział zrezygnowanym tonem. Szafirowe tęczówki zwęziły się nieprzyjemnie.
- Rozumiem. - odparł Zelgadis poczym podniósł się i skierował się w stronę wyjścia.
- Zelgadisie, a co na to twoja cephieleu? - spytał nieco dokuczliwie starszy mężczyzna.
- Moja cephieleu nie musi o wszystkim wiedzieć. - odpowiedział z drwiną Zelgadis przed zamknięciem za sobą drzwi. Rodimus westchnął raz jeszcze i spojrzał za okno. Ponownie niebo spowiły ciemne, ciężkie chmury. Pierwsze krople deszczu pojawiły się na szybie. Opadały powoli, niczym spływające po policzku łzy.
Seyrun od zawsze było prężnie rozwijającym się krajem. Badacze podzielili jego historię na dwie epoki: jasności i ciemności. Większość by pewnie uważała, że takie nazewnictwo zostało wybrane z tego względu, że w dziejach Seyrun pojawił się okres wyjątkowo ciężki, po którym to nastąpiły spokojne i dostanie czasy. Byłoby to całkiem rozsądne wyjaśnienie, jednak prawda często bywa o wiele mniej skomplikowana niż się wydaje. Tak też było i w tym przypadku. W rzeczywistości, dzieje podchodzące pod epokę jasności zostały dokładnie zbadane i opisane, natomiast epoka ciemności obejmowała czasy, o których informacje można było czerpać jedynie z ustnych przekazów i legend brzmiących nieraz jak fantastyczne opowieści. Według jednej z nich, znajdujące się w centrum miasta Seyrun ruiny były pozostałością po wielkim kompleksie pałacowym zniszczonym podczas wojny Sarienhal. Część budynków udało się zrekonstruować i przeznaczono je na siedzibę władz miasta. Tajemnicą była owiana środkowa część zabudowań, gdzie dostanie się sprawiało olbrzymią trudność wszelkim ekipom budowlanym. Przede wszystkim problem stanowiło jezioro, na środku którego znajdywał się najprawdopodobniej pałac rodziny królewskiej. Woda ta zdawała się niwelować wszelkie usiłowania skonstruowania jakiegokolwiek mostu. W niezbadanych okolicznościach zawalały się słupy podtrzymujące. Po paru nieudanych próbach burmistrz Seyrun porzucił plany zagospodarowania centralnych ruin i od tego czasu nic nie zakłócało ich spokoju. Dlatego też przeciętny mieszkaniec bardzo by się zdziwił, gdyby wiedział, że właśnie w tym miejscu znalazł schronienie młody mężczyzna o półdługich włosach o morskim odcieniu ubrany tylko w parę czarnych spodni. Chłopak siedział bez lęku na wysokiej, bliskiej załamania kolumnie. Jego złote tęczówki powędrowały w kierunku zachodzącego słońca, na którego tle pojawiła się nagle niebieskooka kobieta o blond włosach.
- Valgaarv. -powiedziała cicho nowo przybyła lądując z gracją na ziemi i opierając się o niedaleki mur.
- O Filia. Witaj, cóż cię do mnie sprowadza? - odpowiedział z drwiną w głosie.
- Co mnie do ciebie sprowadza? Hm… Pomyślmy, czego może chcieć syenleu od swojego hiruzenkai? - Przyłożyła palec do ust i udawała, że się poważnie zastanawia, po czym zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. - Może dowiedzieć się czemu nie powstrzymał syenleu przed zniszczeniem całego miasta pomimo faktu, że odzyskał moc i był w pełni świadomy co się by się mogło stać, gdyby syenleu nie zapanowała nad swoją mocą?
- To byłoby naprawdę całkiem niezłe wytłumaczenie, gdyby syenleu zwróciła się do osoby, która faktycznie byłaby hiruzenkai. Jednak w sytuacji, gdy syenleu zwraca się do zwyczajnego chłopaka, to jest to dosyć niedorzeczne. - odparł i odwrócił od niej wzrok. Niebieskie tęczówki Filii zwęziły się ze złości.
- To wszystko co masz mi do powiedzenia? Że nagle wszystko masz w dupie? Odzyskane wspomnienia znaczą dla ciebie tak niewiele? - zwróciła się do niego z wyrzutem. Na jej słowa mężczyzna zareagował o wiele gwałtowniej niż się spodziewała, gdyż natychmiast znalazł się tuż przy niej i przyparł ją do muru.
- Jesteś ostatnią osobą, która może mi cokolwiek zarzucać w tym temacie. - odparł z furią - Właśnie ze względu na te pieprzone wspomnienia nie mam zamiaru być żadnym hiruzenkai.
- O co ci chodzi? - zapytała oszołomiona dziewczyna.
- Myślisz, że nie wiem, że miałaś romans z wrogiem? - spytał z wrednym uśmieszkiem.
- Co ty pieprzysz? - oburzyła się. Nie mogła jednak ukryć delikatnego rumieńca, który ozdobił jej policzki.
- Nie graj niewiniątka. Zresztą nawet przy twoim przebudzeniu nie byłem ci potrzebny. No powiedz mi, kto ci pośpieszył z pomocą? Hm? - odpowiedział z drwiną w głosie.
- Nic mnie z nim nie łączy. A to, że mi pomógł świadczy tylko o tym, że miał w tym jakiś interes oraz o twojej nieodpowiedzialności. - powiedziała chłodno. - Poza tym, to, że nie odwzajemniałam twoich uczuć nie świadczy o tym, że oddałam się Mazoku. Chyba nie będziesz się kierował osobistymi kaprysami, kiedy masz pewne obowiązki do wypełnienia. -dodała mściwie. Na te słowa Valgaarv mocno uderzył rękami w mur po obu stronach młodej kobiety. Filia nieco przerażona spojrzała na swojego teoretycznego obrońcę.
- A czemu nie? - wysyczał utkwiwszy w niej wzrok. - Tysiąc lat temu powiedziałem sobie, że jestem hiruzenkai i że pod przewodnictwem naszej nieudolnej cephieleu będę wypełniał powierzoną mi misję. Wyszedłem na ostatniego frajera, więc obiecałem sobie, że tym razem nie powtórzę tego błędu. - Wraz z zakończeniem ostatniego zdania ujął jej podbródek i pochylił się nad nią. - I będę robił co tylko zechcę. -wyszeptał. Ich twarze były tak blisko, że Filia mimowolnie się zarumieniła.
- Co ty robisz? -wyjąkała.
- To, na co mam ochotę. -odparł muskając delikatnie jej usta i w jednej chwili wbił jej lodowe ostrze w brzuch. Syenleu natychmiast kaszlnęła krwią. Poczuła jak rozchodzi się po jej ciele nieprzyjemna fala chłodu. „Czar zapieczętowania? Rzucony przez Valgaarva?” - myślała zszokowana. Obrzuciła swojego hiruzenkai chłodnym spojrzeniem wyrażającym jednocześnie świadomość zdrady i zaskoczenie. Niestety, nie mogła zrobić nic więcej, gdyż zamazywał jej się obraz. Błyskawicznie opuszczały ją siły i zaczęła tracić przytomność. Młody mężczyzna z bezpiecznego dystansu obserwował jak ta, którą przysięgał chronić za cenę własnego życia opada bezwładnie na ziemię. Po chwili ciało kobiety zaczęła pokrywać lodowa powłoka wyglądająca niczym sarkofag. Nad białą kopułą pojawił się wielki świetlny symbol, który wniknął w chłodne więzienie. Kiedy pieczęć była kompletna Valgaarv wyciągnął rękę i utworzyła się przed nim kula złotego światła. Mężczyzna skierował się w stronę jasnego globu, jednak zanim zniknął w otoczeniu oślepiającej poświaty, nie mógł się powstrzymać przed spojrzeniem na śnieżnobiały grobowiec po raz ostatni.
Poniedziałkowy poranek nie należał do najprzyjemniejszych inauguracji tygodnia Liny. Dziewczyna nawet nie przypuszczała, że całą szkołę zdążyła obiec plotka głosząca, że największa feministka w szkole zaczęła chodzić z nowym uczniem z wymiany. Fakt, że przyszła tego dnia na uczelnię razem z Zelgadisem, nie za bardzo pomagał w zażegnaniu owej pogłoski. Jak tylko para pojawiła się w zasięgu wzroku społeczności uczniowskiej, zewsząd zaczęły ich dobiegać szepty i ożywione dyskusje. O ile jej hiruzenkai zdawał się nie zwracać na nie uwagi, o tyle Lina zachowywała się nieco nerwowo. Najbardziej obawiała się spojrzeć Rice w oczy, gdyż ona jako jedyna wiedziała, że rudowłosa spędziła cały weekend poza akademikiem. Cephieleu znała wyobraźnię swojej koleżanki na tyle, że mogła całkowicie słusznie obawiać się najgorszego. Gdy tylko rozstała się ze swoim towarzyszem, który skierował się w stronę sali, gdzie odbywały się lekcje klas czwartych, usłyszała za plecami złowieszczy syk.
- Liiiinooo Inveerseee… - Niewątpliwie takie dźwięki potrafiła wydawać z siebie tylko Rika. Lina podskoczyła i dopiero po chwili odwróciła się niepewnie do blondynki.
- Cześć Rika. - powiedziała modląc się w duchu, aby Rika nie poruszała tematu weekendu. Patrząc jednak na lekko przymrużone oczy dziewczyny wyrażające nieposkromioną ciekawość, czarodziejka pozbawiła się resztek złudzeń.
- Mówiłaś, że go nie znasz, że cię zupełnie nie interesuje, a tu co? Jak mogłaś zataić przede mną takie fakty? Czy nasza przyjaźń nic dla ciebie nie znaczy? Nie masz do mnie za grosz zaufania? - Rika zaczęła mówić teatralnym szeptem wykonując jednocześnie przerysowane cierpiętnicze pozy. Lina zaczęła się lekko irytować.
- Oj, przestań pleść co ci ślina na język przyniesie! - warknęła zarumieniona rudowłosa. - No, okazało się, że jednak się znamy, chociaż nie rozpoznałam go od razu. Zelgadis jest moim… eee… powiedzmy, że przyjacielem z dzieciństwa. - Nie było to kłamstwo. Może wspomniany fakt miał miejsce tysiąc lat wcześniej, ale był to jedynie nieistotny szczegół. - A weekend spędziliśmy na nadrabianiu zaległości. I to już jest naprawdę cała historia, więc przestań robić te durne miny! - Zakończyła czarodziejka podniesionym głosem, ponieważ jej słuchaczka cały czas mierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem.
- Nadrabialiście zaległości? - Rika spytała złośliwie - A co robiliście w nocy? Też nadrabialiście zaległości? Hm? - Lina w jednej chwili oblała się rumieńcem.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - odparła zawstydzona cephieleu.
- No nie! Tego się po tobie nie spodziewałam Lino Inverse! - Brązowooka zaczęła wrzeszczeć na cały korytarz. Ludzie zaczęli się zatrzymywać, aby zobaczyć kto jest powodem całego zamieszania. Tego Lina już nie wytrzymała i tym razem już musiała zareagować.
- AAAAUUUUUAAAA!!! - rozległ się jęk obolałej blondynki. - Za co to? - dopytywała, ale wystarczyło jedno spojrzenie Liny, aby dziewczyna zamilkła. Niewiadomo kiedy dołączyły do nich dwie koleżanki.
- Ej, Lina, i jak tam z tym Zeldigasem? -spytała nierozważnie Eria. Zanim jednak rudowłosa zdążyła zareagować wcięła się Minae.
- Eria, daj spokój. No chyba, że chcesz skończyć jak nasza głupiutka Rika. - Jak skończyła mówić te słowa, dziewczyny spostrzegły się, że jest już po dzwonku i że Lina ruszyła w stronę sali matematycznej. Nie tracąc więcej czasu pobiegły za nią.
Ruda dziewczyna zajęła swoje miejsce w ławce, mając świadomość, że tego dnia będzie jej wyjątkowo trudno wytrzymać w szkole. Marzyła jednak o tym, aby chociaż jeden dzień nie przyniósł jej spotkania z kimś ze strony Mazoku. Niestety, jak powszechnie wiadomo, takie życzenia spełniają się niezwykle rzadko. Naturalnie, ta sytuacja nie stanowiła wyjątku od tej reguły. W czasie popołudniowego bloku zajęć, w krótkim odstępie czasu Linę dwukrotnie przeszedł dreszcz. Cephieleu od razu zrozumiała znaczenie obu znaków. Oznaczały one jedno: dwie pozostałe syenleu były bliskie śmierci.
Akademia Naukowa w Seyrun była największym kompleksem uczelnianym w kraju zrzeszającym najzdolniejszą młodzież z całego państwa. Gwarantowano tu edukację podstawową, średnią oraz wyższą. Pierwszy etap nauki kończył się po 8, drugi po 4 latach. Otrzymanie wykształcenia wyższego zajmowało średnio trzy lata, co oczywiście zależało w dużej mierze od kierunku studiów, a także od wybranych wcześniej przedmiotów obieralnych. Uczniowie mogli od początku wybrać jedną z pięciu głównych dróg kształcenia: humanistyczną, ścisłą, społeczną, artystyczną bądź sportową. Rzeczą oczywistą była obecność absolwentów Akademii w każdej gałęzi gospodarki. Nieważne czy chodziło o politykę, czy o osiągnięcia sportowe, zawsze można było ujrzeć nazwiska powiązane z ANSem. Przykładem gwiazdy ostatniej dziedziny, w której przodowała Akademia Naukowa w Seyrun, był Gourry Gabriev, najmłodszy w historii kraju mistrz kendo.
Gourry Gabriev był dosyć nietypowym mistrzem. Wiele osób, które w jego wieku osiągnęły tak wiele szybko stawały się próżne i niedostępne dla rówieśników. Jednak niebieskooki blondyn bez względu na wyśmienite wyniki w sporcie pozostawał wciąż tym samym pogodnym młodzieńcem o czarującym uśmiechu. Szermierz posiadał jednak jedną, dosyć osobliwą, cechę, a mianowicie był człowiekiem o nieco wybiórczej pamięci. Wykazywał zdolność do błyskawicznego zapominania o błahych dla niego rzeczach, przez co przyprawiał osoby ze swojego otoczenia o lekki ból głowy. Blondyn mógł się czasem wydawać osobą o powolnym procesie myślenia, jednakże jak przychodziło do walki mieczem cały czar pryskał. Jego przeciwnik miał do czynienia z groźnym wojownikiem, który potrafił wykorzystać każdy, nawet najmniejszy moment nieuwagi, aby przesunąć szalę zwycięstwa na swoją stronę. Wiele osób zastanawiało się jaki tak naprawdę jest Gourry Gabriev. Z jednej strony miały one do czynienia z wiecznie głodnym, beztroskim wesołkiem, a z drugiej z bezwzględnym mistrzem miecza. Niektórzy posądzali niczego nieświadomego blondyna nawet o rozdwojenie jaźni.
Dla Gourry’ego ten dzień nie zaczął się zbyt pomyślnie. Zupełnie nie mógł się skupić na poniedziałkowych zajęciach. Co więcej, ciągle odczuwany głód kategorycznie nie pomagał mu w trudnym zadaniu, jakim było skupienie się na lekcjach teoretycznych. Niezbyt spokojna noc przyczyniła się do zaspania blondyna, w rezultacie czego młodzieniec spóźnił się na śniadanie. Skutki tego zdarzenia były katastrofalne. Młody mężczyzna nie wykazywał żadnych czynności życiowych przez pół dnia, do czasu, kiedy to nastała pora obiadowa. Dopiero po pochłonięciu trzech ogromnych zestawów zwrócił wreszcie uwagę na swojego najlepszego kolegę i jednocześnie najgroźniejszego rywala.
- Hm? Zanlugus, mówiłeś coś? - odezwał się beztrosko blondyn.
- Ile razy mam ci powtarzać… - wycedził przez zęby wysoki mężczyzna o potężnej czarnej czuprynie. - ŻE MAM NA IMIĘ ZANGULUS!!! - wrzasnął wkurzony. Gourry nie za bardzo się przejął wybuchem przyjaciela i pogodnie odparł:
- A nie powiedziałem tak?
- NIE! I mógłbyś się po 13 latach znajomości nauczyć mojego imienia, głąbie!!! - kontynuował Zangulus. Na te słowa szermierz zrobił tylko przepraszającą minę, miał mu coś odpowiedzieć, jednak po chwili jego twarz przyjęła nieodgadniony wyraz. Jego przyjaciel spojrzał z przestrachem na swojego najlepszego kumpla. Coś takiego zdarzało się już wcześniej. Zawsze uśmiechnięty Gourry nagle poważniał i rozglądał się niespokojnie dookoła, jakby kogoś szukał. Zangulus nigdy nie wiedział co ma o tym myśleć. Zdziwił się jednak, gdy Gourry gwałtownie wstał i oznajmił:
- Muszę coś sprawdzić, możesz usprawiedliwić moją nieobecność na PM’ie? - Zangulus zdążył jedynie przytaknąć i zanim spytał o co chodzi, mężczyzny już nie było.
Sylphiel czuła zbliżający się atak duszności. Tak jak jej mówiono, starała się brać głęboki wdech, spowolnić i wydłużyć oddech. Po chwili stosowania tej metody poczuła, że ucisk w płucach powoli ustępuje. Oparła się o pobliskie drzewo i nie zważając na otaczające ją strugi deszczu ciągle obserwowała tereny treningowe kendo. Jej wciąż nieco załzawione oczy powodowały, że widziała otoczenie w sposób zamazany. Dlatego też gdy zobaczyła zarys wysokiej męskiej sylwetki, była przekonana, że coś jej się przewidziało. Otarła wilgotne powieki i kiedy spojrzała ponownie przed siebie okazało się, że się nie myliła. Stał przed nią Gourry Gabriev - jej wielka, niespełniona miłość we własnej osobie.
- Sylphiel? - zapytał cicho.
- Ccco ttty tutaj robisz? - wyjąkała i po chwili zastanowienia dodała. - I skąd znasz moje imię? - Na te słowa blondyn uśmiechnął się czarująco.
- Przecież znam je od dawna. Nie mógłbym o tobie zapomnieć. - Przez cały czas patrzył jej w oczy.
- Od jak dawna? - spytała zdziwiona i zarumieniona jednocześnie dziewczyna.
- Od co najmniej tysiąca lat, lecz, niestety, znalazłem cię dopiero teraz. - wyznał.
- Od tysiąca lat… - powtórzyła. Jej wzrok zaczynał się robić nieco zamglony. Po chwili w jej umyśle coś drgnęło. - Znaliśmy się już wcześniej… - mówiła to bardzo cicho. - A ja już wtedy czułam to do ciebie i nie wyznałam ci tego. Nie chcę popełnić tego błędu jeszcze raz… - Jej oczy zaszkliły się łzami. - Kocham cię. Kocham cię i zawsze cię kochałam. - powiedziała już szeptem. Nie widziała jego twarzy, kiedy mężczyzna powoli do niej podszedł i objął ją delikatnie.
- Ja też cię kocham. - odpowiedział pogodnie. Sylphiel zamknęła oczy i ogarnięta pełnią szczęścia przytuliła się do blondyna. Nareszcie jej marzenie się spełniło. Powiedziała mu! Powiedziała mu! I jej uczucia były odwzajemnione! Nie popełniła tego samego błędu co w przeszłości.
- Przeszłości? - powtórzyła powoli na głos swoje myśli Sylphiel. Niewiadomo z jakiego powodu zaczęła odczuwać niepokój. - Kim ja jestem? - spytała wciąż zwrócona przodem do jego ciepłej klatki piersiowej.
- Jesteś syenleu. - usłyszała odpowiedź.
- A kim ty jesteś? - zapytała chłodniej niż dotychczas.
- Jestem twoim ukochanym. - odpowiedział mężczyzna, po czym poczuła gwałtowny ból w klatce piersiowej. Blondyn odsunął się od niej, pozostawiając wbity miecz, który przeszedł ją na wylot. Długowłosa powoli opadła na kolana wciąż wpatrując się w napastnika.
- Ponawiam pytanie, kim ty jesteś? -powiedziała cicho zaciskając dłonie na rękojeści miecza wbitego w jej pierś. Mimowolnie dziewczyna kaszlnęła krwią.
- To może powiem to tak. - Posłał jej kolejny czarujący uśmiech, jednak po chwili niebieskie tęczówki przybrały żółtawą barwę. -Jestem kimś, kto przypomina kogoś, komu nigdy nie wyznałaś i nie wyznasz swoich uczuć, ponieważ bojąc się własnego cienia, zapomniałaś o tym jak się żyje. Stałaś się tylko pustą skorupą tworzącą jedynie pozory istnienia. Jesteś nic nie wartą wegetującą kukłą. Nie uważasz, że świat byłby lepszy bez kogoś takiego jak ty? - spytał osobnik podający się za Gorry’ego Gabrieva. Oczy Sylphiel się zaszkliły łzami, a po chwili stały się kompletnie nieobecne. Zaczęła ją spowijać złowroga ciemna aura, która po chwili zupełnie ją pochłonęła.
Jestem kimś, kto przypomina kogoś, komu nigdy nie wyznałaś i nie wyznasz swoich uczuć, ponieważ bojąc się własnego cienia, zapomniałaś o tym jak się żyje.
To była prawda. Zawsze się bała odrzucenia, samotności, braku akceptacji. Z tego powodu wolała milczeć o swoich uczuciach. Zakładała, że jeżeli za bardzo się przed kimś nie otworzy to nikt jej nie zrani. Nigdy nie chciała się nikomu narzucać. Wolała się wycofać, aby w żaden sposób nie stać się osobą niepożądaną w danym miejscu.
Stałaś się tylko pustą skorupą tworzącą jedynie pozory istnienia. Jesteś nic nie wartą wegetującą kukłą.
Naprawdę taka była? Jej egzystencja nie była nic warta? Tylko udawała, że żyje? Czy stała się częścią życia kogokolwiek? Czy ktoś by płakał po tym jak by odeszła?
Nie uważasz, że świat byłby lepszy bez kogoś takiego jak ty?
- Pewnie tak… - Dało się usłyszeć szept zanim aura otaczająca młodą kobietę zamieniła się w słup destrukcyjnej energii.
Ach...
Ach ta nasza Sylphiel. Trochę użala się nad sobą, ale spokojnie, mam słabość do takich bohaterów. xD W każdym razie mam nadzieję, że jednak PRAWDZIWY Gourry odnajdzie ją w porę. Szkoda byłoby kogoś zabijać na samym początku opowiadania. Lina i Zel - choć nie jestem fanką paringu to są uroczy w twojej wersji. :)
czekam na dalszą część